Master 41 - 50

Obrazek użytkownika Leszek Smyrski
Idee

41

Geherd był okrutny i bardzo bogaty. Swój biznes prowadził w prosty sposób, wchodził w spółki a potem likwidował partnerów przejmując cały dobytek. Kiedy wieść o tym się rozeszła, zmienił taktykę. Upatrzonemu biznesmenowi składał wizytę w domu, grożąc zabiciem żony i dzieci, albo rodziców przekonywał do wejścia w spółkę. Kiedy partner podpisał dokumenty, przez kilka dni wspólnie z Geherem pokazywali się publicznie i składali oświadczenia na temat dysponowania środkami. Po tygodniu partner ginął w wypadku samochodowym, jego rodzina znikała. Wpływały wprawdzie anonimowe zawiadomienia do rozmaitych prokuratur, ale prokuratorzy to poważni ludzie a anonimy to relikt stalinowskiej epoki. Był wprawdzie kiedyś prokurator, który chciał podjąć śledztwo, ale zmarł. Zmarł niepotrzebnie, bo gdyby nawet przeprowadził postępowanie, niezawisłe sądy nie pozwoliłyby skrzywdzić uczciwego biznesmena. Geherd nie należał wprawdzie do 666 oświeconych, znał jednak sześciu najwyższych, miał doskonałe kontakty z Gi, Billem i Victorem. Wykonywał dla nich najtrudniejsze zadania, dzięki czemu jego majątek powiększał się coraz bardziej. Mówiono, że był jednym z najbogatszych ludzi świata, ale nie widniał w żadnym zestawieniu. Krążyła legenda, że ma jaskinię wypełnioną kosztownościami. W rzeczywistości nie była to jaskinia, ale wykuty w skale bunkier, w którym odprawiał prywatne nabożeństwo dla Lucyfera. Kości dziewcząt i noworodków spoczywały na dnie głębokiej studni. Geherd szedł dumnie wśród ćwiczących zawodników, czekających na swój pokaz. Ponieważ impreza miała charakter sportowy, ubrał się odpowiednio. Miał na sobie jaskrawo kolorowy dres Adidasa, buty Nike i kilka grubych, złotych łańcuchów na szyi. Za nim szło dwudziestu potężnych ochroniarzy, każda dwójka dźwigała skrzynkę. Na końcu szedł prawdziwy olbrzym, prawie trzymetrowy kolos nabity mięśniami. Kiedy doszedł blisko centrum, gdzie trwały pokazy Wushu, stanął i skinął ręką. Ochroniarze położyli dziesięć skrzynek na ulicy, podnosząc wieko każdej z nich. Wypełnione były kosztownościami. Geherd stał oczekując na efekt. Ku jego zaskoczeniu nikt nie zwrócił uwagi na manifestację bogactwa. Zawodnicy, którzy skończyli pokazy kłaniali się i schodzili z pola, na ich miejsce wchodzili nowi. Nikt nie zwracał uwagi ani na Geherda, ani na ochroniarzy, ani na skrzynki skarbów. Jedyne, co przyciągało zaciekawiony wzrok to wielki chłop, ogromny jak góra i potężnie umięśniony. Pierwszy raz od bardzo dawna Geherd poczuł, że zrobił z siebie błazna. Zalała go fala wściekłości i zaczął krzyczeć. Gdy furia wrzasku opadła, zobaczył przed sobą Chena, który ukłonił się i spytał, w czym może pomóc? Furia przerodziła się w osłupienie, słyszał o Chenie od Victora, ale spodziewał się kogoś większego. Chcemy z Wami walczyć! Jeśli ktoś z Was pokona mojego zawodnika, dostanie te wszystkie błyskotki. To jest warte miliony euro. Mówił napuszony dumą. Przykro mi. Nie posiadacie nic, co mogłoby nas zainteresować. To pokaz Wushu, jeśli ktoś z Was chce pokazać ciekawą formę, zapraszamy do kolejki. Jeśli nie, możecie obserwować. Głupi ćwoku! Jestem najbogatszy na świecie, mogę kupić tę ulicę razem z wami wszystkimi! Boicie się walczyć z moim zawodnikiem! Tchórze! Przykro mi, że jest Pan wzburzony, ale nie będziemy Was bić. Proszę o spokój. Nasi zawodnicy teraz mają swoje pokazy. U nas przeszkadzanie komuś jest traktowane jako brak kultury. Geherd dostał szału. Krzyczał, wyzywał, przeklinał i miotał się. Osiągnął tym zachowaniem to, czego chciał na początku. Stał się centrum zainteresowania, choć akurat nie takie wrażenie spodziewał się osiągnąć. Zawodnicy przerwali swoje pokazy i patrzyli z rozbawieniem. Chen przestał się uśmiechać. Spojrzał twardo w oczy Geherda i powiedział. Pan zakłóca spokój, proszę zabrać swoje rzeczy i opuścić teren imprezy masowej. Bo co? Bo będziemy musieli wezwać policję. Geherd osłupiał po raz kolejny. Zaczął wymyślać Chenowi od tchórzy, pedałów i konfidentów. Chińczyk stał spokojnie i czekał aż furiat się uspokoi. Kiedy to nastąpiło powiedział kolejny raz, spokojnie, ale twardo – proszę opuścić teren. Geherd krzyknął, Awaz pokaż im, co umiesz. Potężny mężczyzna ruszył do przodu i chciał wejść na miejsce, gdzie zawodnicy prezentowali formy, był to duży prostokąt oznaczony liniami pisanymi kredą. Nie dotarł do linii. Leżał na asfalcie a dwaj chłopcy założyli mu dźwignie na łokcie, unieruchamiając kolosa, który ze wściekłości zaczął bić nogami. Te jednak zostały szybko unieruchomione przez dwóch kolejnych zawodników. Leżał teraz bez ruchu, wściekły i zdumiony. Nigdy wcześniej nie został tak upokorzony. Chen tymczasem złamał Gehardowi nos, złapał go za kark i powiedział. Tam, na końcu ulicy będzie na ciebie czekała policja. Módl się, żeby tam dotrzeć żywy. Mogę dokonać terminacji Twojego życia, jeśli będziesz się stawiał. Każ swoim ludziom pozabierać pakunki i wynoście się! Geherd pierwszy raz w życiu bał się tak bardzo. Wydał polecenia. Olbrzym szedł przodem, za nim ochroniarze ze skrzynkami. Chen powiedział do gościa, skoro już się zabierasz, weź jeszcze jedną rzecz ze sobą. Podszedł do Lamborghini, zapalił silnik i powoli jechał na końcu pochodu. Na końcu uliczki czekali policjanci, a także ekipa jakiejś niezależnej telewizji o słabym zasięgu. Chen wysiadł z samochodu i wręczył Geherdowi kluczyki. Kiedy wrócił z kilkoma zawodnikami, pokazy trwały nadal. Powoli zapadał zmierzch.

