Operacja Venona

Obrazek użytkownika Rafał Brzeski
Historia

Dobra tajna służba to ta, o której jest cicho i dlatego dopiero po latach historycy z okruchów informacji, jak z kamyczków mozaiki, układają obraz cichych zmagań na polu walki, gdzie orężem jest informacja.

Taką ściśle tajną batalią była przed ponad pół wiekiem Operacja Venona.

Waszyngton z lat II wojny światowej roił się od sowieckich szpiegów. Lewicująca administracja prezydenta Franklina Delano Roosevelta nie widziała w komunistach wrogów. Moskwa była sojusznikiem, któremu należało pomagać, w kołach intelektualnych sowieckie eksperymenty społeczne spotykały się z uznaniem, a Harry Hopkins, przyjaciel i prawa ręka prezydenta uważany był na Kremlu za „naszego człowieka”. Zdarzało się często, że obywatele amerykańscy ochotnie oferowali różne tajemnice, głównie technologiczne, przedstawicielom sowieckich instytucji. Ponadto Kreml miał do dyspozycji struktury i ludzi Komunistycznej Partii USA, która pod koniec lat 1930-ych była u szczytu popularności i politycznego znaczenia. Nic więc dziwnego, że z oficjalnych placówek sowieckich płynął do Moskwy szeroki strumień zaszyfrowanych depesz z informacjami zebranymi przez siatki NKWD, GRU i Kominternu. Sowieckie służby wywiadowcze miały wprawdzie radiostacje ukryte w budynkach misji dyplomatycznych, ale na co dzień przesyłały meldunki drogą telegraficzną, za pośrednictwem komercyjnych operatorów telekomunikacyjnych. Bardziej obszerne raporty oraz kopie dokumentów przewozili kurierzy dyplomatyczni w formie mikrofilmów.

Wzmożony ruch telegraficzny wzbudził podejrzenia kryptowywiadu amerykańskich wojsk lądowych – Signal Security Agency. Już w 1939 roku SSA zaczęła odkładać na bok otrzymywane rutynowo kopie sowieckich telegramów. Nie usiłowano ich rozszyfrowywać. Zainteresowanie stertą papierów wywołał dopiero okólnik japoński nadany z Tokio i odszyfrowany w Waszyngtonie jesienią 1942 roku. Adresowany do attachés wojskowych w Berlinie i Helsinkach, informował o dotychczasowych sukcesach w łamaniu szyfrów sowieckich, podawał praktyczne wskazówki i prosił o nadesłanie wyników podobnych prac prowadzonych na terenie Europy. W Arlington Hall - wojennej siedzibie radiowywiadu wojsk lądowych - pogrzebano w starych depeszach japońskich attachés i ustalono, że dobierali się do sowieckich szyfrów już od lata 1941 roku. Nie tylko w Berlinie i Helsinkach, ale również w Sztokholmie i Budapeszcie. Korzystali przy tym z pomocy Finów, którzy mieli spore doświadczenie w dekryptażu tajnej korespondencji Moskwy.

Mając od czego zacząć, oddano cały zebrany w Arlington Hall materiał świeżo zatrudnionej pracownicy Gene Grabeel, by posortowała depesze wedle placówek dyplomatycznych, z których je nadano, systemów kryptograficznych użytych do zaszyfrowania oraz adresatów w Moskwie. Grabeel zabrała się do pracy metodycznie i wkrótce ustaliła pięć grup. Jedna grupa depesz zdawała się dotyczyć wymiany handlowej oraz programu amerykańskiej pomocy Lend-Lease, czyli wysyłki sprzętu wojskowego do Związku Sowieckiego. Drugim systemem szyfrowym posługiwali się dyplomaci. Wszystko wskazywało, że pozostałe trzy systemy wykorzystują sowieckie służby wywiadowcze: NKWD i GRU.

Próbę dekryptażu sowieckiej korespondencji szyfrowej podjęto dopiero w 1943 roku, kiedy w Waszyngtonie zaczęto się obawiać, że Moskwa i Berlin wynegocjują porozumienie pokojowe za plecami sojuszników. Program otrzymał kryptonim Most (Bridge) i oddelegowano do niego kilku mniej obciążonych kryptoanalityków, którzy nie znali ani niemieckiego, ani japońskiego i obijali się po korytarzach Arlington Hall.

