T. LIS - MISTRZ PROPAGANDY!

Obrazek użytkownika krzysztofjaw
Kraj

Witam

Dzisiaj tylko powierzchownie chciałbym z Wami podzielić się pierwszą refleksją po wczorajszej rozmowie T. Lisa z generałem W. Jaruzelskim (nad szczegółową analizą propagandy medialnej w Polsce pracuję i będę ją przedstawiał w odcinkach pt. „Przekaz Medialny").

Na początek kilka uwag, moim zdaniem koniecznych dla prawidłowego odbioru moich dywagacji i mogących stać się przyczynkiem do dyskusji (w tym krytycznej):

1. Obserwuję T. Lisa od wielu już lat. Jest człowiekiem chorobliwie ambitnym i moim zdaniem niezwykle próżnym. Uwielbia być w centrum zainteresowania a media są dla niego formą własnego dowartościowania. Te, pobieżnie przedstawione, cechy osobowościowe predestynują go do bycia idealnie sterownym pod jednym wszakże warunkiem: osobistego zwiększenia jego znaczenia. Dla osiągnięcia stanu wewnętrznej ekstazy potrzebuje poklasku i pochwał, aplauzu i uwielbienia. Cechy takie są charakterystyczne dla idoli muzycznych, celebrytów wszelkiej maści, przywódców totalitarnych. Dla nich jedną z największych satysfakcji jest wpływ na innych i skłonienie ich do zamierzonego zachowania, myślenia, itd.

2. Od niepamiętnych czasów sterowanie innymi dawało władzę a jedną z podstawowych metod wpływu na innych ludzi była i jest propaganda. Nie wnikając zbytnio w szczegóły naukowe „propaganda (od łac. propagare - rozszerzać, rozciągać, krzewić) - celowe działanie zmierzające do ukształtowania określonych poglądów i zachowań zbiorowości lub jednostki, polegające na perswazji intelektualnej i emocjonalnej (czasem z użyciem jednostronnych, etycznie niewłaściwych lub nawet całkowicie fałszywych argumentów). Gdy propaganda zmierza do upowszechnienia trwałych postaw społecznych, poprzez narzucenie lub zmuszenie odbiorców do przyjęcia określonych treści, wtedy stanowi jeden z elementów indoktrynacji. W języku potocznym utrwaliło się wartościujące znaczenie terminu propaganda jako synonimu stosowania, kłamstw, półprawd, manipulacji – przeciwieństwo informacji, refleksji, dyskusji. Często nazywa się tak zabiegi marketingu politycznego”. (za: http://pl.wikipedia.org/wiki/Propaganda). Uważany za jednego „z guru” propagandy Alfred McClung Lee już w 1953 roku stworzył dzieło będące prawie że „biblią” propagandy (McClung Lee, Alfred, 1953, How to understand Propaganda, New York, Toronto: Rinehart & Company). Jego definicja propagandy zawarta w tym dziele to „działalność polegająca na operowaniu słowami, symbolami i osobistościami z intencją poparcia lub zaatakowania jakiegoś zainteresowania, projektu, programu, instytucji, osoby, produktu lub usługi w oczach i umysłach publiczności”.

3. Istnieją trzy podstawowe typy propagandy:

a) informacyjna – odwołuje się do komponentu poznawczego;

b) emocjonalna – odwołuje się do komponentu oceniającego, emocjonalnego;

c) sterująca – pokazuje przykłady (wzorce) zachowań.

4. Jedną z podstawowych metod propagandy jest socjotechnika rozumiana jako: „Socjotechnika, ogół metod, środków i działań praktycznych zmierzających do wywołania pożądanych przemian w postawach lub zachowaniach społecznych, np. oddziaływanie (pozytywne lub negatywne) nauczyciela na uczniów, wpływ reklamy na jednostkowe lub społeczne zachowania konsumpcyjne”. (za: Roman Smolski, Marek Smolski, Elżbieta Helena Stadtmüller, Słownik Encyklopedyczny. Edukacja Obywatelska” Wydawnictwa Europa, 1999). Podstawowe metody socjotechniczne to np. perswazja, manipulacja, intensyfikacja lęku. Oddziaływania socjotechniczne kierowane są zarówno na emocje-psychikę (strach, współczucie, miłość), jak i na intelekt-umysł (prezentacja danych statystycznych, powoływanie się na badania i autorytety naukowe).

