MASTER 11-20
Kolejna część odzyskanego tekstu.
11
Chen obserwował wydarzenia i czuł podniecenie tłumu, umysł jednak miał chłodny. Popołudniowe słońce co chwila wychylało się zza chmur, pogoda była łagodna, ludzie dookoła zdawali się wchodzić w jakieś wyższe rejony świadomości. Szybko jednak zauważył pijanych i naćpanych, byli ożywieni bardziej niż inni i bardziej entuzjastyczni. Instynktownie wyczuł zagrożenie, choć nic jeszcze na to nie wskazywało. Spojrzał na grupkę przywódców, siedzieli zadowoleni i rozmawiali, ale już bez żarliwości. Mówienie męczy tak jak wszystko. Podeszli do nich, gdy zobaczyli, że pewien starszy mężczyzna coś żywo tłumaczy. Mówił, że jest Polakiem, brał udział w strajkach Solidarności i ma sporo zastrzeżeń do sposobu przeprowadzania tej manifestacji. Pierre z butelką piwa w dłoni słuchał go, ale widać było, że jest niezadowolony. Usłyszeli, że przecież odnieśliśmy sukces, ludzie są z nami. Udało się nagłośnić sprawę. Polak powiedział. Myślicie, że zadarliście z potęznymi bandytami, a oni pozwolą wam tak sobie zwyciężyć? Pierre, mając świezo w pamięci sceny morderstwa, zawachał się. Jestem zestresowany, mam prawo się napić.
Masz obowiązek myśleć. Czego chcą nasi wrogowie? Czego?
Chcą, żeby ten tłum zaczął rzucać kamieniami i szabrować sklepy. Nawet nie wiesz jak łatwo to osiągnąć. Tłum wytwarza ogromne emocje, a jego uczestnicy posiadają nadludzką moc. Wierzą, że uda im się wszystkiego dokonać. W takich emocjach gotów jesteś umrzeć, ale nie wierzysz, że umrzesz, bo wszystko wokoło mówi ci, że jesteś nieśmiertelny.
Pierre zwiesił głowę, nagły ciężar zwalił się na niego. Nawet w samochodzie satanistów nie czuł takiej rozpaczy. Tak bardzo pragnął wypić piwo i poczuć choćby chwilową ulgę.
Peter tłumaczył Chenowi rozmowę. Ten położył ręką na ramieniu Pierre'a i powiedział. You are the boss. Ich spojrzenia spotkały się i Pierre odłożył piwo. Wielkie jarzmo zelżało. Pierre – Chen. Podali sobie ręce, patrząc w oczy. Pierre poczuł, że nie jest sam.
Gi obserwował ekrany. Widział podniecenie tłumu, czuł aż tutaj, poprzez ekran, potencjał, zdolny obalać trony i burzyć cytadele. Kalkulował zimno, że do zachodu słońca zostało ponad godzinę.
Idziemy na kolację – rzucił. Adam! Niewolnik wyprężył się zadowolony. Podkręcaj atmosferę. Dziewczyny niech pytają o fajne zdjęcia, żeby był dramatyzm. Zorganizuj im muzykę. Wyślij na tę ulicę jakiś samochód z głośnikami, niech trochę potańczą.
Gerard i Tom poszli za Gi, który rozmawiał z Michaelem, też zaproszonym do stolika. Mówili o robotach ziemnych, o wzmacnianiu stropów, o nowych maszynach. Michael pochwalił jego tunel próżniowy, ale opowiedział o swoich modyfikacjach. Poduszki magnetyczne były sprzężone z fotokomórkami, dzięki czemu pobór energii spadał do niezbędnego minimum. Prędkość maksymalna w jego tunelu wzdłuż wschodniego wybrzeża to ponad trzy tysiące kilometrów na godzinę. Gi osiągał dopiero dwa i pół tysiąca.
Rozmawiali pozornie jak przyjaciele, jednak Gi ciągle pamiętał błysk w oku Michaela. Seks jest niebezpieczny, potrafi niszczyć, rozbijać, spalać. On sam zawsze brał sobie najpiękniejsze dziewczęta, ale gdy któraś zaczęła zbytnio mu się podobać, oddawał ją komuś innemu. Wiedział, że są obszary, do których lepiej nie wchodzić. Teraz niejasne przeczucie mówiło mu, że Michael wszedł w taki obszar. Postanowił złapać byka za rogi
Nie masz pretensji?
Michael spojrzał zaskoczony – o co?
O tę dziewczynę?
Daj spokój, już zapomniałem – roześmiał się Michael.
Cieszę się. Chciałbym ci ją dać, ale sam rozumiesz. To kwestia etyki, Kunciore już na nią czeka. Nasza organizacja wiele mu zawdzięcza. Planujemy postawić mu pomnik po śmierci, ale na razie, niech żyje jak najdłużej.
Michael poklepał Gi po przyjacielsku. Daj spokój. Wiemy obaj, kim jesteśmy. Za kilka dni będziemy oficjalnie na ósmym poziomie. Obaj roześmiali się radośnie.
Chen usłyszał muzykę już z daleka, zobaczył samochód, który powoli podjeżdżał, coraz bliżej nich. Tłum dookoła robił się coraz gęstszy. Dziewczyny tańczyły, podniecenie rosło. Peter z Chenem i Pierre’em podeszli do kierowcy. Skąd jesteście?
Z klubu Ibiza, dowiedzieliśmy się, że robicie wielkie rzeczy, respekt!!!
Pierre uśmiechał się, podali sobie ręce, kierowca Alan sięgnął po czteropak piwa.
Pierre powiedział – Wiesz stary, to poważna sprawa, chodzi o ludzkie życie, o porywane dzieci, myślisz, że to czas na zabawę?
Wyluzuj chłopie, internet huczy, parę tysięcy ludzi tu jest. Wygraliśmy. Trzeba to uczcić.
Pierre stał nie wiedząc co odpowiedzieć. Spojrzał na Chena i Petera, oni też byli bezradni.
W jadalni usiedli przy stole nakrytym na cztery osoby, cztery kelnerki, tym razem ubrane przyjęły zamówienie i poszły po potrawy. Gi spojrzał na Toma, wyglądał na zmęczonego. Wziął sobie dwie dziewczyny na dzisiaj – powiedział do Michaela, obaj się roześmiali, wtórował im Gerard, ale trochę nieśmiało, wiedział, że nie sięga poziomu tamtych. Formalnie wszyscy tu byli na siódmym poziomie, ale dwaj dopiero zaczynali, dwaj przechodzili na poziom ósmy.
Kiedy zjedli, Gi nakazał dziewczynom, iść z nimi. Czwarta kelnerka, blondynka, przypadła Michaelowi, wydawał się zadowolony. Tom nie wykazywał entuzjazmu, Gi powiedział. Wezmę jedną z twoich, ale na drugi raz myśl o tym, co robisz. One nic by nie powiedziały do ciebie, ale rozeszłaby się plotka, że jesteś kiepski. Nigdy sobie nie pozwól na coś takiego. Tom nic nie odpowiedział, ale widać było, że czuł ulgę.
Wśród tłumu zaczęli pojawiać się młodzi mężczyźni, bez towarzystwa, ubrani na czarno i z apaszkami. Pili piwo, śmiali się, tańczyli, ale oczy mieli czujne. Na początku przybywali z sąsiednich uliczek. Z obu stron wlewali się w tłum jak aktywna substancja. Zbliżali się do środka, tam skąd dochodziła muzyka. Zbliżali się jak wodór i tlen.
Tańczący chłopak potrącił jakiegoś innego, tamten go odepchnął. Wytworzyła się próżnia, nagle dookoła opustoszał placyk, jednak kilka metrów dookoła ustawił się krąg obserwatorów. Pięciu z jednej i pięciu z drugiej stało naprzeciw siebie. Faszyści, bolszewicy, naziści, Żydzi, pedały, bandyci, ciule, skurwiele, kutasy... Słowa padały jak ciosy, chłopcy byli rozgrzani, ręce i nogi naprężone. W kręgu obserwatorów kilkadziesiąt telefonów rejestrowało każdy ruch. Każdy wojownik miał już upatrzonego wroga, w myślach już padały ciosy, analizowano każdy drgnienie przeciwnika. Oczy spotykały się, płonęły nienawiścią i żądzą mordowania. Dwumetrowy dystans stawał się polem śmierci.
Chen wszedł spokojnie pomiędzy walecznych młodzieńców, krzyknął tak, że wszyscy wyraźnie go słyszeli.
Peace and Love. Brothers and Sisters.
