ŻYWA POCHODNIA WZNOSIŁA SIĘ KU NIEBU

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Historia

Na początku niemieckiej okupacji policja ukraińska zachowywała się dość spokojnie, a właściwe piekło na Wołyniu rozpoczęło się w listopadzie 1942 r., kiedy Niemcy rozpoczęli ostateczną rozprawę z Żydami. Pamiętam jak jednego dnia wybrałam się do miasta Włodzimierz Wołyński, aby wysłać kolejne paczki dla naszego biednego Stasia. Właśnie wtedy spotkała mnie Polka Antonina Zubrzycka, która mieszkała na ulicy Piaskowej, zaraz za tartakiem i z przejęciem powiedziała do mnie: „Chodź prędko, bo stało się nieszczęście!”. Wyszłyśmy z poczty, a tam było niedaleko getto żydowskie. Zobaczyłam jak Niemcy ładują Żydów z getta na ciężarówki, widok był wprost okropny: wielu dorosłych ludzi krzyczało, a niewinne dzieci piszczały wniebogłosy, jeszcze inni próbowali uciekać. Nad wszystkim jednak czuwali brutalni Niemcy, którzy co chwilę okładali kogoś kolbami, naganiając ludzi jak bydło z tej i owej strony. Naprawdę to trudno opisać, co czułam w tamtym momencie, byłam przerażona i czułam głęboka odrazę do tego, co się działo, żal mi było Żydów, tak bestialsko poniżanych i eksterminowanych. Takich aktów nienawiści, żaden normalnie rozwinięty człowiek popierać w swoim sumieniu nie mógł, to było chore i po prostu upiorne.

 Nie tak nauczał Chrystus miłości i miłosierdzia nasze narody, przecież już blisko tysiąc lat, jego nauka jest obecna w tej części Europy, a wciąż dochodzi do tak nieludzkich aktów barbarzyństwa! Tak sobie stałam i myślałam, a oni szli na rzeź płacząc i wołając zratowania, tylko rabin żydowski zachowywał się dość spokojnie i jako pierwszy wszedł na ciężarówkę. Ciotka upominała mnie, abym w tamtą stronę nie patrzyła, już w domu powiedziała: „Niemcy wiozą ich wszystkich do Piatydni i tam ich wszystkich chyba pomordują. Moja córka Stefania Warzocha szła tamtędy niedawno i widziała wielkie doły, pokopane pewnie z myślą o nich”. Wywózka trwała przez całą noc, tak że wcale nie mogłam zasnąć. Co chwilę słyszałam, jak ktoś uciekał Niemcom, tuż pod moim oknem.

Następnego dnia o świcie, wracałam drogą do domu na Teresin i zaraz przy torach, na ulicy Lotniczej zatrzymało mnie dwóch Ukraińców z policji pomocniczej. Mieli karabiny i żółte opaski, a na nich kółko czarne, a w tym kółku: czarna trupia czaszka, taka jaką nosili hitlerowcy, szynele – długie płaszcze były koloru szarego. Zaczęli mnie ostro wypytywać: „Kto ty jesteś? Po co byłaś w mieście? Gdzie teraz idziesz?”. Odpowiadałam spokojnie, ale jeden mi nie wierzył, uparł się i mówi: „Ty Żydówka, nie upieraj się! Do getta trzeba ją wysłać.”.  Ale na szczęście drugi zapytał mnie o moje dokumenty, a właściwie to uratowała mnie paczka dla brata, gdzie był niemiecki adres i polscy nadawcy, dlatego po namyśle puścili mnie wolno dalej. Inni nie mieli tyle szczęścia, dla przykładu moja cioteczna siostra Stanisława Nowaczyńska, z polskiej kolonii Władysławówka lat ok. 24. Była w mieście w tym samym czasie co ja, jednak przypadkowo zagnana do getta, zginęła razem z innymi, tak przynajmniej słyszałam od jej rodzonych sióstr: Heleny, Sabiny i Janiny.

Podobny los spotkał także naszych Żydów, którzy mieszkali na Tartaku Kohyleńskim i w okolicy, ale nie wszystkich od razu tak samo. Już na samym początku, wszyscy Żydzi otrzymali polecenie zgolenia brody. Razem było na Tartaku 6 rodzin żydowskich, w tym: Kaca, Berka, Markuzyna i Zurka. Około grudnia 1942 r. wszyscy razem, zostali pieszo pognani do getta we Włodzimierzu. Dwóch Żydów: Herszko i Bjumen oraz ich rodziny, Niemcy zostawili sobie niejako na deser, bowiem jeszcze ich potrzebowali do prac różnych przy gospodarstwie. W końcu jednak dwóch Niemców zabrało obu za las i chyba mieli zamiar ich tam rozstrzelać. Wszystko widziałam osobiście, bowiem właśnie w pobliżu pasłam krowę, Żydzi szli potulnie przodem, bardzo zastraszeni, Niemcy za nimi, krzycząc przy tym strasznie. Nagle nieszczęśnicy rzucili się gwałtownie do ucieczki, ale Niemcy coś między sobą szwargocąc, nie zamierzali ich strzelać. Widać było, że pozwolili im uciec, albo po prostu mieli ochotę sobie z nich zakpić, śmiejąc się przy tym do woli. Po tym zdarzeniu, jak tylko wróciłam na Tartak, wstąpiłam do żony Bjumena i pocieszałam ją, że mąż żyje. I rzeczywiście obaj Żydzi wrócili do swoich domów i zbierali zboże z pól. Ich los był jednak właściwie przesądzony i gdy tylko zakończyli prace żniwne zostali odprowadzeni do getta. Większość Żydów zginęła w Piatydniach i tam też spoczęła na wieczność, cześć ofiar jednak Niemcy zakopywali przy wojskowych koszarach, na łąkach, w takiej dolinie, od strony wsi Stefanówka.

