Wsiadaj na miotłę i jedź za ciocią
Nasza udana ucieczka z kolonii Teresin nie była ewenementem bowiem wielu ludzi, tak jak my co żywo uciekało do miasta. Ale już po kilku dniach na ulicach Włodzimierza Wołyńskiego pojawili się Ukraińcy, którzy spotkawszy naszych Teresiaków i nie tylko, namawiali gorąco aby wracać do swoich domów. Argumentowali słusznie, że tam wszystko zostało, cały dorobek życia, wszystko do życia jest, a tu w mieście głód panuje. Oczywiście zapewniali, że nic nikomu się nie stanie, mówili tak: „Zginęli tylko ci co byli winni wykroczeń. A ludzie uczciwi mogą spokojnie wracać na swoje i niczego się nie obawiać. Trzeba zbierać zboże, żniwa za pasem!”. Kilka rodzin uwierzyło tej propagandzie i wrócili na naszą kolonię, w tym rodzina Topolanków. I rzeczywiście przez pewien czas było tam cicho i spokojnie, wszystko zebrali, zboże zwieźli. Niestety Ukraińcy jakby tylko na to czekali: „zrobił murzyn swoje, można mu teraz żebra siekierą policzyć”. Jednego, kolejnego ranka miał miejsce brutalny pogrom resztek ludności polskiej Teresina. Zginęło wielu naszych sąsiadów, choć niektórzy się uratowali i właśnie te niedobitki, różnymi drogami docierały w ciągu kilku następnych dni do miasta, informując wszem i wobec, co się wydarzyło na Teresinie. To było straszne, jeszcze dziś bardzo to wszystko przeżywam i muszę czynić wielkie wysiłki, aby się przemóc i spokojnie o tym opowiadać.
Z naszej rodziny ocaleli Jan Brzezicki lat około 35 i jego rodzona siostra Stanisława lat około 30. Ponieważ wiedzieli gdzie się zatrzymaliśmy w mieście, przyszli wprost do nas i jak tylko trochę do siebie przyszli, zaczęli opowiadać co tam przeżyli. Jan był załamany, wprost zrozpaczony, z płaczem opowiadał swoją wielką tragedię życia, mówił tak: „O świcie już nie spałem, gdy nagle zauważyłem nadchodzących Ukraińców, w rękach mieli siekiery. Nie miałem wątpliwości, że to rezuni i oknem skoczyłem na zewnątrz. W tym momencie nie byłem już w stanie pomóc mojej żonie Kazimierze oraz moim dzieciom. Zostali biedaki w domu, a ja ukryłem się w pobliskich krzakach. Żona jednak też coś musiała zmiarkować bowiem po chwili zobaczyłem jak ucieka z naszą córeczką Halinką do małego lasku, który był niedaleko. Niestety zauważyli to także zbrodniarze i zaczęli ją gonić, dopadli ją już w samym lasku i z miejsca zaczęli mordować. Żonę przewrócił na ziemię i nożem rozciął jej brzuch, wyrywając z niej 7 – miesięczny płód i porzucając obok. Po tym ohydnym czynie, dobili ją siekierą. Teraz przyszła kolej na Halinkę, ją też zarąbali siekierą. To wszystko działo się na moich oczach, myślałem że oszaleję ale nie mogłem im pomóc, gdyż napastników było trzech, a ja sam tylko i w dodatku bez broni. Jeszcze jakiś czas siedziałem w krzakach, a gdy się ściemniło, znanymi sobie drogami, przedarłem się już bez większych niespodzianek do miasta.”.
Jan Brzezicki przeżył wojnę i wyjechał do Polski, gdzie na stałe osiadł we wsi Kobło koło Hrubieszowa. Jest mi także wiadome, że ożenił się po raz drugi z jakąś wdową i jeszcze miał syna. Niekiedy nawet przyjeżdżał do nas na Mieniany, ale i to się szybko skończyło, gdyż moja mama Helena Rusiecka z d. Roch miała do niego serdeczny żal. Obwiniała go bowiem za śmierć swojej jedynej rodzonej siostry Kazimiery Brzezickiej z d. Roch. I chyba miała w tym trochę racji bowiem mało brakowało, a biedaczki by się uratowały. A było mianowicie tak, że kiedy jeszcze było w miarę spokojnie, choć tu i ówdzie ginęli już ludzie, przed dom Brzezickich zajechał wóz pełen członków rodziny polskiej Moniaków. Do domu Kazi weszła jej ciocia Michalina i zaczęła ją i męża gorąco namawiać, aby już nie czekali, ale uciekali z nimi do miasta, póki jeszcze w ogóle jest to możliwe. Kazimiera dała się przekonać i bardzo namawiała Jana, aby zaraz uciekali, miała już widać złe przeczucia, ale jej mąż tak jej odpowiedział: „Siadaj na miotłę i jedź za ciocią!”. W tej sytuacji Kazia z płaczem i bólem serca, ale została nie chciała opuścić męża i poddała się jego woli. Postąpiła więc tak, jak zapewne dyktowało jej sumienie, poddała się w posłuszeństwie woli męża, który winien być przecież głową rodziny. Tym bardziej, że był to człowiek narowisty i wielce stanowczy. Potem stało się tak, jak się stało, a tymczasem Moniaki szczęśliwie przeżyli rzeź wołyńską i nawet po wojnie spotkaliśmy się. Okazało się, że na stałe osiedli w Rejowcu, niedaleko cukrowni.