12
Gi patrzył w ekran, przygotowany na dobrą zabawę. Antifa to dobrze wyszkolone formacje, kibice to zabijaki. Miała być jatka. Jakiś drobny hipis będzie pierwszą ofiarą. Przez kilka sekund trwała cisza i bezruch. Napięcie było jednak zbyt wielkie, grupki ruszyły do ataku. Kilkanaście monitorów z różnych kamer pokazywało tę scenę, rejestratory działały. Na ogólnym planie widać było tylko bezładną kotłowaninę. Trwała jednak kilkanaście sekund. Na koniec Chen stał, ciężko dysząc, wojownicy miejscy leżeli dookoła jak worki cementu. Wianuszek obserwatorów ścieśnił się, najbliżsi stali o dwa metry od niego. Kamery w telefonach miały doskonałą jakość. Mikrofony zbierały każdy dźwięk. Kilkanaście telefonów łowiło każde drgnienie Chena. Ten stał, dyszał ciężko. Wściekłość powoli spływała z niego, oddech się uspokajał. Rozejrzał się dookoła, wiedział, że minie co najmniej kwadrans, zanim któryś z napastników się podniesie.
Spojrzał w skierowane na niego telefony, poczuł się jak na konferencji prasowej.
Spojrzał jeszcze raz dookoła i powiedział.
Przecież kurwa mówiłem, Peace and Love.
Caroline miała dwa lata, kiedy organizacja wzięła ją z domu dziecka, gdzieś w postkomunistycznym kraju. Uczyli ją francuskiego, angielskiego i niemieckiego. Uczyli ją tańca i kaligrafii. Była karana za nieposłuszeństwo, dlatego nauczyła się ukrywać emocje i szybko wykonywać polecenia. Kiedy miała dziewięć lat, trafiła do pana Nikolsona. To było na wielkiej gali, on nadał jej imię i uczynił kobietą. Była u niego rok. Potem wziął inną dziewicę, ją zostawił. Spotykała się z bardzo bogatymi mężczyznami, biznesmenami, politykami, duchownymi. Wiedziała, że organizacja bierze za nią pięć tysięcy euro za noc. Była dumna, należała do elity, miała własną służącą, którą czasami biła za opieszałość. Nie była dla niej zła, czasami ją nagradzała. Tak po prostu funkcjonował świat. Teraz została wybrana do obsługi najważniejszych oświeconych.Odbyła roczną praktykę jako kelnerka, ucząc się nazw potraw, ich historii, smaku i sposobu podawania. Zwykle po kolacji szła z Panem. Często usługiwała ludziom z dziewiątego poziomu, niektórzy z nich specjalnie o nią prosili. Nie miała jeszcze osiemnastu lat, ale robiła karierę. Dziś z Anitą zostały przeznaczone dla Pana Toma. Teraz jednak stała w całej grupie obok Pana Gi. Marzyła o tym, by móc mu usługiwać, wiedziała, że jest najważniejszy. Wszyscy wpatrywali się w wielki ekran, na którym jakiś facet pobił dziesięciu napastników. Potem stał i coś mówił. Caroline wyczuła, że te słowa rozwścieczyły Gi, nie miała jednak szans zrozumieć, o co chodzi. Poczuła szarpnięcie za włosy i zobaczyła kolano Gi, szybko zbliżające się do jej twarzy.
Gi złapał dziewczynę lewą ręką za włosy. Prawym kolanem uderzył ją w twarz, potem zadał jeszcze kilka ciosów. Caroline straciła przytomność i padła, kiedy tylko ją puścił. Poczuł ulgę i rozejrzał się dokoła. Każdy z obecnych patrzył gdzie indziej. Tylko Michael obserwował go dyskretnie, udając, że nic specjalnego nie zaszło. Gi kazał zabrać dziewczynę do naprawy. Mieli tu dobry zespół medyczny. Do gali dziewczyna będzie do użytku.
Dwaj silni mężczyźni wynieśli Caroline z pokoju. Gi znowu patrzył w ekran. Cały plan zawiódł. Victor stał obok niego, co robimy? Zapytał. Zachowywał się tak, jakby w pokoju nic specjalnego nie zaszło. Gi poczuł swoją władzę, przez chwilę się rozkoszował, ale sytuacja wymuszała koncentrację i chłodne myślenie.
Na razie odpuścimy demolkę sklepów. Przekaż im, niech zostaną na miejscach i będą gotowi do akcji. Ja pojadę porozmawiać z tym facetem. Pojedziesz ze mną? Zwrócił się do Michaela.
Chętnie.
Dowiedz się kto to? Powiedział do Victora. Ja ci zostawię Gerarda do pomocy. Tom pojedzie ze mną. Porzucił zwyczajową grzecznościową formę, Tom jednak nie zaprotestował, karnie stanął obok nich. Dziewczyny chciały też ruszyć w drogę. Były przerażone i starały się ze wszystkich sił niczego po sobie nie okazać, nie udawało się. Wy tu na nas poczekacie – skłoniły się, widać było po nich ogromną ulgę.
Ruszyli w drogę. Tom jak zwykle szedł kilka kroków z tyłu, czując się mały i nieznaczący. Bardzo chciał się napić. Szedł jednak posłusznie, choć brutalna prawda o świecie wlewała się do jego duszy jak woda do dziurawego kalosza. To nie było miłe.
Dwie szybkie akcje naraz. Michael patrzył na Gi z rozbawieniem, ten jednak milczał. Wiedział, że pobicie bezbronnej kobiety, to nie takie samo bohaterstwo, jak pokonanie dziesięciu wytrawnych wojowników. Nie odpowiedział. Milczał chwilę i rzekł. To ja dźwigam cały ciężar. Ja przygotowałem wszystko, żeby wam było dobrze. Służę organizacji, rzadko puszczają mi nerwy.
Spojrzał na Michaela, ten pokiwał głową. Przecież cię nie potępiam. Masz prawo robić, co chcesz. Mogłeś tylko stłuc jakąś tańszą. Roześmiał się, Gi przez chwilę się dąsał, potem jednak przyłączył się do śmiechu. Taka dziewczyna to wydatek ponad milion euro. Zyski za usługi tyle nie przynoszą, ale dzięki nim organizacja trzyma w ręku polityków i urzędników. W Brukseli mamy najlepszych chirurgów plastycznych, za kilka dni będzie gotowa do użytku.
Kiedy doszli do ulicy, gdzie trwała fiesta, nastrój był niemal euforyczny. Nawet Chen uśmiechał się częściej, tym bardziej że otoczyły go piękne dziewczęta i każda chciała mu postawić drinka i dać swój numer. Odmawiał skromnie, ale dziewczyny nie odstępowały. Szczebiotały i kołysały się na swoich długich nogach. Kiedy Gi nadszedł, trudno mu było się przecisnąć. Widział, że się nie dopcha. Stał kilka metrów dalej i patrzył na człowieka, który pokrzyżował mu plany. Już dawno nic takiego się nie stało. Gi był pewny swej wszechmocy. Ustawiał najważniejszych polityków jak rolnik snopki zboża, wyznaczał zadania policji, dyktował ustawy. Wszystko szło dobrze, dzisiejszy zgrzyt go rozgniewał. W zasadzie sam nie wiedział, dlaczego tu przyszedł. Wszystkiego mógł się dowiedzieć w biurze. Coś niezwykłego ciągnęło go jednak tutaj. Chciał udawać jakiegoś prostego urzędnika i zamienić kilka słów z wrogiem. Chciał mu spojrzeć w oczy, a potem pokonać sprytem. Gotów był się zaprzyjaźnić, postawić kilka drinków, podsunąć piękną dziewczynę. Teraz kiedy stał tak blisko, czuł się bezradny. Wiedział, że musi bardzo poważnie potraktować tego człowieka, nie może sobie pozwolić na błąd. Chen rozmawiał z Pierre'em, widać było, że się rozumieli i zaprzyjaźnili. Towarzystwo dziewcząt i przyjaciół z redakcji roztaczało aurę przyjaźni. Świat wyglądał sympatycznie.
W pewnej chwili Chen ujrzał w otaczającym ich tłumie twarz człowieka, który uporczywie się w niego wpatrywał. Spojrzał mu w oczy i w jednej chwili zrozumiał, kim jest. Wstał ze swojego miejsca i podszedł do Gi. Ten zrozumiał, że tamten wie o nim wszystko, nie było sensu niczego udawać. Wiedział, że może umrzeć. Zdał sobie sprawę, że pójść w takie miejsce bez ochrony to szaleństwo, stał jednak jak wryty. Michael był za nim, Tom trochę dalej.
Chen stanął przed Gi i powiedział w łamanym francuskim
Ton matre, il est pa bon.
Potem wrócił na swoje miejsce, wśród zaskoczonych dziewczyn.
13
Vivien była zachwycona Chenem. Na początku nie zwróciła na niego uwagi, ale po brawurowej akcji stał się nagle bohaterem. Żałowała, że nie wdała się wcześniej w rozmowę z nim, teraz była jedną, z kilkunastu pięknych dziewcząt, które marzą by spotkać bohatera. Bohater jednak siedział skromnie i słuchał Pierre'a, czasami o coś go pytał. Zdawał się nie interesować niczym innym. Dlatego zaskoczyło ją, że nagle wstał i podszedł do jednego z obserwatorów, szybko wrócił, ale Vivianne zdała sobie sprawę że zna tego mężczyznę. Widywała go czasami na konferencjach organizacji pozarządowych, zwykle w otoczeniu ważnych postaci, nigdy jednak nie zabierał głosu. Nie wiedziała nawet, jak ma na imię. Ucieszyła się, to będzie dobry pretekst, żeby pozyskać uwagę Chena.
