Ppłk. Władysław Czermiński ps. „Jastrząb” legendarny dowódca II/50 pp 27 Wołyńskiej DPAK [2]

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Historia

Rzeczpospolita Zasmycka

 

Polskie podziemie na Wołyniu zostało zaskoczone gwałtowną akcją antypolską ze strony OUN-UPA. Napór barbarzyńców był silny i skuteczny! Polacy porozrzucani po całym Wołyniu nie byli w stanie zorganizować skutecznej obrony. Niestety wyziera to jasno z dokumentów i ze wszystkich relacji naocznych świadków Rzezi Wołyńskiej. Zaskoczenie po stronie polskiej 11 lipca 1943 r. było całkowite, a sukces banderowców właściwie pełny.

Co zatem działo się w tych dniach w społeczności polskiej? Po prostu szok i niedowierzanie! Gdy opadły emocje przedstawiciele elit polskich chwycili się dosłownie wszystkiego (tonący brzytwy się chwyta), by ratować zagrożone, bezbronne rodziny. W mieście Włodzimierz Wołyński po 13 lipca komitet Obywatelski Miasta, powołał do życia Samoobronę Polską (SP), naturalnie za zgodą władz niemieckich. W całym pow. włodzimierskim zorganizowano liczne ośrodki samoobrony. Największym i najsilniejszym ośrodkiem była Spaszczyzna zwana Bielinem, ze względu na wieś o tej nazwie (główna baza). Dowódcą tej rozległej i silnej bazy był Jan Wyszomirski ps. „Mirek”. W skład tej placówki wchodziły okoliczne wsie: Wodzinów, Wodzinek, Klin, Anusin, Aleksandrówka, Edwardpole, kolonia Strzelecka, Radowicze, Kalinówka, Białozowszczyzna i inne.

Inne silne i aktywne ośrodki samoobrony w pow. włodzimierskim to: Iwanicze pod dowództwem ppor. Jana Ochmana ps. „Kozak”. Był to b. ważny węzeł kolejowy i Niemcy potrzebowali uzbrojonych ludzi, by go ochraniali dzień i w nocy, to właśnie wykorzystała polska wspólnota. Dodam tylko że na tej placówce służył mój dziadek Bolesław Roch ps. „Jaworski” oraz jego przyszły szwagier Władysław Garbaty ps. „Zając”. Dalej Werba pod dowództwem Jana Sondaja, placówka Chobułtowa pod dowództwem Jaśkowskiego ps. „Lis”, placówka Nowosiółki i Suchodoły pod dowództwem ppor. Bronisława Bydychaja ps. „Czech”, Stężarycze pod dowództwem Latoszyńskiego; Falemicze i Włodzimierzówka oraz Bubnów i Turia. Te dwie ostatnie placówki miały jednak szybko upaść, a ludność zmuszona była uciekać do Włodzimierza Wołyńskiego i Bielina. [1]

Palącym problemem po polskiej stronie był powszechny brak broni i amunicji, choć trwają tu od lat dość ostre spory. Według Wincentego Romanowskiego autora opracowania pt. „ZWZ – AK na Wołyniu 1939-1944”, w lipcu 1943 roku Polacy byli zorientowani w grożącym im niebezpieczeństwie i mieli dostateczną ilość broni pochodzącej głównie z opuszczonej przez Sowietów w pośpiechu w 1941 r. tzw. linii Stalina. Przegrali swą szansę, gdyż dowództwo jednostek terenowych AK zawierzyło mylnym informacjom swego wywiadu, który sygnalizował przygotowania UPA do akcji na dzień 20 lipca 1943 r.. W rzeczywistości nastąpiło to niespodziewanie wcześniej, czyli już 11 i 12 lipca. Zginęło wówczas 3 tys. osób. Znikły przy tym bezpowrotnie odcinki południowy i wschodni Obwodu AK Włodzimierz. [2]

Moim zdaniem broni własnej na ten czas było mało, a ta dostępna była przestarzała. Zaś jej większe ilości Polacy zdobywali różnymi sposobami dopiero w późniejszym czasie, (najczęściej w ostrej walce z Niemcami i z nacjonalistami ukraińskimi lub za alkohol i inne produkty żywnościowe).

 

W „Jastrzębiu" pokładano największe nadzieje

 

Por. Władysław Czermiński po tym jak niemal cudem przeżył atak banderowców wiosną 1943 r. we wsi Budy Ossowskie, przeniósł się do miasta Kowla i pozostawał w dyspozycji dowódcy Inspektoratu Rejonowego AK. Jego zadaniem było organizowanie konspiracji w obwodzie Kowel-Teren. Zrezygnował z tej działalności z powodu trudności w poruszaniu się po terenach opanowanych przez nacjonalistów ukraińskich. Wieści o Krwawej Niedzieli 11 lipca 1943 r. była dla niego osobistym dramatem, był żołnierzem i chciał walczyć w obronie mordowanej właśnie masowo ludności cywilnej.

Dowódca OW AK płk. Kazimierz Bąbiński, ps. „Luboń” i mjr Jan Szatowski ps. „Kowal”, (inspektor Inspektoratu AK Kowel), znając jego oddanie, doświadczene w pracy w terenie, widząc co się dzieje już na Zachodnim Wołyniu, skierowałi 16 lipca "Jastrzębia" do Zasmyk. Była to bodajże największa wieś polska w pow. kowelskim, celem zorganizowania samoobrony. Por. Władysław Czermiński przybył tam z grupą kilku uzbrojonych młodych ludzi z konspiracji. Wykorzystując przybyłą wcześniej z miejscowości Radowicze, uzbrojoną grupę pod dowództwem ppor. Henryka Nadratowskiego ps. "Znicz" (grupa radowicka), stworzył nie tylko samoobronę ale i pierwszy lotny oddział partyzancki AK. [3]

Pierwsi żołnierze „Jastrzębia” którzy przybyli razem z nim to: kpr. Józef Piątkowski ps. "Błyskawica", strz. Stanisław Piątkowski ps. "Dąbek", kpr. Antoni Jamrozy ps. "Orzech", sierż. Jan Czajkowski ps. "Lipiec", strz. Jan Ważydrąg ps. "Tarzan" i strz. Jan Burzyński ps. "Październik". Po zapoznaniu się z sytuacją na miejscu "Jastrząb" stwierdził, że z Zasmyk nie można uczynić twierdzy z umocnieniami z wielu powodów, choćby by nie zwracać uwagi Niemców. Uznał, że najlepszą formą obrony dla Zasmyk i innych okolicznych osiedli, będą właśnie "mobilne oddziały partyzanckie". Pierwszy oddział liczył póki co ledwie 20 uzbrojonych żołnierzy ale przecież od czegoś trzeba zacząć, no i się zaczęło. [4]