Pamiętam jeszcze inne oblicze piekła, ale to jest naprawdę straszne! Jednego listopadowego dnia 1943 r., może to był już grudzień, wybrałam się z tatusiem Janem na przedmieścia w stronę Cegielni. W mieście panował bowiem głód i trzeba było zatroszczyć się o żywność dla nas i dzieci. Był tam taki lasek od strony szosy Łuckiej, właśnie tam Niemcy przywieźli jedną ciężarówkę wyładowaną ludźmi. Widok był bardzo przykry, bowiem byli bardzo stłoczeni i zupełnie nadzy. Niemcy wysypali wszystkich z samochodu jak kamienie, otoczyli ścisłym kordonem i polali benzyną. Ludzie Ci tak jak stali i tulili się przerażeni do siebie, tak zaczęli się gwałtownie palić. Krzyk, wrzask i pisk, który teraz jako żywa ofiara, wznosił się do Nieba, było to wprost nie do opisania, prawie nie mogłam tego barbarzyństwa znieść. Zarazem rzecz dziwna, ale nie mogłam od tej żywej pochodni oderwać swoich oczu, czułam że na moich oczach rozgrywa się, jakiś niezwykle ważny dramat człowieczeństwa. Nie byłam w stanie pojąć, jak człowiek jest w stanie zgotować drugiemu człowiekowi taką łaźnię z ognia, a potem stać spokojnie z karabinem i pilnować, aby nikt nie uciekł. Ile musi wylać się zła na duszę, aby ona doszła do takiego stanu upodlenia, aby rozbudziła w sobie, aż tak niewyobrażalną potrzebę znęcania się nad innymi.

Po dziś ofiara tamtych ludzi, żywo obecna jest w moim sercu i wiem, że pozostanie tak do końca mojego życia. Są bowiem w życiu człowieka takie rzeczy, które z pamięci wymazać się nie da, tak głęboko wryły się w jego życie i tożsamość, tamten obraz bez wątpienia jest jedną z nich. Gdy ja tak patrzyłam, mój tatuś ciągle krzyczał do mnie: „Nie patrz w tamtą stronę!”, ale ja stałam jak zahipnotyzowana cierpieniem tych ludzi i wciąż nie mogłam oderwać oczu od tej tragedii. W końcu dotarło do mnie, że oni już nie żyją, a ich dusze opuściły już ten padół pełen łez, nie po raz pierwszy mocno przygnębieni na duchu, wracaliśmy do miasta. Boże nasz ile jeszcze musi spłynąć takich ciężkich łez na naszą i tak już zbolałą ziemię, aby zaczęła rodzić owoce miłosierne, a nie pełne pychy i nienawiści, zdolnych pociągnąć człowieka aż do całkowitego zatracenia.

Od 1942 r. nasiliły się łapanki na młodych ludzi, których wysyłano na przymusowe roboty do Niemiec. I na Teresin przybył Niemiec oraz dwóch Ukraińców i brali młodzież z polskich domów. Na szczęście wcześniej uprzedził nas Polak Władysław Bortnowski, narzeczony naszej siostry. Nam się tym razem udało, ale wielu innych, w tym: Bogdan Kasperski, Maria Gronowicz, Apolinary Umański, Tadeusz Krochmal, Gustaf Buczkowski, Zdzisław Wawrynowicz i Zdzisław Kukułka, wszyscy pojechali do Raichu. Poza tym bardzo uciążliwe były powszechnie występujące rewizje w polskich chatach, Ukraińcy i Niemcy wspólnie szukali ukrytej broni. Wiele razy byli też na Teresinie, Niemiec zwykle obserwował, a policja ukraińska buszowała sobie do woli, potrafili przewrócić wszystko do góry nogami. Także i nas ta przyjemność nie ominęła trzy razy. Jedna z takich wizyt wypadła na jesień 1942 r., jak zwykle zaraz po przyjściu zaczęli buszować, w końcu dali sobie spokój i gdy wszyscy już wyszli, jeden młody Ukrainiec został. Wywalając wszystko z szafy znalazł butel samogony i od razu w krzyk: „A to szo ?”, darł się przy tym bardzo, a nasz tatuś do niego jeszcze głośniej: „Szo tobie slipy powilazły? Nie baczysz szo to je, chocysz napijsa, bo jak to ja zaraz tobi dam, to budisz tak wtekaty, szo za taboju budy kuriłose!”. A Ukrainiec wskazując na broń pyta się: „A to szo ?”, nasz tatuś wcale i tym nie wzruszony znowu ostro do niego: „Jak ja to tobie dam, to skażesz szo mene tam mulaje!”. Na te słowa młodzik przestraszył się, a widząc twardą postawę, odwrócił się na pięcie i opuścił nasz dom. [fragment wspomnień Janiny Topolanek z d. Rusiecka z kolonii Teresin na Wołyniu]

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (4 głosy)