W październiku 1943 roku porucznik Richard Hallock, oficer rezerwy korpusu łączności, w cywilu archeolog z uniwersytetu w Chicago, włamał się do szyfru używanego przez sowieckiego radcę handlowego. Sukces ten pomógł w zrozumieniu struktury pozostałych systemów kryptograficznych. W 1944 roku kryptoanalityk Cecil Phillips odkrył prawidłowość, która umożliwiła ograniczone włamanie się do szyfru NKWD. Tak niewielkie, że nie można było nawet rozpoznać, czy depesza zawiera materiał wywiadowczy, czy też jest rutynową korespondencją placówki dyplomatycznej. Sowiecki system utajniania korespondencji był bowiem przemyślny i skomplikowany.

Najpierw szyfrant rezydentury NKWD zastępował słowo grupą pięciu cyfr zaczerpniętą z książki kodów. W książce kodowej, jak w słowniku, spisane są słowa, a obok każdego z nich podana jest odpowiadająca słowu grupa cyfr. Taka książka to fundament utajniania korespondencji. Następnie szyfrant dodawał do każdej grupy inną pięciocyfrową liczbę zaczerpniętą z arkusika dobieranego na zasadzie przypadku jednorazowego zestawu. Jedna kopia takiego zestawu znajdowała się w rezydenturze, a druga w Moskwie. Po zaszyfrowaniu depeszy użyty arkusik bezwzględnie należało zniszczyć. Przepisy kategorycznie zabraniały powtórnego używania zestawu arkusików. Przestrzeganie tego kanonu czyniło szyfrogramy praktycznie nie do odczytania. Olbrzymia ilość materiałów wywiadowczych zbieranych przez sowieckie siatki w USA sprawiła, że zestawy kończyły się szybko, a Centrala nie nadążała z tworzeniem nowych. Wbrew przepisom wysyłano więc z Moskwy użyte już wcześniej zestawy przypadkowych liczb. W 1942 roku zdarzało się to rzadko, w 1943 roku częściej, a w 1944 roku powtórki były już nagminne. Rosła więc proporcjonalnie możliwość sukcesu amerykańskich kryptoanalityków.

Dopomógł też wywiad fiński, który wystawił dyskretnie na sprzedaż nadpaloną książkę kodową NKWD liczącą około 1500 stron. Zaoferowana przez Finów książka kodowa pochodziła z sowieckiego konsulatu w Petsamo, zajętego 22 czerwca 1941 roku, w kilka godzin po uderzeniu wojsk niemieckich na Związek Sowiecki. Pracownicy konsulatu usiłowali spalić szyfry i książki kodów, ale nie zdążyli.

Na wieść o możliwości kupienia sowieckiej książki kodów, dyrektor Biura Służb Strategicznych (Office of Strategic Services), William Donovan polecił nie żałować pieniędzy i nabyć książkę. W OSS służyło jednak co najmniej kilku agentów NKWD i w waszyngtońskich siatkach sowieckiego wywiadu ogłoszono alarm. Postanowiono „zaszachować” przedsiębiorczego Donovana pełnym moralnych zasad sekretarzem stanu Edwardem Stettiniusem, w którego otoczeniu nie brakowało kryptokomunistów współpracujących z NKWD. W efekcie Stettinius zaapelował do prezydenta Roosevelta, żeby w imię zasady, że dżentelmeni nie czytają cudzych listów, nie korzystać ze zdobytych kodów. Roosevelt zgodził się i polecił zwrócić nadpaloną książkę kodów Rosjanom. Donovan nie omieszkał jednak zrobić potajemnie kopii.

Wkrótce po zakończeniu II wojny światowej OSS rozwiązano i książkę kodów NKWD zapewne przykryłby kurz archiwów, gdyby nie przypadek. W ostatnich dniach walk podległa wywiadowi wojskowemu sekcja specjalna dowodzona przez podpułkownika Paula Neffa znalazła w podziemiach zamku w Saksonii archiwum komórki wywiadowczej niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych, Dienststelle Ribbentrop, a w nim fotokopię książki kodów NKWD. Pochodziła od Finów, którzy oryginał sprzedali Amerykanom, a kopię Niemcom. Sekcja Neffa wyciągnęła z piwnic książkę kodów oraz inne materiały wywiadowcze i przewiozła je do amerykańskiej strefy okupacyjnej na dzień przed wkroczeniem do Saksonii oddziałów Armii Czerwonej.