Pan Bogusław Szarwiło w swoim wpisie pt. „Żołnierz Niezłomny. Płk Władysław Czermiński ps. ‘Jastrząb’ vel ‘Stal’” zanotował: „[...] Ten mężczyzna średniego wzrostu, krępej budowy, dobrze zbudowany o okrągłej rumianej twarzy z mądrymi szarymi oczami, budził wśród młodych żołnierzy zaufanie, mimo, że trzymał ich na dystans. Wymagał dużego zdyscyplinowania, ale był sprawiedliwy. Szybko zdobył autorytet, szacunek a później w walkach niekłamaną miłość, jaką mogli tylko żywić żołnierze do dobrego dowódcy. Dość szybko dał się poznać jako dobry strateg a nawet dyplomata, co nie było bez znaczenia dla losu polskiej ludności mieszkającej zarówno w Zasmykach, jak i wioskach położonych obok. [...]”. [5]

Pięknie wspominał po latach dowódcę Leon Mariański (Karłowicz) ps. „Rydz”, żołnierz por. „Jastrzeębia” rodem z Zasmyk: „[...] Usytuowanie miejscowości pomiędzy dwoma dużymi kompleksami leśnymi, z dala od ważniejszych dróg komunikacyjnych, sporo młodzieży, dobrze zorganizowany przed wojną Związek Strzelecki i Związek Rezerwistów oraz inne organizacje stwarzały szansę na stosunkowo pomyślne przygotowanie się do nieuniknionego, jak przewidywano, napadu banderowców. [...] "Jastrząb" od razu wzbudził zaufanie tak podwładnych, jak i ludności Zasmyk. Wprawdzie nie wszyscy akceptowali otwarte demonstrowanie gotowości bojowej, by nie prowokować tak Ukraińców, jak i Niemców, lecz większość była zdania, że oddział zbrojny na wypadek najścia Ukraińców jest bezwzględnie konieczny. W „Jastrzębiu" pokładano największe nadzieje. Imponował każdemu. Był zawsze spokojny, opanowany, nawet pogodny, bez śladów lęku o najbliższą przyszłość, mimo że najlepiej zdawał sobie sprawę z grozy sytuacji. Z miejsca też przystąpił do przeprowadzania ćwiczeń natury wojskowej. Stale był w ruchu, przemierzał ze swymi chłopcami rozległe przestrzenie wokół wsi, pokazując się niemal jednocześnie w kilku miejscach obserwującym Zasmyki Ukraińcom. Taktyka ta znakomicie zdała egzamin. Wieści o rzekomych tysiącach wojska w Zasmykach powstrzymywały UPA przed pochopnym uderzeniem. Zwlekano więc, a to właśnie było na rękę Polakom. [...]” [6]

 

O święta naiwności mieszkańców Bud Ossowskich

 

A sytuacja była b. ciężka, gdyż do Zasmyk które były największą polską wsią w pow. kolweslskim zaczęli masowo napływać Polacy z okolicznych wsi i kolonii, mordowanych bezlitośnie w Krwawą Niedzielę przrz bandrowców. Nadto Ukraińcy zastraszali ludność cywilną i różnymi sposobami próbowali rozeznać siły obronne Zasmyk. Od pewnego czasu codzeinnie przrz wieś przejeżdżały furmanki z upowcami. Co więcej, 14 lipca do Zasmyk przybyła delegacja ukraińska z propozycją rozmów „rozhoworów”. Ukraińcy deklarowali pokojowe intencje ale co ciekawe, domagali się rozwiązania zbrojnej obrony wsi, gwarantując ludności polskiej bezpieczeństwo na co oczywiście nie było absolutnie zgody. Przy czym już 18 lipca o zachodnie dnia do Zasmyk wjechały dwie furmanki uzbrojonych Ukraińców, którzy zachowywali się butnie. Samoobrona nie reagowała, oczekując na groźniejsze akty. Jednocześnie trwały gorączkowe i wzmożone prace nad organizacją polskiego oporu pod czujnym okiem por. Władysława Czermińskiego. To nie mogło być niezauważone przez wywiad banderowski, który uważnie obserowował, co działo się w Zasmykach.

Po temu zaniepokojeni rosnącą w siłę polską bazą partyzancką bnaderowcy 27 lipca ponownie podjęli próbę skontaktowania się z Polakami. Po stronie polskiej rozmowom przewodniczył doświadczony dca oddziału Por. Władysław Czermiński ps. „Jastrząb” oraz kierownictwo samoobrony. Ze strony ukraińskiej było to aż siedmiu wyższych rangą upowców oraz duchowny prawosławny. Naturalnie banderowcy użyli starej śpiewki, żądając podporządkowania oddziału polskiego OUN-UPA i dalej wspólnej walki z Niemcami. Na szczęście tym razem zgody nie było! Proponowano natomiast banderowcom wspólną walkę z Niemcami ale oddzielnie, jednakowoż to rezunom jakoś się nie uśmiechało. W rezultacie do żadnego porzumienia dojść nie mogło. [7]

Polacy wyraźnie grali na czas, liczył się bowiem każdy dzień i każdy nowy żołnierz, by wzmocnić młodą placówkę obrony. Już 2 sierpnia z okolic Turzyska przybył st. szer. Jan Kwiatkowski ps. "Mak" z kilkoma ochotnikami, a z kolonii polskiej Łuczyce jeszcze liczniejsza grupa, w tym: szer. Stanisław Skorupski ps. "Biały", szer. Stanisław Bekier ps. "Tsjfun", szer. Marian Steblewicz ps. "Morwicz", szer. Józef Spadniewski (Turowski) ps. "Ziuk", ppor. Józef Jażdżewski ps. "Rybitwa", szer. Ryszard Mariański ps. "Okularnik", szer. Czesław Grudzień ps. "Tygrys", szer. Zbigniew Mariański ps. "Zbyszek", szer. Tadeusz Kraiński ps. "Lotos". Nadto z samych Zasmyk szeregi oddziału "Jastrzębia" zasilili miedzy innymi: Leon Mariański (Karłowicz) ps. „Rydz”, Stanisław Śladewski ps. „Olszynka”, Leonard Gisyng ps. „Złotówka” oraz inni. Wszyscy razem stanowli silną grupę ponad 20 uzbrojonych partyzantów, która teraz zasiliła szeregi „Jastrzębia”. [8]

Na początku sierpnia 1943 r. por. Władysław Czermiński ps. „Jastrząb” przybył ze swoim oddziałem do wsi Budy Ossowskie i namawiał polskie rodziny, by z jego ochroną ewakuowała się do Zasmyk gm. Lubitów. Niestety ludzie wciąż uparcie nie chcieli opuszczać swoich domów i zagród, nadal nie dowierzali iż mogą być całkowicie wymordowani. A przecież już w lipcu 1943 r. upowcy zabrali 19 polskich gospodarzy ze wsi z furmankami na tzw. podwody i skrytobójczo zamordowali. Byli wśród nich: Edward Dąbrowski, Marek Czechowski, Włodzimierz Gryniewiecki, Edward Lemiński, Stanisław Lemiński, Wacław Lemiński, Antoni Remiszewski, Zygmunt Korolski i inni.

