Mordercza debata Hollanda i Sarkoziego
Jest już czwartek, dopiero co skończyła się ostatnia, na trzy dni przed wyborami, debata dwóch kandydatów na prezydenta Republiki Francuskiej, urzędującego jeszcze prezydenta Nicolas Sarkozy'ego i lidera socjalistów, Francois Hollande'a. Trzygodzinna debata była rzeczywistym, mocnym starciem dwóch różnych pozycji: prawicy i lewicy. Była też pełna niespodzianek.
Widzowie byli nastawieni na to, że będzie to pojedynek pomiędzy kipiącym agresją, atakującym pitbulem - Sarko i zimnym, zdystansowanym, pewnym swej lepszej pozycji wyjściowej - Hollandem. Ostanie sondaże bowiem dają ledwie 47% obecnemu prezydentowi i 53% obiecującemu zmiany socjaliście. Miał on po swojej stronie w większości lewicowe media, kryzys ekonomiczny, wprowadzane w ostatnim czasie reformy i zapowiedzi zaciskania pasa oraz krótką pamięć wyborców. Nikt nie wspomina o sukcesach Sarkozy'ego, Francuzi zapomnieli o uwolnieniu bułgarskich pielęgniarek, o arbitrażu w wojnie rosyjsko-gruzińskiej, znakomitej prezydencji w Radzie Europejskiej... Nikt też łaskawie nie pyta o sukcesy Hollande'a, co zrobil dla ludzi stojąc przez 11 lat na czele partii socjalistycznej?
Zaskoczeniem było to, że to Hollande przyjął rolę warczącego pitbula, a Sarkozy zachował iście prezydencką godność, eksponując swoje doświadczenie i wiedzę, posiadaną dzięki udziałowi w rządzeniu. Wydaje się, że chociaż taka strategia nie dawała mu szansy na zwycięstwo przez nokaut, to była jednak właściwsza i pozwalała mu wygrać taktycznie, na punkty.
To, co może nas najbardziej interesuje, czyli miejsce Polski w polityce międzynarodowej, proponowanej przez kandydatów, w ogóle nie zaistniało jako temat. Tych, którzy łudzą się jakimiś nadziejami co do Hollande'a, muszę rozczarować. Wszakże odwiedził on Warszawę podczas swego wyborczego tournee, ale była ona ostatnią z odwiedzanych przez niego stolic europejskich. Podczas wizyty mówił samymi ogólnikami, rzucał banały na temat Europy, deklarował tylko reanimację Trójkątu Weimarskiego. Gościli go Komorowski, Miller i Michnik. Poza tym z jego innych wypowiedzi wynika, że nie należy spodziewać się po nim jakichś zmian polityki zagranicznej, ani w stosunku do Berlina, ani w stosunku do Moskwy.
Nie można jednak mieć o to pominięcie pretensji, bo debata była i tak wyczerpująca, poruszono bardzo wiele tematów, była ściśle merytoryczna, tak że pozazdrościć możemy tylko poziomu przygotowania obu polityków. Musieli oni kompetentnie wypowiadać się nie tylko na temat swej koncepcji prezydentury, ale i gospodarki, zatrudnienia i bezrobocia, podatków, długu i deficytu, dyscypliny finansowej, edukacji, immigracji i pomocy społecznej, energii atomowej, polityki zagranicznej, w tym kwestii Afganistanu oraz zaangażowania w krajach Magrebu i Afryki.
Hollande powtarzał przy każdym temacie najpierw krytyczną diagnozę rządów swego adwersarza, siląc się na podawanie faktów i danych liczbowych, a następnie przedstawiając swoje postulaty i propozycje rozwiązań. Niestety, Sarkozy z łatwością wykazywał mu brak wiedzy, korygowal podawane liczby, informował o tym, co z tych postulatów już dawno zostało zrobione i jest nieadekwatne, co zostało odrzucone głosami jego partii, a potem jeszcze - niekonsekwencje, zaprzeczanie samemu sobie, brak logiki. Sarkozy wykorzystał okazję, by zdementować rozpowszechniane kłamstwa, falszywe opinie i pokazać, że bilans jego prezydentury na pewno nie jest taki czarny, jak go usiłują malować.
Możemy mieć wobec Sarkozy'ego różne anse, ale wiedzcie, że ma on kilka rzeczy wspólnych ze Śp. Prezydentem Lechem Kaczyńskim (proszę się nie gniewać za to porównanie): poza wzrostem, wychowanie katolickie, wykształcenie prawnicze oraz totalne niszczenie przez lewicowe media, łącznie z identyczną akcją zmanipulowanej, nie przeznaczonej do upubliczniania, sprowokowanej odpowiedzi "Spadaj, głupku". Może też pełne pasji zaangażowanie dla Francji?
Jednym z głównych haseł Hollande'a jest jednoczenie Francuzów. Sarkozy kilkakrotnie wykazał mu, że głosząc jednoczenie zarazem dzieli Francuzów, zwracając się głównie do swojego elektoratu, do lewicy, do związkowców. Na przykład, odnośnie do postulatu likwidacji elektrownii jądrowych Sarcozy stwierdził, że to dziwne, że zawsze był w tej sprawie konsensus, nikt nie kontestowal tego choćby za rządów Mitteranda, a teraz nagle nie wiadomo skąd pojawił się problem! Bo Partia Socjalistów weszła w alians z ekologami. Tak więc Hollande sprzedał, poświęcił na ołtarzu politycznego układu ludzi zatrudnionych w elektrowniach - argumentował Sarkozy.
Hollande chciał straszyć Fukuszimą, lecz oczywiste jest, że ta straszna katastrofa nastąpiła nie z powodu awarii samej elektrowni, a przez tsunami. Wszelkie chwyty dozwolone.
