Groza szumiących pól (8)

Obrazek użytkownika Anonymous
Humor i satyra

Treści obrzydliwe. Za zgodą rodziców ;-)

Rozdział 8
Niemyte dusze


Roztańczony tłum otoczył Beatę i Alfreda ze wszystkich stron, w rytmie nie do zniesienia głośnej tak zwanej muzyki techno. Oszołomieni jak na oszołomów przystało, rozglądali się dokoła. Tabuny homoseksualistów (przepraszam: pedałów) przebranych za szerszenie i skorpiony podrygiwało w rytm tak zwanej muzyki, zadając sobie rany pejczami i pasami z oślej skóry. Kolosalny, wysokości trzech pięter londyński autobus wiózł na dachu trzystukilogramowego posła Tadeusza Sieradza, który tubalnie wrzeszczał przez mikrofon: „Pokuta! Pokuta! Pokuta!”, a w rytm jego słów tłum, powtarzając za nim chrapliwie, wpadał w seksualną ekstazę. Było to tak dalece nie do zniesienia, że gdyby Alfred nie zauważył stojącego na schodkach autobusu znajomego posła na Seimas, Dominika Niemyjka, również i jego, Alfreda, porwałby tłum biczowników i zapewne doprowadził do zawału serca. Poseł Niemyjek (młody człowiek o szpakowatych, krótkich włosach) poznał ich natychmiast i choć oszołomiony jak inni, zaprosił zaraz do wnętrza autobusu. Drzwi zatrzasnęły się. Tu ryk pokutników był cichszy, a klimatyzacja działała bez zarzutu. Czuli się jak w jądrze tajfunu.

- Alfred! Co ty tutaj robisz? - zapytał Niemyjek - w całym mieście krążą skorpiony. Z każdej dziury wylatują szerszenie!
- A co te pajace robią na ulicy? - zapytał Alfred.
- Jak to co? Próbują przebłagać gniew boży!

Umilkli, przerażeni, obserwując tłum, który stopniowo wpadał w obłęd.

- A ty, Dominik, co ty tutaj robisz? - zapytał Alfred.
- No jak to co? Partia kazali, to i jestem tutaj.
- Co kazali?
- Przewodniczący partii Hiper-Ekspress. Kazał.
- Co kazał?
- No jak to, ty telemózgwojów nie podłączasz? Organizacje homoseksualne wymusiły udział parlamentarzystów w paradzie równości.
- Wszystkich?!
- Wszystkich! To tylko jeden z trzydziestu autobusów wzdłuż całego pochodu. Cała aleja wypełniona jest tymi pajacami! Przepraszam... - zająknął się - wyborcami.
- I ty, konserwatysta, też tu jesteś?! - zdumiał się Alfred.
- A co miałem robić? Kazali.
- Tobie, dorosłemu człowiekowi, ktoś może coś kazać? W kraju, w którym nie ma poboru do wojska? Czyś ty oszalał?
- Najwyraźniej - odparł Niemyjek nieśmiało i zbladł. Tłum dobijał się do okien, domagając się pełnej integracji wybrańców narodu z narodem. W ruch poszły cegłówki.
- Szyby zbrojone - próbował uspokoić ich Niemyjek, ale nikogo to nie uspokoiło, bo oto zobaczyli, że tłum napiera na autobus, próbując go przewrócić.
- Chyba nie lubią konserwatystów - powiedziała cicho Beata - krzyczą: „jesteście źle wyedukowani”...
- Co? - mruknął, trzęsąc się ze strachu, Alfred.
- „Źle wyedukowani seksualnie”. Patrz, pokazują nam przez szyby podręczniki. Słuchaj Niemyjek, może gdybyście wyciszyli tę cholerną „muzykę”...
- To nic nie da - odparł poseł przerażony - dziś rano rozdano im dopalacze refundowane przez PFZ.
- Przez co?!
- Państwowy Fundusz Zdrowia. To miało ich ukołysać. O Boże!