Naturalnie banderowcy zastosowali raz jeszcze sprawdzoną i skuteczną metodę ściemniania (zakłamywania i dzielenia ludzi), rozpuścili po prostu plotkę, takie pogłoski, iż dotychczasowe mordy w Dominopolu i w innych miejscach były pomyłką. I teraz nic już nikomu nie grozi, a ludzie miast się lękać, winni udać się na pola i zbierać stojące zboża. I na miłość Boską o ludzka naiwności, to niestety działało na tamtejszych Polaków. [9]

 

Powiązanych drutem kolczastym przewieziono do sztabu w Suszybabie i zamęczeno

 

Por. Władysław Czermiński ps. "Jastrząb" znał młodzież, lubiał i umiał z nią pracować. Palącym problemem był jednak właściwie powszcechny brak obycia z bronią i brak dyscypliny. Większość napływających ochotników była w wieku 16-20 lat. Po temu b. dużo czasu poświęcano na szkolenie wojskowe. Musztrę młodych partyzantów prowadził sprawnie Józef Malinowski z Antonówki, nauczyciel i rezerwista WP. 13 sierpnia do oddziału dołączył kpr. Kazimierz Pawlik ps. "Kruk", podoficer zawodowy (awansowany później na sierżanta), który zaprowadził w oddziale ścisły, wojskowy tryb życia, łącznie z musztrą, gimnastyką i szermierką. Młodsi ochotnicy u „Jastrzeębia”, często sieroty, trafiali do pomocy w kuchni polowej, oddziału aprowizacyjnego, którym dowodził sierż. Jan Czajkowski ps. "Lipiec". [10]

Od 15 sierpnia samoobrona z Zastawia raz jeszcze podjęła próbę znormalizowania b. złych relacji z OUN-UPA. Naturalnie rezuny zapewniali ponownie na beszczela o pokojowych zamiarach i o potrzebie wspólnej walki z Niemcami. Przy czym uparcie żądali zarazem rozwiązania polskiego oddziału zbrojnego i podporządkowania go UPA i to w czasie wciąż trwających okrutnych rzezi w całej okolicy. Oczywiście warunki te były nie do przyjęcia i zakończyły się po trzech dniach, ponownie kopletnym fiaskiem. [11]

Obłuda i zakłamanie Ukraińców szybko stało się jawne i publiczne, gdy już 18 sierpnia 1943 r. wysłany do Julianowa za Turzyskiem patrol polski, został tam osaczony i ujęty przez oddział UPA. Pojmani partyzanci byli torturowani w okrutny sposób. Ledwie żywych, pokrwawionych i zmasakrowanych, powiązanych drutem kolczastym przewieziono do sztabu OUN-UPA w Suszybabie, gdzie zostali zamęczeni. Zginęli st. szer. Jan Kwiatkowski ps. „Mak”, szer. Mieczysław Bednarek ps. „Mantel”, szr. Jarosz ps. „Grab”, szer. Sztupiec oraz szer. Kościński. Dzięki desperackim wyczynom uratowali się dowódca patrolu kpr. Tadeusz Krawiec ps. „Kmicic” oraz Leszek Kędziorek ps. „Szczepcio”. Donieśli oni natychmiast "Jastrzębiowi" o ukraińskich poczynaniach. Rezunowe maski spadły! Ostatnim zaś naiwnym, łuski z oczu! [12]

Feliks Budzisz w swoich b. cennych wspomnieniach pt. „Łuny nad Wołyniem” zapisał: „[...] Ojciec zrezygnowany zaczął poprawiać uprząż na klaczy, przygotowując zaprząg do drogi. Zdecydował się na powrót bez mąki. ‘Życie ważniejsze niż mąka’ – powiedział. W tym momencie zauważyliśmy na pobliskiej drodze kilka furmanek, które zbliżały się do młyna. Konie szły stępa. Wozom towarzyszyło kilkanaście osób, głównie dzieciarnia. Kolumna zatrzymała się przy młynie. Nasza ciekawość przemogła lęk. Zbliżyliśmy się do drogi. Spostrzegliśmy, że na każdej furmance siedziało po dwóch banderowców, a pod płachtami leżeli na wozach jacyś mężczyźni. Ze wsi zbiegło się sporo osób, powstał tłum, który zaczął wiwatować wrzeszcząc: ‘Sława Ukrainie! Smert Lachami’. Z wrzaskliwych i urywkowych rozmów wynikało, że na wozach leżą powiązani kolczastym drutem polscy partyzanci. Po kierunku jazdy ojciec mylnie wywnioskował, że nie mogą to być nasi z Zasmyk. Wróciliśmy z trwogą do wozu. Ojciec widząc, że młyn jest pusty i bez załogi, załadował na wóz dwa worki mąki, jeszcze ciepłej i ruszyliśmy z powrotem, początkowo stępa, by nie zwracać niczyjej uwagi, a następnie za wzniesieniem pełnym kłusem. Polną drogą opuściliśmy wieś. Jechaliśmy w milczeniu, skuci lękiem i przygnębieni losem wiezionych na straszną śmierć polskich partyzantów. Bałem się jak nigdy dotychczas, by się nie natknąć na jakiś banderowski patrol. Włos mi się zjeżył, gdy mijaliśmy tuż przy drodze mogiłki, czyli cmentarz prawosławny. [...]”. [13]

Na szczęście siły „Jastrzębia” rosły teraz stosunkowo szybko, rzec można z dnia na dzień. Tego samego dnia 18 sierpnia z okolic Hołób przybył oddział który przyprowadził : szer. Edmund Gawłowicz ps. „Błysk”, z nim 14 innych żołnierzy w tym: szer. Bolesław Szymański ps. „Burza”, szer. Jan Bąk ps. „Los”, szer. Jerzy Gderz ps. „Długi”, szer. Ksawery Skolimowski ps. „Śmiały”, szer. Antoni Gdula (młodszy) ps. "Naszelnicki", szer. Świergalski oraz inni ochotnicy. Ten oddział stał się piątą drużyną oddziału „Jastrzębia”, który liczył już około 60 partyzantów.