Gi wrócił w kiepskim humorze. Właśnie telewizja zaczęła transmitować manifestację, kiedy przydarzył się ten incydent z nieudaną bójką, która miała prowadzić do eskalacji przemocy, wybijania szyb, plądrowania sklepów. Potem jeszcze Gi stanął oko w oko z Chenem, tamten coś do niego powiedział, kamery zrobiły zbliżenie. To poszło na publiczne kanały, tysiące ludzi to zobaczyło. Gi, który cały czas dbał o to, żeby być poza kadrem, nagle, nie z własnej woli stał się jedną z głównych postaci. W sieci posypały się pytania, dlaczego Chen zwrócił się tylko do niego?
Kim jest? Co tam robił? Dlaczego jest tak ważny?
Mimo chwilowej obniżki nastroju Gi nie pozwolił sobie na słabość. W sztabie, tak bowiem zaczęto nazywać biuro internetowe, wydał szybkie rozporządzenia.
Wszystkie filmiki, które nakręcono, wrzucono do sieci. Największe wrażenie zrobił ten, gdzie Żydzi toczą beczkę z dzieciakiem na gwoździach. Wyświetlenia ruszyły do góry, pokazały się od razu relacje z likwidacji Strefy Gazy przez armię Izraela w 2030 roku. Polityka i antysemityzm zdominowały dyskusję, sprawa Gi w telewizji przestała być ważna. Nagle rozpaliły się nieco zapomniane konflikty. Film o faszystowskim zebraniu w klubie brukselskim, gdzie uczestnicy nosili mundury SS i odbyła się egzekucja Żyda, nakręcona w tym samym studio, co dziecko w beczce, rozpalił liberałów i antyfaszystów. Na obrzeżach protestu zaczęło dochodzić do bójek.
Dziewczyny w studio zorganizowanym przez Adama rozpalały młodych wojowników na ulicy. Chciały oglądać ciekawe filmiki, dlatego chłopcy szukali okazji do nagrania podniecającego filmiku, w którym oni gromią wrogów. Latarnie świeciły, zmierzch zapadał coraz bardziej. Tłum na ulicy był rozbawiony, czekał na coś ekscytującego.
Gi zamknął się w pokoju i długo rozmawiał z Billem. Michael stał w kącie pokoju gdzie dziewczyny nakręcały wojowników ulicznych i patrzył na Alicję. Nie była specjalnie dobra w łóżku, uroda niedługo przeminie. Takie są prawa organizacji. Kunciore będzie żył kilka lat dłużej, pięknych dziewcząt jest mnóstwo. Kiedy wytną jej wątrobę, resztę zakopią, chyba że coś jeszcze się przyda, ale to nie jego problem, postanowił już wyjść, kiedy wszedł Adam i nisko się skłonił. Mam prośbę do Ekscelencji. Słucham.
Niedługo przyjdzie zmiana, mamy odpoczynek. Nie mogę znaleźć pana Gi.Chciałbym prosić o pozwolenia zabrania tej dziewczyny do siebie – wskazał na Alicję.
Michael uśmiechnął się – masz dobry gust. Weź ją sobie.
Adam ukłonił się zadowolony. Nie okazał tego po sobie, ale spełniło się jego marzenie.
Po rozmowie z Billem Gi był zamyślony. Victorowi polecił kontynuować wszystko, Michaelowi powiedział że jest zmęczony, musi się chwilę zdrzemnąć. Gerard i Tom mieli swoje zajęcia. Poszedł sam do swej sypialni.
Michael wziął koleżankę Alicji i też poszedł do sypialni. Wezbrane w ciągu dnia emocje szybko znalazły ujście. Dziewczyna profesjonalnie udawała zadowolenie, potem szybko zasnęła. Michael też chciałby zasnąć, wiercił się jednak, co chwilę zmieniając pozycję. Wreszcie zasnął płytkim, dusznym snem.
Adam był szczęśliwy. Marzył o Alicji od kilku miesięcy, wiedział jednak że należy do oświeconych, służy im ciałem i duszą. Był jednak ulubieńcem Gi, służył mu tak wiernie, jak tylko mógł. Kiedyś wykrył próbę spisku. Dwaj holenderscy oświeceni chcieli przejąć dużą część aktywów brukselskiego oddziału i wprowadzić swojego człowieka na miejsce Gi. Byli o krok od sukcesu, popierali ich Anglicy, Francuzi i Niemcy. Dzięki Adamowi transakcja nie przeszła, kilku uczestników spisku trafiło do podziemia, na gali odbędzie się egzekucja. Adam otrzymał dla siebie mieszkanie i niewolników, otrzymał też obietnicę awansu i dostęp do kobiet z najlepszej klasy.
Kiedy po zmianie Adam przyprowadził Alicję do swojego mieszkania, czekała kolacja z szampanem i bukiet róż.
Alicja uśmiechnęła się z czułością. Dziękuję ci.
Nigdy nikt mnie tak nie potraktował, kiedy mnie biorą do pokoju, chcą tylko, żebym rozłożyła nogi, nie interesuje ich, że jestem człowiekiem. Ty jesteś taki słodki.
Jeszcze nigdy nie miałem dziewczyny
Naprawdę? Sama nie wiem co powiedzieć, ja rzadko mam wolny wieczór, eksploatują mnie, dopóki jestem atrakcyjna. Nie przeszkadza ci to?
Nie. Ja wiem, na jakim świecie żyję. Służę mojemu panu najlepiej jak umiem. Jestem jednym z najlepszych informatyków na świecie.
Jedli patrząc na siebie. Alicja czuła że ta chwila jest wyjątkowa, cały koszmar egzystencji gdzieś się ulotnił. Widziała twarz Adama i coraz bardziej wydawał jej się piękny. Nawet okulary były fantastyczną ozdobą.
Boję się że po takim spotkaniu, trudno mi będzie wrócić do zwykłych obowiązków.
Nie bój się, obronię cię przed całym światem.
Ich usta zetknęły się w delikatnym pocałunku, żądza jednak rozpaliła te ciała, przeżyli najpiękniejsze chwile życia, nie wiedzieli co przyniesie jutro.
14
Gi wstał o 2 w nocy. Zbudził go zew. Master zażądał krwi, był niecierpliwy. Takie sny były częste. Tym razem jednak przeszła mu przez głowę niespodziewana myśl. Po co mu krew? Myśl ta zdała się bluźnierstwem, zdusił ją szybko i skoncentrował się na Wielkiej Gali. Wstał i przeszedł do biura Victora. Nie było szefa, dyżur pełniła nocna zmiana. Nad realizacją planu czuwał Ezah, dawny bojownik ISIS. Czasami był wykorzystywany do zabójstw, ale tylko wtedy, gdy nie było innego wyjścia. Liczył sobie 10 milionów euro za zlecenie, ale umiał dopaść każdego. Mówiono, że jest w stanie zabić prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jedynie Chiny były poza jego zasięgiem.
Ezah zdał Gi raport.
Protestujący się rozeszli. Vivien zaprosiła Chena do siebie, mieszkała kilka ulic dalej. Peter pojechał do bazy, obiecał przywieźć jego rzeczy. Pierre z kilkoma kolegami poszedł do siebie, musiał odreagować. Obiecał być rano. Ezah obserwował jakich cudów dokonywała Vivien, by Chen poszedł do niej, trzeba przyznać, że nie stawiał wielkiego oporu. Reszta wielbicielek Chena życzyła jej nagłego nieszczęścia, na pocieszenie jednak widziały, że relacje niezbyt szybko przerodzą się w romantyczne, na razie zawiązywało się koleżeństwo. Vivien opowiadała o "Nous Somme Tous Ensemble", o porywanych dzieciach i o "organizacji". To ostatnie było raczej zbiorem plotek i wyrywkowych faktów. Wciągnęła Chena w swoją sieć i powoli przyciągała. Pozostałe dziewczyny jednak nie odpuszczały. Wianuszek jedenastu dziewcząt, wpatrzonych w Chena jak w obrazek, drażnił Ezaha i wywoływał zazdrość. Jednak kiedy oglądał film z bójki, był pod wrażeniem. Nie chciałby stanąć naprzeciw niego, wiedział, że nóż, a nawet pistolet, niewiele by pomogły.
