1939 – czy były szanse?
4 marca 1939 roku Sztab Główny Wojska Polskiego przystąpił do prac nad planem obronnym Z ("Zachód"). Przyjęto wadliwe założenie, że należy bronić integralności całego obszaru RP, w obawie oddania bez walki terenów spornych (Śląsk, Pomorze, Wielkopolska) – podejrzewano, że ich zajęcie zadowoli agresora, a słabsza armia polska nie miałaby argumentów, by Niemców stamtąd siłą usunąć.
W konsekwencji zdecydowano się na samobójczą koncepcję obrony kordonowej całości granic, rozciągając armie i grupy operacyjne cienkim parawanem wzdłuż liczącej 2000 km granicy. Efekt był taki, że niektóre związki usadowiono na rubieżach wielokrotnie przekraczającej ich możliwości defensywne (na przykład 9 DP otrzymała do obrony odcinek długości 70 km - czyli trzy razy więcej, niż przewidywały to ówczesne regulaminy). Co gorsza, rozdrobniono także nieliczne siły pancerne i lotnicze, szatkując je na kompanie, bataliony i eskadry. To tak, jakby zamiast solidnego ogrodzenia ze stali i betonu wokół naszego domu ustawić kilometr dalej płot z mokrej tektury...
Nic dobrego z tak przyjętej dyslokacji wojsk wyniknąć nie mogło – no i faktycznie nie wynikło. Rozerwanie przesłony granicznej spowodowało katastrofę na zachód od Wisły, wraz z wszelkimi tego konsekwencjami: klęski niezmobilizowanej do końca armii odwodowej Prusy i utraty linii Wisły. Strategiczna porażka była widoczna już po dwóch tygodniach, choć przewlekłe walki nad Bzurą i na Lubelszczyźnie kampanię wrześniową nieco wydłużyły, co pozwala optymistycznie nastawionym komentatorom na pokrzepianie serc publiki baśnią o „walce trwającej aż do października”.
Czy mogło być inaczej? Mogło. Wyobraźmy sobie, że siedzimy wygodnie przy kominku w wiejskiej angielskiej rezydencji i sącząc łyski czytamy w naszym ulubionym Times’ie coś takiego:
Polska (inf. wł.), 14 września 1939. Front zamarł na dobre wzdłuż Narwi i Wisły, w okolicach Gdyni toczą się natomiast nieco bardziej intensywne walki o znaczeniu lokalnym. Potwierdziły się wiadomości o nieudanej próbie forsowania przez Niemców Wisły w rejonie Dęblina – według informacji otrzymanych z polskiego Naczelnego Dowództwa napastnicy ponieśli poważne straty (rozbito dwie dywizje piechoty i jedną lekką). Przez Warszawę przepędzono długie kolumny niemieckich jeńców. Polacy zawdzięczają swój sukces dobrze umocnionym pozycjom za rzeką oraz właściwemu wykorzystaniu mobilnych odwodów działających po liniach wewnętrznych, złożonych z brygad pancernych i kawalerii.
Taktyka Blitzkriegu, którą tak chełpili się Niemcy przed wojną okazała się niewypałem w obliczu dobrze zorganizowanej obrony opartej o przeszkody wodne. Dochodzą wieści o kłopotach Niemców z zaopatrzeniem w paliwo i amunicję. W obliczu takich wieści coraz bardziej staje się prawdopodobna wielka ofensywa sojuszników na zachodzie, jak donoszą z dobrze poinformowanych źródeł możliwa już po 20 września. Kolejnym zmartwieniem kanclerza Hitlera jest postawa jego sojusznika ze wschodu – Józef Stalin oświadczył, że choć jego kraj gotowy jest udzielić braterskiej pomocy każdemu potrzebującemu, skuteczna obrona przedmościa modlińsko-warszawskiego przez Polaków nie skłania go do podejmowania żadnych zdecydowanych kroków…