Obie wersje książki kodów spotkały się w Arlington Hall, gdzie skromny program dekryptażu Most awansowano do poważnej Operacji Venona. Przełom nastąpił latem 1946 roku, gdy znakomity kryptoanalityk SIS Meredith Gardner zauważył podobieństwo w kilkunastu depeszach zaszyfrowanych systemem kryptograficznym stosowanym przez NKWD. Gardner był znakomitym lingwistą. W czasie wojny w trzy miesiące nauczył się japońskiego, żeby sprawniej i szybciej łamać szyfry przeciwnika. Wysoki, chudy jak tyka i niebywale małomówny pracował spokojnie i metodycznie. Pierwsze zdanie z depeszy NKWD odczytał pod koniec lata 1946 roku. Wysłano ją 10 sierpnia 1944 roku z Nowego Jorku do Moskwy i dotyczyła komunistycznej działalności wywrotowej w Ameryce Łacińskiej. 13 grudnia 1946 roku Gardner odszyfrował depeszę o przebiegu wyborczej kampanii prezydenckiej z 1944 roku. Tydzień później, 20 grudnia, w depeszy sprzed dwóch lat odczytał listę fizyków zatrudnionych w supertajnym programie Manhattan, czyli budowy amerykańskiej bomby atomowej. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że wśród personelu ośrodka atomowego krył się sowiecki szpieg. Później okazało się, że tylko w ośrodku badawczym w Los Alamos było co najmniej 4 agentów prowadzonych, za pośrednictwem kurierów, przez młodego oficera NKWD inżyniera Leonida Kwaśnikowa.

Na przełomie kwietnia i maja 1947 roku Gardner odczytał dwa szyfrogramy wysłane w grudniu 1944 roku, z których wynikało, że ktoś ze sztabu generalnego armii amerykańskiej przekazuje wywiadowi sowieckiemu niezwykle istotne, ściśle tajne informacje. Kto to był do dzisiaj nie wiadomo. Materiały dotyczące tej sprawy są nadal utajnione i spoczywają w archiwach amerykańskiego radiowywiadu.

Odczytywane z mozołem sowieckie depesze zawierały dziesiątki kryptonimów i pseudonimów. Na podstawie strzępków informacji trzeba było ustalać kto lub co kryje się pod nimi. W październiku 1948 roku Federalne Biuro Śledcze przysłało listę 200 nazwisk osób podejrzanych o współpracę z sowieckimi służbami i oddelegowało do Operacji Venona jednego z najzdolniejszych agentów – Roberta Lamphere. Doskonała współpraca Gardnera z Lamphere, która przekształciła się w przyjaźń, szybko przyniosła owoce.

We wrześniu 1949 roku, niemal w tym samym czasie co w Kazachstanie detonowano pierwszą sowiecką bombę atomową, Gardner odczytał depeszę z 1944 roku zawierającą wskazówki, które pozwaliły Lamphere połączyć pseudonim Karolek z Klausem Fuchsem, brytyjskim fizykiem pracującym w programie Manhattan. Fuchs powrócił już do Anglii i aresztował go tam brytyjski kontrwywiad MI5.

W lutym 1950 roku, w innej depeszy sprzed sześciu lat, znaleziono wzmiankę o agencie zatrudnionym na niskim stanowisku w Los Alamos, tajnym ośrodku, gdzie montowano amerykańskie bomby atomowe. Na podstawie drobnych informacji, rozsianych po różnych depeszach, Lamphere zidentyfikował go jako Davida Greenglassa. Zatrzymany przez FBI w czerwcu 1950 roku zaczął sypać. Ujawnił między innymi, że jego szwagier, fizyk Julius Rosenberg, chwalił się przed nim, iż kieruje sowiecką siatką szpiegowską, która dostarczała Moskwie nie tylko informacje o amerykańskich badaniach jądrowych, ale również inne sekrety naukowe, w tym o pierwszych studiach nad sztucznymi satelitami. Rewelacje Greenglassa porównano z materiałami Operacji Venona i klocki układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsca. Pod pseudonimami Atena i Liberał krył się Julius Rosenberg. Jedna z depesz wspominała, że żona agenta ma na imię Ethel. Zgadzało się.