Nadto już dzień później 19 sierpnia z polecenia komendanta AK OW przybył do Zasmyk cichociemny por. Michał Fijałka ps. „Sokół”, a 21 sierpnia 30 osobowy oddział podchor. Tadeusza Korony ps. "Groński". Grupa ta z rozkazu komendanta AK OW, miała powiększyć tworzony oddział partyzancki "Jastrzębia", ale "Groński" przeciwstawił się tej decyzji. Owszem współdziałał z "Jastrzębiem" ale jako samodzielny oddział partyzancki AK. Tu ujawnił się inny atut „Jastrzeębia”, który wobec takich wyzwań umiał stanąć na wysokości zadania, przedkładając bezpieczeństwo powierzonych mu ludzi i polskiej społeczności, ponad własne ambicje. [14]

 

Rozbicie banderowskich sotni i czerni w bitwie we wsi Gruszówka

 

Tymczasem banderowcom puszczały już nerwy, ujawniając ich prawdziwe ludobójcze oblicze i skrywane cele wyniszczenia Lachów do ostatniego. Zaczęli swoim sposobem mordować na razie pojedyńcze rodziny i mniejsze grupy, schwytane na drogach. 22 sierpnia w Lesie Lityńskim koło ukraińskiej wsi Gruszówka zamordowali siedem osób jadących furmanką z Radowicz do zasmyckiego kościoła w tym: Adama Bartoszewskiego, jego żonę Weronikę, Ludwikę Daszkiewicz i innych. Jeszcze tego samego dnia zamordowano 13 mieszkańców Radowicz wracających z kościoła w Zasmykach, były też i inne znaczące akty banderowskiego terroru! [15]

W tej trudnej sytuacji dowództwo samoobrony w Zasmykach wystosowało do sztabu OUN-UPA w Suszybabie pismo z ostrym protetem. Bnaderowcy niewiele się tym jednak przejęli, realizując swój ludobójczy plan. 27 sierpnia żołnierze polscy dowodzeni przez pchor. Tadeusza Koronę „Grońskiego”, rozpędzili sotnię UPA odbywającą ćwiczenia w okolicy Worony. Na drodze przechwycili też dwóch łączników UPA przy których znaleziono rozkazy napadu na Zasmyki. Już dwa dni później wściekli Ukraińcy przysłałi do Zasmyk ultimatum, wzywające do natychmiastowego złożenia broni. Co więcej, w tym samym czasie sprawiedliwy Ukrainiec poinformował samoobronę polską, iż w niedalekiej Gruszówce zgromadziły się dwie sotnie UPA oraz chłopi ukraińscy z okolicznych wsi w liczbie kilkuset osób i szykują się do morderczego ataku.

Sytuacja była niezwykle groźna i wymagała zdecydowanych działań. Kierownictwo samoobrony wobec braku jakichkolwiek umocnień i dużej przewagi liczebnej wroga uznało, iż nie można podjąć wyłącznie walk obronnych. Zdecydowano się uprzedzić atak upowców i zaatakować ich jeszcze w Gruszówce. O zmroku 30 sierpnia oddział partyzancki „Jastrzebia”, liczący ok. 70 żołnierzy, idąc okrężną drogą, wyszedł na tyły zgrupowania OUN-UPA. [16]

Nagły atak na uśpione jeszcze sotnie UPA i czerń banderowską, po krótkiej walce skutkował rozgromieniem znacznie silniejszych sił wroga. W pierwszym boju oddziału „Jastrzębia” zwycięstwo było całkowite, a groźne zgrupowanie banderowców zostało rozbite i rozproszone. Okazało się przy tym wyraźnie, iż przeciwnik jest słabo przeszkolony i źle zorganizowany. Co ważne, zdobyto ręczny karabin maszynowy "Tokariew", 15 szt. karabinów ręcznych i sporo amunicji. Nadto przejęto wozy pełne kos, wideł i siekier, przygotowane do mordowania Lachów oraz kuchnię pełną przygotowanego drobiu na śniadanie "stryłciw". Straty upowców wyniosły około 20 zabitych i blisko tyleż rannych. Po stronie polskiej zginął szer. Stanisław Romankiewicz ps. "Zając", ciężko ranny został st. szer. Edmund Gawłowicz ”Błysk” i lekko ranny w rękę Józef Turowski ps. "Ziuk". Pogrzeb "Zająca" pośmiertnie odznaczonego "krzyżem walecznych", był wielką manifestacją patriotyczną podczas której ks. proboszcz z Zasmyk Michał Żukowski, ogłosił powstanie "Rzeczypospolitej Zasmyckiej". [17]

Feliks Budzisz wspomina: „[...] Pierwszy września w samo południe odbył się pogrzeb Stasia Romankiewicza, poległego we wsi Gruszówka. Na uroczystość przybyły tłumy ludzi. Przecisnąłem się do wnętrza kościoła i stanąłem blisko katafalku, na którym spoczywała trumna ze zwłokami Stasia. Stali przy niej z bronią jego bojowi towarzysze, a obok liczna rodzina, sąsiedzi, znajomi. Po egzekwiach ksiądz Michał Żukowski wygłosił płomienne przemówienie, które wierni głęboko przeżyli, pewnie jak nigdy dotychczas. Szloch wstrząsał tłumem. Ksiądz, były misjonarz z Podola, przejawił tutaj najwspanialszy kunszt oratorski. Oznajmił, że dzisiaj uderzy dzwon, ukryty i milczący od 17 września 1939. Obwieści on powstanie skrawka wolnej, niepodległej Polski – Rzeczpospolitej Zasmyckiej, za którą oddał swoje młode życie Stasio. I oto odezwał się dzwon. Tłum załkał – płakały kobiety, starcy, dzieci i żołnierze. Ksiądz żegnał Staszka najpiękniejszymi słowami, stojąc na nasypie i górując nad otaczającymi go ludzmi. [...]

Ogromne zainteresowanie wzbudzali żołnierze z samoobrony, zwłaszcza nasi znajomi, z których byliśmy dumni, wiążąc z nimi nadzieje na przetrwanie. Okryci już wówczas legendą dowódcy – por. „Jastrząb” i por. „Sokół” – nie schodzili z ust, mówiono o nich z najwyższym podziwem, szacunkiem i uwielbieniem. Zdawano sobie sprawę, że dzięki ich dowódczym umiejętnościom, odwadze i determinacji zasmycka samoobrona odniosła zdecydowane zwycięstwo nad banderowcami w Gruszówce.

Rozgromienie banderowskich sotni w Gruszówce spowodowało z kolei głęboki szok u upowców i cywilnej ludności ukraińskiej okolicznych wsi, która z lękiem szeptała o pogromie swoich striłciw, przekonując się, że rzezie bezbronnej ludności nie ujdą płazem. Pochówki zabitych banderowców odbywały się bez pompy i rozgłosu, by nie siać defetyzmu i niechęci do atamanów OUN-UPA. Dla ludności polskiej, wątpiącej dotychczas w możliwość przetrwania, zwycięstwo w Gruszówce było źródłem nadziei i otuchy. [...]”. [18]

Na trzeci dzień po uroczystościach 3 września, o zmroku oddział 50-osobowy, pod dowództwem por. „Jastrzębia” i por. „Sokoła” wymaszerował z pomocą dla Osiecznika, odległego od Zasmyk o 20 kilometrów. Udało się ewakuować, mimo walki kolumnę 40 wozów z ludnością do Zasmyk. [19]

 

Dowódca „Jastrząb” płakał widźąc dzieci panasadzane na sztachety

 