5. Istnieją różnorodne metody socjotechniczne wykorzystywane dla celów propagandy i reklamy. Do najważniejszych z nich możemy skrótowo wymienić:

a) Metoda zwrócenia uwagi – używanie różnego rodzaju trików zwracających uwagę i pokazujących korzyści wynikające z oferowanego produktu lub tez np. postawy społecznej lub określonego myślenia,

b) Metoda irradiacji – oddziaływanie poprzez kontekst, w którym ukazuje się dany obiekt lub treść. Przeprogramowanie wartości i emocji z osób i treści stanowiących tło, na osoby i treści, które zgodnie z intencją powinny być wyeksponowane. Nie zawsze ważne jest kim się jest, co się prezentuje, ale czasami ważniejsze jest to, z kim się zadajemy, przebywamy (np. w otoczeniu polityka). Ważna jest kolorystyka – kolor zielony, kojarzy się z naturą, towarzystwa ubezpieczeniowe, najczęściej wykorzystują kolor błękitny, a czarny uważa się za luksusowy,

c) Technika identyfikacji – polega na zmniejszaniu dystansu między nadawcą a odbiorcą. Trzeba pokazać, że jest się z tego samego środowiska, że zna się potrzeby tego środowiska. Nie można jednak przesadzić, gdyż może to być niekorzystne.

d) Technika stereotypizacji – reklama odwołuje się do stereotypów zadomowionych w danym środowisku i wykorzystuje je. Reklamy wykorzystują stereotypy międzypokoleniowe, płci, przedmiotowe wykorzystywanie kobiet, mężczyzna jako ekspert (np. reklama Calgonu).

e) Metoda symplifikacji – operowanie skrótami, dąży się do sformułowań zwięzłych i jednoznacznych. Istotą jest redukowanie programów do sloganów, sloganów do obrazów, itd.

f) Technika suplemacji – polega na segmentacji rynku. Przygotowanie różnych argumentów dla różnych segmentów tego rynku (do różnych grup, różnego środowiska, różnymi kanałami dystrybucji).

g) Technika dwustronnej argumentacji- robimy wrażenie na publiczności, że nasz komunkat jest komunikatem obiektywnym. Obiektywnie patrzymy na siebie i przeciwnika.

h) Technika globalnego ataku – prowadzone na dużą skalę i jest skondensowana w czasie. W krótkim odstępie czasowym są skondensowane informacje. Adresowana jest do ludzi nie posiadających wyrobionego zdania. Bazuje na mechanizmie sokratyjskim – jeżeli do człowieka dociera informacja sprzeczna z jego poglądami, to ją wypycha albo bagatelizuje. Nie można przesłać informacji sprzecznej z poglądami danej osoby. Wysyła się takie informacje, które nawiązują do tego systemu wartości.

i) Metoda „zasada wiarygodności” – komunikat musi być wiarygodny w znaczeniu (2 poziomy). Osoby, które przekazują komunikat, są kompetentne. Zgodność formy z treścią. To, co się usłyszy, musi być zgodne z tym, co się widzi.

(na podstawie informacji z sieci)

Teraz przyjrzyjmy się w sposób skrótowy rozmowie T. Lisa z generałem Jaruzelskim (na dzisiaj tylko pobieżnie) wskazując na wykorzystywane przez niego metody socjotechniczne.