Po słowie „ukołysać” autobus drgnął, niczym powoli nabierające rozpędu wahadło.

- Chryste królu! - krzyknął Niemyjek - przecież ten autobus ma trzy piętra! My może przeżyjemy, ale ich zgniecie w pięć sekund! A poseł Sieradz waży ćwierć tony!
- Dominik, słuchaj! - Alfred chwycił przyjaciela za poły marynarki, lecz nagle puścił, bo na lewej klapie ujrzał wpiętą odznakę z uśmiechniętym portretem tajnego współpracownika pseudonim „Bolek”. Ten widok całkowicie go rozbroił.

W tym momencie stało się to, co stać się miało. Autobus runął, przygniatając co popadnie. Rozległ się huk i łoskot wypadających szyb. Alfred upadł, ale wstał natychmiast. Pomógł wstać Beacie. Niemyjek również szybko wygrzebał się z drobnego jak mak szkła. Tak zwana muzyka techno ucichła.

- Wiejemy! - krzyknęła Beata.

Przez otwór w tylnej szybie wybiegli na ulicę. Dopiero po chwili tłum dostrzegł uciekinierów. Horda rozwścieczonych pederastów ruszyła w pościg, rycząc nieludzko.

Ale Niemyjek dysponował nieopodal prywatnym PSPS, czyli Poselskim Schronem Przeciw Społecznym, w wieżowcu Intraco 2. Wbiegli do holu wieżowca, lecz pościg nie ustawał. Homoseksualna trupa rozbiła okna i opanowała parter. Nie czekając windy wbiegli więc na schody.

- Ile pięter przed nami? Trzydzieści? - zapytał Alfred.

 

Beata przystanęła, zasapana i zupełnie mokra:

- Ja... dalej... nie pobiegnę... - oświadczyła ledwo łapiąc oddech - zostawcie mnie... będę waszym buforem... opóźnię pościg...
- To tylko jedno piętro! - uspokoił ich Niemyjek, więc pobiegli dalej.

Gdy stanęli przed pancernymi drzwiami schronu, Niemyjek potarł czoło i powiedział:

- Cholera, zapomniałem hasła. Dawno tu nie byłem.
- To po coś nas tu zaciągnął? - zapytał Alfred - mogliśmy uciekać gdzie indziej! Stąd nie ma wyjścia!
- Cholera, cholera, cholera! - powtarzał w kółko Niemyjek.

Na końcu korytarza ukazało się kilku prześladowców, przebranych za skorpiony i szerszenie. Zobaczyli ich i z groźnym wrzaskiem „edukacja” pobiegli w ich stronę. Ledwie sekundy dzieliły naszych bohaterów od przymusowego szkolenia z zakresu edukacji seksualnej.

Alfred znów nie wytrzymał... i tubalnie wyemitował gazy cieplarniane. Ostatnio chętnie jadł kiszoną kapustę. Nagle, jakby w odpowiedzi, rozległ się syk i drzwi z hukiem otwarły się na oścież. Niemyjek i Beata wbiegli do środka. Zaskoczony Alfred nie drgnął, lecz jak zwykle pomocna, wilgotna łapka w ostatniej chwili uratowała mu życie. Drzwi zatrzasnęły się z eleganckim sykiem. Byli ocaleni. Dzięki kiszonej kapuście, wyklętej przez lalunie i laluniów z biur i apartamentowców. Lalunie i laluniowie bowiem nigdy nie robili ani siusiu, ani kupy, byli zawsze doskonali, gładcy i pachnący.

Znajdowali się w przytulnym pokoiku z widokiem na oszalałą ulicę. Na szczęście do akcji wkroczyły wreszcie oddziały tak zwanej prewencji, czy raczej musztardy po obiedzie, rozpędzając tłum. Roboty w kaskach pałowały demonstrantów bezlitośnie, a automatyczne polewaczki polewały wodą.