42

Pierre siedział smutny i przygaszony. Gdy zobaczył, że lamborghini warte sto milionów odjeżdża, osłupiał. Widział co robi Chen, ale nie mógł tego zrozumieć. Bandyta, bogaty jak Krezus dostaje prezent zamiast kary. Peter, widząc jego reakcję, zaczął mu tłumaczyć, że Geherd był częścią organizacji, zwrot samochodu jest ciosem w ich system wartości. Nie mógł tego sprawdzić, ale rzeczywiście oświeceni byli wściekli na Geherda, mimo że nieoficjalnie wyrazili zgodę na jego akcję. Pierre był jednak markotny i zgaszony, takim zastał go Chen. Szkoda ci tego majątku? Zapytał ze śmiechem. Pierre był Europejczykiem, jego temperament plasował się pomiędzy afrykańską swobodą ekspresji a azjatycką powściągliwością. Ponadto Francuzi, których Pierre posiadał wielu wśród przodków, byli dużo mniej powściągliwi od kostycznych Brytyjczyków. Chen czytał jego emocje z rozbawieniem. Żal za milionami euro był w tej chwili podstawowym obrazem, jaki malował się na jego twarzy. Powiedział jednak zupełnie poważnie. Wiesz skąd pochodziły te pieniądze? Tak – powiedział Pierre, ale przecież moglibyśmy dzięki nim zrobić coś dobrego.
To podstawowy błąd waszej kultury. Nie rozumiecie czym są pieniądze i jakimi regułami rządzą się ogólnospołeczne media komunikacji. Nieie przejmuj się, bo kiedy to wszystko się skończy, damy ci kilkaset tysięcy dla stowarzyszenia. Mina Pierre'a mówiła o wielkim rozczarowaniu podaną kwotą, Chen nie wytrzymał i roześmiał się szczerze. Spodziewałeś się większej kwoty?
W oczach Pierre'a dostrzegł wahanie, jednak szybko przełamał się i wyznał, że tak.
Dobrze, że nie okłamujesz samego siebie. Takie sprzeczności biorą się z tego, że w waszej kulturze pieniądz pełni zbyt dużo funkcji naraz, te funkcje wam się mieszają i powodują wzrost patologii.
Wy nie macie takich problemów?
Też mamy, ale posiadamy kilka niezależnych systemów finansowych, tylko jeden z nich jest dostosowany do wymiany z wami. Dlatego ten pajac nie miał niczego, co ma dla nas wartość. Trochę szkoda tych diamentów i samochodu. Chciałem się przejechać lamborghini, przynajmniej raz.
Jeśli zechcesz możesz pojeździć każdym samochodem, nawet jutro. Co do diamentów, to tylko odpowiednio ułożone atomy węgla, powstawały we wnętrzu gwiazd supernowych. W tej chwili możemy wytworzyć diamenty, które są nie do odróżnienia od naturalnych, ale tego nie robimy. Ważniejszy jest dla nas grafen. Tylko złoto ma wartość dla nas, bo jego zasoby są ograniczone. Umielibyśmy je stworzyć metodą rozpadu uranu, ale to nieopłacalne i produkuje dużo radioaktywnych odpadów. Nie martw się. Jeśli będziesz umiał zdefiniować swoje cele i strategię, pomożemy twojemu stowarzyszeniu. Problem w tym, że te organizacje bardzo szybko się degenerują. Tamci używają właśnie fundacji i stowarzyszeń, do handlu dziećmi i organami.
Dlaczego nie podzielicie się waszymi sposobami?
Wasz system społeczny jest zbytnio zmanipulowany. Nauczyli was menelko kopulacyjny konsumpcjonizm nazywać liberalizmem. Dlatego ćpuny i menele uważają się za antysystemowców, mimo że to właśnie oni najlepiej służą ciemnej stronie mocy. Nie jesteśmy w stanie wam pomóc. Zajmujemy się swoim rozwojem. Za jakiś czas nasze drogi się rozejdą, ale nie za naszego życia.
Chen uśmiechnął się, widząc smutek Pierre'a. Słowa Chińczyka spowodowały, że ból po stracie fortuny zaczął mijać. Pierre zaczął się uśmiechać. Po chwili żartowali na temat szybkich samochodów i pięknych dziewczyn. Chen obiecał Pierre'owi przejażdżkę lamborghini i pożegnał go, chciał odwiedzić Vivienne w szpitalu. Doszła już do siebie i dzwoniła, gdy tylko mogła, prosząc Chena o wizytę.


Oświeceni wiedzieli, że Master jutro po złożeniu ofiary zniszczy tych dziwaków, którzy zbudowali swój świat w oparciu o wielkie, transportowe balony. Chcieli jednak mieć w tym swój drobny udział. Gi zaproponował, żeby napuścić na nich demonstrantów. Wcześniej trzymali ich z dala, liczyli, że duża łapówka rozmiękczy Chińczyka. Kiedy jednak potraktował ich w sposób wyjątkowo obelżywy, okazując pogardę nie tylko im samym, ale całemu nowoczesnemu systemowi wartości opartym o pożądanie pieniądza, wszyscy solidarnie zapragnęli zemsty.
Teraz możemy powiedzieć o lamborghini wypełnionym diamentami, złotem i gotówką. Nie poradzą sobie z rozhisteryzowanym tłumem. W wieczornych wiadomościach pokazywano samochód, amatorskie zdjęcia zawartości i wyliczenie, ile może być to wszystko warte. Walki pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami aborcji ustały. Większość wojowników udała się w stronę ulicy, przy której siedzibę miała firma Global Amber Service, nikt nawet się nie zająknął o porwaniach i wykorzystywaniu dzieci. Samochód za 100 milionów euro przysłonił wszystkie inne sprawy.

43

Bachor ma łapy i łeb, wysysa z nas życie. Wygląda potwornie. Kiedy się go pozbędziemy, nasz świat wypięknieje. Jesteśmy ludźmi i mamy przyznane prawa. Medycyna ma służyć, nie utrudniać. Julia Bressone krzyczała do megafonu, kilkadziesiąt zwolenniczek klaskało i wznosiło okrzyki. Zespół, którym kierowała stworzył grę komputerową dla dziewczyn. Postać bohaterki jest narażona na atak bachora, który chce się zagnieździć w jej brzuchu, Bachor wynajmuje do tego przystojnych mężczyzn, którzy namawiają ją na seks bez zabezpieczeń, dosypują coś do drinków, albo podstępem doprowadzają do obcowania. Zadaniem bohaterki jest jak najszybsza eliminacja bachora. Przeciwnikiem jest spisek ciemnych sił, ich dowódcą jest Papież. Ciemnogród knuje przeciw wolnościom obywatelskim, wprowadzając regulacje, które mają wspierać bachora. Celem gry jest zdemaskowanie bachora i jego brudnych sztuczek, jakie stosuje, żeby wejść do brzucha pechowej dziewczyny.
Czekała na odzew proliferów, zwykle odpowiadały jej wyzwiska. Miała swoją ugruntowaną pozycję, grupę wielbicieli i spore grono hejterów. Najczęściej dawano jej przykład Heinricha Himmlera i jego furię, gdy ktoś przy nim wspomniał o Żydach jak o ludziach. Kilka tysięcy osób śledziło ją na portalach. Jej bon moty, jak ten o bachorach, znało setki tysięcy.
Tym razem nie było odpowiedzi. Przechodnie mijali obojętnie grupkę demonstrantów, uważając tylko, by nie podchodzić zbyt blisko. Niepisane prawo mówiło, że place są dla zadym, ale chodniki obok ścian, to miejsca dla bezpiecznego przemykania.
Teraz jednak było pustawo, przechodnie szli spokojniej, wypalone samochody powoli przestawały dymić. Julia zrozumiała, że coś jest nie tak, miała rozpalać emocje, ale nawet jej najgorętsze zwolenniczki traciły zapał. Przestała przemawiać, wzięła telefon i zadzwoniła do Sebastiana.
Co się dzieje? Dlaczego nikogo nie ma?
Wybacz, myślałem, że wiesz, wszyscy idą pod siedzibę Global Amber Center. Tam stoi Lamborghini wyładowane złotem i brylantami, warte ćwierć miliarda. Wszyscy nasi tam idą, faszyści też, będzie napierdalanka, ale jest o co walczyć.
A co ze mną?
Rób swoje, nie przeszkadzaj sobie. Musimy przedstawiać społeczeństwu nasze postulaty.
Mieliście mnie ochraniać.
Nie martw się, nikt cię nie zaatakuje, wszyscy idą po lambo, nikt dziś nie ma głowy do aborcji.
Nie zostawiaj mnie tak.
Nie słyszę cię, coś przerywa, zdzwonimy się, pa.
Julia była wściekła, miała zostać bohaterką dnia, wyszła na idiotkę.