W kwietniu 1951 roku Julius i Ethel Rosenbergowie skazani zostali na karę śmierci. Po dwóch latach bezskutecznych apelacji wyrok wykonano. Do końca przekonywująco i dramatycznie zapewniali o swej niewinności. W liście pożegnalnym Ethel Rosenberg twierdziła, że padła ofiarą „amerykańskiego faszyzmu”. Umiejętna obrona Rosenbergów oraz makabryczne okoliczności ich egzekucji (Ethel po pierwszym uderzeniu prądem o napięciu 2000 woltów dawała oznaki życia i uderzenia powtarzano, aż z jej głowy zaczął lecieć dym) wywołały falę krytyki kół liberalnych, oskarżających FBI o polowanie na czarownice. Biuro miało jednak związane ręce. W trosce o ochronę tajemnicy Operacji Venona żaden dekryptaż nie mógł być użyty jako dowód w sądzie.

Dla Moskwy przebieg programu dekryptażu nie był tajemnicą. Sekret Operacji Venona zdradził, prawdopodobnie wiosną 1944 roku, zwerbowany przez NKWD prezydencki doradca do spraw ekonomicznych Lauchlin Currie. Zatrudniony w Białym Domu miał dostęp do tajnych raportów radiowywiadu i swojej łączniczce z nowojorską rezyndenturą NKWD skarżył się, że lektura dekryptaży przyprawia go o rozstrój nerwowy.

Technikę dekryptażu stosowaną przez Gardnera zdradził w 1948 roku agent NKWD w radiowywiadzie wojskowym, tłumacz z rosyjskiego William Weisband. Towarzyski i lubiany miał dostęp do wszystkich materiałów, chociaż nie był kryptoanalitykiem. Jego dzieło kontynuował przybyły w październiku 1949 roku do Waszyngtonu nowy oficer łącznikowy brytyjskiego wywiadu MI6 Harold „Kim” Philby. Ten sowiecki agent penetracyjny świetnie uplasowany w Secret Intelligence Service często odwiedzał Arlington Hall i czytał odszyfrowane materiały. Otrzymywał też regularnie sprawozdania z postępów w dekryptażu i natymiast informował Moskwę o amerykańskich osiągnięciach. Meredith Gardner wspominał jak Philby stał nad nim i pykając fajkę zaglądał przez ramię, podziwiając sprawność z jaką odczytywał szyfrowaną korespondencję.

Alarmując swego oficera prowadzącego z NKWD, Philby zaproponował by ostrzec zagrożonych agentów, w tym małżeństwo Rosenbergów. Moskwa po namyśle postanowiła poświęcić siatkę. W Centrali uznano, że jeśli Rosenbergowie i inni uciekną, to FBI dojdzie, kto był źródłem przecieku. Kim Philby był wówczas typowany na przyszłego szefa Secret Intelligence Service i dla Kremla uplasowanie agenta na stanowisku szefa brytyjskiego wywiadu było więcej warte niż życie pary zdemaskowanych amerykańskich agentów.

Nadesłane ostrzeżenia uzmysłowiły moskiewskiej Centrali, że Operacja Venona jest tykającą bombą zegarową, stwarzającą olbrzymie zagrożenie dla sowieckiej agentury. Nie można było przewidzieć, które depesze radiowywiad amerykański przechwycił, które już odczytał, a które dopiero odczyta, jakie informacje są w nich zawarte, kto jest zagrożony, a kto nie. Z sygnałów Kima Philby’ego wynikało, że sieć powoli się zacieśnia. Zaraz po przybyciu do Waszyngtonu, Philby zorientował się, że poszukiwany przez FBI Homer, to Donald Maclean, partner ze słynnej Piątki z Cambridge, najlepszej siatki szpiegowskiej w historii sowieckiego wywiadu.

Pierwsze wzmianki o Homerze były bardzo ogólnikowe. Nie można było nawet okreslić, czy to Anglik, czy Amerykanin. Potrzask zaczął się zamykać dopiero pod koniec 1950 roku, gdy kilkutysięczna lista podejrzanych skurczyła się do 35 nazwisk. Na początku kwietnia 1951 roku było już na niej tylko 9 osób. W połowie kwietnia dekryptaż kolejnej depeszy rozwiązał zagadkę Homera. W 1944 roku spotykał się on co dwa tygodnie z sowieckim oficerem prowadzącym w Nowym Jorku dokąd jeździł z Waszyngtonu pod pretekstem odwiedzania ciężarnej żony. Ten „rozkład jazdy” pasował tylko do jednej osoby – pierwszego sekretarza ambasady brytyjskiej Donalda Macleana.