- Oto co z nas zostanie - mruknął Niemyjek - roboty pałujące i polewające wodą. Koniec świata!
- I ty w tym wszystkim tkwisz po uszy! - powiedział z wyrzutem Alfred.
- To prawda - odparł Niemyjek i opadł na fotel, kompletnie wyczerpany - wszystko przez dominującą, zaborczą matkę...
- Co?
- Byłem zawsze grzecznym dzieckiem - wyjaśnił Niemyjek - chodziłem do kościoła, zmywałem naczynia, gdy robot się zepsuł. Lubiłem chodzić do szkoły, choć moi rówieśnicy woleli w tym czasie zbierać ślimaki, strzelać z proc i łazić po drzewach. Niestety, w wieku dojrzewania padłem ofiarą nauczyciela-pedała...
- Co?!


Niemyjek się żachnął:


- To jeszcze nic, Alfred! Padłem ofiarą pedała-konserwatysty, rozumiesz. W taki sposób zostałem wprowadzony do elity. A że uczyłem się dobrze i znam cztery języki, więc piąłem się po szczeblach kariery partyjnej, aż zostałem posłem. To chyba wszystko tłumaczy.
- To niczego nie tłumaczy - odparła Beata z zimną wściekłością.
- Gdybyście wiedzieli, jak to wszystko funkcjonuje...
- Wiemy doskonale - odparł Alfred - prawdę mówiąc nie chcielibyśmy nadużywać twojej gościnności...
- A dokąd pójdziecie? - zapytał Niemyjek - o twoim zniknięciu jest głośno od dwóch miesięcy. Wojskówka was szuka. Tutaj was nie znajdą. Na razie. Jutro będziecie musieli wiać za zieloną granicę. Dam wam paszporty dyplomatyczne.
- A ty?
- Ja? - uśmiechnął się Niemyjek - ja sobie poradzę... - wstał - ten pokój jest do waszej dyspozycji - tu są łóżka i pościel. Ja pójdę się zdrzemnąć w moim gabinecie. Dobranoc!

Zapadła noc. Łuna miasta wtargnęła przez okna. Łagodny szum klimatyzacji uśpił Beatę i Alfreda, którzy tak jak siedzieli zasnęli w fotelach.

Ocknęli się oboje bladym świtem. Przytuleni do siebie przez oparcie fotela w bardzo niewygodnej pozie, ale tak byli wyczerpani, że sen mieli twardy.

- Alfred - szepnęła Beata - czuję, że coś się stało.
- Co takiego? Ja nic nie czuję.
- Zajrzyj do jego pokoju...

Alfred wstał i zajrzał. Na fotelu siedział poseł Niemyjek, blady jak ściana. Ledwo oddychał.

- Beata! - zawołał Alfred - na pomoc!

Poseł na seimas trzymał w ręku opakowanie po jakimś cudownym dopalaczu o nazwie „wirujący gucio”. Gdy Beata wbiegła do pokoju, nagle z pod fotela truchcikiem wybiegł żółty skorpionik i ukrył się pod szafą.

- Ty głupi narkomanie! - krzyknęła Beata do Niemyjka prawie płacząc - jakbyś nie brał tego świństwa, to on by cię nie dziabnął!
- Zostawcie... mnie... - wyszeptał Niemyjek - wjedźcie windą na dach... Tam na pewno nie ma skorpionów... To siedziba namiestnika...
- Kogo?
- Farmazona Łebskiego... nie może was zobaczyć, więc wyposażyłem windę w czapkę-niewidkę... Tam wsiądziecie do windy, która was odwiezie dokąd chcecie...
- A ty?
- Alfred... mnie już nic nie pomoże... jeśli one weszły nawet tutaj... może ty ocalisz świat od takich ćwoków, jak ja...

Zwiesił głowę. Nie żył.

- Ruszamy! - zakomenderowała Beata.

Lecz Alfred najpierw zmówił modlitwę. Potem pociągnęła go za rękę swoją niezawodną, wilgotną łapką. Wsiedli natychmiast do grawitacyjnej windy i po chwili byli na szczycie wieżowca.