Druga fala Rzezi Wołyńskiej na Zachodnim Wołyniu (zwana sierpniową), przyniosła straszne cierpienie. Barbrzyńcy ukraińscy wymordowali, obrabowali i spalili do gołej ziemi mnóstwo wsi i kolonii polskich w tym: Swojczów, Augustów, Władysławówkę, Teresin, Ludmiłpol, Mikołajpol na Ziemi Swojczowskiej oraz Ostrówki, Kąty, Wolę Ostrowiecką na Ziemi Lubomelskiej i wiele innych osiedli. Z 29 na 30 sierpnia 1943 r. bojówki OUN-UPA oraz liczne uzbrojone bandy chłopów ukraińskich z sąsiednich wsi Rewuszki i Wołczak, otoczyły wieś Budy Ossowskie i dokonały tam okropnej rzezi niewinnej ludności polskiej, zginęło 270 osób. Ciała były zakopywane przez zbrodnierzy w miejscach, gdzie dopadnięto ofiary. Wśród oprawców rozpoznano Pawła i Makura Bojczunów oraz Iwana Pietruka ze wsi Rewuszki.

5 września do wsi zdołał dotrzeć oddział por. Władysława Czermińskiego „Jastzrębia” zawiadomiony rankiem tego samego dnia przrz ocaleńców. To co tam zastał było straszne, piekielnie nieludzkie, dosłownie mroziło krew w żyłach, były to owe prawdziwe znaki bohaterstwa OUN-UPA, hierojów ze współczesnej Ukrainy. Nadto wszystkie budynki były spalone, a rozkładające się ciała rozrzucone po całej wsi, licznie potopieni w studniach. [20]

Ocalony z rzezi w Budach Ossowskich, młody chłopak Wacław Gąsiorowski wspominał po latach: „Calutka wieś była wyrżnięta. Kobiety były porozpruwane na wylot. Niektóre w ciąży. To wszystko leżało. Mężczyźni – głowy odcięte. A małe dzieci na kołki nasadzane. Żywcem na kołki.”. I jeszcze dodawał z bólem o tamtym pikielnym czasie: „To był znajomy Ukrainiec. Z nim chodziłem do szkoły. I on mordował. Piłą w pół rżnęli jak drzewo mamusię. A mnie trzymali za ręce.”. Dokument filmowy opublikowany 11 lipca 2021 r. przez Z P B P:

Wspomina Henryk Kata w książce pt. "Wojenne Wichry": „[...] Opuścili swoje domy dwoma zaprzęgami konnymi. Każdy obrał nieco inną trasę ucieczki, nie wszyscy razem. Tak było bezpieczniej. Ja z bratem Antkiem pozostaliśmy; to też uzgodniliśmy wspólnie, że do Kowla przyjedziemy za kilka dni. Inwentarz żywy w trzech gospodarstwach zwolniliśmy z uwięzi i zagród. Sami trzymaliśmy się raczej miejsc mniej widocznych, z możliwością obserwacji. Wiedzieliśmy, że w zaistniałej sytuacji nasze miejscowości ulegną zagładzie, jak wiele innych, które już to, co najgorsze, spotkało. Nie wiedzieliśmy tylko, kiedy to nastąpi. Bierna postawa naszej społeczności w kwestii obrony skłoniła nas do opuszczenia wszystkiego, co posiadaliśmy. Nie chcieliśmy czekać świadomie na rezunów z UPA. Półtora miesiąca po opuszczeniu naszych domów, 30 sierpnia 1943 roku Budy Ossowskie i kolonia Kowalówka o świcie zostały otoczone przez uzbrojone bandy, które wyszły ze wsi Wołczak i Rzewuszki i dokonały masowej rzezi na ludności polskiej. Rezultat był przerażający: w Budach Ossowskich ponad dwieście osób, w tym ponad osiemdziesięcioro dzieci, w Kowalówce na 23 rodziny 32 osoby zamordowane. Rodzina Czarneckich wymordowana cała; ojciec rodziny Jan Czarnecki – lat 55, żona Dominika - lat 53, córka Maria, mężatka – lat 23, córka Walentyna lat 19, dwaj synowie, bliźniaki Marian i Eugeniusz po 14 lat, najmłodsza córeczka Marii – Krystyna – lat 3. Uratował się tylko syn Staszek – lat 21, w tym czasie nieobecny. [...]”. [21]

W pobliskim Lesie Świnarzyńskim odnaleziono niedobitków, których oddział „Jastrzebia” zabrał ze sobą do Zasmyk, choć nie wszystkich, bo inna duża grupa ocalonych (dalej ukryta w gąszczu) jeszcze przez kilka tygodni koczowała w lesie, żyjąc z reszetek żywności. Zdarzyło się i tak, iż Sprawiedliwy Ukrainiec Semen Szewczuk przechowywał przez dłuższy czas dwie Polki Teofilę Lemińską i Annę Kura, a w lutym 1944 r. przekazał je do oddziału partyzanckiego AK por. Władysława Czermińskiego. [22]

 

Jak Niemcy pokrzyżowali plany banderowskich rzeźników

 

Los „Jastrzębia” i jego żołnierzy jednak nie rozpieszczał. Ledwie wrócili z wyprawy na Ziemię Swojczowską, przyprowadzając ledwo żywych niedobitków, a już zwiadowcy donieśli mu, iż nad bazą samoobrony znowu zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo. Upowcy wściekli po przegranej bitwie pod Gruszówka, pałali żądzą morderczej zemsty. Zarządzono koncentrację aż 9 sotni UPA w okolicach Tuliczowa, 10 km od Zasmyk. Był to Zagon „Ozero” (pułk UPA) pod dowództwem samego Juryja Stelmaszczuka ps. "Rudyj", który działał w okolicach Kowla. Celem tej watahy wilków było uderzenie na Zasmyki 8 września 1943 r. i dokonanie ludobójstwa, zostawienie spalonej ziemi.

Na szczęście wojsko niemieckie ruszyło właśnie z miasta w teren celem zabezpieczenia "dostaw obowiązkowych"- płodów rolnych. Szykujący się już do uderzenia banderowcy, dosłownie nadziali się na Litwinów i Łotyszy w służbie Niemców, doszło do ostrego starcia i rozpędzenia oddziałów upowskich. Klęska banderowców była b. bolesna, a samoobrona w Zasmykach znów niemal cudownie uratowana. Co ciekawe, nie ucierpiała przy tym reputacja i kariera samego Stelmaszczuka "Rudego", który 15 września 1943 r. został awansowany na stanowisko dowódcy Grupy UPA "Turiw"- obejmującym zachodnie tereny Wołynia (Łuckie, Kowelskie, Włodzimierskie, Horochowskie). [23]

Feliks Budzisz wspomina: „[...] Nad Zasmykami i sąsiednimi koloniami zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo. Za lityńskim lasem czają się banderowcy. Mogą zaatakować w każdej godzinie. Do późna w nocy czyniliśmy przygotowania do ucieczki, nie wiedząc jeszcze dokąd. Domyślaliśmy się, że może to być Kowel. Przed udaniem się na spoczynek wyszliśmy na podwórze, by posłuchać, czy coś złego już się nie dzieje. Była gwiezdna noc i wokół panowała kompletna, złowroga cisza. Na wysuniętych pozycjach czuwali nasi partyzanci, liczący wówczas ponad stu żołnierzy, pod dowództwem mądrych, odważnych oficerów. Noc minęła na wyczekiwaniu w napięciu.