Pomimo zdemaskowania, Maclean miał jeszcze kilka w miarę swobodnych tygodni. Brytyjski kontrwywiad MI5 musiał uzyskać jego przyznanie się, lub zdobyć dowody winy, gdyż mowy nie było, żeby powołać się w sądzie na dekryptaże sowieckich depesz. Czas ten wykorzystał Jurij Modin, oficer prowadzący Piątkę z Cambridge. 25 maja 1951 roku, Guy Burgess, drugi zagrożony agent Piatiorki, podjechał samochodem pod wiejski dom Macleana. Kilka godzin później byli już we Francji, gdzie lokalna rezydentura zaopatrzyła ich w fałszywe dokumenty i przez Wiedeń uciekli do Moskwy.

W ocenie sporządzonej po latach przez Pierwszy Zarząd Główny KGB, zdemaskowanie Macleana i rozbicie Piątki z Cambridge uznano za największą szkodę wyrządzoną sowieckiemu wywiadowi w wyniku Operacji Venona. Ale nie jedyną. Na podstawie tysięcy odczytanych depesz w Stanach Zjednoczonych zdemaskowano najważniejszych agentów „siatki szpiegów atomowych”: Juliusa i Ethel Rosenbergów, Harry’ego Golda, Davida i Ruth Greenglassów oraz Klausa Fuchsa. Zebrano materiał świadczący, że sowieckim agentem był Alger Hiss, szara eminencja Departamentu Stanu, a także zastępca sekretarza skarbu Harry Dexter White.

Dekryptaże ujawniły też powiązania sowieckiego wywiadu z Komunistyczną Partią USA oraz metody działania sowieckiej agentury zakamuflowanej w konsulatach, misji handlowej Amtorg, w biurach radcy handlowego i agencji prasowej TASS. Zidentyfikowano nie tylko oficerów sowieckiego wywiadu, ale także tak zwanych nielegałów, czyli oficerów wywiadu o fałszywej tożsamości.

Rezultaty Operacji Venona przekonały też wtajemniczonych ludzi z najwyższego szczebla administracji amerykańskiej, że NKWD i GRU działają agresywnie, a wiadomości o penetracji sowieckiej agentury to nie „polowanie na czarownice” tylko realny element „zimnej wojny”.

W Wielkiej Brytanii z ułamków informacji o agencie Stanley, który według NKWD odpowiadał w MI6 za obszar Meksyku, zorientowano się, że Kim Philby zdradził. O dowody było trudno, zwłaszcza, że po odejściu z Secret Intelligence Service Philby pracował jako korespondent prasowy w Libanie. Wysłano więc do Bejrutu jego kolegę z SIS, żeby go przesłuchał. Przyparty do muru Philby zbiegł do Moskwy.

W oparciu o dekryptaże, Służba Bezpieczeństwa MI5 rozpracowała również Cedrica Belfrage, który w latach 1941-43 pracował w British Security Co-ordination, brytyjskiej placówce wywiadowczej utworzonej w latach wojny w Nowym Jorku dla utrzymywania łączności ze służbami amerykańskimi.

We Francji dekryptaże Operacji Venona ujawniły zakres sowieckiej penetracji ruchu Wolnych Francuzów generała de Gaulle’a, z którego wywodziło się wielu powojennych ministrów kolejnych rządów w Paryżu. Jako sowieckich agentów kontrwywiad DST zidentyfikował m.in. wpływowego naukowca i dziennikarza André Labarthe oraz znanego polityka, przedwojennego ministra lotnictwa, Pierre’a Cota. Nawet w odległej Australii zdemaskowano dwóch najważniejszych agentów penetracyjnych Moskwy w ministerstwie spraw zagranicznych: Jima Hilla, który w dekryptażach występował pod pseudonimem Turysta oraz agenta o pseudonimie Bur, którym okazał się dyplomata o komunistycznych poglądach Ian Milner. Hilla zatrzymano, Milner uciekł do Pragi.

