Struktura władzy na Downing Street

Obrazek użytkownika Rafał Brzeski
Świat

Theresa May może być pierwszym ministrem Jej Królewskiej Mości i rządzić Zjednoczonych Królestwem, ale na Downing Street rządzi ktoś inny. Udzielnym władcą ulicy jest Larry – kot na rządowym utrzymaniu, etatowy myszołap siedziby premiera. Szaro-bury, pręgowany kocur panuje na Downing Street suwerennie, o czym przekonały się czworonogi z sąsiedztwa. Palmerston oficjalny myszołap stojącego naprzeciwko ministerstwa spraw zagranicznych został, po kilku bijatykach, skutecznie przegoniony. Starcia obu kocurów były tak zajadłe, że agentom ochrony premiera ledwie udawało się ich spacyfikować i rozdzielić. Teraz nauczony moresu Palmerston nawet nie próbuje postawić łapy na Downing Street. Podobnie ostrożny jest czarny jak węgiel Gladstone, który łapie myszy na etacie ministerstwa skarbu. Po kilku awanturach z Larrym nie wyściubia nosa przez boczne wejście, z którego korzysta kanclerz skarbu mieszkający po sąsiedzku z premierem pod numerem 11.

Oba budynki Downing Street 10 i 11 są w środku połączone i w ciągu dnia Larry najczęściej drzemie na parterze na radiatorach centralnego ogrzewania pod numerem 10, ale jeszcze chętniej sypia pod numerem 11, gdyż w hallu u kanclerza skarbu jest większy spokój i mniej kręcących się ludzi. Niestety nowy lokator, Philip Hammond, sprowadził dwa psy: walijskiego terriera Rexa i długowłosego jamnika Oscara. Larry z miejsca znielubił sąsiadów, zwłaszcza, że Rex lubi szczekać na koty. Na razie nie dochodzi do awantur i łapoczynów. Larry urzęduje na parterze, a psy na piętrze skąd wyprowadzane są na smyczach na spacery do parku za bramę Downing Street. Na ulicy nadal rządzi Larry i na jego terenie żadne, nawet kanclerskie, psy nie mają prawa się kręcić.

Psy, koty i inne zwierzęta nie mają natomiast wstępu do gmachu Parlamentu. Administracja Izby Gmin przypomniała o tym ostatnio, co wywołało niezadowolenie Gavina Williamsona, odpowiedzialnego za dyscyplinę partyjną w klubie parlamentarnym konserwatystów. Williamson trzyma bowiem na biurku wielkiego pająka tarantulę o imieniu Cronus i jak twierdzą złośliwi straszy nim buntujących się posłów, którzy mają ochotę głosować inaczej niż zaleca to kierownictwo klubu. Urzędnikom, którzy poprosili, żeby pozbył się łażącego po biurku „przyjaciela”, Williamson odpowiedził buńczucznie, że zabierze do domu tarantulę jak administracja gmachu pozbędzie się myszy, które wieczorami tańcują po korytarzach Izby Gmin. Zima zapowiada się ostra, na dworze, choć to Londyn, jest poniżej zera i gryzonie chowają się gdzie mogą, a że w gmachu Parlamentu nie ma etatowych myszołapów więc Cronus może spać spokojnie.     

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (9 głosów)