Chen siedział przy łóżku Vivien. Czuła się zdecydowania lepiej, teraz, na widok Chena rozkwitła. Nie miała makijażu, ale nie był jej potrzebny. Kiedy zobaczyła swojego bohatera z kwiatami, jej twarz nabrała blasku, a oczy rozbłysły. Patrzył na nią z zachwytem, ale wiedział, że nie powinien ulec nadmiernej ekscytacji. Wiedział, ale ulegał.
Vivien zapytała o wieści, opowiadał jej co się wydarzyło. Kiedy usłyszała o porwanych dziewczynach i zabiciu bandyty, chwyciła go za rękę z czułością. Nie cofnął ręki, sprawiało mu przyjemność, gdy delikatnie gładziła jego palce. Dzwonek telefonu przerwał sielankę i otrzeźwił Chena. Schodzą się do nas jacyś agresywni napaleńcy, walczą między sobą i wypytują o lamborghini. Chcą się bić. Na razie jest kilkudziesięciu, ale mają być setki, może tysiące. Myślę, że sobie poradzimy, jeśli ci dobrze z Vivien to zostań, pozdrów ją odemnie.
Chen spojrzał na dziewczynę, ta patrzyła w napięciu i z lękiem w oczach, pochlebiło mu trochę takie spojrzenie. Ujął delikatnie jej rękę i teraz on gładził delikatną skórę, jednak nastrój nie wracał. Siedział jak na szpilkach, więc ten czar, który został rzucony, gdzieś się rozpłynął. Nagle zaczął dostrzegać drobne niedoskonałości. Małe włoski rosnące pod nosem jak złoty puch. Teraz uroczy, ale wyobraził sobie jak będzie wyglądał za trzydzieści lat. Wycofał wyobraźnię i mocniej ujął dłoń dziewczyny. Szykuje się jakaś zadyma, mogę być potrzebny. Wiedział, że doskonale poradziliby sobie bez niego, ale nie chciał stracić takiego wydarzenia.
Uważaj na siebie. Vivien chwyciła jego rękę, delikatnie położył swoją na dłoń jej i delikatnie wysunął uwięzioną.
Będę do ciebie dzwonił, wyślę ci filmik, zobaczysz co się dzieje.
Umiesz robić filmiki?
Nie umiem, ale dla ciebie się nauczę.

44

Tłum szedł jak na Bastylię, gdzieniegdzie słychać było nawet melodię Marsylianki. Samochody się zapalały, szyby się tłukły jak zwykle w takich sytuacjach, ale nie było tej pasji, która zwykle towarzyszy emocjom destrukcji. Zbiorowa dusza tłumu podniecona wizją wielkiej zdobyczy ignorowała drobne fanty. Kilka tysięcy ludzi szło w pochodzie. Ulice były puste, żadnej policji, żadnego przechodnia, światła w oknach wygaszone. Pochód szedł szybko, samochody płonęły, szyby pękały z brzękiem. Czasami jakiś gorliwy ideowiec wdawał się w bójkę z innym, opozycyjnym. Trwały jednak krótko, bo wojownicy oszczędzali siły. W pewnym momencie na latarniach pojawiły się flagi z symbolem trójzębu, gdyby jednak ktoś miał wątpliwości co to za znak, duży napis Maserati wyjaśniał wszystko. Rewolucjoniści trochę się zmieszali, bo przecież szli po lamborghini i złoto, ale Maserati to też dobra marka. Gwar powoli cichł, agresja przeradzała się w ciekawość. Nagle gdzieś w przodzie pojawił się na niebie wielki trójząb a pod spodem duże świecące litery ogłaszały wszystkim MASERATI. Przed czołem pochodu pojawili się ludzie, ubrani w uniformy z trójzębem maserati, na samochodzie z nagłośnieniem. Spiker zawołał do mikrofonu.
Witam Was wszystkich na naszym wielkim konkursie. Każdy z Was otrzyma nagrodę. Minimalna nagroda to dwadzieścia euro, do wygrania sztabki srebra i złota, brylanty i dwadzieścia samochodów Maserati. Nagrodą główna to najnowsze, latające ferrari i pięcioletni bon na tankowanie, bez limitu kilometrów. Zapraszamy do rejestrowania się u naszych agentów.
Pięćdziesięciu atletycznie zbudowanych mężczyzn bardzo profesjonalnie i z dużą kulturą zapraszał do rejestrowania się, obok każdego z nich stała piękna hostessa z tabletem. Robiła zdjęcie twarzy uczestnika i wpisywała dane. W pochodzie zrobił się zator, jednak wieść o konkursie i nagrodach zmieniła rewolucjonistów w uczestników. Większość publiczności stała spokojnie, jednak niektórzy, zwłaszcza zbyt mocno pijani lub naćpani, bardzo chcieli rozrabiać. Krzyczeli, kopali samochody, rzucali kamieniami w szyby, szukali zaczepki. Rejestratorów z asystentkami przybywało, wchodzili coraz dalej w tłum, a tłum szedł do przodu. Miejscami robiły się kolejki, bo po podaniu numerka, można było otrzymać gadżet – trójząb maserati z czystego srebra. Z każdej setki zarejestrowanych losowano numer, który dodatkowo otrzymywał taki sam gadżet, ale trochę mniejszy i wykonany ze złota. W tłum zaczęły wjeżdżać samochody z telebimami. Na których transmitowano wręczanie gadżetów, pokazywano losowanie i odbieranie nagród. Rewolucyjny nastrój rozpłynął się w powietrzu. Gdzieniegdzie słychać było muzykę i głośne, radosne śmiechy dziewczyn.
Sonia szła z Igorem, rejestrowała uczestników. Miała krótką spódniczkę, spod której jej długie nogi szły i szły w dół, by w końcu stopami w czarnych szpilkach dotknąć ziemi. Koszulka z dekoltem odsłaniała prześliczny biust, buzia aniołka dopełniała obrazu. Many pił od południa, palił skręty i brał jakieś tabletki. Krzyczał i kopał samochody. Na widok zbliżającej się ślicznotki osłupiał, wyrzucił z siebie stek wulgaryzmów i sięgnął dłonią do piersi dziewczyny, która nie przestając się uśmiechać, kantem dłoni o pięknych paluszkach trąciła delikatnie jego krtań. Na moment przestał oddychać, nagle otrzeźwiał. Dziewczyna o głosie anioła zapytała – czy chcesz się zarejestrować. Oprzytomniał i wyjąkał tak. Dziewczyna pstryknęła zdjęcie i zapytała – jak się nazywasz? Manfred Lipken. Podała mu plakietkę z numerkiem. Witaj Manfred. Zapraszamy do konkursu. Poszła dalej, za nią podążał wielki jak góra ochroniarz z trójzębem Maserati i też się uśmiechał.