Ciągle nie mogli znaleźć o nim więcej informacji, wiedzieli, że przyjechał z Peterem. Wiedzieli, że należą do kooperatywy balonowej z jedwabnego szlaku. Tam organizacja nie miała dojścia. Kiedyś walczyli ze sobą, później jednak zawarli porozumienie. Wytyczyli granice i zawarli rozejm. Od kilku lat nie było poważnych konfliktów, handlowali z korzyścią dla obu stron. Agenci organizacji często probowali namówić tamtych na przerzut narkotyków albo nielegalnych imigrantów, odpowiedź była zawsze odmowna, przy czym agenci skarżyli się, że po takiej propozycji ani ta, ani żadna inna kooperatywa nie chciała z nimi współpracować. Krążyły legendy o ich zaawansowaniu komunikacyjnym. Nigdy jednak nikt z góry organizacji nie rozmawiał bezpośrednio z kimś z góry kooperatywy. Co więcej, przedstawiciele kooperatywy twierdzili, że u nich góra nie istnieje, wszystkie decyzje są większościowe, bieżące sprawy załatwiają managerowie średniego i niższego szczebla. Każdy poważniejszy problem jest dokładnie opisywany, wszyscy na bieżąco mają możliwość zapoznania się, dyskutują w najniższych komórkach i przekazują decyzje do sieci. Nawet nie mają centralnego komputera, który możnaby zaatakować.
Gi spytał, czy nocny ogień gotowy?
Ezah potwierdzająco skinął głową.
Zaczynamy.
Motocyklista z pasażerem wjechał w Rue Seutin. W połowie uliczki zwolnili i powoli zbliżyli się do kubła wypełnionego papierami i tekturą. Pasażer wyjął zza pazuchy butelkę ze szmacianym korkiem, zapalniczka szybko rozpaliła nasączony benzyną materiał. Fachowo rzucił butelkę, ta rozbiła się o krawędż kubła. Benzyna rozlała się a płomienie szybko objęły całość, tworząc piękne, duże ognisko. Motocyklista dodał gazu, w kilka chwil zniknęli za zakrętem.
Gi patrzył na płonący kubeł, dwa zaparkowane obok samochody też oberwały. Kilkanaście innych ognisk zaraz zapłonie. Czwarta rano to sygnał dla uśpionego miasta, zaczynamy zabawę.
15
Straż pożarna była szybko na miejscu, policja zaraz za nimi. Najszybsi jednak byli dziennikarze. Jedna z ekip była przypadkowo w pobliżu, udało im się sfilmować przyjazd strażaków i akcję gaszenia pożaru. Podobnych podpaleń było kilkanaście. Wszystkie telewizje w porannych wiadomościach mówiły tylko o tym. Pokazywano mapę Brukseli z zaznaczonymi pożarami. 15 minut przed 5 rano rozpoczęły się bójki zorganizowanych grup. Na jakimś placyku spotykały się grupki młodych ludzi. Do zwarcia dochodziło natychmiast, trwało kilka minut i nagle wszystko się kończyło. Zwykle uszkodzeniu ulegało kilka samochodów i szyby w sklepach. Telewizje nie miały już tyle szczęścia, by sfilmować bójki, ale w sieci krążyło sporo filmików. Gi zebrał wszystkich wpół do szóstej. Michael przyszedł, bo chciał. Victor i Ezah opowiedzieli o wydarzeniach z nocy. Tom i Gerard słuchali, nie rozumiejąc połowy rzeczy, robili jednak zatroskane miny. Michael milczał zamyślony. Gi powiedział – jadę do Paryża, tam spotykam się z Billem i z Sześcioma. Sytuacja jest poważniejsza, niż się wydaje. Victor będzie kontynuował plan, wy wszyscy mu pomagajcie. Michael, ciebie proszę, abyś go wspierał. Wrócę prawdopodobnie wieczorem. Chen obudził się wcześnie. Spał na sofie, choć Vivien chciała oddać mu łóżko, sama przejść na sofę. W zasadzie chciała zostać z nim w tym łóżku, ale nie umiała tego wypowiedzieć. Jakaś dziecięca nieśmiałość odebrała jej odwagę. Nigdy wcześniej nic takiego nie przeżyła. Chen po prostu położył się na sofie, choć pewnie tak samo czułby się na podłodze. Był twardym facetem, ale w żaden sposób nie okazał cienia cwaniactwa czy wyższości. Zgodził się przyjść do niej po wysłuchaniu całej masy argumentów, że rano będzie bliżej na miejsce. Peter miał ubaw, obserwując te negocjacje. Na końcu Chen zgodził się na nocleg u Vivien, ale po obietnicy, że nie zada sobie żadnego kłopotu, związanego z nim. Vivien jeszcze spała, wypił przegotowaną wodę z liściem mięty i przy otwartym oknie rozpoczął codzienny rytuał ćwiczeń. Policja w Brukseli miała pełne ręce roboty. Co chwilę dzwonił telefon z zawiadomieniem o kolejnej bójce. Złapano wprawdzie kilku podejrzanych, ale trudno było cokolwiek udowodnić. Jednocześnie dzwonili zwykli mieszkańcy, zaniepokojeni sytuacją. Bali się wychodzić z domów, wysyłać dzieci do szkoły. Mer Brukseli wezwał posiłki, samochody jeździły coraz częściej, również nieoznakowane. Wpół do ósmej bójki ustały, oczywiście władze miasta ogłosiły, że to ich zwycięstwo. W tym czasie Gi wsiadał do wagonika podziemnej kolejki próżniowej, po dwudziestu minutach dotarł do celu, wsiadł do windy i wyjechał na górę, rezydencja położona tuż przy Placu de la Concorde zajmowała cały kwartał domów i należała do organizacji. Bill już na niego czekał. Miałeś dobrą podróż? Spytał. Rewelacja, wcale nie trzęsło, gdybym jechał dłużej, mógłbym zasnąć. A tobie jak przebiegł lot z Filadelfii? Leciałem F35, trzy godziny, ale o spaniu nie myślałem. Roześmiali się obaj, choć czuli powagę sytuacji. Sześciu mężczyzn po sześćdziesiątce siedziało w gabinecie, którego ściany obwieszono różnymi rodzajami broni. Elita światowej władzy. Każdy rząd musiał się z nimi liczyć. Ustawiają prezydentów, jak figury na szachownicy, wyznaczają trendy rozwoju gospodarczego, mogą wytworzyć każdą, dowolną sumę pieniędzy z niczego, ale robią to bardzo ostrożnie. Bill wprowadził Gi i od razu przeszli do rzeczy. Ten Chińczyk, który rozgromił bojówki, nazywa się Chen Young. Jest pilotem balonu z Jedwabnego Szlaku. Należy do kooperatywy z Polski. Oni opanowali światowy system transportowy. Są dla nas jak ciemna materia. Posługują się niezrozumiałym językiem. Nie mamy dostępu do ich struktury, dlatego utrwalił się stan zawieszenia. Oni nie mieszają się do naszych spraw, my nie atakujemy ich. Rozmawiamy na szczeblu korporacji, ale oni stworzyli swoją korporację tylko po to, żeby się z nami kontaktować. Ich organizacja składa się z sieci kooperatyw, które są równe w procesie decyzyjności. Każdy ma 1 głos i każdy ma dostęp do wszelkich informacji. U nich nie ma tajemnicy, ale my nie jesteśmy w stanie zrozumieć ich decyzji. Mają swój poziom logiki. Próbowaliśmy wysyłać do nich swoich ludzi, ale albo szybko się dekonspirowali, albo przechodzili na ich stronę. Przyjęliśmy zasadę unikania otwartej walki, oni też ją respektują, ale są dla nas bezustannym zagrożeniem. Z tego, co dowiedzieliśmy się od naszych informatorów ze sztabu demonstracji, Chen trafił tu przypadkiem, szuka przyjaciela, który zaginął. Martwi się o niego. Ten przyjaciel nazywa się Marek Sudacki, Polak. Kilka dni temu dotarł do bazy pod Brukselą i rozpłynął się w powietrzu. Podobno Chen najbardziej się boi, że Marek sprzedał duszę Szatanowi
16
Azaren, Trenadon, Satoreg, Grydel, Bilerad i Ewlun siedzieli nieporuszeni, gdy Bill referował sytuację. Na początku Gi myślał, że wezwano go z powodu gali. W miarę jednak słuchania zaczynał rozumieć, że sprawa jest dużo poważniejsza. Z galą poradzą sobie spokojnie. Zbyt dobrze usadowili się w Brukseli, żeby przejmować się drobiazgami. W tym samym czasie gdy będzie gala, planowany jest wielki bal dla oficjeli europejskich, dyplomatów i ministrów. Będą tam najważniejsi masoni i iluminaci. Będą nawet nieoficjalne rozmowy o przyszłości Europy i Świata. Antysystemowcy od pół roku szykują swoje siły, żeby protestować. Na ten czas planowane jest nawet chwilowe porozumienie nazistów z antyfaszystami, mają w ten dzień wspólnie walczyć z policją.
Gi zdał sobie sprawę, że jego pojmowanie sytuacji staje się coraz mniej wyraźne. Na obrazie rzeczywistości zaginają się rogi, spod nich wyłaniają się inne, wyraźniejsze, ale złowrogie widoki. Znał wszystkich ważnych ludzi w Brukseli, kontrolował dzięki temu wydarzenia w całej Europie, miał w kieszeni policję, prokuraturę i sądy. Naukowcy stali do niego w kolejce po granty, sami wiedzieli jakich tematów nie dotykać. Rządził swoim światem, wiedział, że poza jego jurysdykcją są jakieś nieważne fragmenty, gdzie doskwiera głód i kręcą się bezdomni. Nagle zdał sobie sprawę, że w tych zakamarkach mieszka smok, który nie pożarł go tylko dlatego, że akurat nie ma ochoty. W myślach zwrócił się do Lucyfera, to jednak przepełniło go nagle taką grozą, że zadrżał.