Na dachu zastali widok bardzo zmieniony w stosunku do tego, który ongiś widział Suzan. Nie było śladu po wiatrochronie. Wicher hulał w najlepsze, rozwiewając hodowlę warzyw, a dworek Farmazona Łebskiego dosłownie trzeszczał i gwizdał powybijanymi szybami. Pośród grządek czekał na nich Savonarola, który od dawna śledził każdy ich ruch.

- Witajcie - powiedział z namaszczeniem - stąd będziemy mogli obserwować koniec świata. Nikt mi już nie przeszkodzi.
- Nieprawda! - zawołał Alfred rozpaczliwie - Bóg się nad nami zlituje!
- O, święty naiwniaku! - zakpił Savonarola - a właściwie: święty idioto!

Szedł ku nim powoli, nieśpiesznie.

- Firmicutes... - zaczęła Beata, lecz Savonarola przystanąwszy odparł:
- Firmicutes, młoda damo, dopełnią dzieła zniszczenia. On o tym wie! - wskazał Alfreda.

Alfred skurczył się cały. Poczuł, że zawiódł wszystkich, a zwłaszcza Beatę, na której coraz bardziej mu zależało. Milczał, nie wiedząc jak wysłowić to, w co wierzył.

- On wie - ciągnął Savonarola - że ta bakteria, ta dziwka i święta w jednej osobie, że ona zniszczy nie tylko organizmy GMO, lecz także wszystkie te organizmy, które żywiły się GMO przez ostatni rok. Kogo nie zabiją skorpiony i szerszenie... tego powali bakteria z rodziny Firmicutes... Ha ha ha...

Zbliżał się ku nim z wolna.

- A teraz muszę jeszcze ukarać cię za sprzeciwianie się woli Boga - rzekł z szaleństwem w oczach. Jednym ruchem włączył jakieś urządzenie, które niewidzialną mocą odrzuciło Beatę między grządki pełne cukinii i kabaczków. Sam zaś już, już miał się rzucić na Alfreda, gdy nagle z pomiędzy krzaków porzeczek wyskoczył nie kto inny, tylko sam Suzan we własnej osobie i obalił go na ziemię.

Alfred zupełnie nie wiedział jak ma dziękować swemu wybawcy, więc postanowił na wszelki wypadek opuścić miejsce zdarzenia wraz z Beatą, która właśnie wygramoliła się z grządki i zaczęła uruchamiać windę. Tymczasem Savonarola z Suzanem tłukli się nieprzytomnie, spojeni w uścisku nienawiści. Suzan - który przed chwilą zamordował Farmazona Łebskiego - dyszał żądzą mordu na tym przebrzydłym religijnym fanatyku, który w dodatku zagrażał jego ukochanemu, słodkiemu Alfredzikowi. Savonarola bronił się rozpaczliwie. I jak to bywa w tanich produkcjach filmowych, obaj - Suzan i Savonarola - stanęli na krawędzi dachu i po dłuższej szamotaninie poddali się dobroczynnemu działaniu grawitacji. Mówiąc wprost: zlecieli na łeb, na szyję z trzydziestego piętra. Ich dalsze losy pozostawmy wielbicielom krwawych jatek. Natomiast pewni bądźmy, że cały cywilizowany świat (ukrywający się w katakumbach) odetchnął z ulgą po tych dwóch szkaradnych indywiduach.

Ale historia nigdy się nie kończy. Ledwo pozbyli się jednego zagrożenia, już jak z pod ziemi pojawił się śmigłowiec, po brzegi wyładowany komandosami i komandoskami. Wychylony za burtę pułkownik Trepelicki krzyczał coś w swoim żołdackim narzeczu. Widząc to Beata włączyła windę i oboje z Alfredem odlecieli w nieznanym, kierunku.

Lecz gdzie mogli odlecieć? Gdzie mogli się ukryć przed prawem natury? O tym dowiemy się już w ostatnim rozdziale.

Ciąg Dalszy za chwilę :-)

Jakub  Brodacki

0
Brak głosów