Bianka obserwowała wydarzenia, koledzy Andrei mówili jej, co się dzieje, kiedy usłyszała, że dziki tłum idzie ich zlinczować, trochę się bała. Kiedy jednak zobaczyła jak rewolucja przeradza się w dobrą zabawę, zaczęła wierzyć, że zobaczy swoją Marikę i przytuli mocno do serca.
Modliła się cały czas. Jej uwagę przykuwała od paru godzin postać zakonnicy, która klęczała kilka metrów dalej, również zatopiona w modlitwie. Nie miała śmiałości się odezwać, tamta była nieobecna. Jednak kierowana jakimś nieodpartym impulsem uklęknęła obok i wzięła część intencji tamtej, prosząc w myślach o wsparcie dla siebie. Twarz Mariki stanęła jej przed oczami.

45

Marika była przygnębiona. Od czasu, gdy została porwana przeżyła całą serię uczuć. Najpierw był szok, potem przerażenie i rozpacz. Nie mogła nic jeść. Ciągle płakała i modliła się. Myślała o mamusi, o tym, co ona przeżywa, wiedząc, że zginęło jej ukochane dziecko. Tatuś też na pewno rozpaczał, pamiętała jak bardzo był dumny, gdy tańczyła w szkole w jeziorze łabędzim. Myślała o ich i własnej bezsilności. Bandyci, którzy wciągnęli ją do furgonetki byli brutalni, ale traktowali ją delikatnie. Nie miała siniaków ani zadrapań, bo to był element ich pracy. Mieli dostarczyć towar w jak najlepszym stanie. Odbiorcy płacili dobrze, więc mieli wymagania. Kolejne osoby, z którymi się zetknęła były kobietami. Nie wiedziała, że taka była strategia firmy w stosunku do dziewic. Ostateczny nabywca chciał mieć pewność, że dziewczyna jest absolutnie świeża. Spała źle i krótko, mimo że otrzymała łóżko godne księżniczki, domyślała się co ją czeka na końcu tej drogi. Teraz obudził ją sen, mamusia pochyliła się, żeby ją pocałować w czoło.

Prezes brukselskiej stacji telewizyjnej był bliski osiwienia. Miał gotową ramówkę. Całą noc miały trwać zamieszki, od rana miały się zjeżdżać głowy państw w pałacu królewskim, następnego dnia wieczorem prezydenci i premierzy mieli wziąć udział w balu charytatywnym. Na tle płonącego miasta byłoby to bardzo dramatyczne przedstawienie. Poza tym nie miało być nic ciekawego. Kiedy usłyszał o Lamborghini za sto milionów, znalazł sposób by to zginęło w zalewie innych ciekawostek. Teraz jednak zamieszki wygasły, strażacy dogaszali ostatnie płomienie, a wszyscy bojownicy brali udział w konkursie, którego pula nagród przekraczała wyobraźnię dziennikarzy.
Teraz doszedł do ściany i zadzwonił do Gi.
To przekracza moje kompetencje. Moi dziennikarze niczego nie puszczą bez waszej zgody, ale przyjechały ekipy z największych stacji. Najgorsze jest to, że jest Al Jazeera i Chińczycy.

Gi przedstawił problem Billowi i razem stanęli przed szóstką. Sytuacja była kiepska. Chińczycy i Arabowie to drugorzędny problem. Najgorszy był internet. Jedynie facebook i google były kontrolowane, więc cenzurowały wszelkie wzmianki o porywaniu dzieci i wszelkich, związanych z tym kontrakcjach obywatelskich. Teraz jednak nawet one stanęły w obliczu wyzwania. Oto kilka miliardów ludzi dowiadywało się z innych portali o rzeczach, które u nich były systematycznie przemilczane. Początkowo ludzi mówiących prawdę nazywano szurami, foliarzami i płaskoziemcami. Podsycano również te bajeczne wierzenia, żeby jak najbardziej rozmydlić rzeczywistość. Bardzo dobrze nadawał się do tego postmodernizm i jego dekonstruktywistyczne zapędy. Jednak w latach 30. coraz większego znaczenia nabierała socjologia systemowa, wypierając kompletnie skompromitowany marksizm z jego wojnami wszystkich ze wszystkimi. Kolejne fale feminizmu przynosiły nadmiar absurdów, dlatego w końcu doszło do ostrej, ideologicznej rozprawy feministek najświeższej fali z aktywistami ruchów gejowskich. Tymczasem socjologia systemowa dysponowała sitami, oddzielającymi absurdy od poważnych, naukowych pytań. Odsiano teorie płaskiej ziemi i czipów w szczepionkach, od mechaniki zorganizowanych grup przestępczych. Część wyznawców głównej linii oficjalnej propagandy zaczęła wątpić w przekaz. To się zaczęło jeszcze w czasach wielkiej zarazy, gdy całe państwa zamykały gospodarkę i drukowały pieniądze, facebook zaatakował oficjalnego prezydenta Stanów zjednoczonych, a biurokraci Unii Europejskiej pokazali swoją bezsilność wobec pandemii.
Portale internetowe zaczęły przyjmować strategię rozproszonych sieci, dlatego oświeceni musieli zatrudniać coraz więcej influencerów, potem nauczyli się wytwarzać własnych.
Influencerzy byli łatwi do kupienia, ale odbiorcy treści nauczyli się wyczuwać fałsz, dlatego łatwo zmieniali autorytety i szukali takich, którzy przynajmniej sprawiali wrażenie autentycznych.
Teraz sytuacja postawiła gigantów cyfrowych przed wyborem. Mogą mówić o tym, co się dzieje w Brukseli, albo podjąć ryzyko przegranej w wojnie o informację. Przeciwnicy zagrali tak potężną kartą, że udawanie niewiedzy oznaczało śmierć biznesową.
Gi uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie zawieszenie broni na dwadzieścia cztery godziny, przez ten czas Master nadejdzie, a wielka ofiara wzmocni go na tyle, że pokona wszystkich wrogów i wywyższy oświeconych. Może nawet uzyskają pełnię władzy i staną się Rządem Światowym.
Zgłosił gotowość bezpośredniej rozmowy z Chenem. Bill zaproponował, żeby zagrozić im wyłączeniem internetu na terenie Brukseli.

