„Prawdziwe życie aniołów” okiem dyletanta
To jest chyba pierwszy przypadek w historii kina, kiedy w głównej roli obsadzony jest aktor cierpiący na afazję i częściowy paraliż. Krzysztof Globisz — bo o nim tu mowa — wciela się w postać Adama, a archetypem tejże postaci jest… Krzysztof Globisz. Wychodzi więc na to, że gra samego siebie, a że film inspirowany jest jego historią właśnie, to wybór był raczej oczywisty.
Nie trzeba być najostrzejszą kredką w reżyserskim piórniku, by na tapet wziąć dramatyczną historię, do której w zasadzie nie trzeba było pisać scenariusza, bo ten skomponował los. Bardzo łatwo wzruszyć publikę i zyskać uznanie, wykorzystując chorobę znanego i lubianego aktora. Tutaj to nie ma miejsca, a całą opowieść poznajemy bardziej z perspektywy żony Krzysztofa Globisza — Agnieszki. W tej roli, szczerej i prawdziwej, kapitalna Kinga Preis.
„Pan profesor zna się na medycynie, a ja się znam na moim mężu” — takie słowa usłyszał lekarz prowadzący od żony aktora, gdy postawił diagnozę, a w zasadzie to wydał wyrok na jej męża. W myśl zasady: „jak jest chęć, to sposób się znajdzie”, Agnieszka Globisz podejmuje beznadziejną — z perspektywy medycyny — walkę i, przy wsparciu przyjaciół, doprowadza do autentycznego cudu. „Prawdziwe życie aniołów” to swoiste studium miłości, determinacji, wiary i nadziei. To hołd dla niej.
Stwórca zdecydował, że była to ostatnia filmowa rola śp. Jerzego Treli, prywatnie przyjaciela Krzysztofa Globisza, który miał swój spory udział w batalii „powrotu do żywych”. Właściwie to nie grał. Był sobą. W pewnym momencie filmu wypowiada kwestię: „w życiu najważniejsze jest życie i małe rzeczy: mała wódeczka z kolegą, małe piwko na kaca”. Coś w tym jest.
Okiem dyletanta: 7/10
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 295 odsłon