Siedzący przy stole roześmiali się, choć nie był to radosny, beztroski śmiech.
Wpadłeś do grobu? Zapytał Azaren.
Nie... tak... to znaczy nie wiem co macie na myśli.
Każdy z nas przez to przechodził. Czy miałeś nagłą potrzebę odmówienia modlitwy?
Nie!
Kłamiesz.
Tak, przepraszam, miałem coś takiego, choć już dawno się nie modliłem, Oddałem cześć Lucyferowi.
Pomogło?
Prawdę mówiąc nie.
Pamiętaj. Masz prawo okłamywać cały świat, możesz czasami oszukać, dla dobra kariery, kogoś z twojego poziomu. Nigdy nie wolno ci okłamywać nikogo z wyższych poziomów. Kiedy cię o coś pytamy, masz mówić prawdę. Należysz do organizacji, masz przywileje, ale też obowiązki.
Masz dylematy?
Nie mam. Tym razem Gi powiedział z absolutną pewnością.
Wiem, że nie masz. Znamy cię. Jesteś najlepszym kandydatem na ósmy poziom. Ale to cię dziś albo w najbliższych dniach dopadnie. Mówimy ci o tym, żeby cię ustrzec przed głupimi pomysłami.
Gi stał jak uczniak, zaczerwieniony i rozdygotany. Znał dobrze ten zwyczajowy proceder konstruktywnej krytyki i samokrytyki, kiedy był adeptem, często mu podlegał. Teraz jednak od kilku lat nikt nie miał śmiałości zwrócić mi uwagę na cokolwiek, zaschło mu w ustach.
Bill jakby czując, co przeżywa, podał mu bez słowa szklankę wody, Gi przełknął łapczywie i z wdzięcznością oddał szklankę.
Azaren kontynuował.
Krążą jeszcze po świecie ludzie, którzy opowiadają o różnych bogach, opowiadają o jakiejś moralności, która nie istnieje. Na pewno wiele razy słyszałeś dowody na to, że nie ma tych urojonych bytów. Czasami jednak wpadamy w takie myślowe pułapki. Wiesz dobrze, że to kwestia genu, który pozwala odczuwać mistyczne przeżycia. Wiesz, że kościoły pustoszeją, bogami interesują się jedynie muzułmanie, dlatego nie są w stanie rozwinąć prawdziwej cywilizacji.
Gi potwierdził, że te wszystkie informacje są mu znane.
Ale już niedługo zaczniesz podważać sens wszystkiego, w co do tej pory wierzyłeś. Będzie z tobą cały czas Bill, mów mu o wszystkim, nawet bluźnij przeciw szatanowi. On jest z tobą, żeby cię przeprowadzić przez nawrócenie do wiary w Lucyfera. Nasz Pan ma nadludzką moc. Może ci ofiarować nieśmiertelność. Musisz jednak pokazać, że jesteś silny i godny tej nagrody.
Wybraliśmy cię, ponieważ jesteś silny. Umiesz twardo trzymać swoich i jednocześnie mądrze sterować plebsem i niewolnikami. Stworzyłeś wzorcowy system nadzoru, boją się ciebie i jednocześnie cię kochają. W trakcie Gali wejdziesz na ósmy poziom, będzie was tam sześćdziesięciu, ale ty będziesz w czołówce. Zajmiesz miejsce Billa, wtedy będziesz faktycznym władcą świata. Musimy stworzyć podziemną sieć kolei próżniowych na całym świecie. Musimy zbudować zdalny system nadzoru nad niewolnikami w bazach kosmicznych, Musimy przetestować nowe rodzaje narkotyków, które dają lepszą uległość i wierność.
Ciebie chcemy zachęcić do zbudowania systemu prawnego, który da nam lepsze panowanie i obejmie cały zakres życia niewolników.
To niemożliwe, wykrztusił Gi i stał się jeszcze mniejszy.
Azaren uśmiechnął się. Tak. Absolutna szczerość. Teraz czujesz dyskomfort. Ale już niedługo to ty będziesz po tej stronie, będziesz zadawał pytania, będziesz decydował o życiu i śmierci, Będziesz wynosił i strącał.
Wiesz, że możemy wytworzyć dowolną ilość pieniędzy, możemy kupić wszystko, co istnieje na świecie, dzięki temu każdy człowiek będzie musiał spełniać nasze życzenia. Twoim zadaniem będzie sprawić, żeby robili to z radością i poświęceniem.
Poprowadź wszystko tak, abyśmy spotkali się na Gali, tam staniesz się jednym z sześćdziesięciu.
Zrób tak, żeby popłynęło dużo krwi, żeby dziewczęta i chłopcy poznali ból służenia panom, żeby nasi przyjaciele otrzymali potrzebne organy.
Byłem pewny, że poradzę sobie ze wszystkim, ale tutaj czuję się jak sztubak. Straciłem całą pewność siebie.
Kiedy wrócisz do Brukseli, twoja pewność wróci i okrzepnie. Jesteś godny tego, co cię czeka. My jesteśmy dumni, że jesteś jednym z nas. Bill pojedzie z tobą, mów mu o wszystkich swoich rozterkach. My przyjedziemy rano na Galę. Jesteśmy pewni, że wszystko poprowadzisz doskonale.
17
Rzeczywiście w Brukseli Gi poczuł się zdecydowanie lepiej. Presja zelżała, więc jego poczucie mocy wzrosło. Miał przy sobie Billa, starszego stażem przyjaciela i mentora. Gi jednak był panem sytuacji. Widział wszystko z góry, jak na szachownicy. Dziś ruszą do ofensywy. Pożary i bijatyki były przeprowadzone dla ściągnięcia uwagi. Teraz do gry wejdzie telewizja, radio i gazety.
Wokół Pierre'a zbierały się tłumy ludzi, cała uliczka była zatłoczona. Kiedy Chen nadszedł z Vivien, musieli się przepychać. Nastrój jednak nie był rewolucyjny, bardziej przypominał ten, jaki panuje w miejscach oblężonych przez turystów. Główną atrakcją był Pierre i Chen. Wszyscy robili sobie zdjęcia na ich tle, oni zaś zatopili się w rozmowie, nie z potrzeby, ale żeby uniknąć próśb o wspólne selfie. Kiedy zadzwonił telefon, Pierre ledwie go słyszał, tylko wibrowanie zwróciło uwagę. Kiedy odebrał, okazało się że jakiś policjant chce, żeby z nimi pojechał na miejsce, gdzie zginął Julien.
Część dziewcząt, które wczoraj otaczały Chena, znowu stworzyło piękny wianuszek. Vivien wszelkimi sposobami usiłowała okazać, że jej relacje są mocniejsze niż innych, Chen jednak na wstępie opowiedział jak wygodnie spało się na kanapie, więc jej pole manewru gwałtownie się zmniejszyło. Nie czuła jednak złości, bardziej szacunek i uwielbienie. Gdyby kazał jej iść za nim pieszo do Chin, poszłaby. Umiała zmusić każdego mężczyznę do spełnienia jej zachcianki, brała dowody czci jak należne sobie tryumfy. Teraz stanęła przed ścianą, była bezradna, ale to było cudowne, poczuła, że czegoś bardzo chce.
Policjanci przyjechali po Pierre'a, ten powiedział, że chce zabrać za sobą kilka osób, na początku nie chcieli się zgodzić, ale w końcu poszli na kompromis. Pierre pojechał policyjnym samochodem, Vivien, Chen z Peterem, jego samochodem, zabrał się z nimi Edward, fotograf, z którym portal współpracował. Jechali zaraz za Pierre'm, za nimi pojazdy techników a na końcu samochody z dziennikarzami.
Pierre przez pół godziny błądził, przypominał sobie szczegóły, w końcu trafił na pole, gdzie rozegrały się straszliwe wydarzenia. Policja ogrodziła teren. Widać było ślady opon a w oddali wygasłe resztki ogniska. Policyjni technicy najpierw zabezpieczali ślady opon samochodów, potem fotografowali i przeczesywali metr po metrze teren, coraz bardziej zbliżając się do ogniska i małego kopczyka ziemi obok niego.
Adam spędził najpiękniejszą noc swojego życia z Alicją. Już był pewny, że tylko ona została dla niego stworzona. Alicja, znając swoje położenie, bała się zaangażować, choć Adam zawładnął jej sercem. Bala się jednak, że kiedy przyjdzie jej usługiwać innym panom, będzie nieszczęśliwa. Zamknęła dostęp do emocji i postanowiła skoncentrować się na zadaniach, które na nią spadły. Flirtowanie z mężczyznami przez internet coraz bardziej ją wciągało, teraz jednak w każdym z nich widziała Adama. Wróciła do komputera zaraz po śniadaniu, zmieniając koleżankę po nocce.