46

Gi przyjechał z ośmioma ochroniarzami, jednak do Chena został dopuszczony sam. Niezbyt mu to odpowiadało, ale nie miał wyjścia. Chen siedział wśród kilkudziesięciu innych osób. Gi powiedział, że chciałby rozmawiać z nim na osobności.
Dlaczego?
Chciałbym, żeby pewne sprawy zostały w tajemnicy.
Jeżeli chcesz, żeby coś zostało tajemnicą, to mi tego nie mów.
Nie umiesz dochować tajemnicy? Zapytał Gi z uśmiechem wyższości.
Wszystko, co powiesz mi albo komukolwiek z nas, będzie od razu wiadome nam wszystkim.
Gi zbaraniał. Ktoś zabrał mu grunt pod nogami, grunt, na którym umiał mistrzowsko tańczyć. Rozglądał się trochę bezradnie, usiłując ukryć fakt, że jest mocno skonfundowany.
Jesteście jacyś chorzy, zachowujecie się jak konfidenci, jesteście frajerami.
Chen wstał.
Staram się ze wszystkich sił nie gardzić żadnym człowiekiem, dlatego zaraz przyjdzie do ciebie ktoś, komu będzie się chciało słuchać twoich słów. Odwrócił się i odszedł do Petera, poprosić go o kontynuowanie tej rozmowy.
Gi poczuł się, jakby dostał w twarz, nie miał jednak wyboru, musiał czekać. Czuł spojrzenia ludzi i wściekłość kipiała w nim, był jednak zbyt dobrze wyszkolony, by to okazać.
Peter przyszedł po chwili, wraz z nim przyszedł jeden z mistrzów, znający angielski.
Jestem Peter, to pan Thong. Czego chcesz od nas?
Przestańcie robić ten konkurs. Zabierajcie się stąd albo użyjemy wszystkich naszych sił i was zniszczymy. Przede wszystkim odetniemy internet na terenie Brukseli. Nie będziecie sączyć tej waszej propagandy.
Muszę cię ostrzec. Jeśli podejmiecie jakiekolwiek działania przeciw nam, dacie nam moralne prawo reakcji. Jeśli zaatakujecie, wejdziemy do waszej centrali i ukarzemy wszelkie bezprawne działania.
Oszalałeś, nasi adwokaci was zniszczą.
Wasi adwokaci zostaną również ukarani.
Oszalałeś kretynie? Żyjemy w praworządnym świecie.
Praworządni łajdacy zostaną ukarani tak samo, jak niepraworządni.
Kim jesteście, żeby kogokolwiek karać?
Nie my będziemy was karać, ale naszym obowiązkiem jest was ostrzec. My odpowiemy na każdą próbę wejścia na nasz teren. Nie byłoby tej całej sytuacji, gdybyście nie zaczepili Chena. Teraz mamy sześćset ekip po kilkanaście osób, oni biorą udział w konkursach. Do wygrania mają bardzo wysokie kwoty. Współpraca między grupami daje lepsze efekty niż rywalizacja. W każdej grupie są lewicowcy i prawicowcy. Na początku im się to nie podobało, ale wysokość nagród ich przekonała. Oni myślą, że to chwilowe zawieszenie broni, ale gdy to się skończy, już nigdy nie uda się wam napuścić ich na siebie. Dziesiątki lat waszego szczucia na darmo. Wasz świat i tak musiałby się skończyć.
Gi pomyślał. Całe szczęście, że nie znacie całej prawdy. Gdy Master odbierze ofiarę, zniszczy was. Nie powiedział tego, oświadczył tylko z dumą. Jeden z waszych już zdecydował się służyć naszemu Panu. My zawsze zwyciężamy, bo wasza słabość jest naszą siłą. W świecie niewolników muszą istnieć panowie. Takie jest prawo ewolucji i tego nigdy nie zmienicie.
Wynoś się stąd. Nie jestem tak szlachetny, jak Chen i od dawna tobą gardzę, wami wszystkimi gardzę. Nie mogę się doczekać, kiedy wybijemy was jak karaluchy.
Wstał i odszedł jak Chen.
Pozostał Thong. Spojrzał w oczy Gi i powiedział.
Wyniesiemy się z tej ulicy a może nawet z Brukseli, jeśli przyprowadzicie do nas Marikę i Sukhaymę.
Wstał i odszedł.
Gi został sam, nikt nie zwracał na niego uwagi. Wściekłość kipiała w nim na dobre. Obiecał sobie, że surowo ukarze bezczelność tych głupich sekciarzy.

47

Mieszkańcy Brukseli stanęli przed dysonansem poznawczym. Telewizje całego świata nadawały relacje z zamieszek, walk ulicznych i pożarów, lokalne stacje telewizyjne i radiowe podtrzymywały tę relację. Tymczasem na ulicach było pusto i spokojnie. Na początku ruch był bardzo słaby, bo ludzie uwierzyli telewizji. Okazało się jednak, że w sieci była cała masa filmików, na których ci, którzy kilka godzin wcześniej byli wrogami i chcieli się pozabijać, albo przynajmniej mocno poranić, nagle ramię w ramię walczą o wspólne, duże nagrody. Plan oświeconych, żeby tego wieczoru podpalić miasto, spalił na panewce. Gi był tak wściekły, że kazał wybatożyć kilkanaście dziewcząt, jednak Bill nie zgodził się na to, cały ludzki ból był przeznaczony na jutro. Doszło do poważnego spięcia, Gi ze wściekłością przełknął kolejne tego dnia upokorzenie. Później było tylko gorzej. Kiedy najwyżsi usłyszeli o propozycji oszołomów, zaczęli na poważnie ją rozważać.
Wśród sześciu najwyższych zdania były podzielone. Wprawdzie oddanie Mariki było niemożliwe, sam Master wybrał ją sobie na ofiarę. Rozważali jednak oddanie Sukhaimy. Nie wiedzieli, że to jeszcze jeden cios w Gi, to on ja sobie z kolei wybrał. Przyzwyczaił się do myśli, że posiądzie ją na Wielkiej Gali, wśród krzyków ofiar i w zapachu krwi.
W myślach widział siebie jako prezydenta rządu światowego, kiedy poznawał sześciu najwyższych i rozpracowywał ich wady. Posiadał analityczny umysł, który kierował go wśród meandrów konwersacji i notował wszystkie zauważone szczegóły, które mogły być ważne później. Spostrzegł, że Ewulon był zwolennikiem pełnego zawierzenia dla Pana, Azaren chciał być wyróżnionym i dlatego decydował się na ryzykowne działania, które w jego rozumieniu dodawały chwały Szatanowi. Gi był niejako na zewnątrz najświętszego kręgu, widział więc obiektywne aspekty ich działań. Zdawał sobie sprawę, że bez interwencji Mastera ich organizacja runie, a oni zostaną rozszarpani przez spragnione władzy młode elity, czekające na swój czas. Dzięki hodowli niewolników w podziemnym królestwie cena prostytutki spadła znacznie, więc sutenerzy bogacili się tak bardzo, że mogli sami opłacać najwyższych unijnych polityków. Narkotyki produkowano na miejscu, krzewy koki i mak rosły w podziemnych, wielohektarowych uprawach, oświetlanych specjalnie dobranymi lampami. Nie byli na razie samowystarczalni, ale zyski kolumbijskiej mafii znacznie się obniżyły. Okazało się nagle, że Europa może być rajem dla dobrze zorganizowanych struktur mafijnych, o ile nie będą zbyt ostentacyjnie pokazywać swoich wpływów. Praworządność okazała się wspaniałym osiągnięciem, bo sędziowie znaleźli się poza jakąkolwiek kontrolą, ich zarobki zaś przerosły zarobki znakomitych lekarzy. Spowodowało to jednak duże problemy w ramach struktur mafijnych. Ambicje lokalnych gangsterów rosły szybko a 666 miejsc w zarządzie to było stanowczo za mało. Zaczęły się zdarzać zabójstwa pretendentów, by zwolnić miejsce w kolejce. Wszystko to jednak było oparte na zaufaniu do Szefa Wszystkich Szefów, Niosącego Światło, Lucyfera, Mastera, Szatana. Gdyby on okazał się słaby, oni wszyscy przegrają.
Gi zdawał sobie sprawę, że Chen zrobi wszystko, aby powstrzymać Marca. Jeśli to się uda, będą zgubieni. Teraz jednak postanowił zachować tę wiedzę dla siebie. Miał wejść do grona sześćdziesięciu, teraz jednak nabrał ochoty by zająć miejsce Billa. Jeśli jego plan się powiedzie, zostanie nawet królem świata. Oddał całą duszę Masterowi i całe życie wiernie mu służył.
Wściekłość z powodu upokorzeń ustąpiła, serce zalała mu rozkosz przewidywanego triumfu. Zaczął się uśmiechać.

