Reportaż z Wysp Nonsensu

Obrazek użytkownika xiazeluka
Humor i satyra

Sławni polscy podróżnicy i wyczynowcy - Tytus, Romek i A’Tomek  - kilkakrotnie odwiedzali archipelag Wysp Nonsensu, przywożąc dziesiątki cennych oraz zdumiewających obserwacji.

Rzeczone Wyspy składają się z dziesiątek odrębnych państewek, z których każde rządzi się własnymi prawami; wiele z nich do dzisiaj pozostaje naukowo niezbadanymi.

Planując tegoroczne wakacje wpadłem na pomysł, by podążyć śladem sławnych globtroterów i eksplorować do tej pory nieznane światu krainy. Akurat okazyjnie kupiłem tosterowiec, czyli statek powietrzny przypominający z zewnątrz skrzyżowanie opiekacza do chleba z puchową poduszką, machinę znakomicie nadającą się do podróży badawczych. Tosterowiec napędzany jest czerstwym chlebem, jednak w razie potrzeby można używać przetworów z manioku, patatów, ryżowego pieczywa a nawet drukowanych antologii niemieckiego humoru; jak widać eksploatacja jest tania, a paliwo ogólnie dostępne.

Jak wymyśliłem, tak zrobiłem. Poniżej relacja z pierwszego etapu podróży. Jeśli zgłosi się do mnie redaktor naczelny Naszional Dżiografik z odpowiednio umotywowaną finansowo ofertą, to z przyjemnością opublikuję kolejne reportaże.


Wyspa nr 1: Idealis

Z powietrza wyspa przypomina kształtem szeroki sierp, zapewne powstała na wygasłym stożku wulkanicznym. Na rączce sierpa znajduje się lądowisko, wyglądające jak złocista patera wsparta na czterech wysokich tyczkach. Kolorowe kwietniki zastępujące balustrady i prosty rysunek uśmiechniętej buźki, narysowany pośrodku „patery”, bez wątpienia zachęcały turystów do odwiedzin. Nie dałem się dodatkowo prosić, nie namyślając się więcej posadziłem tosterowiec na lotnisku.

Wygramoliłem się z pojazdu i ruszyłem do wyjścia. I tu pierwsza niespodzianka – wyraźnie oznakowane zejście było, owszem, tyle że jakieś dwadzieścia metrów dalej; między „paterą” a szybem wyjścia ziała przepaść. Rozejrzałem się. Hm, dziwna sprawa – żywej duszy, żadnego przycisku przywołującego room sernice, żadnego telefonu, pustka. Tylko te wszechobecne kwiaty, malutkie radosne buźki na doniczkach, foldery na stojaku... Foldery. Pewnie dla turystów, dla zabicia czasu. Najwyraźniej trafiłem w miejsce, gdzie życie toczy się ospałym rytmem. Poczęstowałem się jednym z prospektów, usiadłem na najbliższej donicy i oddałem się lekturze.

Folder okazał się być bedekerem. Dowiedziałem się zeń, iż znalazłem się na wyspie o nazwie Idealis, na której panuje najdoskonalszy system polityczny jaki tylko można sobie wyobrazić. Najwyższym organem władzy jest ciało o nazwie Zenitowy Paradyz, złożone z ludzi wybranych przez swoich poprzedników kończących 10-letnią kadencję. Taka forma delegacji gwarantowała, że ster rządów sprawować będą ludzie nieprzypadkowi, dobrze znani, a nie jacyś fuksiarze, wybrańcy zbiegu okoliczności – nowych członków Paradyzu polecały osoby sprawdzone. Oczywiście istniała możliwość wskazania samego siebie – wszak to najbardziej naturalny i zarazem kompetentny sposób wyboru, ideał demokracji przedstawicielskiej. Pokiwałem z uznaniem głową. U mnie w kraju ludzie są ciągle niezadowoleni z kosztów wyborów powszechnych, potem narzekają na swoich wybrańców, a i ci wybrańcy są najczęściej marnej jakości. Kosztowny bałagan, nie to, co tutaj, na Idealis.

Z coraz większym zainteresowaniem czytałem dalej. Prawdziwą rewelacją był opis miejscowego systemu podatkowego potwierdzającego, że rozwiązania najprostsze są najlepsze. W moich stronach polityka fiskalna była tak zapętlona wyjątkami, ulgami, zwolnieniami, zróżnicowanymi stawkami i Bóg wie czym jeszcze, że nawet najwybitniejsi znawcy tematu co rusz nie potrafili dojść do wspólnej konkluzji, o rozpaczy zwykłych podatników nie wspominając. A na Idealis – prostota, efektywność, czytelne, intuicyjne zasady, brak oboczności, dwuznaczności, nierównego traktowania podatników. Rzecz się ma następująco:

Każdy zatrudniony (a zatrudniony był tutaj każdy powyżej 16 roku życia – kraina pozbawiona bezrobocia, spełnienie marzeń największych idealistów świata!) płaci podatek dochodowy według stałej i równej stawki 100%. Dzięki takiemu rozwiązaniu państwo ma maksymalnie duże dochody, aby realizować swoją opiekuńczą misję. Oczywiście nie było znowu aż tak dobrze, żeby każdemu dawać wedle jego potrzeb, to przecież utopia, Idealiści jednak ponosili pewne wydatki na zakup żywności, ubrań, realizację pasji sportowych i tym podobne. Skąd brali środki na pokrycie takich kosztów? Doszedłem do clou tego genialnego systemu: każdy zaciągał u państwa comiesięczny kredyt na pokrycie swoich prywatnych wydatków, którego wysokość ustalał wedle swojego uznania, limitowanego konkretnymi potrzebami. Panowała tu pełna swoboda, prawdziwa wolność podejmowania decyzji, jednocześnie ucząca odpowiedzialności za siebie i swoje wybory – bo kredyt należało oczywiście państwu zwrócić, w ciągu 30 dni od chwili zaciągnięcia. Jako że tubylcy nie mają swoich pieniędzy (co jest zrozumiałe przy stawce 100%), oddają pożyczkę podejmując dodatkową, wskazaną przez urzędników robotę, czyli – jak to tu mówiono – odrabiając stachaństwo (od imienia Stanisława vel Staszka Voltynna, miejscowego pioniera ekonomii fiskalnej). Stachaństwo należało wykonać w godziny wolne od pracy, aby nie kolidowało z podstawowym prawem, obowiązkiem i przywilejem, czyli pracą dla państwa.

Wyspa podobała mi się coraz bardziej. Porządek, jasne reguły, wzorowe poszanowanie godności człowieka, sprawiedliwość. A jak tu z bezpieczeństwem? U mnie w kraju strach wyjść po zmroku na ulicę, a niektórych miejsc to w ogóle lepiej nie odwiedzać o każdej porze. Znalazłem właściwą stronę w folderze i uspokoiłem się, nie było powodów do obaw: każdy Idealista, zaraz po urodzeniu, ma wszczepiany pod skórę czip, pełniący funkcję dowodu osobistego, ubezpieczenia społecznego, karty medycznej, prawa jazdy, ponadto całość wyposażona była w  nadajnik GPS. Dzięki temu lokalizatorowi władza zawsze zna miejsce pobytu każdego swego obywatela, a to z miejsca uniemożliwia działalność przestępczą. „Wyspa szczęśliwa" – pomyślałem z rozrzewnieniem i czytałem dalej: wydatki budżetowe państwa Idealis na formacje siłowe budziły szacunek – 49% PKB! Jak informowali autorzy folderu, tak ogromne nakłady na policję i wojsko wymuszone były z jednej strony pragnieniem zabezpieczenia obywatelom bezstresowego żywota, a z drugiej koniecznością odstraszania licznych wrogów zewnętrznych, agresywnych w swym poczuciu zazdrości wobec wspaniałych osiągnięć ludu idealistycznego. „Coś w tym jest” – przyznałem w myślach – „łatwiej ukraść, niż samemu wpaść na genialny pomysł”.

Rozejrzałem się po lądowisku. Nadal pusto i głucho. Może trzeba mieć wizę? Albo zaproszenie? Czyżbym coś przeoczył? Przekartkowałem raz jeszcze folder. No, oczywiście! Rozdział „Zasady ruchu turystycznego”, wymagania wjazdowe: zaproszenie poświadczone w ambasadzie macierzystego kraju. Ciekawe, bo kiedy szykowałem się do podróży i sprawdzałem wymagania każdej z wysp, to tutaj żadnych warunków wstępnych, o ile pamięć mnie nie zawodzi, nie było. Przecież doskonale pamiętam tę kolorową reklamę Idealis u Neckermanna: „Przybywajcie zobaczyć szczęśliwych ludzi, przybywajcie do przewidywalnego świata!” Nie potrafiłem sobie tego wytłumaczyć. Zaraz, warunki wjazdowe są, warunków wyjazdowych brak. O co tu chodzi? A, no jasne: „Mieszkańcy Idealis nie muszą mieć paszportów, ponieważ nigdzie nie wyjeżdżają. A nie wyjeżdżają, ponieważ na ojczystej wyspie są szczęśliwi, nie ma zatem powodu, aby zmieniać miejsce pobytu na mniej szczęśliwe, czyli obiektywnie gorsze” – przeczytałem na kolejnej stronie. „Logiczne!” – przyznałem. No i nic dziwnego, że się tak tu zbroją, pewnie tłumy chętnych do nich walą, niczym z Kuby na Miami… Rozejrzałem się raz jeszcze, tym razem cokolwiek zdezorientowany. Pusto, nadal byłem na lądowisku sam. Nie wiem z jakiego powodu przypomniał mi się wierszyk z odległej młodości:

Myśli kozioł: Coś dla ciebie
ta zabawa nie jest zdrowa.
Idź ty lepiej, koziołeczku
szukać swego Pacanowa.

Ruszyłem pędem do tosterowa. Procedura alarmowa, start w niecałe 30 sekund. Spociłem się, koszula przylepiła mi się do pleców. Dopiero kiedy opuściłem przestrzeń powietrzną Idealis wyprostowałem się i głęboko odetchnąłem, z pewnym zawstydzeniem wyrzucając sobie uleganie dziecinnym lękom. Ale kursu nie zmieniłem, przecież o wyspie numer jeden dowiedziałem się wszystkiego…

 

Brak głosów