Adam promieniał szczęściem, Michael od razu to zauważył. Gi jeszcze nie wrócił z Paryża, więc on nadzorował pracę internautów. Posty pojawiały się lawinowo, miliony zainteresowanych pisało do rebeliantów, tak ich zaczęto nazywać. W zdecydowanej większości zachęcano do wyważenia drzwi i opanowania budynku siłą. Głosy rozsądku podpowiadały jednak, że trzeba działać legalnymi, pokojowymi środkami, stosując metody Ghaniego. Pierre byłby dał się ponieść emocjom, ale wpływ Chena spowodował, że przemyślał wszystko i zdecydował się czekać przed drzwiami.
Ten Chen stawał się dla organizacji kolcem, przeszkadzał w realizacji uzgodnionego planu. Michael pomyślał, że Gi wkrótce zechce się go pozbyć. Teraz jednak Adam zaprzątał jego myśli. Był najlepszym hakerem na świecie, żadna elektroniczna twierdza nie była w stanie się oprzeć jego inteligencji. Krążyły plotki, że może stać się pierwszym niewolnikiem, który zostanie przyjęty do grona 666. Teraz, widząc go rozpromienionego, zapytał – jesteś zadowolony z tej dziewczyny?
Tak. Dziękuję Panu. Jest wspaniała. Radość tryskała z niego i z wypowiadanych słów.
Pewnie chciałbyś ją czasami widywać? Adam spochmurniał i zamilkł.
Może chciałbyś ja tylko dla siebie? Zapytał Michael z uśmiechem.
Tak proszę Pana. Twarz Adama wyrażała proszącą nadzieję.
Pomogę Wam, ale musicie być ostrożni, na razie nie afiszujcie się z tym uczuciem, ale tak rozplanuj dyżury, żebyś mógł ją zabierać po pracy do siebie.
Bardzo Panu dziękuję! Adam był już dłużnikiem Michaela.
Nie zawracaj głowy panu Gi przed galą, dosyć ma swoich problemów, do tego czasu wszystko powinno się ułożyć. Nic nie mów. Ciesz się swoim szczęściem, ale bądź powściągliwy wśród ludzi. Dobrze proszę pana, dziękuję bardzo.
Kordon techników powoli zbliżał się do pozostałości ogniska i do kopczyka, przyklepanego łopatą. Nie było deszczu, więc wszystkie ślady były wyraźne. Po prawie dwóch godzinach cały teren został przeczesany, sfotografowany, ślady odlane w gipsie, wszelkie drobne obiekty skatalogowane i zebrane w plastikowych woreczkach, odciski palców i inne drobne ślady pobrane. Kiedy nadjechał prokurator i sędzia śledczy, policjanci rozpoczęli rozkopywanie kopczyka, trwało to powoli, bo każdą łopatę przesiewano i fotografowano. Jedno jednak było pewne, od odjazdu samochodów nikt nie był na tym miejscu. Kopczyk był zasypany tylko raz. W miarę rozkopywania ziemi w powietrze wzbił się odór rozkładu ciała. Policjanci pozwolili, aby jedna kamera filmowała proceder ekshumacji, operował nią policyjny kamerzysta. Ten obraz nie był jednak dostępny, ze względu na przewidywaną drastyczność. Kamery telewizyjne stały około dziesięciu metrów dalej, ale jakość zbliżeń była wystarczająca, by widzieć dłonie w rękawiczkach, przesiewające ziemię i wkładające do woreczków foliowych jakieś drobne przedmioty. W pewnym momencie wśród techników zapanowało poruszenie, rozstawiono parawan, zza zasłony słychać było stłumione głosy, od czasu do czasu dźwięk się wzmagał, potem cichł. Po pół godziny szef techników stanął przed kamerami i powiedział. Szanowni Państwo. Zakończyliśmy wstępne badanie. Postanowiliśmy pokazać nasze znalezisko. Skłonił się i odszedł.
Kiedy technicy odsłonili parawan, kamery skoncentrowały się na tym, co leżało obok dołu. Były to rozkładające się ciała sześciu, obdartych ze skóry kotów.
18
Dziennikarz, który opowiadał o wydarzeniach, zamilkł, przez kilkadziesiąt sekund panowała cisza. Wreszcie powiedział – nie wiem co powiedzieć.
Bill, który oglądał program z Gi uśmiechnął się. Nie spodziewałeś się? Zapytał.
Wiedziałem że jesteście w grze, ale to mi nie przyszło do głowy. W gruncie rzeczy to logiczne, przecież nikt nie zakopuje zwłok w spalonym miejscu. Kiedy Pierre uciekł, musieli zmienić plany. Teraz część ludzi może się odwrócić od nich. Mogli wszystko zmyślić. Tę wersję będziemy promować. Szybko przejął inicjatywę.
Ale musimy się dowiedzieć, gdzie są zwłoki, nie możemy sobie pozwolić, żeby je znaleziono.
Nie martw się, nikt nigdy nie znajdzie zwłok Juliena.
Ok. Mamy dziś sporo pracy. Przede wszystkim trzeba się pozbyć tego Chińczyka. Załatwimy to, jak najszybciej.
Druga sprawa jest ważniejsza, stworzymy oddolny ruch, który będzie promował praworządność i obywatelskie inicjatywy.
Przecież to wymaga czasu i przygotowań, może lepiej zająć się tą sprawą po gali?
Bill uśmiechnął się, pomyśl chwilę – powiedział.
Gi spojrzał na Bila i zrozumiał jego uśmiech, sam też się uśmiechnął.
Przecież ten ruch jest już gotowy.W związku z niepokojami społecznymi i rzucaniem fałszywych oskarżeń na solidne przedsiębiorstwa, spora ilość fundacji i stowarzyszeń uaktywni swoje obywatelskie działania. Dziś przekazujemy miliard euro, to się rozpłynie w ciągu kilku miesięcy, ale wnioski zaczniemy przyjmować w przyszłym tygodniu, na uroczystej, oficjalnej gali.
Musimy przeciwstawić się próbom anarchizacji życia społecznego.
Ralf trafiał w monetę z 500 metrów. Teraz ustawiał się do strzału z kilkudziesięciu metrów. Okienko na trzecim piętrze wychodziło na ulicę, przez lunetę widział Chena otoczonego dziewczętami, który rozmawiał z Pierre'm o tym, co się stało pod lasem. Widać było spore poruszenie wśród tłumu i ożywione dyskusje.
Miał strzelać, gdy Chen wda się w bójkę, strzał był pewny, trasa ucieczki przygotowana. Nagle usłyszał narastający, brzęczący dźwięk i stłumione głosy, które zbliżały się do pomieszczenia, w którym przebywał. Tego się nie spodziewał, teren powinien być czysty. Zły na cały świat zabrał karabin i wycofał się za drzwi, jednak obserwował wszystko przez szparę. Słyszał coraz bliższy chrobot kół, rozmowy i odgłosy kroków. W pewnej chwili nadchodzący zatrzymali się. Usłyszał chrobot zamka i drzwi się otworzyły. Do pomieszczenia weszło pięciu robotników, urządzenie robiące hałas okazało się jakimś agregatem na kołach. Robotnicy rozłożyli narzędzia i zaczęli przygotowywać stanowisko dla maszyny. Ralf przeklął siarczyście i musiał sobie pójść. To okienko było jedynym, z którego mógł strzelać. Nie miał żadnej łączności z nikim, wszystko było ustalone co do szczegółu. Nikt nie mógł się spodziewać brygady robotników w opuszczonym biurze, choć oczywiście jasne było, że w pustych pomieszczeniach robi się remonty.
W chwili, gdy Ralf ustawił celownik na czoło Chena, ten poczuł dziwne mrowienie w tym miejscu, trwało to moment, ale wywołało niepokój. Rozejrzał się najpierw dyskretnie, potem spojrzał w górę, wtedy jednak karabin już zniknął. Zastanawiał się, co mogło się stać ze zwłokami Juliena, zastanawiało się nad tym tysiące ludzi. Część uważała, że sataniści zakopali koty, aby odwrócić uwagę od sprawy. Nie ma ciała, nie ma zabójstwa. Większość społeczeństwa wierzyła w obraz świata wykreowany przez dziennikarzy, którzy ucząc się na błędach, zmonopolizowali również internet. Niszowe portale wprawdzie istniały, jednak trafiało tam sporo frustratów, mesjaszy, oszołomów prawych i lewych, nierozpoznanych geniuszy i tym podobnych ludzi. Prawdziwe informacje były zamieniane na najbardziej prawdopodobne, linia narracyjna wygładzała się stopniowo, przy dużej pomocy wielkich pieniędzy. Zdania odrębne funkcjonowały w małych niszach. Sprawa zamordowanego Juliena poruszyła ludzi jak nic od dziesięciolecia, zaczęli zadawać pytania, na które nie było odpowiedzi w telewizji.