Michale Jardin był prezesem brukselskiej sieci kablowej telewizji. Wiernie służył
udziałowcom, najważniejszym z nich był Gi. Sam posiadał 60 procent udziałów, razem z Billem mieli ponad 90 procent. Poza tym znajomi Michaele'a kupili sporo udziałów, on sam miał ponad 1%. Dawało to pewny dobry kapitał, poza pensją. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Wiarygodność stacji powoli spadała, więc ubywało odbiorców. O ile filmy i audycje muzyczne były na przyzwoitym poziomie, ludzie przestali oglądać wiadomości BKTv. Przełożyło się to na wpływy z reklam, ale co gorsza, wartość akcji zaczęła spadać. Michael nie był wtajemniczony w sprawy oświeconych, ale czuł, że ten weekend będzie śmiertelny dla stacji. Przed zamknięciem sesji wrzucił na giełdę większość swoich udziałów, W zasadzie mógłby na tym poprzestać, ale byli jeszcze jego przyjaciele. Jeśli stacja będzie nadawać czystą propagandę, akcje zaczną tracić wartość.
Był już stary, miał ponad osiemdziesiąt lat. Dzieci i wnuki miały dostatnio ułożone życie. Postanowił na koniec zabawić się w małego bohatera. Wysłał jedną ekipę pod siedzibę Golden Amber Service, okupowaną przez oszołomionych rewolucjonistów. Obserwował relację na ekranie w swoim biurze, był sam w pustym obiekcie. Po pół godzinie relacja została przerwana, wróciły zdjęcia z walk między stronnictwami i palenia samochodów, ale oliwa już się wylała.
Kiedy w korytarzu rozległy się kroki, Michael już dawno nie żył. Strychnina całkiem dobrze rozpuściła się w Whisky, nie czuł jej smaku, gdy pił swój ostatni łyk.

48

Sonia miała niebieskie oczy i twarzyczkę aniołka. Many wpatrywał się w nie, nie wierząc, że teraźniejszość dzieje się naprawdę.
Szukałam Cię Muchomorku.
Mnie? Many zbaraniał, nie spodziewał się że dziewczyna, która usadziła go muśnięciem drobnej dłoni i powinna nim gardzić, znalazła czas by go odszukać w tym tłumie.
Chciałabym żebyś wstąpił do fajnej drużyny, Wybrałam taki skład, że istnieje szansa na zdobycie głównej nagrody.
Dlaczego chcesz akurat mnie, jest tu sporo lepszych?
Wiesz, Mimo że jesteś prymitywnym chamem, widzę, że w środku siedzi fajny facet, który nie umie się wydostać.
Many roześmiał się, Sonia razem z nim.
Śmiali się przez chwilę, patrząc sobie w oczy i to była jedna z tych chwil, gdy cały świat nagle odpływa gdzieś daleko, a to, co było ważne przed chwilą przestaje być ważne, bo najważniejszą sprawą na świecie staje się błękit oczu i radosny śmiech.

Zamiast zabiegu przerwania lub jak mawiają niektórzy, terminacji ciąży, zaproponowano zabieg pobrania płodu na etapie wczesnego zarodka, opisanie genotypu rodziców, zamrożenie, ułożenie w specjalnej kapsule i przechowanie w kontrolowanych warunkach. Propozycje pochodziły od koordynatorów. Oprócz dziecięcej maszyny czasu, jak nazwano nieoficjalnie projekt, było kilka innych tematów. Modulowanie fal grawitacyjnych dla uzyskania efektu Rolersa, który miał bezpośrednie zastosowanie w silniku antygrawitacyjnym, precyzyjne przesyłanie wiązek wysokoenergetycznych z elektrowni słonecznych w stratosferze na ziemskie siłownie i rozdzielnie prądu, kontrolowane wytwarzanie pól siłowych na obiektach wielkości kilku kilometrów, oddzielanie plastykowych śmieci z oceanicznych trałowców od materiału biologicznego i wiele podobnych.

Kilkaset grup liczących od kilkunastu do kilkudziesięciu osób otrzymało regulamin konkursu, nie mogąc uwierzyć w realność tego, co się dzieje. Jeszcze kilka godzin temu chcieli się pozabijać, teraz zostali zmuszeni do współpracy. Ulegli przemocy ekonomicznej, nie protestując nadmiernie. Każdy trzymał w kieszeni srebrną monetę, otrzymaną tylko dlatego, że przyszedł. Taka moneta warta była ponad 100 euro. Po przejściu drugiego etapu każdy miał otrzymać uncję złota, wartą ponad tysiąc euro. Niezależnie od tego na zwycięzców czekały samochody, laptopy, telefony i sztabki złota, a nawet brylanty. Oszołomieni młodzi ludzie, niektórzy tylko po szkole obowiązkowej nie czuli się zbyt pewnie, ale koordynatorzy byli bardzo dobrze przygotowani i umieli podnosić samoocenę. Kiedy pokazali uczestnikom, z jakich zasobów laboratoryjnych i informacyjnych mogą korzystać, zadanie zaczęło wyglądać na wykonalne. Nie zabrakło bonusu dla tych, którzy zamiast intelektu rozwijali mięśnie. Walki wręcz w stylu dowolnym, w których nagrodą główną było latające ferrari. Ciosy, kopniaki i pogryzienia były dopuszczalne, wśród wojowników zapanowała euforia.

