Wciąż to jajo w gardle

Obrazek użytkownika Ryszard Surmacz
Kultura

 

Śledzę wydarzenia związane z kolejną rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Faktografia, można powiedzieć, że jest już opanowana. Opanowana, a mimo to nadal prawdy nie znamy. Nadal przez postpeerelowskie gardła nie może przejść podstawowa prawda, że Ci, którzy byli ochotnikami w wojnie obronnej – bo Powstanie to nadal wojna obronna – wychowani zostali w II RP. Nadal nie można usłyszeć, że to właśnie prawdziwie niepodległa Polska okresu międzywojennego zbudowała takie społeczeństwo. Podkreślmy, społeczeństwo, które po pięciu pokoleniach niewoli, władne było stworzyć własną myśl kulturową, strategiczną i państwową; więcej, było idealnym społeczeństwem stosownie przygotowanym do naszego geopolitycznego położenia. Mówi się, że ono przegrało!! Nie, ono zostało zamordowane! A to diametralna różnica. I co więcej, fala tego kulturowego mordu jeszcze uderza w nasze brzegi, jeszcze jej siła motoryczna nie została zneutralizowana. A my wciąż jesteśmy wczorajsi.

Przez lata z różnych stron nadchodziły głosy potępiające wszystkie powstania narodowe, a zwłaszcza to ostatnie – Powstanie Warszawskie. Ale ten ogląd nie wykraczał poza ramy powojennych wydarzeń – dławił się, i tylko krzykiem i za pomocą kłamstw mógł trzymać się na powierzchni i dalej ogłupiać naród. Tego roku wyraźniej pojawił się nowy wątek, który można nazwać Rzeczpospolitą wojenną, która miała trwać mniej więcej tyle, co okres Powstania. Taki okres mieliśmy za czasów „Solidarności”. Wówczas zaczynaliśmy oddychać swoim powietrzem, zaczynaliśmy myśleć swoimi kategoriami oraz swoje doświadczenie i mechanizmy dziejowe włączać do sposobu reagowania. Do sukcesu zabrakło tej najbardziej wartościowej części społeczeństwa, które został w czasie II wojny wymordowany, rozpędzony po świecie lub niemal do końca zdławione w początkowym okresie PRL. W taki sposób straciliśmy „S”, bo w konsekwencji zwyciężyła nie idea II RP, nie idea ciągłości, lecz ta materia, którą po bolszewicku pobudzono do życia, a która jeszcze do dziś żyje – na wielu strategicznych poziomach.

I teraz konsekwentnie musimy postawić pytanie: dlaczego podstawowa prawda o nas samych nie może uwolnić się z fałszywych więzów i nie może wyjść na powierzchnię? Moim zdaniem powody podstawowe są dwa: 1. odłączono nas od poczucia państwa i poczucia odpowiedzialności za wspólnotę, na którą składa się naród, kultura i to wszystko co ją spina, a więc państwo, 2. przeświadczenie, zwłaszcza wśród historyków, że dokument źródłowy wyjaśnia wszystko, że można go odłączyć od kontekstu i uwarunkowań kulturowych oraz że każda interpretacja, siłą faktu, staje się polityczna… Nie zauważa się, że tylko kłamstwo może być polityczne, że prawda natomiast musi mieć swój punktem odniesienia, jest wolna i nie podlega manipulacji. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z niewyleczalną chorobą postpeerelowską.

W rozmowach prywatnych z ważnymi osobami można usłyszeć potwierdzenie takiego stanowiska, ale już w oficjalnych – absolutnie. I właśnie w taki sposób przegrywamy swoją przyszłość – strasznie głupio, bo walkowerem. I najbardziej rzecz zadziwiająca: nie chcemy się bronić. Na wzór parobczarski wolimy zgarnąć kilka srebrników, niż postawić się w swojej prawdzie. Wolimy kłamać, niż mówić prawdę.

Dowodów są tysiące, ale przytoczmy jeden, bardzo prozaiczny: w ostatnich dniach miały miejsce dwa zamachy antyszczepionkowców na punkty szczepień. Oczywiście, to beznadziejnie głupie i bezsensowne, ale zwróćmy uwagę na reakcję. Z tych dwóch wydarzeń zrobiono wielką politykę na miarę nowej pandemii, tym razem antyszczepionkowej. Prezenter „Wiadomości” z miną Duce’go ogłosił światu oburzenie. Wyznaczono nagrodę za ujęcia sprawcy. Ale czy, na Boga, ktokolwiek sprawdził, czy nie była to najzwyklejsza prowokacja? Jak osoba ugryziona przez owada mogła się znaleźć w punkcie szczepień i czy znalazła się tam naprawdę? Czy osobę, którą wyniesiono, wyniesiona naprawdę, a jeżeli tak, to co się z nią stało? Czy przypadkiem kolejny raz ze społeczeństwa nie robi się idiotów? Na te oczywiste pytania nie ma odpowiedzi, gorzej, nie ma żadnych wątpliwości i natychmiast „z grubej rury”. Tak nienaturalny sposób prowadzenia propagandy musi wywołać krytyczną opinię oraz pytanie: dla kogo to pajacowanie, bo na pewno nie dla nas? Takimi małostkami wybory się przegrywa. Na takim poziomie możemy tylko przegrać – wszyscy.

Z Powstaniem Warszawskim jest podobnie. Przez 70 lat postawiono tyle bezsensownych pytań, tyle absurdalnych tez, nie po to, aby cokolwiek wyjaśnić, ale po to, aby na wzór II RP Powstanie zarzucić śmieciem, zakopać na amen tę ideę, która prowadzi Polaków do rozumu i prawdziwej wolności i, jak to się dziś enigmatycznie mówi, do normalności. Tegoroczna 77 rocznica, może posunęła sprawę nieco do przodu, ale jak spojrzymy na ponad 30 lat naszej swobody, to ręce opadają. Nadal jajo PRL– u, świadomie lub nieświadomie, siedzi nam w gardle. Nie możemy go ani przełknąć i wydalić, ani wypluć.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)