1. Rozmowa zaczęła się od zadania pytania do telewidzów, które zostało sformułowane mniej więcej tak: „Czy generał W. Jaruzelski dobrze przysłużył się Polsce?”. Zauważmy. Nie padło pytanie o ocenę wprowadzenia stanu wojennego (wg. Badań TNS OBOP- tylko 44% uważa, ze był on konieczny – 7 grudnia 2009). Telewidzowie mieli ocenić, czy generał przysłużył się Polsce! Innymi słowy należało skłonić telewidza do odpowiedzi na pytanie nie zadane: „Czy generał Jaruzelski był/jest polskim patriotą (nawet tylko w jego mniemaniu),

2. Aby więc pokazać, że generał był/jest patriotą rozmowę T. Lis rozpoczął od przedstawienia kontekstu/tła w postaci niezwykle patriotycznych postaw całej rodziny Jaruzelskich (metoda socjotechniki: irradiacja; typ propagandy: sterująca). Rodzina generała W. Jaruzelskiego od zawsze historycznie była na wskroś patriotyczna: pradziadkowie, dziadkowie walczyli o Polskę i Polskość w powstaniach i wojnie przeciwko Bolszewikom w 1920 roku. Tak więc od najmłodszych lat . Jaruzelski przesiąknął patriotyzmem, który zresztą wyrażał w swoich dziecięco-młodzieńczych zapiskach. Tak więc T. Lis zbudował odniesienie/tło dla późniejszych postaw generała mające wywołać u odbiorcy takie oto myślenie: człowiek wychowany w duchu patriotycznym od pokoleń nie mógłby przecież być zdrajcą, szumowiną, anty-Polakiem, niszczącym swoich rodaków; człowiek taki musiał więc jakoś być tym patriotą (nawet we własnym, specyficznym sposobie jego rozumienia),

3. Dla wzbudzenia jeszcze większej przychylności a nawet współczucia dla generała było przypomnienie następnie jego listów do matki, która przeżyła Sybir i Łagry (metody socjotechniki: irradiacja, stereotypizacji; typ propagandy: emocjonalna). Szczególnie zaś istotnym było podkreślenie przez generała, że jego mama – mimo iż przeżyła gehennę komunizmu więziennego i podobnie jak większość Polaków nie znosiła komunizmu – to jednak mu UFAŁA w jego drodze i karierze zawodowej oraz partyjnej, wierzyła w jego przyzwoitość i patriotyzm. Wprost genialna manipulacja mająca jeden propagandowy cel: usytuowanie się odbiorcy/telewidza po stronie matki-Polki, która ufała zawsze generałowi, mimo krzywd i cierpień doznanych od komunizmu!

(… reszta rozłożenia na czynniki pierwsze owej rozmowy w moim wyżej wspomnianym cyklu)

Na tak przygotowanym gruncie popłynęły dalej wyświechtane już słowa o bycie patriotą w takich a nie innych warunkach geopolitycznych, odnoszenia się do nieuchronności historycznej wynikającej z II Wojny Światowej i postanowień jałtańskich, przepraszanie przez generała za każdą ofiarę stanu wojennego (w ramach wyższej konieczności)… itd., itp. Podkreślił tez mimochodem, że to nie on sam wprowadzał stan wojenny, była rzesza poborowych, którzy nie sprzeciwili się przecież jego rozkazom (pytanie moje: w stanie wojny za odmowę wykonania rozkazu co może grozić?) a w ogóle socjalizm był idealny bo dał robotnikom rolnym ziemię a z plebsu zrobił kierowników i dyrektorów.

W całej rozmowie T .Lis (wiarygodny i nagradzany przecież dziennikarz) z wielka atencją i uniżoną wprost uprzejmością zwracał się do generała uwypuklając jego cechy pozytywne i ukazując jego grzeczność, dobre wychowanie, skromność itd. (metody socjotechniki: identyfikacji, dwustronnej argumentacji i wiarygodności; metody propagandy: wszystkie trzy). T. Lis poprzez takie a nie inne zachowanie wobec generała, używanie pauzy w zadawaniu pytań i pozorów moralnej ich głębokości oraz ważności niejako przenosił swoją wiarygodność na takową generała. Unikał przy tematów wrażliwych jak np. prawdopodobna sowiecka agenturalność generała czy tez jednoznaczne uzyskanie odpowiedz na pytanie: czy prosił on o pomoc militarną Sowietów….