Hollande chciał swój brak doświadczenia w pełnieniu funkcji rządowych zrównoważyć zarzutem wobec Sarkozy'ego o to, że jest odpowiedzialny nie tylko za ostatnie pięciolecie prezydentury, ale za dziesięć lat, włączając okres pełnienia funkcji ministra gospodarki. Jednak zagrało to chyba raczej na korzyść Sarkozy'ego.
Na postulat obniżenia wieku emerytalnego do 60 lat Sarkozy podał wyliczenie, że właśnie obecnie, jeśli ktoś zaczął pracę w wieku lat 18, to przechodzi na emeryturę w wieku 60 lat. Demagogiczne postulaty socjalne Sarkozy zbijał strasząc powtórzeniem rządów Zapatero i doprowadzeniem do sytuacji takiej, jak w Hiszpanii. To zagranie pod adresem wyborców Marine Le Pen (Front National), która wraz z centrystą Bayrou przepadła w I turze, a ich głosy są do "zagospodarowania".
Najcięższe zarzuty, dotyczące rzekomego podwojenia długu podczas pięciolecia Sarkozy'ego, tenże rozbroił po mistrzowsku: przywołał raport francuskiego NIK, podając znów sprostowanie liczb, przyczyny wieloletnich zaniedbań strukturalnych oraz kryzys ogólno światowy. Przypomniał, że prezesem, zresztą powołanym przez niego, jest socjalista.
Hollande uniósł się mówiąc o Europejskim Banku Centralnym, że przyjmuje pieniądze na 1%, a pożycza na 6% i że to jest niedopuszczalne, że to trzeba renegocjować. Tymczasem Sarkozy wyjaśnił, że Francja nigdy nie pożyczała na taki procent, ale na 3%. Dodał, że dzięki jego inicjatywie przyjęto we Francji i w ONZ podatek od operacji finansowych.
Hollande stosował też niezbyt eleganckie chwyty. Zarzucił Sarkozy'emu, że robił prezenty uprzywilejowanym, kosztem biednych (a sam ma nieruchomości warte 1,17 mln euro). Jednak i to zostało odparte, bo faktycznie Francja jest chyba jedynym krajem, w którym jest niezniesiony dotąd podatek od bogactwa. Nie można ponad miarę podnosić podatków, bo ludzie zaczną uciekać gdzie indziej. Sarkozy podkreślił: "świat jest otwarty".
Lider socjalistów nie darował sobie przypomnienia jakiejś zbiórki w Bristolu (?), a także tzw. afery Betencourt, zarzutu korupcji politycznej, sugerując że praktyki przymykania oczu na oszustwa podatkowe w zamian za czeki na partię były w stałym zwyczaju Sarkozy'ego. Tenże zareagował ostro. Według mojej wiedzy sprawa ta, w ubiegłym roku mocno nagłaśniana w lewicowej prasie i książkach lewicowych socjologów, nie znalazła w końcu procesowego potwierdzenia. Symptomatyczne, że Hollande powstrzymał się już od poruszania sprawy rzekomego finansowania kampanii Sarkozy'ego w 2007 roku przez Kadafiego. Wczoraj po południu podano komunikat, że nota, niby faktura, która miała być dowodem na to, została sfałszowana, a sprawę podjęła prokuratura. Wygląda na to, że wszystkie te "rewelacje" na temat Sarkozy'ego były sfabrykowane. Może jednak Sarkozy słusznie pod koniec zwrócił się do Hollande'a: "Vous etes petit calomniateur!" (Jest Pan nędznym oszczercą).
W zakończeniu Hollande powtarzał w kółko "Ja, jako prezydent Republiki, zrobię to i tamto", co moim zdaniem nie było dość zręczne. Sarcozy natomiast przemycił zgrabnie wzmiankę, że nie wszystko mu się udało, że nie da się iść pod prąd. Kładł nacisk na poczucie odpowiedzialności, zaangażowanie, wolę walki, przeciwstawiając je pasywnej, bezradnej postawie rządzących wcześniej socjalistów. A na zapewnienia Hollande'a, że odnowi on poczucie moralności, odparł, że nie przyjmuje lekcji moralności od partii, która ma wśród liderów Strauss-Kahna.
Mimika, gesty, mowa ciała bardziej żywe, wyraziste były u Sarkozy'ego. On też parę razy szeroko się uśmiechnął, zażartował. Kiedy Hollande się ożywiał, to ze wściekłości, kłótnik, niemal trząsł się i robił się czerwony. Sarko miał też granatowy krawat i jakiś kolorowy akcent - znaczek w klapie marynarki, podczas gdy Hollande miał czarny krawat, jednolitą, czarną marynarkę, czyli ponura nuda. Hollande natomiast miał częste ujęcia z twarzami przychylnie uśmiechniętych redaktorów prowadzących program. Widać było wyraźnie, po czyjej są stronie.
Kto wygrał tę debatę? Niestety, Sarkozy, który był moim zdaniem lepszy, sympatyczniejszy, zupełnie niepotrzebnie rzucił parę słów o nasilającym się radykalizmie i problemie islamu w kontekście (nie) przyznania imigrantom prawa do głosowania w wyborach samorządowych. Hollande wykręcając złośliwie kota ogonem wycedził pytanie, dlaczego Sarkozy uważa, że wszyscy nieeuropejczycy to wyznawcy islamu? Nie o to chodziło. Zresztą nie było w tym żadnego wartościowania. Jednak Sarkozy musiał się tłumaczyć, a media to z pewnością podchwycą i odpowiednio zinterpretują. A to dziennikarze zadecydują o tym, kogo Francuzi ostatecznie uznają za zwycięzcę tej debaty.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1322 odsłony