Amerykański radiowywiad wojskowy pilnie strzegł sukcesów Operacji Venona. Centralną Agencję Wywiadowczą poinformowano o sekrecie i niektórych wynikach operacji dopiero w 1952 roku. Wiele wskazuje, że nawet prezydent Harry Truman nie był informowany o rezultatach dekryptażu. Grupa wtajemniczonych była nieliczna i dlatego wielu doświadczonych pracowników amerykańskich służb wywiadowczych nie rozumiało dlaczego powtarzają się weryfikacje kontrwywiadu wewnętrznego, kładąc to na karb histerii McCarthy’zmu. Kontrowersje zaczęły się wyjaśniać dopiero po 1995 roku, gdy amerykański radiowywiad National Security Agency zaczął stopniowo odtajniać przeszło 1200 dekryptaży. Przekazane do publicznego archiwum materiały Operacji Venona potwierdziły rozmiary sowieckiej penetracji najwyższych szczebli amerykańskiego aparatu władzy w latach czterdziestych ubiegłego stulecia oraz olbrzymią rolę, jaką radiowywiad odegrał po II wojnie światowej w kontrwywiadowczej osłonie Stanów Zjednoczonych.

Dr Rafał Brzeski

4
Twoja ocena: Brak Średnia: 4 (1 głos)

Komentarze

Byłoby świetnie, gdyby Pan swoje teksty zebrał i wydał w postaci książki, żeby były razem!

Vote up!
0
Vote down!
-1
#334609

A ma Pani wydawcę, który się odważy?

Vote up!
0
Vote down!
0

Rafał Brzeski

#334610

Takiego wydawcy nie znam, ale to nie znaczy, że by się nie znalazł.
Może na początek zebrać na jednej stronie? Szkoda, żeby to wszystko było rozproszone, również Pana spotkania, jak to w Łodzi, które ostatnio obejrzałam na PomnikSmoleńsk.
Mam nadzieję, że nie za bardzo się wtrącam :-)

Vote up!
1
Vote down!
0
#334613

... nie jest to taka prosta sprawa. Co bardziej znamienici wydawcy są indoktrynowani i są "na cenzurowanym", a pozostałi wydawcy nie chcą ryzykować... zamknięciem wydawnictwa. Wbrew pozorom, cały czas po roku 1989 cenzura istnieje, ale działa na innych zasadach. 
   Dlaczego na przykład bardzo dobry historyk i naukowiec - prof. Jerzy Robert Nowak wydaje swe książki w Wydawnictwie "Maron", którym zawiaduje Jego żona? - Bo wydawcy obawiali się szykan, zresztą uzasadnionych. A J.R. Nowak napisał już ponad setkę książek, których treści zarówno komuniści, jak i libertyni z PO uznaja za kontrowersyjne, bo... nie są poprawne politycznie. Nawet dystrybutorzy Jego książek mieli wielkie kłopoty, a uzasadnieniem tego stwierdzenia niech będzie fakt, który opisałem w swojej książce pt. "Europejskie Eldorado".

   Cytuję: "(...) I w błędzie jest ten, kto twierdzi, że w Polsce nie ma już cenzury! Jest, choć jej działanie jest odmienne od tej, z którą mieliśmy do czynienia przed rokiem 1989. Dzisiaj najczęściej stosowaną metodą jest tzw. „szlaban” dla osób, które wg libertynów są „niepoprawne politycznie”, albowiem „poprawnym politycznie” jest ten, kto ustawicznie chwali Żydów i komunistów, a także jest za dobrowolnym oddaniem Polski w niewolę Unii Germańsko-żydowsko-masońskiej. „Niepoprawnych politycznie” nie dopuszcza się do udziału w publicznych debatach, dyskusjach, większość redakcji i wydawnictw prasowych odmawia druku książek, artykułów i felietonów ich autorstwa, księgarnie prowadzone przez postkomunistów odmawiają pośrednictwa w sprzedaży nakładu, a biblioteki i czytelnie również odmawiają przyjęcia pozycji książkowych tych autorów. Także dochodzi do konfiskaty nakładu w księgarniach, których właściciele zdecydowali się pośredniczyć w jego sprzedaży.
   Takie zdarzenie miało miejsce 22 lutego 2002 r. w księgarni pani Krystyny Zapała w Tychach. Przedmiotem konfiskaty były książki autorstwa prof. dr hab. Jerzego Roberta Nowaka pt. „Kogo powinni przeprosić Żydzi”, „Sto kłamstw J.T. Grossa”, „Przemilczane zbrodnie”, a także autorstwa Henryka Pająka pt. „Strach być Polakiem”, „Rządy zbirów”, „Piąty rozbiór Polski”. Wnioskodawcą tej konfiskaty był Naczelnik Działu Promocji Urzędu Miasta Tychy – SLD-owski towarzysz „szmaciak” Lauer, zaś doniesienie do prokuratury złożył wiceprezydent Miasta Tychy – Łakota. Wykonawcą był podkomisarz Grupa, który dokonując konfiskaty wymienionych pozycji nie przedłożył właścicielce księgarni podpisanego nakazu prokuratorskiego, ale w zamian zastraszył panią Zapała, iż popełniony przez nią czyn tj. szerzenie antysemityzmu(?) zagrożony jest karą pozbawienia wolności do lat trzech. Dzięki „Radiu Maryja” sprawa nabrała rozgłosu nie tylko w Polsce. O „wyczynie” organów sprawiedliwości, noszącym znamiona analogicznego działania jak w państwie policyjnym, dowiedziała się niemal cała Polska i Polonia amerykańska. Zaś przewodniczący Kongresu Polonii Amerykańskiej – pan Edward Moskal nie szczędził słów ostrej krytyki pod adresem polskich organów ścigania.  