Całość miała mieć jedną wymowę, zresztą znaną od dawna: generał Jaruzelski na swój sposób, w tamtych realiach obiektywnych i groźbie wojny domowej (wspomnienie o liście episkopatu!) kierował się patriotyzmem i przyzwoitością i niejako był zmuszony do wprowadzenia stan wojennego. Z jego punktu widzenia więc przysłużył się Polsce i mówi prawdę bo zawsze ufała mu np. matka a cała jego rodzina zawsze była patriotyczna!

No i na koniec. T. Lis triumfalnie oznajmuje, że przeszło 80 (85%) telewidzów uważa, że generał Jaruzelski przyczynił się dobrze da Polski. Nie mam podstaw do stwierdzenia, że wyniki były zmanipulowane, wręcz przeciwnie uważam, że socjologiczny i propagandowy cel rozmowy został osiągnięty….

To tak na dzisiaj skrótowo, ku refleksji….

Pozdrawiam

Brak głosów

Komentarze

Nie ma wątpliwości, że końcówka z sondażem miała zamknąć, kolejny epizod się w tak często powracającej, że chyba już samonapędzającej się, pętli sprzężenia zwrotnego 20-letniej kampanii wybielania osoby W. Jaruzelskiego, którą tu spróbuję schematycznie nakreślić (tekst w nawiasach pomiędzy "[ ]" oznacza kontekst lub komentarz):

... > [Publika przed TV] > [wcześniej już wielokrotnie (=perswazja) wprowadzana w niepewność przez poprzednie epizody kampanii wybielania osoby W.J. i innych - przypominamy sobie: pan Kiszczak i Jaruzelski wg swego czasu opiniotwórczego Adama Michnika to przecież: "ludzie honoru"] > Początek audycji [początek kolejnego epizodu kampanii/początek pętli sprzęż. zwrotnego] > socjotechniczne wybielanie W. Jaruz. w/w metodami > recepcja audycji przez widza > synteza nowych "doznań" z wcześniejszymi - wynik: mieszanka wrażeń, doznań i postaw > [sondaż] > prezentacja wyników > 85% "poparcie" z góry założonej tezy [!!]/koniec pętli/początek następnej ... > mentalność stadta ["... Co ja tam wiem, ale pewnie większość "przecież" nie może się mylić,..." ] > działanie: petryfikacja, cementowanie nowej "mieszanki/syntezy wrażeń" , nowego wyobrażanego obrazu tamtejszych wydarzeń > koniec audycji > koniec drugiej pętli/widz przygotowany do następnego epizodu kampanii wybielania.

W świetle wyników badań neuronalnych nad recepcją otoczenia i mechanizmami pamięci mózgu neuronalni naukowcy mówią, że za każdym razem gdy sobie coś przypominamy, to zmieniamy/zabarwiamy obiekt wspomnień barwą naszego aktualnego stanu: aktualnym samopoczuciem, momentalnym kostiumem odczuwanych w tym momentcie emocji, kontekstem nastroju, emocjonalnej atmosfery w jakiej się właśnie znajdujemy lub niedawno przeżytych szczególnie afektywnych np euforycznych lub traumatycznych wydarzeń itp.

Każda nowa próba przypominania sobie czegoś, zmienia, koryguje, reinterpretuje, ..., kreuje na nowo to, co przywołujemy właśnie z pamięci, tak jakbyśmy wyciągali z regału książkę, ją na nowo przeredagowywali w uzupełnieniu o ową wiedzę i odkładali z powrotem na regał w pamięci. Mózg chętnie przy tym uzupełnia luki w przypominanym obrazie. Postępuje przy tym generatywnie tzn właśnie te elementy, dedukuje z kontekstu brakującą część na bazie wcześniej wyuczonych i zdobytych strategii. Nowo zdobyte od ostatniego czasu doświadczenia, wiedza, przeżyte emocje ..., są pryzmatem w aktualnej ocenie i kreatywnym uzupełnianiu wcześniejszego obrazu. Na bazie zdobytego doświadczenia i aktualnego stanu samopoczucia, odczuwanych emocji, dochodzi do nowej oceny dawnej sytuacji i uzupełniania o brakujące elementy tak aby powstała w miare zadowalająca nas sensowna całość

Jeśli właśnie przypadkowo osiągnęliśmy wielki sukces inaczej będziemy sobie przypominać dawne porażki.. i na odwrót. Gorzej jak przypadkowo osiągnęliśmy całą serię "niezasłużonych" zwycięstw - ryzyko jest wielkie, że zaczniemy uważać się za niepokonanych.