Jak już wspomniałam drugą osobą, która cudem ocalała z tej rzezi, była Stanisława Gdyra z d. Brzezicka, opowiadała nam potem tak: „Był napad na mój dom na Teresinie. To byli Ukraińcy z nożami i siekierami. Z domu zabrali mojego męża Stanisława i utopili w studni, a trójkę moich dzieci żywcem zakopali w lesie, w brzezinkach na wyrębie. Wszystko widziałam na własne oczy bowiem zdołałam się ukryć wcześniej na skraju lasu. Siedziałam tam do wieczora, a potem udałam się na to miejsce gdzie na zawsze zostały moje kochane dziecięta. O zgrozo, gdy tam przyszłam, ujrzałam jeszcze ruszającą się ziemię, jeszcze konały, a ja nie mogłam im pomóc. Po tym wszystkim pod ukryciem nocy, przyszłam szczęśliwie do miasta.”.
Staszka po wojnie osiadła we wsi Strzyżów koło Horodła i następne lata żyła już samotnie. Niekiedy razem z mamą odwiedzałyśmy ją, a ono opowiadała wtedy to i owo ze swojego życia. Po pewnym czasie wyjechała do Ameryki. Oczywiście tych, którzy ocaleli było znacznie więcej, nasza rodzina spotykała ich często na ulicach Włodzimierza Wołyńskiego, w kościele Farnym, lub na cmentarzu. Ale o tym dużo napisały już moje ciocie Janina, Adela i Halinka więc nie widzę potrzeby, abym jeszcze raz o tym mówiła. [fragment wspomnień Czesławy Roch z d. Rusiecka z kolonii Teresin na Wołyniu]
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2432 odsłony
Komentarze
Wstrząsające relacje
15 Listopada, 2015 - 21:08
Obie nadzwyczajne. Inne od pozostałych, znanych mi, opowieści. Mówią o cechach wstydliwych, mało heroicznych, a przecież nadzwyczaj ludzkich. Pragnienie ocalenia własnego życia jest tu sprawą nadrzędną.
Kto jest bez grzechu, niech perwszy rzuci kamień...
Mój Boże! Obym nigdy nie musiała dokonywać takich wyborów!
Strach ma wielkie oczy
16 Listopada, 2015 - 00:28
Nigdy bym nie przypuszczał do czego zdolny jest człowiek, gdybym nie wysłuchał tych opowieści osobiście. Gdy zaś patrzy się na te spracowane, pomarszczone wiekiem twarze, niegdyś piękne i młode i kiedy widzi się, te płynące po ich policzkach szczere łzy, to inaczej widzi się świat. Jest to inna perspektywa. Podobnie jest ze strachem, ma on wielkie oczy, lecz Bóg jest większy od naszego strachu i tym którzy go miłują, objawia swą moc w najbardziej nieoczekiwany czas i na przeróżne sposoby. Lecz wiele rzeczy pozostaje zakrytych i potrzeba wiele osobistego wysiłku, by móc pojąć jak młeją Boże młyny, jeszcze trudniej jest wykrzesać z siebie osobistą odwagę, gdy zadania nas zwyczajnie przerastają. Dla nas ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe. Gdy zaś nie ma czasu nawet na ocenę ryzyka, a cóż mówić o pomyślunku, wtedy właśnie objawia się nasze prawdziwe oblicze, niejako synteza naszej wieloletniej pracy nad sobą. Warto być przygotowanym, gotowym gdy stanie we drzwiach.
Byłem kiedyś w wiejskiej chacie i był ze mną mój przyjaciel, nasza sytuacja była b. nieciekawa, byliśmy gęsto obstawieni przez wielu zbrodniarzy, po ludzku rzecz biorąc żadnych szans nie mieliśmy. Ja zdążyłem wyskoczyć nagle przez okno, lecz mój towarzysz został tam, już na zawsze. I choć był to tylko sen, nigdy bym nie przypuszczał do jakiego stopnia można być bezsilnym, jeśli człowiek polega tylko na sobie. Innym razem znalazłem się w polowym sztabie wojskowym, był to sąd polowy, w którym przesłuchiwano schwytanego, jak przypuszczano banderowca, lecz nie miano przeciwko niemu żadnych dowodów, a śledztwo nie wykazało jego winy. Posłano zatem po młodego polskiego partyzanta, gdy przybył ujrzał za stołem oficera i dwóch niższych stopniem, po jego boku. Oficer prowadzący rzekł mu z mostu, by zastrzelił owego więźnia, który był przesłuchiwany. Wtedy ów młody partyzant zapytał, czy jego wina została udowodniona, w odpowiedzi usłyszał tylko że jeśli go nie zabije, to dowódca na miejscu zastrzeli jego samego. Wtedy ów partyzant bez zastanowienia podniósł swój karabin i rozwalił na miejscu tego oficera - zbrodniarza. I choć był to tylko sen, obudziłem się już innym człowiekiem.
Sławomir Tomasz Roch