Była jednak pewna agresywna grupa, która kwestionowała teorie spiskowe. Pojawiało się mnóstwo logicznych wyjaśnień, dotyczących zaginięć dzieci, powiązanych z wyraźnym oskarżaniem ludzi nagłaśniających problem. Nazywali ich szurami, oszołomami, frustratami. Żądali zaostrzenia przepisów o zniesławienie i o ściślejsze przestrzeganie ochrony danych osobowych. Postulowali również rozszerzenie poufności i objęcie nią osób fizycznych. Twierdzili, że nieodpowiedzialni frustraci nie mogą tak sobie kontrolować działalności fundacji, stowarzyszeń i spółek, skoro one są już kontrolowane przez odpowiednie organa władzy. Te argumenty znajdowały w społeczeństwie podatny grunt. Zmęczony tygodniem pracy człowiek chciał widzieć miłe obrazki z życia. Wzmianki o aferach denerwowały telewidzów, naruszały spokój ducha, wchodziły w mir domowy. Istniało sporo przesłanek prawnych, żeby karać wichrzycieli. Telewidzowie akceptowali tylko te afery, które pokazywano im w telewizji. Wszystkie były szybko wykrywane i surowo karane.
Gi się wściekł. Kazał sprawdzić wszystkie ekipy budowlane, które pracowały tego dnia. W zasadzie nie było w planach robienie czegokolwiek na tamtym piętrze, ale budowlańcy to najbardziej niesubordynowana grupa, szczególnie Polacy, Słowacy, Rumuni i Turcy. Mają pracę w jednym miejscu, nagle spotyka się ich zupełnie gdzie indziej i do tego mają zupełnie logiczne wyjaśnienie. Nie cierpiał tych dzikich postkomunistów. Lekceważyli regulaminy, nie szanowali hierarchii, czasami nawet wobec niego zdawali się wykazywać skrywane lekceważenie. Słabo skrywane.
Kiedy jednak sprawdzili, kto gdzie powinien być, okazało się, że nie było takiej ekipy. Kiedy ochroniarze sprawdzili pomieszczenie, nikogo tam nie było. Bill patrzył na Gi zatroskany. Czuł, że to nie był przypadek. Wziął go za łokieć i odeszli na spacer korytarzem.
Adam siedział przed komputerem, tworzył plan ofensywy, mapa sieci zawierała kluczowe węzły, gdy się je opanuje, zwycięstwo jest kwestią czasu, niedługiego czasu. Uśmiechał się do siebie na myśl o Alicji, widział ją pięć minut wcześniej, siedzącą przy komputerze. Musnął jej włosy i policzek, ona się uśmiechnęła. Poczuł nieodpartą chęć dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Otworzył folder personelu, była tylko na liście, jednak naciśnięcie jej nie przenosiło dalej. Zaintrygowało go to. Wszedł do spisu personelu, nie było jej tam. Nie istniała.
19
Adam był posłuszny. Wiedział, że Gi jest jego panem, więc ma być wobec niego absolutnie lojalny. Kiedy wykrył spisek, jego status wzrósł niebywale. Mógł robić prawie wszystko to, co robili pretendenci do organizacji. Dodatkowo dostawał bardzo dużo pieniędzy. Miał skromne potrzeby, więc te pieniądze leżały na jego lokacie. W domu miał kolekcję rzadkich złotych monet, trochę brylantów i jakiś cenny obraz. Dostał to w prezencie od Gi. Nie wyobrażał sobie, że mógłby samowolnie, bez osobistego polecenia Gi, wykorzystać swoje umiejętności hakerskie. To byłoby podniesienie ręki na pana, dla niewolnika oznaczało śmierć.
Tymczasem w sieci wrzało. Cała masa komentarzy podważała możliwość istnienia organizacji przestępczej w praworządnym państwie. Piszący analizowali konsekwencje trójpodziału władzy, opowiadali, jak dobrze zorganizowana jest policja, jakie nowoczesne urządzenia posiada. Druga strona twierdziła, że urządzenia można wyłączyć wtedy, gdy akurat najbardziej potrzebne jest ich działanie, cały trójpodział władzy zjednoczy się, żeby nie wykryć tego, co nie powinno być wykryte. Panowało jednak przekonanie, że coś jest na rzeczy, podział dotyczył skali zjawiska.
Julien stał się najpopularniejszą postacią tego dnia, jego zdjęcia były wszędzie, na stronach, w gazetach i w telewizji.
Michael obserwował dyskretnie Adama. Zorientował się, że z komputerowcem zaczyna być źle. Pdszedł do niego i zapytał – jak tam?
Adam odwrócił się zaskoczony, ale widząc Michaela, uspokoił się.
Ekran wyświetlał brak informacji na temat Alicji, nie mógł więc skłamać, patrzył na reakcję Michaela. Ten uśmiechnął się szeroko. Usidliła cię.
Adam odetchnął i potwierdził.
Michael spoważniał – porozmawiamy przy posiłku, na razie udawaj, że nic się nie stało.
Adam skinął głowa, ale jednocześnie zrozumiał, że jego bezpieczny świat legł w gruzach. Stoi przed jakąś tajemnicą i gdy ją pozna, wszystko się zawali.
Skoncentrował się na swoich zadaniach, ale nagle stracił zapał.
Chen z Peterem i Pierrem siedzieli w kręgu najbardziej zaangażowanych w sprawę osób. Rozważali, jak to się mogło stać, że nie znaleziono ciała Juliena. Kiedy jednak Pierre uciekł, oczywistym się stało, że nie mogą go zakopać w miejscu, które zostało określone i pewne było przeszukiwanie terenu. Policja przeczesała również lasek i okoliczne pola, nigdzie nie natrafiono na świeże rozkopy. Najprawdopodobniej wywieźli zwłoki gdzieś daleko i skutecznie ukryli. Mieli sporo możliwości; spalić, zmielić, zabetonować, zatopić albo wreszcie zakopać w miejscu, gdzie nigdy, nikt, ich nie odszuka.
Rozmawiali tak, gdy przyszedł Radu, kolega Petera, przyprowadził Biankę i Andrei, rodziców porwanej dziewczyny o imieniu Marika. Bianka rozpłakała się i szlochając, opowiadała o swojej córce, Andrei obejmował ją i sam miał łzy w oczach. Radu tłumaczył wszystko na francuski, Peter tłumaczył Chenowi na angielski. Istniała szansa, że dziewczynka trafiła do Brukseli i że jeszcze żyje.
Ezah dobrał sobie dwóch ludzi i pojechał do mieszkania Vivian. Mieszkanie na drugim piętrze w bloku miało łatwe do sforsowania zamki. W przedpokoju stała szafka na buty, po drugiej stronie szafa z ubraniami, z lustrem.na drzwiach. Tam ukrył się jeden z zabójców. Drugiego postawił za zasłoną. Mieli telefony ze słuchawkami, powinni strzelać do Chena, gdy wejdzie do mieszkania. Ezah będzie szedł za Chenem, żeby na pewno dokończyć robotę. Vivien nie miała znaczenia, ale lepiej, żeby nie przeżyła.
Gi zabrał Gerarda i Toma na dół, do pomieszczeń niewolników. Miał złoty łańcuch, więc wszyscy kłaniali się ceremonialnie. Zasiadł za stołem, asystenci po bokach. Wprowadzono dziewczynę, która oskarżała koleżankę o kradzież torebki. Wprowadzono dziewczynę, która ukradła, przesłuchano, wyprowadzono. Wprowadzono nadzorcę, przesłuchano, wyprowadzono. Wszedł analityk monitoringu, opisał, że była jedna torebka, najpierw nosiła ją Kristina, potem Anna.
Torebka stała na stole sędziowskim, kilkadziesiąt osób było na sali, oglądając proces. Kamery rejestrowały wszystko, retransmisję obejrzy obowiązkowo cały personel.
Cały proces śledczy został przeprowadzony rzetelnie, wręcz modelowo. Fragmenty nagrań z monitoringu, na których widać było torebkę, wyświetlano na kilku ekranach, w tym na jednym dużym, nad sędziami. Gi słuchał w skupieniu i przyjmował argumenty bez uprzedzeń. Kiedy skończył się materiał dowodowy, sąd ogłosił przerwę.
W małej salce, za stołem sędziowskim Gi powiedział.
Świat jest skomplikowanym miejscem. Większość ludzi zastanawia się nad problemem dobra i zła. My sobie nie pozwalamy na filozofię. Dziś wydamy wyrok i będzie on ostateczny. Ma być jak najbardziej sprawiedliwy, ale najważniejsze w nim jest utrzymanie wiary wśród niewolników, że jesteśmy dla ich dobra, że o nich dbamy, że na zewnątrz jest gorzej.
Kiedy weszli do sali, wszyscy wstali.
Jako wasz pan i opiekun ogłaszam wyrok.
Torebka wraca do Kristyny.
Anna trafia na pół roku na ulicę do wymagającego i okrutnego sutenera.