Jeśli przeczytaliśmy jakąś nową książkę, która na nas wywarła duże wrażenie i rozszerzyła nasze horyzonty, to przywoływane wspomnienie będzie ocenianie, reinterpretowane i UZUPEŁNIANE z nowo wypracowanej, odczuwanej pozycji. Przy czym mózg ma ogólnie skłonność wypełniania brakujących luk, w roztrząsanych, analizowanych "danych" tu - wspomnieniach posługując się różnymi heurystycznymi strategiami analizy wcześniej "przypadkowo" wypracowanymi lub podpatrzonymi np w szkole, życiu (półświadomie - np czytając fachową literaturę, rozmowa z ekspertem, ćwiczenia, ... jak i całkowicie nie świadomie: naśladowanie, podpatrywanie,..., doświadczenie życiowe). Ta immanentna cecha każdego mózgu, każe nam postępować w myśl zasady: "co głuchy nie usłyszy to sobie [kreatywnie] dopowie".

Stąd wspomnienia, do których najczęściej powracamy straciły już dawno rzeczywisty oryginalny wizerunek i stały się raczej wielokrotnie odbitym i zniekształconym echem w przestrzeni naszej pamięci - obrazem w krzywym zwierciadle emocji jakie towarzyszyły w momencie kolejnych powrotów pamięcią, echem o w bardzo szerokich ramach oceny końcowej: do dalej jątrzącej bólem emocjonalnym "starej rany" do wspaniałego euforycznego "przeżycia". Wynikiem wielokrotnego demonizowania lub gloryfikacji przez wykładnię intensywności i barwę charakteru aktualnych przeżyć i wielokrotnego "uzupełniania o brakujące elementz" tak, aby tworzyły "sensowną" całość. Te zniekształcenia nierzadko mogą się potęgować się w kierunku ekstremalnie negatywnym, jak i pozytywnym.

Przywoływane z pamięci, znowu i znowu, aż do skutku ... wyobrażenia dawnych wydarzeń ... - reflektowanie - jest b. silnym mechanizmem kształtowania ich nowej oceny. W ten sposób powstają uzupełniane za każdym razem metodą drobnych kroczków i przez automatyczne doszukiwanie się przez mózg nowych logicznych połączeń i struktur - nawet tych, które nie istniały w chwili pierwotnego jego powstawania, ale zostały "wszczepione" procesie wielokrotnego powracania pamięcią - często oceny i postawy przeciwne do początkowych - czyli cel i mechanizm działania propagandy.

Nie dziwne więc że "przeżuwamy" na nowo niestrawione i gorzko odbijające sie kawałki przeszłości.

To kolejna odsłona "Teatru z Rozpiską na Role" prowadzona w rytmie kontynuacji natrętnego perswazyjnego stylu o wyszlifowanych na połysk kantach, których techniczną specyfikację ustalono na/przy okrągłym stole, a domniemane autorstwo sięga Specjalistów od transformacji początków lat 80tych i wcześniej , prezentuje w "starej-nowej" formie już dawno prześcigający finezyjnością sowich praszczów urzędujący od pewnego czasu obecnz minister ds nwej komunikacji medialnej - dawniej dla „zmyłki” nazwenej propagandą - pan Lis.

