To już naprawdę koniec "Dziennika"

Obrazek użytkownika Rybitzky
Kraj

18 kwietnia 2006 roku, poranek, przystanek autobusowy na placu Grunwaldzkim. Dokładnie pamiętam tę chwilę, gdyż trzymałem wówczas w rękach pierwszy numer „Dziennika" - i w związku z tym uznałem ją za bardzo ważną. Teraz widzę, iż bezpodstawnie.

Wtedy jednak wszystko wyglądało inaczej. Na początku 2006 wydawało się, iż realna jest realizacja projektu IV RP. Pojawienie się nowej, jak zapowiadano „konserwatywnej", gazety było naturalnym elementem zmian na scenie publicznej.

Nie zrozumcie mnie Państwo źle - nie chodzi mi o to, że „Dziennik" miał moim zdaniem poprzeć konkretną opcję polityczną. Sądziłem po prostu, iż z czysto komercyjnych względów logiczne jest powstanie dużej gazety o profilu odmiennym od „Gazety Wyborczej". Świadczył o tym chociażby wyniki wyborów z 2005 roku. W Polsce objawiły się miliony ludzi żądających zmiany („change" - teraz modne słowo). A jeśli zmiana, to i na rynku medialnym.

Początkowo wiele czynników wskazywało, że faktycznie „Dziennik" będzie stanowił ciekawe urozmaicanie pośród polskich tytułów prasowych. Duży dział opinii, nazwiska znane z prawicowych mediów, komentarze i artykuły poruszające nieco inne tematy niż te dotychczas pojawiające się w innych gazetach.

Z mojej perspektywy byłem dodatkowo pozytywnie zaskoczony tym, iż „Dziennik" pozytywnie podchodzi do głosów czytelników. Moje listy były tam drukowane kilka razy, i to na długo przed „sławetną" dyskusją blogerów.

Niestety, bardzo szybko „Dziennik" przestał dążyć w tym kierunku, w jakim miałem nadzieję, że podąży. Stał się coraz bardziej miałki, bliźniaczo upodabniając do innych gazet. Aż osiągnął poziom, gdzie za gwiazdę robi bełkoczący Cezary Michalski:

Rozentuzjazmowana czarna dziewczyna jest szefową sali, naturalnym liderem, mali Portorykańczycy w kelnerskich liberiach skupiają się dookoła niej, przytakują. To ona organizuje entuzjazm jak pewna szefowa pielęgniarek w Stoczni Gdańskiej w 1980 r. Patrząc na tę kolorową obsługę baru Pigalle na Manhattanie, trudno uniknąć skojarzeń. Wbrew temu, co mówią dzisiaj ideologicznie uporządkowani liderzy pokolenia JP2, tamtej polskiej rewolucji nie robili tłustawi kolesie w drogich garniturach Republikanów. To był bunt czarnych, a Wałęsa był wtedy naszym Obamą.

Michalski chyba zapomniał, że nie pisze akurat do „Krytyki Politycznej". Ale proszę bardzo, niech sobie pisze o tym, jak jadł tatara na Manhattanie. Tylko po co to puszczać do walczącej o czytelników gazety?

Cóż, być może „Dziennik" już się poddał. Według najnowszych danych, jego sprzedaż spadła we wrześniu do 80 tys. egzemplarzy - najniższego poziomu w historii. Miesiąc wcześniej wynosiła 6 tys. więcej. A były przecież wakacje. W połowie 2006 roku „Dziennik" sprzedawał się w liczbie 260 tys. egzemplarzy.

To koniec „Dziennika" - przynajmniej jako gazety opiniotwórczej. Co to za twórcy opinii, których dziennie czyta ledwie kilkadziesiąt tysięcy osób? Wkrótce niektórzy blogerzy będą mieli więcej czytelników.

Taką sytuację redakcja zafundowała sobie sama, rezygnując z przyjęcia profilu atrakcyjnego dla znacznej części społeczeństwa. W ten sposób my dalej nie mamy gazety, a „Dziennik" nie ma czytelników.

Brak głosów

Komentarze

Tyle mam do powiedzenia.

Robi się nam "Newsweek"-bis.

Vote up!
0
Vote down!
0
#7143

trzeba przyznać

Vote up!
0
Vote down!
0
#7149

a wielu miało nadzieję.
trochę grosza mi zżarli - nigdy bym nie przypuszczał, że takie wolty są możliwe.
kwartet polityczny chyba ukatrupi Dziennik, jak ukatrupił Europę.

Vote up!
0
Vote down!
0
#7150

Pochwalę się bowiem, że ja szary blogerek (a gdzie mi tam do Rybitzkyego, FYMa czy Maryli) mam już kilka procent czytelnictwa "DZIENNIKA" - i to przy zerowym nakładzie finansowym, bez znanego nazwiska i oraz bandy sprzedawców prenumeraty.

A ciagle się rozwijam.

Vote up!
0
Vote down!
0

 
Pozdrawiam
ŁŁ
Ps. Czujcie się zaproszeni do serwisu społecznościowego dla fachowców: hey-ho.pl

#7162