Nadzorca zostanie zesłany na dół, na rok, do pracy przy tunelach. Jeśli przeżyje i wróci, będzie sprzątał ubikacje.
Wyrok zostanie zrealizowany po gali, na razie skazani trafią do celi.
Moi poddani. Jako wasz pan i opiekun, muszę być dla was jak surowy ojciec. Muszę pilnować przestrzegania prawa, bo przestrzeganie prawa czyni nasze życie szczęśliwym. Wasi nadzorcy powinni być wzorem, dlatego nie wolno żadnemu z nich was zawieść. Ich władza pochodzi odemnie, więc muszą być jak ja, sprawiedliwi i praworządni. Przestrzeganie regulaminów ma być dla was świętością, jeśli nie wiecie jak postąpić, pytajcie nadzorców. Wiadomo jest jednak, że nadzorcy czasami nadużywają mojego zaufania. Dlatego, jeśli czujecie się przez nich skrzywdzeni, przychodźcie do mnie, a ja was potraktuję sprawiedliwie. Pamiętajcie, że rządzi u nas prawo, zawarte w regulaminach, ale najwyższym prawem jest konstytucja i to ja ją znam.
Kto z was ufa mi bezgranicznie, nie zawiedzie się, czego przykładem jest dzisiejsze posiedzenie sądu.
Siedzący w ławkach zerwali się i zaczęli klaskać. Owacja trwała kilka minut. Gi przerwał ją ruchem ręki, wszyscy ucichli.
Przechodzimy do następnej sprawy. Wprowadzić poszkodowanego.
20
Popołudnie było ciepłe, ludzie na ulicy rozmawiali w grupkach. Pomimo porannych niepowodzeń większość obecnych skłaniała się do tezy, że sataniści chcieli zakopać Juliana pod lasem, ale ucieczka Pierre'a pokrzyżowała im plany, więc wywieźli ciało gdzie indziej. Byli tacy, którzy wątpili w słowa Pierre'a, ale swoje wątpliwości wyrażali przez internet, na manifestację nie przychodzili. Ponad tysiąc osób stało, siedziało lub spacerowało wzdłuż ulicy. Od czasu do czasu ktoś coś mówił do mikrofonu, jednak nie wywoływało to takiego entuzjazmu, jak dzień wcześniej. Wszyscy zdawali się na coś czekać. Ludzie, którzy przyszli, zdawali sobie sprawę, że wizja świata, którą się im serwuje, jest fałszywa. Nikt jednak nie umiał wyraźnie wskazać, co takiego jest fałszem, co prawdą. Poranne podpalenia śmietników i ustawione walki chuliganów zostały szybko wygaszone. Policja chętnie głosiła, że to zasługa ich sprawnego działania. Było jednak coś niejasnego w tym całym działaniu. Nie było zatrzymanych, nie było śladów. Wszystko było nadmiernie profesjonalne. Nie wiadomo było nawet, czy traktować podpalaczy jak sojuszników, czy jak prowokatorów.
Wianuszek dziewcząt wokół Chena trwał na pozycjach. Każda z nich miała nadzieję, że ona będzie tą wybraną. Chen jednak czuł się tą sytuacją skrępowany i lekko onieśmielony. W innych okolicznościach może byłby zadowolony, wiedział jednak, że sytuacja jest naprawdę poważna, wróg jest bezwzględny. Równie uprzejmie odnosił się do wszystkich dziewczyn, tak naprawdę chciał, żeby nagle znalazł się jakiś inny bohater i przejął jego wielbicielki.
Na razie na nic takiego się nie zanosiło. Co gorsza, do tej małej rebelii antysystemowej zaczęła wkradać się nuda. Najważniejszy postulat rebeliantów, przeszukanie budynku, utknął w sieci biurokratów. Nie powiedzieli nie, w zasadzie byli prawie za, ale potrzeba było trochę pieczątek i podpisów. Kończyła się środa, na następny dzień miał przyjechać prokurator, na pewno będzie miał nakaz z sądu. Presja internautów była potężna, urzędnicy pracujący dla Gi nie mogli otwarcie bronić przestępców. Mogli jednak opóźniać, przeciągać, odkładać, zagubić coś, nie zastać kogoś, byc już po pracy i stosować tysiące drobnych, sprawdzonych sztuczek.
Bianka siedziała na schodkach wtulona w Andrei, wypłakała, co miała wypłakać, teraz głos serca mówił jej, że córka jest gdzieś niedaleko. Wiedziała jednak, że grozi jej niebezpieczeństwo. Nie chciała dopuścić myśli, że już nigdy nie zobaczy jej żywej. Wtulona w męża patrzyła, jak Chen i Pierre rozmawiają. Jakaś maleńka iskierka nadziei kazała jej widzieć w tych ludziach pomoc dla Bianki. Nie było żadnych racjonalnych powodów, by tak myśleć, ale tak właśnie myślała. Może dlatego, że każda inna myśl wiodła do szaleństwa i rozpaczy. Mąż trzymał ją mocno w ramionach, wiedziała, że się modli tak jak i ona.
Popołudnie zmieniało się w wieczór, pozapalały się latarnie, zmrok zasłonił pęknięcia w tynku, zacieki i plamy na murach. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Chen miał w nocy siedzieć z grupą pilnujących wejścia, postanowił chwilę się zdrzemnąć. Vivien zaproponowała, żeby poszedł do niej, co spotkało się z niechęcią pozostałych dziewcząt, ale w zasadzie było to najrozsądniejsze rozwiązanie. Wstali i poszli do samochodu, odprowadzani zazdrosnymi spojrzeniami.
Chen był zmęczony, mimo że cały dzień przesiedział na schodach. Kontakt z wielką ilością ludzi, rozmowy i spekulacje na temat tego, co się mogło stać, wyczerpały go psychicznie. Szli w milczeniu, choć Vivien starała się iść jak najbliżej, ich ramiona co chwilę się ocierały. W pierwszym momencie rozzłościło go to, bo wyrwało z zamyślenia. Później jednak zaczęło sprawiać przyjemność, przestał unikać tego dotyku. Wchodząc do klatki, położył jej rękę na ramieniu, przepuszczając w drzwiach, uśmiechnęła się najpiękniej, jak umiała. Idąc po schodach, kołysała biodrami, Chen wpatrzył się w ten widok, idąc dwa stopnie za nią. Zatopił spojrzenie w cudownych kształtach i prawie zapomniał o całym świecie. Jednak w zakamarkach świadomości zarejestrował fakt, że nie słyszał szczęku drzwi, które zamykały się automatycznie po ich przejściu. Dochodzili na piętro, gdzie mieszkała Vivien. Chen odwrócił się i zobaczył wymierzony w siebie pistolet z tłumikiem. Objął dziewczynę i rzucił ją na ziemię, kładąc się na niej. Oszołomiona, ale zadowolona leżała pod nim, nie zdążyła nawet pomyśleć, dlaczego tak się stało. Trwało to jednak krótko. Chen skoczył w dół, przekoziołkował po kantach schodów i uderzył strzelającego mężczyznę stopami w klatkę piersiową. Tamten przewrócił się i wypuścił pistolet, wstał jednak i próbował atakować. Kilka mocnych kopnięć w twarz przewróciło go na ziemię. Wtedy Chen usłyszał, że drzwi mieszkania się otwierają i wychodzi mężczyzna z pistoletem, mierząc w leżącą Vivian.
Chen podniósł porzuconą przez pierwszego mężczyznę broń, uniósł za lufę i rzucił, trafiając strzelca w czoło. Tamten padł, oddał jednak strzał. Zza pierwszego wyłonił się drugi, musiał przekroczyć leżącego kolegę, żeby wyjść na klatkę, Chen był tuż przy nim. Kiedy zobaczył wycelowaną w siebie lufę i oczy strzelca, uchylił się w momencie nacisku na spust. Kula przeleciała nad nim. Wtedy silnie uderzył kantami obu rąk w szyję. Mężczyzna upuścił pistolet i padł.
Vivien leżała w kałuży krwi. Patrzyła na niego ze strachem. Ujął ją za rękę i patrzył w mętniejące oczy. Nie wiedział co robić, rana na piersi krwawiła mocno. Zerwał jej koszulkę, rozerwał i zrobił tampon. Wiedział że powinien zadzwonić, chyba już zadzwonił. Tamci niedługo oprzytomnieją. Nagle poczuł się bezradny. Chciał, żeby Marek był obok niego. Razem coś by wymyślili. Poczuł samotność, bezradność, zaczął popadać w rozpacz.
Nagle ktoś położył mu rękę na ramieniu, drgnął, ale dotyk był przyjazny. Nad Vivien pochylił się lekarz. Jacyś ludzie w policyjnych mundurach prowadzili skutych napastników. Ręka na ramieniu należała do Petera. Pomógł Chenowi wstać. Patrzyli, jak Vivien jest znoszona na noszach, kroplówka wpięta w jej ramię dawała nadzieję. Po chwili usłyszeli ostry dźwięk karetki, odjeżdżającej sprzed bloku.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 42 odsłony