Program zaczął się określoną tezą i został zamknięty socjotechniką petryfikującą ostatecznie narzuconą na wstępie tezę. Tu myślącemu krytycznie ukazują się inne kulisy całej sprawy: jak musi być "na prawdę", skoro uruchamiana jest aż taka machina kampani propagandowej, skoro zachodzi aż taka konieczność stosowania strategii prewencyjnych periodycznego „przekompensowywania” to, co myśli mniej lub więcej krytyczna część społecznej opini. Ale do tej refleksji mają dostęp ci, co to mogą sobie pozwolić na luksus grzebania się w szczegółach, czyli właśnie tam, gdzie to najchętniej lubi schować się przysłowiowy diabeł i gdzie mniej lub bardziej określony ogół musi często dać za wygraną z uwagi na skromne zasoby czasowe wynikające nierzadko z konieczności prowadzenia permamentnej walki egzystencjalnej - co zresztą nie jest większym przypadkiem i wplata się w koncepcję M.Focault'a tzw. Biowładzy, a co ja bym z dużym przybliżeniem określił: stwórz takie warunki ekonomiczne, egzystencjalne, biologiczne, społeczne, taki „ład” medialny ... aby wyborca był innymi, „ważniejszymi”, „bardziej naglącymi, palącymi” sprawami, problemami zajęty, uwikłaj go w dodatkową niekończącą się walkę o własną egzystencję np. przez odpowiednią politykę fiskalną, politykę asymetrii w podziale wypracowywanego PKB, tu możesz się posłużyć nieproporcjonalnie dużym do potrzeb, nadmiernym przyrostem administracji, biurokracji, z którymi to „walką” zwykły Kowalski będzie musiał się zmagać i będzie to wiązało jego zasoby tak, że - zajęty - na wszystko inne nie będzie miał sił, czasu, ochoty, wiedzy, ... innych zasobów.

Sterowanie własnym społeczeństwem, w koncepcji (bio)władzy, toczy się właśnie na polu posiadanych, przydzielanych i zabieranych zasobów, jakie każdemu maja stać lub nie do dyspozycji. Ogranicz komuś jego zasoby, a wyeliminujesz go z walki konkurencyjnej o atrakcyjne rynki, strategiczne lukratywne pozycje inwestycyjne, gospdarcze, o stanowiska, kariery, udziały, ... , o prestiż, status socjalny, własność ... i inne zasoby - o wszystko co się w kapitalistycznym systemie liczy. Wiązanie zasobów słabszego przeciwnika nie trudne - wystarczy namówić wszystkich żeby „się bogacili” - trzeba im wmówić: „najlepiej kosztem drugiego” - to przecież logiczne przy ograniczonej ilości „konfitur” do podziału. I nie jest to specjalnie trudne - choć w społeczeństwie katolickim mogą na tym tle wystąpić „pewne” trudności z Kościołem, ale te załatwia się osłabiając wcześniej - lub w razie potrzeby: później - jego pozycję. Posiadane zasoby zakreślają przestrzeń doznawanej wolności. Kto je ma - może więcej od tego kto nie ma, to już przecież tautologia!.

To - jeśli chodzi o tą część społeczeństwa która ewoluuje ekonomicznie, a co z tą, która już „żyje w miarę dostatnio”? Jak i w co uwikłać - czym związać - ich zasoby, aby nie interesowała się [nadmiernie] polityką, a już na pewno nie mieszała się do władzy; żeby czasem nie wzięła sobie zbytnio do serca maksymy Maxa Frischa: „Demokracja - to obowiązek mieszania się we własne sprawy”?

W walkę egzystencjalną uwikłać tej grupy już nie można, bo są to ludzie na to zbyt zasobni, wykształceni, posiadają plecy, itp. Tu Biowładza odwołuje się już mniej do kija, tym więcej za to do marchewki. Społeczeństwo konsumpcyjne, indywidualistyczne, egoizm społeczny, generacja-”teraz ja”, generacja teraz-co-roku-urlop-na-karaibach-czy-gdzieś-tam-indziej, generacja-róbta-co-chceta itp. wspaniale atomizuje społeczeństwo, wiąże „przyjemnościami” zasoby ich posiadaczy, i odciąga od „nudnej” polityki, albo od chęci skorzystania z aktywnego prawa wyborczego, profilując się np na obronie interesu grup do dotychczas pokrzywdzonych, wykluczonych ekonomicznie, socjalnie i społecznie dolnych części piramidy społecznej. Voilà: meidodemokracja działa!