Wczesnym rankiem ludzie zakrzątnęli się w obejściach, wsłuchując się w poranną ciszę i wpatrując w najbliższy teren. Wyprowadzali krowy i konie na pobliskie łąki. Ale spokojny poranek nie trwał długo. Gdy słońce wzniosło się ponad olszyny, od strony Piórkowicz rozległy się dalekie serie karabinów maszynowych i wybuchy. Na horyzoncie wzbiły się w niebo czarne słupy dymu. Oceniono, że bój toczy się w Radowiczach. Mniej odporni nerwowo zaprzęgali konie do wozów, by w razie czego ujść szybciej przed atakiem. Inni, nie czekając, jechali w stronę Kowla. Około południa przyszła pocieszająca wiadomość, że w Radowiczach biją się Niemcy z bulbowcami. Późnym popołudniem bój ucichł.

Następnego dnia wcześnie rano obudziła mnie mama, prawie krzycząc: – Wstawaj, szybko ubieraj się! Niemcy się wycofali z Radowicz. Mogą zaraz być tutaj bulbowcy! Zerwałem się na równe nogi. Przerażony tą wiadomością ubierałem się dygocąc. Wszystko leciało mi z rąk. Ciocia Bronia już wynosiła na wóz swoje rzeczy. Chwyciłem od mamy tobół z pościelą i pobiegłem do wozu. Trzęsącymi się rękami zaprzągłem klacz. W kilkanaście minut byliśmy gotowi do ucieczki. Bolek Wiśniewski, syn gospodarza, który tylko co wrócił z nocnego dyżuru, wyjaśnił, że uciekać z Zasmyk będziemy na jego polecenie. Teraz należy być w pogotowiu przy swoich wozach. Podkarmiając klacz czekaliśmy na sygnał do wyjazdu. W sąsiednich zabudowaniach, u Śladowskich, widać było również nerwową bieganinę. Mężczyźni z samoobrony, jak wczoraj, kierowali się do centrum wsi obok kościoła, by w razie napadu wspomóc naszych partyzantów. Atmosfera największego zagrożenia coraz bardziej udzielała się ludności.

Około godz. 9-10 nagle od strony Piórkowicz rozległa się gęsta strzelanina, znacznie głośniejsza, a więc bliższa niż wczoraj. Grały karabiny maszynowe, coraz częściej rozlegały się wybuchy granatów czy pocisków artyleryjskich. Za lityńskim lasem wzbiło się w niebo kilka słupów czarnego dymu. Bój przybierał na sile. Ludność Zasmyk i okolicznych kolonii znowu ogarniała trwoga. Byliśmy przekonani, że teraz to już na pewno walczą nasi partyzanci, powstrzymując atak bulbowców. I znowu, jak poprzedniego dnia, ludność gromadzi się na podwórzach i prowadzącej przez wieś drodze, wsłuchując się w odgłosy tajemniczej bitwy. Bój jednak nie przybliża się, a wprost przeciwnie – oddala, chociaż nie słabnie. Zaczyna bić artyleria, którą rozpoznają doświadczeni w wojennym rzemiośle, twierdząc, że z całą pewnością jedną ze stron boju są Niemcy. Rozumują: jeżeli tak długo nasi się trzymają, to pewnie wytrwają i obronią Zasmyki. A jeżeli tam z banderowcami walczą Niemcy, to na pewno poradzą sobie z nimi. W południe goniec potwierdził drugie przypuszczenie, co uspokoiło znacznie ludność.

Niemiecki batalion ekspedycyjny, udający się po żywność dla kowelskiego garnizonu tym razem skutecznie zaatakował banderowców w rejonie Radowicz i Tuliczowa. Trzy wozy pancerne rozbiły najpierw sotnię UPA, która maszerowała już, by obejść Zasmyki od północy i uniemożliwić ludności polskiej ucieczkę do Kowla. Po kilkugodzinnej bitwie Niemcy rozproszyli i wyparli blisko dwutysięczne zgrupowanie UPA w lasy Świniażyńskie, a sami pozostali na zajętym terenie – w Radowiczach, Tuliczowie i Kupiczowie. Niepokoiła zasmyczan tylko myśl, czy następnego dnia Niemcy nie zaatakują z kolei Zasmyk, ale obawy nie potwierdziły się. [...]”. [24]

W połowie września do "Jastrzębia" dotarła także wiadomość o przygotowywanym napadzie na kolonię Dąbrowa koło Hołob, współdziałającą z zasmycką samoobroną. Był tam niewielki oddziałek por. Jerzego Kurzydłowskiego ps. "Jurek". Oddział "Jastrzębia" przygotował w okolicy Gończego Brodu zasadzkę na jadących furmankami upowców. I tym razem sukces był pełny! W wyniku walki z zaskoczenia część rezunów rozpędzono, a część rozbrojono. Inspektorat AK Kowel zarządził zarazem, iż stacjonujący w okolicy Zasmyk oddział pchor. „Grońskiego”, ma być skierowany do Różyna w rejonie Turzyska z zadaniem zorganizowania tam ośrodka samoobrony na wzór Zasmyk. [25] CDN

 

Przypisy:

 

[1] Henryk Cybulski, Czerwone noce, Warszawa 1966 r., s. 372

[2] Wincenty Romanowski, ZWZ – AK na Wołyniu, 1939-1944 Lublin 1993 r., s. 267

[3] Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, Tom I, s. 359-360.

[4] ]]>https://wolyn.org/index.php/publikacje/1398-op-jastrzab-jeden-z-najwazni...]]>

[5] ]]>http://27wdpak.btx.pl/index.php/publikacje/604-zolnierz-niezlomny-plk-wl...]]>

[6] ]]>https://btx.home.pl/forumpokolenia/viewtopic.php?p=1135]]>

[7] Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, Tom I, s. 360.

[8] ]]>https://wolyn.org/index.php/publikacje/1398-op-jastrzab-jeden-z-najwazni...]]>

[9] Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, Tom I, s. 379.

[10] ]]>https://wolyn.org/index.php/publikacje/1398-op-jastrzab-jeden-z-najwazni...]]>

[11] Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, Tom I, s. 360.