Gi był na fali. Widział niepewność Billa. Wiedział, że honor nie pozwoli oddać dziewcząt, zwłaszcza że Marika musiała jutro zostać złożona na ofierze. Master ją wybrał osobiście dla siebie. Skoro nie mieli szans oddać obu, nie oddadzą żadnej. Gi widział jednak moment wahania i ta krótka chwila zmieniła wszystko. Widział, że najwyżsi się boją, widział, że Bill się boi. Teraz on, Gi, jest panem. To on jest jutro mistrzem ceremonii. Bez niego nikt nie może nic zrobić. To on odbierze jutro miecz z rąk Marka i przejmie ceremonię. Od kilku miesięcy wszystko było gotowe. Popłynie tyle krwi i ludzkiego bólu, że Master stanie się niepokonany. Jutro rzucą wyzwanie chrześcijańskiemu Jezusowi, temu frajerowi, który pozwalał się bić. Będzie to, co opisywał ten głupek Jan, tylko że baranek zostanie starty w proch, a jego wyznawcy staną się niewolnikami sług Czarnego Pana. Widział, że tamci robią jakieś konkursy, Victor raportował mu wszystko na bieżąco. Politowania godne zachowanie. Przeszkodzili mu, przyszłemu władcy świata, więc zostaną ukarani. Miał swoją prywatną armię sutenerów i dilerów, dwadzieścia tysięcy honorowych git-ludzi, którzy pogardzają słabością. Kilkanaście tysięcy karabinów, dwa razy tyle pistoletów, tysiące granatów. Miasto zamieni się w piekło, rozpadnie się kilka fajnych budynków, ale takie są koszty zdobywania władzy. Nikt nie wie jakimi siłami dysponuję, kiedy zwyciężę, wejdę od razu na dziewiąty poziom, zamiast Billa. Zamyślił się, rozkoszując się obrazem triumfu.
A potem zamiast sześciu, ja sam będę na szczycie. Będę Panem Świata.
Miał dobry humor, gdy wszedł do studia, gdzie trwała internetowa propaganda. Dziewczęta były zmęczone, mimo szczodrze rozdawanej amfetaminy, ale na widok Gi zdobyły się na wszystko co było możliwe. Ten patrzył trochę na sceny z ulic, trochę na dziewczyny, trochę na to, co piszą.
W pewnej chwili zobaczył Alicję i przez jego twarz przeszedł grymas bólu. Przypomniał sobie, że Kunciore miał mieć przeszczep wątroby, gdyby wcześniej mu wysłał, może jego przyjaciel jeszcze by żył. Jedyne co może teraz zrobić, to włożyć tę wątrobę do trumny adwokata, taki mały, może trochę sentymentalny gest. Wezwał Adama i wydał mu dyspozycje. Gdyby zwracał większą uwagę na to, co widać, Adam miałby kłopoty.

49

Manfred Gelsmen. Many usłyszawszy swoje nazwisko wszedł do koła. Naprzeciw niego stał mężczyzna, który na oko ważył siedemdziesiąt pięć kilogramów. Mieli więc równe szanse. Pamiętał co powiedziała Sonia, każdy ruch miał opanowany. Alkohol już nie działał, więc był bardzo skupiony. Widział jak poprzednicy wypadali poza okrąg, kończąc swój udział w dalszej rywalizacji. Postanowił zagrać na czas, co też było niewypowiedzianą sugestią dziewczyny. Jego rywal patrzył mu w oczy, więc on też skoncentrował się na jego oczach, czekając na ruch. Tamten stał na ugiętych nogach, mięśnie miał niewidzialnie napięte, ale widać było, że każdy gwałtowny manewr spotka się z mocną odpowiedzią. Many markował wyprowadzanie ciosów, ale każdy jego ruch był przez tamtego lekko wyprzedzony. Kiedy już zebrał się na szaleńczą szarżę, żeby wszystko postawić na jedną kartę, nagle rozległ się dźwięk gongu. Sonia podbiegła, żeby go uścisnąć i pogratulować przejścia dalej.

Adam zawsze był blady, więc Gi nie zauważył, że zbladł dużo bardziej. Jego niewolnicze przywiązanie już wcześniej się rozwiało, teraz jednak zaczął nienawidzić Gi, była to jednak nienawiść klarowna, pozwalająca oceniać sytuację. Dlatego, gdy usłyszał, że ma przeznaczyć Alicję na jutrzejszą ofiarę a jej wątrobę wysłać do Ameryki, skłonił się jak zwykle, co dla Gi oznaczało zrozumienie polecenia i pewność jego wykonania. Uśmiechnął się i poszedł do najwyższych, tam zastał Michaela, który coś tłumaczył na temat sieci korytarzy i metod walki. Twarze zgromadzonych były skupione, wypełnione troską, ale Gi dostrzegł w nich bardzo dobrze ukryty strach. W duszy zatriumfował, ale skłonił się z szacunkiem należnym wyższym od siebie. Poczekał aż Michael skończy kwestię walk w tunelach i zreferował wydarzenia w stacji BKT-v. Prezes wprawdzie popełnił samobójstwo, ale ma dzieci i wnuki. Nie można puścić płazem takiego postępku, bo inni przestaną się nas bać i nas szanować. Trzeba pokazać, że nie wolno się nam sprzeciwiać, bo kara sięga daleko. Moi ludzie czekają na wasz rozkaz.

Azarel przybrał uroczysty wyraz twarzy i spojrzał po pozostałych, skinienia głów potwierdziły, choć Ewulon najdłużej się wahał. Kiedy Gi otrzymał rozkaz, miał już odejść, żeby go wykonać, ale nagle odwrócił się do najwyższych i powiedział.

Wiecie, że Kunciore zmarł?

Tak, bolejemy nad tą stratą, nie ma tak dobrego prawnika, jak on. To był wielki talent, nasz diament. Trudno będzie znaleźć dla niego następcę. Nasza organizacja powstała głównie dzięki niemu i jego wpływom. Po gali wszyscy jedziemy na jego pogrzeb.

Wybaczcie mi najwyżsi, że ośmielę się na pewną uwagę. Nasz mecenas miał bardzo chorą wątrobę, Znaleźliśmy dla niego nową, ale polityka naszej organizacji spowodowała, że miał mieć przeszczep po gali. Ośmielę się wysunąć hipotezę, że gdyby przeszczep zrobiono wcześniej, może jeszcze nasz przyjaciel mógłby żyć.

Gi mówił, patrząc w podłogę, trwał w ukłonie, ale jego słowa były oskarżeniem wobec najwyższych. Azarel rozgniewał się, ale nie bardzo wiedział co odpowiedzieć, zacisnął usta i trwał w milczeniu. Pozostali również nie odezwali się na te słowa, Gi ukłonił się jeszcze głębiej, odwrócił się i wyszedł.