Nic dziwnego że Ojciec Dyrektor - kolonizując te obszary, dając im głos i twarz - znalazł legitymacje dla prowadzonej działalności i dzieł powstających w jej wyniku. Kto jeśli nie on ? Trzeba podziwiać poczucie odpowiedzialności i chęć walki na trudnej pozycji. To jednak przykre, że w Polsce trzeba czekać aż na zakonnika, aby ktoś stanął w interesie ludzi najbardziej pokrzywdzonych w procesie transformacji, organizował, edukował, zapalał, zaganiał, zagrzewał do tego co jest obowiązkiem każdego z nas: do pomagania sobie na wzajem, do dbania o interesy każdego z nas, szczególnie tych z nas, którzy mają najmniej siły, zasobów aby, sami byli choćby u progu tego co konieczne aby samemu móc „mieszać się we własne sprawy”, o nie zadbać i je obronić przed „interesami” aktorów rynkowych, o wiele silniejszych bogatszych w zasoby, asymetrycznie o wiele silniejszych.

Niemcy w swojej ustawie zasadniczej , w konstytucji, mają „Eigentum verpflichtet”. Pozycja społeczna, własność, majątek ... zobowiązują! Zobowiązują do czego, jeśli nie właśnie do stanięcia w obronie tych co sami bronić sie chcą, ale nie mają do tego odpowiednich zasobów, - tych którzy potrzebują pomocy, aby móc sobie samemu pomóc („Hilfe zur Selbsthilfe”). Czyż tych samych obowiązków nie mają beneficjenci okresu transformacji? Oczywiście że mają - ale w tedy musieli by coś od siebie dać, zająć się kimś innym niż sobą, no i wmieszać sie w politykę i to nie tyle w obrnie własnych, co w obronie interesów tych, na których barkach spoczywa zawsze największy ciężar wszelkich transformacji: grupy u podstawy piramidy społecznej, grupy najliczniejszej ale i najsłabszej - przez to najbardziej bezbronnej. Może się wydawac że ciężar ten „rozejdzie się po kościach”, zostanie rozłożony na tak liczną grupę, że jednostkowo „da się unieść”. To jest tylko jednak rozrachunek statystyczny / uśredniający. Rzeczywistości jest najczęściej o wiele bardziej opłakana niż to pokazują liczby i takie rozumowanie staje się źródłem wielu patologii społecznych, które rykoszetem wracają w kierunku ich twórców. Ci - zamknięci w ciasnych horyzontach walki z konkrentem - nie mają czasu zauważyć nawet własnego sprawstwa w tych procesach i oburzają sie na „głupie społeczeństwo”, „ciemnogród”, itp.

A przecież każdy z nas może sie w tu kiedyś sam znaleźć !!! Katastrofa życiowa, choroba, pech, sprytni „wspólnicy”, upadek firmy, długi, opcje walutowe, rozpad rodziny, zwiększający efektywność firmy przez redukcję miejsc pracy i automatyzację szef, konsekwencje kryzysu finansowego ... Przyczyn może być dużo i nawet po kilka na raz, no bo przecież nieszczęścia lubią się parzyć ... to znaczy - chodzić parami. Każdy - wyjątki potwiedzają regułę - może się znaleźć w grupie osób o niewystarczających zasobach, aby go było stać na samodzielne prowadzenie walki we własnym interesie” - czyli właśnie na: sprostanie obowiązkom życia w demokracji !!! I to nie dlatego, że „nie chcemy”, że jest się z tzw „marginesu społecznego”, osobą, rodziną patologiczną, delinkwentną czy coś w tym rodzaju - ale dlatego że jest się ekonomicznie, zdrowotnie, wiekowo, socjalnie ... za słabym, zbyt mocno wykluczonym z życia politycznego, gospodarczego czy społecznego aby się „z dołka” móc samemu wydobyć. Wyjątki jak zwykle potwierdzają regułę.
Normalny Dorobkiewicz Kowalski któremu sie powiodło jest jeszcze okay, nierzadko angażuje się gdzieś tam lokalnie. Ale do pewnego poziomu, mam wrażenie, to zainteresowanie raptownie spada. Na pan pierwszy przychodzi pozbawiona resztki skrupułów walka z konkrentem i „ zasłużone korzystanie z życia” z wypracowanych dochodów. Jakże niepopularne jest w tym momencie nawoływać do powściągliwości, do zaangażowania społecznego, do rezygnacji z części urlopu na korzyść jakiejś tam szkoły, przedszkola, potrzebującej rodziny, ufundowania stypendium itp. ?!