[12] ]]>https://wolyn.org/index.php/publikacje/1398-op-jastrzab-jeden-z-najwazni...]]>

[13] ]]>http://www.mojewojennedziecinstwo.pl/pdf/13_budzisz_luny.pdf]]>

[14] ]]>https://wolyn.org/index.php/publikacje/1398-op-jastrzab-jeden-z-najwazni...]]>

[15] Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, Tom I, s. 353.

[16] Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, Tom I, s. 360-361.

[17] ]]>https://wolyn.org/index.php/publikacje/1398-op-jastrzab-jeden-z-najwazni...]]>

[18] ]]>http://www.mojewojennedziecinstwo.pl/pdf/13_budzisz_luny.pdf]]>

[19] ]]>https://wolyn.org/index.php/publikacje/1398-op-jastrzab-jeden-z-najwazni...]]>

[20] Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, Tom I, s. 379-380.

[21] ]]>https://wolyn.org/index.php/informacje/1285-wspomnienia-z-wolynia-kowalowka]]>

[22] Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945, Warszawa 2000, Tom I, s. 379-380.

[23] ]]>https://wolyn.org/index.php/publikacje/1398-op-jastrzab-jeden-z-najwazni...]]>

[24] ]]>http://www.mojewojennedziecinstwo.pl/pdf/13_budzisz_luny.pdf]]>

[25] ]]>https://wolyn.org/index.php/publikacje/1398-op-jastrzab-jeden-z-najwazni...]]>

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (8 głosów)

Komentarze

27 Wołyńska Dywizja AK to prawdziwy fenomen polskiej organizacji wojskowej w czasie wojny na obszarze wyjątkowo niebezpiecznym, gdzie trzeba było walczyć niemal równocześnie z trzema wrogami: Niemcami, banderowcami i nadciągającą Armią Czerwoną. Historia tej dywizji ma swoich skrupulatnych historyków. Należą do nich prof. Władysław Filar, Michał Fijałka i Józef Turowski. Dywizja Wołyńska AK liczyła według różnych, rozbieżnych źródeł od 6 do 7,5 tysiąca żołnierzy.

Była największą polską jednostką partyzancką, która walczyła nieprzerwanie jako zwarty związek taktyczny od stycznia do lipca 1944 roku. Zapoczątkowała na Wołyniu „Akcję Burza”. Jej oddziały stoczyły około sześćdziesięciu większych lub mniejszych bitew i potyczek. Szlak bojowy 27 Wołyńskiej Dywizji wyniósł w sumie ponad 500 kilometrów. W bojach poległo wg niepełnych danych 626 żołnierzy dywizji, około 1320 zaginęło bez wieści, a 200 trafiło do niemieckiej niewoli i prawdopodobnie zginęło w wyniku egzekucji. Warto zobaczyć ten film o samych początkach tej jednostki wojskowej, okolicznościach jej formowania, rodzenia się niejako w bólach Rzezi Wołyńskiej, film dokmunetalny pt.: „Legenda 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK” część 1, opublikowany 24 kwietnia 2021 r. przez BR-TZIP:

 

Vote up!
5
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1640197

W 1943 r. na Wołyniu powstało ponad 100 ośrodków samoobrony kierowanych w początkowej fazie ich tworzenia przez władze cywilne Delegatury Rządu. Kierownictwo Okręgu Wołyńskiego AK, wspólnie z Okręgową Delegaturą Rządu, podjęło radykalne środki w obronie zagrożonej ludności polskiej. Oznaczało to scentralizowanie obrony wojskowej i cywilnej w rękach komendanta Okręgu.

Dzień później 20 lipca 1943 r. powzięta została decyzja utworzenia oddziałów partyzanckich. Utworzone lotne oddziały partyzanckie z powodzeniem wspierały samoobronę w walce z oddziałami UPA. W wyniku tych działań, w końcu 1943 r. wstrzymano napór nacjonalistów ukraińskich, ratując od zagłady ludność polską, schronioną w bazach samoobrony. Z tych oddziałów narodziła się potem słynna jednostka wołyńska. Gorąco polecam ten film dokumentałny pt. „27 Wołyńska Dywizja Piechoty AK Z Archiwum IPN”, opublikowany 23 Maja 2016 r. przez Kresy-Siberia:

 

Vote up!
4
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1640202

Lekcja prawdziwej historii [część 1 z 2]. Irena Tyszecka urodziła się w marcu 1938 r., w niewielkiej wsi Usicze, leżącej w dawnym województwie Wołyńskim. Jej rodzina była jedną z najbogatszych w regionie. Oprócz wielkiego gospodarstwa i ziemi, Tyszeccy mogli pochwalić się także wielowiekową tradycją. Byli doradcami polskich królów, brali udział w powstaniach, zawsze pozostając lojalnymi wobec ojczyzny.

Z sielanki na Wołyniu Pani Irena pamięta niewiele, bowiem pierwsze lata jej życia upłynęły pod znakiem wojny obronnej z Niemcami, a następnie sowieckiej okupacji, kiedy to jej rodzina musiała się już ukrywać, aby uniknąć „rozkułaczania” i wywózki na Sybir. Potem znów widziała naloty i zniszczenia, bowiem dotychczasowi sojusznicy stali się wrogami. Po wejściu Niemców na tereny zajęte przez Rosjan wydawało się, że zapanował względny spokój. Oczywiście dalej to była okupacja, wywożono ludzi na roboty przymusowe w głąb Rzeszy, a miejscowa ludność zmuszona była oddawać kontyngenty jedzenia dla Wehrmachtu, ale wróg był umundurowany, widoczny i przewidywalny.

Tymczasem najgorsze miało dopiero nadejść. Pojedyncze akty ukraińskiego bestialstwa na Polakach zdarzały się już od pierwszych dni września 1939 r., ale poczytywano je głównie za napady rabunkowe lub incydentalne przypadki nienawiści. Polacy nie wierzyli, że ich dotychczasowi sąsiedzi pod okiem okupanta przygotowywali plan ludobójstwa, który swą skalą i okrucieństwem miał naszych przodków przerazić, aby na ziemiach tych już nigdy polska noga nie postała.

11 lipca 1943 r. Ukraińcy zrzeszeniu w OUN-B i UPA oraz miejscowi rezuni przystąpili do eksterminacji Polaków, prześcigając się w wymyślnych sposobach zadawania cierpienia przed śmiercią. Opisy stosowanych przez nich tortur do dziś przerażają nawet weteranów wojennych, którzy mówią, że zabić to jedno, ale zadawać tak nieludzkie cierpienie przed śmiercią to skrajne zezwierzęcenie, przy czym nawet zwierzęta rzadko pastwią się nad swoją ofiarą. Tymczasem była to decyzja polityczna, aby wieść się niosła wśród Polaków, że jadąc na Wołyń, do Galicji i Małopolski Wschodniej, ryzykują nie tylko życiem, ale i niewyobrażalnym bólem.