   I jaki był epilog tej sprawy? Otóż 10 kwietnia 2002 roku minister sprawiedliwości – Barbara Piwnik odpowiadając na interpelację poselską sprzed miesiąca, posła z Prawa i Sprawiedliwości – Artura Zawiszy przyznała, iż prokuratura w Tychach oraz policja popełniła błąd wszczynając to działanie operacyjne, albowiem pani minister nie dopatrzyła się jakichkolwiek znamion przestępstwa. Sekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości – Sobótka przyznał także, że nie znaleziono w tych publikacjach nic antyżydowskiego . Niezależnie od stanowiska, jakie w tej sprawie zajęła Barbara Piwnik, propolska część społeczeństwa Tychów i okolic zorganizowała 20 kwietnia 2002 roku demonstrację w obronie wolności słowa, w której wzięło udział ponad półtora tysiąca osób z prof. J.R. Nowakiem włącznie. Mimo wielokrotnych zaproszeń organizatorów, jak i autora skonfiskowanych książek – prof. J.R. Nowaka, nie pojawiły się na manifestacji władze miasta, którym tak bardzo te pozycje książkowe przeszkadzały. Ale o tej demonstracji społeczeństwo polskie nigdy by się nie dowiedziało, gdyby nie „Radio Maryja” i „Nasz Dziennik”. 
   Bezmózgowie, którym wykazali się SLD-owscy towarzysze w Tychach przyniosło zupełnie odwrotny skutek od zamierzonego. Oto dzisiaj te tytuły książkowe rozchodzą się jak przysłowiowe „ciepłe bułeczki”, co może cieszyć wszystkich tych, którym zależy na tym, by prawda zwyciężyła. I niech nikogo nie zdziwi fakt, że autorzy książek o podobnej tematyce, o patriotycznym wydźwięku, wskazujący na zdrajców i zdrady, wskazujący na wszelkiego rodzaju „przekręty”, – sami lub ich bliscy zajmują się drukiem i niejednokrotnie kolportażem. Jak za czasów stalinowskiego, bierutowskiego, gomółkowskiego, gierkowskiego i jaruzelskiego totalitaryzmu. Oto nasza wolność i przestrzeganie zasad demokracji, na którą tak często powołują się aparatczycy z SLD i UW-ole z Knesejmu!"
Tyle cytat.

   Także i ja miałem wielki kłopot z wydaniem swojej książki "Europejskie Eldorado", - zarówno w roku 2002, jak i przy wznowieniu nakładu (wydanie II) w roku 2009. Ośmiu wydawców, którzy zapoznali się z materiałem - odmówiło druku. Nie miałem czasu szukać następnych. Zostałem zmuszony wydać ją sam, uruchamiając wszystkie swoje pieniądze. A że ich nie było dużo, odbiło się to na nakładzie.

Tak więc... Koleżanko Proxenio,... nikt nie powiedział, że będzie lekko i łatwo. W związku z powyższym uważam, że zdanie Autora tego artykułu w tej kwestii znajduje uzasadnienie. Serdecznie pozdrawiam dra Rafała Brzeskiego i życzę znalezienia wydawcy.