Czy powyższy model zdarzeń byłby prawdopodobny? Tak – pod warunkiem wdrożenia planu będącego całkowitym przeciwieństwem koncepcji „Zachód”. Alternatywny wariant powinien być odbiciem możliwości i potencjału wrześniowego WP – skoro wojska mieliśmy mniej i słabiej wyposażonego, to należało multiplikować jego możliwości oparciem głównej linii obrony na ciągu rzek Narew (Bug) – Wisła – (San) wraz z silnymi, powiązanymi ze sobą przedmościami Modlin i Warszawa. Pomorze (Gdynia, Oksywie, Hel) należało pozostawić samo sobie, z zadaniem stawiania oporu możliwie jak najdłużej (można było owo zgrupowanie wzmocnić dywizjami – 9 DP i 27 DP - straconymi niemal bez walki podczas przebijania się przez Niemców przez Korytarz). Krótszy front pozwoliłby na większe nasycenie wielkimi jednostkami, za plecami których operowałyby w charakterze szybkich odwodów brygady pancernej i kawaleryjskie, które używałoby do likwidacji wyłomów. Skonsolidowana obrona odebrałaby Niemcom możliwość zastosowania taktyki wojny błyskawicznej – czołgi nie potrafią pływać. Po drugie: przewaga liczebna w tankietkach (bo trudno inaczej nazwać 80% Panzerwaffe, złożonej z pojazdów ćwiczebnych i czołgów przejściowych) zostałaby wówczas znacząco zredukowana przeszkodami wodno-terenowymi oraz większą koncentracją broni przeciwpancernej. Jak dowodzą bitwy kampanii wrześniowej (Mokra, Wizna) nawet lekkie umocnienia polowe mocno tępiły niemiecką pięść pancerną. Zgodnie z zasadami sztuki wojskowej, atakujący musi mieć co najmniej trzykrotną przewagę nad broniącymi się. A jeśli obrona oparta jest o fortyfikacje – to nawet sześciokrotną. W broni pancernej Niemcy mieli przewagę czterokrotną…
Koncepcja obrony na linii wielkich rzek miała następujące zalety:
- obrona na linii rzek uniemożliwiłaby nieprzyjacielowi odniesienie tak łatwego sukcesu, jaki miał miejsce po przełamaniu obrony kordonowej na granicach,
- z tegoż powodu nie byłoby okazji do Blitzkriegu, a raczej powtórka z pozycyjnej I wojny światowej,
- opóźnienie pochodu Niemców umożliwiłoby łatwiejsze dokończenie mobilizacji (armia odwodowa koncentrowałaby się w spokoju pod Lublinem, a nie pod bombami na pierwszej linii frontu),
- skoncentrowane na węższym i bardziej obronnym froncie większej liczby dużych jednostek armii polskiej wzmacniało obronę i pozwalało zachować do dyspozycji liczniejsze odwody oraz uniknąć rozproszenia jednostek pancernych i lotniczych,
- potencjalne przełamanie na jednym kierunku byłoby łatwiejsze do zneutralizowania przez odwody działające po liniach wewnętrznych,
- linia rzek wsparta przez umocnienia polowe niwelowała przewagę Niemców w broni pancernej,
- walki trwałyby prawdopodobnie dłużej, utrudniając sojusznikom zachodnim udawanie zaangażowania zbrojnego,
- brak zdecydowanych sukcesów agresora być może pozwoliłby uniknąć agresji ze wschodu, z powodu braku stosownego pretekstu.
Wadą powyższego konceptu była trudna do ominięcia rafa psychologiczna: oddania bez walki 1/3 powierzchni kraju. W rodzimej mentalności podstawowa zasada dżudo – ugnij się, by zwyciężyć – jest z miejsca odrzucana (Dla nas Szopen - groch i kapusta/I od czasu do czasu powstanie***) jako zbyt l o g i c z n a (Po co w twarze logiką nam chlustasz?/Nie czytaliśmy Hegla jaśnie panie***). Jeśli polscy wojacy mają do wyboru odwrót na lepsze pozycje lub podjęcie beznadziejnej walki na miejscu, to w 9 przypadkach na 10 wybiorą drugie rozwiązanie.
***Jerzy Czech Margrabia Wielopolski
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1191 odsłon
Komentarze
XiążeLuka
2 Września, 2008 - 15:08
1. Trzeba było iść z Niemcami w 1938 roku lub jeszcze w latach dwudziestych podpisać układ o obustronnej współpracy z Japonią. W obydwu przypadkach ZSRR mielibyśmy z głowy.
2. Po co budowaliśmy COP? Te pieniądze trzeba było wydać na armię i uzbrojenie.
3. Niby nie mogliśmy się ufortyfikować, ale problemem nie jest utworzenie pasów zasiek czy szybko przemieszczających się oddziałów kawalerii wyposażonych w broń przeciwpancerną i przeciwlotniczą. Wówczas Blizkrieg załamałby się.
4. Twoja koncepcja wymagałaby zaangażowania sił marynarki śródlądowej, żeby utrudnić przeciwnikowi przeprawę przez największe rzeki.
pozdrawiam
Kirker prawicowy ekstremista
Kirker prawicowy ekstremista