Strategia marchewki - wiązania zasobów zamożniejszej klasy średniej za pomoca obietnicy spełnienia własnych marzeń przez rozpuszczenie ich w konsumźmie - działa i jest tak bardzo atrakcyjne, że trudne do domówienia sobie. Pogoń za zapełnianiem immanentnej próżni, o której - jak pisał jeden z filozofów - radość z zaspokojenia jednej potrzeby gaśnie z chwilą jej osiągnięcia ustępując miejsca kolejnemu jeszcze większemu pragnieniu - i tak aż do spełnienia się na co raz to nowych obszarach, dalej i dalej bez refleksji nad niezaspakjalnością ludzkich pragnień. Ta pogoń trwa długo. Naprzemienne dążenie do kolejnej ekstazy osiągania celu przeplatane z przeżywaniem postkoitalnej depresji jego osiągnięcia z czasem przychodzi co raz wcześniej, bo w momencie jeszcze przed osiągnięciem szczytu spełnienia się intensywnie osiąganego kolejnego pragnienia. „Największa radość to radość oczekiwania” nabiera wtedy znaczenia. Pogoń za samorealizacją, i może trwać do końca życia, niszczyć osobę, rodzinę, społeczeństwa. Długo trwa jeśli się samemu się wreszcie nie przestanie odwracać oczu usilnie i ze strachem przed nieznany upiorem i nie spojrzy w lustro własnego życia stawiane nagminnie najczęściej przez nie samo w osobie naszych bliskich i dalszych.

Ten proces wymaga czasu. Na razie nasze społeczeństwo jest w fazie „generowania kapitału” i to w sposób b. nieefektywny: jeden przeciwko drugiemu - jak to zwykle jest w społeczeństwach kastacyjnych - pozbawionych elity - oligarchizujących się. Brak klasy średniej jest przyczyną dużych dyspozycji w podziale łupów gospodarczych, niestabilności społecznych itd. Nie tylko kropką nad „i” jest oczywiście działalność konkurentów z boku zatroskanych w pierwszym rzędzie o swoje własne owieczki i ich finansową kondycję, i dlatego chętnie wstrzymujących nazbyt niekorzystne działania próbującego się gospodarczo i ekonomicznie emancypować bogatego w multum niewykorzystanych potencjałów młodszego sąsiada. Upupianie trwa na skalę całego kraju. Oligarchizacja jest przyjemną formą zdalnego sterowania jego strategicznych i innych przez jego głupotę czasami bardzo groźnych zapędów.

Kij i marchewka biowładzy na "normalnego" Kowalskiego będzie doskonale działa. Kropla drąży skałę. Zmianę przyniesie dopiero wykrystalizowanie się klasy średniej, chyba że wcześniej zostanie stworzone coś, co się nazywa po niemiecku Gegenöffentlichkeit (przeciwna do mainstreamowej opina publiczna?) w czym i ja staram się tu wziąć udział.

Pocieszające jest jedynie, że rzetelne myślenie krytyczne będzie wychodzić powoli ze społecznej dekoniunktury w miarę pogarszania się sytuacji gospodarczej i materialnej - oby tylko nie było (jak zwykle) za późno i Polak nowe przysłowie sobie kupi: "że i przed i po szkodzie głupi".

Vote up!
0
Vote down!
0
#41629