Chen poszedł się przespać, Pierre został z Peterem. Siedzieli nadal na tych samych schodkach, przed siedzibą GAS, teraz jednak nie byli tak bardzo centrum wydarzeń. Uliczka roiła się od ludzi chodzących we wszystkie strony. Rozrywkowe centrum przeniosło się na placyk, do którego wiodła prostopadła ulica, słychać było wszędzie atmosferę podniecenia. Tematem rozmów była głównie cena kruszców, srebro kosztowało ponad 100 euro za uncję, złoto prawie trzy tysiące. Problem aborcji przestał być ideologiczny, zaczął być techniczny. Wszyscy nagle się dowiedzieli, że temperatura -195,8 stopni Celsjusza albo inaczej 77,35 stopni Kelwina – to temperatura wrzenia ciekłego azotu. Naturalną koleją rzeczy zaczęto snuć rozważania, jak będzie wyglądał świat, gdy urodzą się zamrożone dzieci.

Wiadomości o 21:00 pokazały zdjęcie z teleskopu i nadlatujący z ogromną prędkością obiekt, wielkości kilkunastu kilometrów. Jego trajektoria przecina się z ziemią jutro wieczorem.

50

Ściana pokoju Joela była obwieszona kartonowymi planszami, podwieszonymi do solidnej szyny na suficie. Do plansz szpilkami przytwierdzone były kolorowe nitki, żółte, niebieskie, pomarańczowe, zielone… cała gama kolorów. Każda nitka odpowiadała indeksowi jakiejś spółki, notowanej na giełdzie. Matthew, syn Joela miał lekkie upośledzenie mózgowe, odmianę autyzmu. Nie byłby to zbytni problem, nauczył się czytać, pisać i liczyć, samodzielnie się ubierał, mył, jadł. Umiał zrobić herbatę i pościelić łózko. Był przesadnym czyścioszkiem, zęby mył dziesięć minut, ręce mydlił przez trzy minuty. W zasadzie idealny potencjalny mąż, gdyby nie to, że był niski, garbaty i okropnie brzydki. Miał jednak coś, co sprawiało, że był wyjątkowy. Czasami podchodził do koszyka, w którym leżały kłębki kolorowej włóczki, brał jeden kłębek i albo podrzucał do góry, albo ciskał w kąt pokoju.
Tego wieczora wybrał włóczkę o kolorze bardzo jasnej żółci, rzucił w kąt pokoju i jeszcze dodatkowo przydeptał stopą. Potem odwrócił się i poszedł do swoich spraw. Joel podszedł do ściany, sprawdził co to za spółka i zadzwonił do Pierre’a. Pierre, po kilku kolejnych rozmowach telefonicznych wdał się w długą rozmowę z Peterem.

Diunger był koleżką Dietlafa. Brał udział w akcjach, w których trzeba było się bić. Uwielbiał bójki, nawet bardziej niż gwałcenie dziewczyn. Kiedy jego przeciwnik miał nuż albo pistolet, taka walka podniecała go bardziej. Kiedy ostrze albo kula go trafiały, nie czyniąc zbytniej szkody, wpadał w szał zabijania. Wiedział że, gdy padnie w walce, to od razu wejdzie do Walhalli, jeśli będzie długo żył i umrze w łóżku, po prostu zgnije. Kiedy wszedł do kręgu, był pewny że pokona wszystkich po kolei. W ciągu kilku sekund zmienił zdanie, był jednak za mało rozgrzany, żeby wpaść w prawdziwy szał. Facet naprzeciw skłonił mu się, przykładając pięść do otwartej dłoni, Diunger ruszył, by go zmiażdżyć. Teraz stał osłupiały poza kręgiem, podtrzymywany w stalowym uścisku dwóch mocnych facetów. Zwycięzca stał w kole, zwrócił twarz w stronę Diungera, skłonił się, podziękował za walkę i wyszedł, robiąc miejsce dla następnych wojowników. Jeden z trzymających go mężczyzn powiedział.
Dobry jesteś, cyberpunku. Tamta gra jest dla grzecznych, ty awansowałeś do prawdziwej walki. Wygląda na to, że zdobędziesz Ferrari.

Stiopa siedział w chatce w głębi tajgi. Śnieg leżał na dachu, mróz trzymał mocno. Koza trzaskała wesoło, dając ciepło, na zewnątrz terkotał agregat prądotwórczy. Fiodor dorzucał drwa i piekł żołnierskim sposobem kromki chleba ze smalcem, syberyjskie tosty nagrzewane w popielniku, trzymane na rączce od pogrzebacza. Rarytas prostych chłopaków. Stiopa był wprawdzie specjalistą od rakiet, ale proste przysmaki lubił. Jego dziadek był szefem ochrony na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku, zginął w wypadku, w maju 2010. W domu nie rozmawiało się o dziadku i jego śmierci. Nad tajgą wstawał świt, wielki balon w kształcie dysku nadlatywał nad właściwe miejsce. Stiopa zsynchronizował wszystkie rakiety, włączył naprowadzanie i czekał. Mierzenie było proste, obiekt miał ponad kilometr średnicy, trudno byłoby nie trafić. Siedem stanowisk rozlokowanych w promieniu pięciu kilometrów potwierdziło gotowość.
Stiopa wpatrywał się w obrazy z kamer, balon zbliżał się szybko. Stiopa przełknął ostatni kęs i skupił się na celu. Jeszcze dwa kilometry. Balon mijał wyznaczony punkt o kilkaset metrów w lewo, ale to się mieściło w granicy błędu. Jeszcze kilometr, jeszcze sześćset metrów, jeszcze dwieście.
Stiopa nacisnął czerwony guzik, wciskanie wymagało siły, żeby nie spowodować przypadkowego falstartu. Czternaście rakiet, po dwie z każdego stanowiska ruszyły w stronę balonu. System bezpieczeństwa zareagował natychmiast, pierwsza para została zestrzelona przez lasery z przodu i z tyłu. Po chwili kolejne dwie rakiety rozpadły się w powietrzu, ale dziesięć pozostałych pędziło do celu. Kolejne dwie eksplozje oznaczały, że już tylko osiem rakiet zagraża balonowi, ale czas miał swoje prawa. Sztuczna inteligencja podjęła decyzję o ewakuacji pilota, modem pasażerski, wielkości małego autobusu oderwał się od balonu i poleciał na lewo, mógł przelecieć kilkadziesiąt kilometrów, żeby dotrzeć do bezpiecznego miejsca. Rakiety były już bardzo blisko, pozostało kilkadziesiąt metrów, gdy dwie kolejne eksplodowały przed celem, potem jeszcze jedna, najdalsza. Jednak pięć rakiet już przeszyło powłoki, przebiły się przez azot i hel, dotarły do wodoru i tam eksplodowały. Przez jakiś czas nic się nie działo, bo w rakietach był ciekły tlen, zmieszał się z wodorem i nad tajgą rozległ się potężny grzmot, a słup ognia uniósł się na kilka kilometrów w górę. Cała konstrukcja jeszcze chwilę szybowała nad ziemią, ale po kilkudziesięciu sekundach runęła na ziemię z łoskotem łamanych sosen.

4
Twoja ocena: Brak Średnia: 4 (5 głosów)