Pozdrawiam Cię Proxenio, Satyr   
________________________ 
"I złe to czasy, gdy prawda i sprawiedliwość nabiera wody w usta".  
(ks.J.Popiełuszko)

Vote up!
0
Vote down!
0
#334736

[Za wcześnie kliknęłam "Wyślij", więc dopisuję]

Podał Pan bardzo ciekawe fakty, ale i jeżące włos na głowie, kiedy się widzi, jaka była penetracja ze strony wywiadu sowieckiego.
Zresztą: "była"? A teraz na pewno nie?

Szukałam w sieci, ale nie znalazłam żadnej Pana książki, więc tym bardziej ponawiam sugestię jakiegoś wydania książkowego. W internecie jest to za bardzo rozproszone.

Vote up!
0
Vote down!
0
#334611

Penetracja jaka byla taka jest. Byc moze nawet powazniejsza, gdyz liberalny relatywizm stępil ostrość komunistycznego zagrożenia.

A wlos sie jezy, kiedy sie pogrzebie glebiej i dojdzie do wspolpracy i dogadywania się CIA z KGB w imie nie dopuszczenia do przypadkowego wybuchu konfliktu. Wzajemne szczypanie bylo dozwolone, ale ostra konfrontacja musiala byc uzgodniona.

No ale o tym jak pozbieram wiadomosci do zbornej kupki.

Vote up!
0
Vote down!
-1

Rafał Brzeski

#334612

Źle oceniony komentarz

Komentarz użytkownika all10101 nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.

 teraz penetrację POlski przez sowiecki i postsowiecki wywiad. Tu dopiero włos jeży się na głowie...

Vote up!
0
Vote down!
-2
#334631

 darmo bolszewicy nie pozwalali na emigrację "białym" na zachód. Pomijając wcześniejszą agenturę przejętą w spadku po Ochranie, dorzucili swoją, doskonale plasowaną, kotwiczoną w nowych środowiskach dzięki białej emigracji. Nie rzadko wykładowcami n.p. języków obcych była stara rosyjska szlachta, a przedmiotów "fachowych" "biali" fachowcy...Bolszewicy nie byli by w stanie stworzyć sami tak doskonałego, swiatowego wywiadu...

Vote up!
1
Vote down!
0
#334624

ooone:

Mnie interesuje, jak duza jest penetracja Watykanu i instytucji koscielnych. Daje dziesiatke (jesli moje slowa na tym poscie cos znacza).

Vote up!
0
Vote down!
-1

ooone

#334642

Pytanie penetracja przez kogo? Bo sa tacy, ktorzy sa bardzo zainteresowani i tacy, ktorym Kosciol i Watykan sa obojetni.

Vote up!
1
Vote down!
0

Rafał Brzeski

#334651

Barrack Hussain Obama = Franklin Delano Roosvelt. Poza tym ogromna większość nazwisk szpiegów sowieckich brzmi dziwnie znajomo. Rosenberg, Greenglas, Weisband.
___________________________________
"...dopomóż Boże i wytrwać daj..."

Vote up!
0
Vote down!
-1

"...dopomóż Boże i wytrwać daj..."

#334714

Gdybyś przeczytal listę komisarzy bolszewickich z czasow rewolucji, znalazłbyś, że wszystkie nazwiska brzmialy znajomo.

Pozdrawiam

cui bono

Vote up!
1
Vote down!
0

cui bono

#334726

Świetny, merytoryczny artykuł. Choć znałem większość przedstawionych tu faktów (a ilu jeszcze nie znamy?), cenne jest poukładanie ich w spójny i logiczny ciąg zdarzeń. Bo jak to ładnie p. Waldemar Ł. kiedyś powiedział, spiskowa teoria dziejów powinna nazywać się spiskową praktyką dziejów.

pozdr...
/benjamin

Vote up!
2
Vote down!
0
#334730

Potrzeba samych myślących zarządzających, nie wymiona
Bo te można ssać bez żadnego wysiłku
Gdy Naród śpi lęgnie się wiele zgniłków
Nauczeni błędami swoimi i innych bardzo naiwnych
Powinniśmy wyłuskiwać zdrajców, a także sprzedawczyków winnych
Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

"Z głupim się nie dyskutuje bo się zniża do jego poziomu"

"Skąd głupi ma wiedzieć że jest głupi?"

#334873