W wirze wojny, głodu, chorób, notorycznych ucieczek, budowania kryjówek, długich dni spędzonych bez ruchu, a nawet słowa, niekończącym się strachu i stresie, dorastała Pani Irena Tyszecka. Przeżyła, aby dać świadectwo tych strasznych chwil do dziś nierozliczonej historii. Zapraszamy Państwa na kolejną „Lekcję prawdziwej historii”. B. cenny dokument filmowy opublikowany 16 Jul 2021 r. przez eMisjaTv:

 

Vote up!
4
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1640211

Lekcja prawdziwej historii [część 2 z 2] Irena Tyszecka, polska ziemianka, cudem ocalona z pogromu na Wołyniu opowiada o szeroko zakrojonych akcjach Ukraińców, obliczonych na przerażenie i wytępienie Polaków zamieszkujących ziemie uznane przez ideologów OUN-B/UPA za „rdzennie ukraińskie”.

W pierwszym odcinku tej historii pani Irena mówiła jak zawierucha II wojny światowej została wykorzystana przez ukraińskich nacjonalistów do uzbrojenia się, przeszkolenia i organizacji oddziałów. Kulminacja zbrodni następuje 11 lipca 1943 r., ale później nie jest wcale lepiej. Rodzina Tyszeckich musi ukrywać się w opuszczonych domach. Ich majątki są pod stałą obserwacją oprawców. Niemcy zajęci są wojną z Rosjanami i w ogóle nie kontrolują biegu wydarzeń na Wołyniu. Ukraińcy polują na Polaków, jak na zwierzynę. Mordują także za dnia. Czują się tak pewnie, że okradają wojskowe magazyny, podpalają polskie kościoły podczas nabożeństw, wykonują egzekucje tuż pod nosem Niemców, którzy ograniczają się jedynie do dokumentowania zbrodni. Największa kara spada na tych, którzy starają się pomagać Polakom. Ukrywanie „lachów” jest w oczach ukraińskich nacjonalistów ciężką zbrodnią, za którą wymierzana jest śmierć w torturach, bowiem „Ukraina ma być czysta jak szklanka wody”. Wyczyszczona z polskiej mowy, kultury, majątków i wszelkich innych śladów polskości.

Jedynym ratunkiem jest ciągła zmiana miejsca pobytu, udawanie Ukraińców i trwanie w ciemności, głodzie, bez ruchu i dźwięku. Jak to przetrwać? Tego dowiecie się z kolejnego odcinka serii: „Lekcja prawdziwej historii”. Gorąco polecam ten bezcenny dokument filmowy, opblikowany 23 lipca 2021 r. przez eMisjaTv:

 

Vote up!
4
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1640212

7 czerwca 2013 r. na cmentarzu leśnym w Moczulance odbyła się niezwykła uroczystość. Po mszy świętej odsłonięto i poświęcono Obelisk ku czci żołnierzy 27 WDP AK i ich dowódcy kpt. Władysława Kochańskiego ps. „Bomba”, „Wujek” (ur. 7 listopada 1918 w Stanisławowie, zm. 12 grudnia 1980 w Krakowie). Dowódca oddziału partyzanckiego OWAK, cichociemny, jeden z przywódców polskiej samoobrony na Wołyniu. A także ku żywej pamięci wszystkich którzy zpstali zamordowani przez bandy OUN-UPA oraz polegli w walce z rezunami. W Uroczystości uczestniczył przedstawiciel Konsulatu RP z Łucka, kapłani z Polski i Ukrainy, kombatanci 27 Wołyńskiej DP AK, rodziny żołnierzy, członkowie Towarzystwa Miłośników Kultury Kresowej oraz wspaniały chór z Wrocławia Canta Nobiscum. Dohuent filmowy opublikowany 9 listopada 2013 r. przez Jan Kresowy:

 

Vote up!
1
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1640229

W nocy z 10 na 11 lipca 1943 oddziały UPA przy wsparciu chłopstwa ukraińskiego zmobilizowanego w tzw. Samoobronnych Kuszczowych Widdiłach przystąpiły do skoordynowanego ataku na miejscowości, w których żyli Polacy, głównie w powiatach włodzimierskim i horochowskim, a także kowelskim. Jednej z pierwszych masakr dokonano w Dominopolu, rozstrzeliwując przy okazji współpracujący dotąd z UPA oddział partyzancki Stanisława Dąbrowskiego. Sprawcy z zahonu „Sicz” Antoniuka ze wsi Wołczak zabili ok. 500 Polaków. osób. Oprawcy działali w wyspecjalizowanych grupach – jedne pododdziały otaczały wieś kordonem, inne zajmowały miejscowość, gromadziły ofiary w jednym miejscu i dokonywały masakry. Oczyszczaniem terenu z niedobitków oraz grabieżą zajmowali się ukraińscy chłopi. Oddziały UPA po dokonaniu masakry w jednym miejscu szybko udawały się do następnej osady, którą zamierzano wymordować. Gorąco polecam ten film opublikowany 9 lipca 2017 r. przez ascotv:

 

Vote up!
1
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1640986

Mirosław Don urodzony 10 sierpnia 1940 r. w Zastawiu, powiat Kostopol na Wołyniu. Wraz z rodziną przeżył rzeź dokonaną przez nacjonalistów ukraińskich w Zastawiu i Janówce. Jego ojciec Teofil, żołnierz polskiej samoobrony, został ciężko ranny, a 6 letni brat Jerzy umarł z powodu głodu i wycieńczenia. Rodzina szukając ratunku i pomocy szpitalnej dla rannego ojca przedostała się do Warszawy, zamieszkała na warszawskiej Woli. A tu znów doświadczył ich surowo los. 1 sierpnia 1944 r. wybuchło Powstanie Warszawskie. Rodzina Donów została wywieziona do obozu Dulag 121 w Pruszkowie. Po wojnie Donowie osiedlili się w Gowarzewie koło Poznania. Jako dorosły człowiek, aż do emerytury, Mirosław Don pracował w Zarządzie Portu Szczecin. Jest honorowym dawcą krwi i maratończykiem, który, w ciągu 35 lat przebiegł 130 tysięcy kilometrów.

Dzieci Wołynia to cykl przedstawiający świadectwa ostatnich świadków okrutnej zbrodni. Ludzie, którzy cudem uniknęli śmierci z rąk ukraińskich nacjonalistów wspominają tamte wydarzenia, po to by ocalić pamięć o ofiarach dla przyszłych pokoleń Polaków. Mirosław Don: „Ludzie często pytają się mnie, czy to możliwe, żeby na Wołyniu działy się takie rzeczy, jak Smarzowski pokazuje w swoim filmie Wołyń. Odpowiadam im , że nie…, bo było gorzej". Gorąco polecam cykl „Dzieci Wołynia” odc. 1 – film dokumentalny. Opublikowany 29 października 2021 r. przez IPNtvPL:

 

A także odcinek 2, opublikowany 5 listopada 2021 r. przez IPNtvPL:

 

Vote up!
1
Vote down!
0

Sławomir Tomasz Roch

#1640987