Kto prostuje drogi Antychrystowi?
Całkiem niedawno przeżywaliśmy rocznicę (symboliczną, bo najprawdopodobniej wszystko działo się jesienią) narodzin Jezusa. Minęło ponad dwa tysiące lat, a my dalej pamiętamy o tym. Super.
Wydaje się nam jednak, iż to wydarzenie czystko historyczne, bez większego znaczenia w odniesieniu do teraźniejszości i przyszłości. Nic bardziej błędnego. W Piśmie czytamy „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego!”. Starożytni wyprostowali już ścieżki dla Chrystusa. Co zaś z jego diabelskim odpowiednikiem, Antychrystem? Czy ktoś prostuje ścieżki dla niego (przypominam dla niekumanych, iż On dopiero ma nadejść)?
Postawię ryzykowną teorię i odpowiem na powyższe pytanie – tak, my wszyscy.
W wielu moich poprzednich wpisach omawiałem działania państw i służb mu podległych, polegające na zwiększającej się kontroli poczynań niewolników (dawniej obywateli). Jak już wspominałem, współczesne technologie pozwalają niemal na kontrole absolutną. Brakuje jedynie zaczipować wszystkich, ale spokojnie… to będzie za jakiś czas.
Wiele razy się zastanawiałem – po jaką cholerę to wszystko? Dlaczego władcy i możni tego świata poświęcają środki na budowanie totalnej kontroli nad niewolnikami? Czy mają misję wprowadzania bezpieczeństwa ponad wszystko? He, o bezpieczeństwie proszę nie mówić, bo taka odpowiedź jest jedynie śmiechu warta. Cóż więc się dzieje?
Kontrola absolutna to jeden w wielu elementów niezbędnych do panowania Antychrysta. Czy wysłannicy nie kształtują zatem już ścieżek? (Ścieżki to oczywiście przenośnia, jakby kto nie wiedział). To wcale nie jest bezzasadne pytanie. Zastanówmy się nad tym. Użyję porównania - czy Antychryst będzie wolał zasuwać czteropasmówką, czy też tłuc się po wiejskich drogach? (”Gdy przemierzam wiejskie drogi, widzę obok siana stogi”).
Po co to? W założeniach zostało powiedziane, iż Antychryst ma zachwycić wszystkich wokoło, omamić, oślepić, czynić cuda… Co jednak z wątpiącymi i sceptykami? Sposób jest bardzo prosty – tych mniej sceptycznych i mniej wątpiących należy odpowiednio zmotywować, najlepiej delikatną (w ostateczności mniej) perswazją. Jak kto uparty, to się delikwenta zagłuszy, odetnie internet, wepchnie do getta, a w końcu wyłączy czipa i pozamiatane.
Zło najczęściej lubi czynić swoje z hasłami o pokoju, dobroci i szczęściu na ustach. Kto nie wierzy lub nie pamięta, niech przypomni sobie co nieco o imperium, z którym do niedawna graniczyliśmy od wschodu. Czy mamy świadomość, iż sami, własnymi działaniami, pozornie nieskoordynowanymi, przybliżamy przyjście Antychrysta, nadejście czasów ostatecznych? Oczywiście nieświadomie, ale to nie zmienia samego wyniku.
Dygresja. Ilość osób głosujących na cudotwórcę Tuska i jego bandę wesołych patałachów pozwala mi wysnuć teorię, iż Antychryst będzie miał w Polskiej Socjalistycznej Republice Europejskiej wysokie notowania. Pod warunkiem oczywiście, iż nie będzie Lechem/Jarosławem Kaczyńskim. Spokojnie. Na pewno nie będzie. Koniec dygresji.
W ostatniej Frondzie pisano o „czarnym Tusku”, Obamie, demonicznym komunistycznym czarodzieju z Hawajów, co to Jankesów wprawił w trans, że zapominają oni skąd im nogi wyrastają. Czy jest on Antychrystem? Nie, on jest (używając zwrotu z reklamy) „Mały Miki”. Chociaż patrząc w gliniankę możemy sobie wyobrażać ocean. Obama to właśnie taka gliniaka.
Kogokolwiek przy okazji spotkania staram się zagadnąć w temacie czasów ostatecznych, unika rozmowy niczym diabeł święconej. Dlaczego? Czy dlatego, że to nie jest temat zbyt przyjemny (pewne, że nie jest)? Ludzie podświadomie odrzucają od siebie takie pytania i zagłuszają siebie zapychając mózg medialnym gównem. Ciarki człowieka przechodzą na myśl o czasach ostatecznych, więc odpychają to od siebie, ale… czy ktoś powiedział, że żywot ziemski to będzie bajka?
Ja myślę o Apokalipsie dość często i to zmienia w sposób drastyczny sposób patrzenia na świat. Nagle życie nie jest już zamkniętą całością (jak na przykład w wierzeniach ateistów), ale staje się jedynie przesiadką na stacji w Koluszkach, oczekiwaniem na pociąg do Wieczności. Kto chce do niego wsiąść?
W czasach ostatecznych człowiek zostanie na próbę. Co zatem wybierzecie? Do wyboru: - święty spokój (pozornie), życie na poziomie i zeszmaceniu lub też życie w nędzy, odtrąceniu, bez dachu nad głową, pozbawionym majątku (gorzej niż za początków pierwszej komuny), ale duchowo niezłomnym. Na co wówczas postawicie? Czy będziecie w stanie cierpieć głód, chłód i ubóstwo w imię wiary? Szczególnie, że to jest w dalszym ciągu tylko wiara, a nie pewnik. Zadajcie sobie proszę to pytanie.
Pierwsi chrześcijanie potrafili pójść na śmierć w imię wiary z pieśnią na ustach i uśmiechem na twarzy, bo wiedzieli, że już za chwilę spotkają się z Panem. Zazdroszczę im tego.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1734 odsłony
Komentarze
z całym szacunkiem
29 Grudnia, 2009 - 12:36
ale zazdrość wiary jest grzechem
mniejszym :) Większym jest
29 Grudnia, 2009 - 12:43
mniejszym :)
Większym jest kultywowanie ofiary ludzkiej .
To co dawniej było normą nie musi nas obligować do podobnych zachowań .Mamy inne narzędzia i metody .
Po co komu martwy chrześcijanin ?
Antychryst -wydaje się piękny, jak stosunek annalny .