Kto nas wrzuca do rynsztoka?

Obrazek użytkownika Rybitzky
Blog

Tomasz Sekielski dziwi się niskiemu poziomowi debaty publicznej w Polsce. Jego zdaniem to oczywista wina polityków. Są oni, zdaniem redaktora, miernotami nie będącymi w stanie myśleć o poważnych problemach kraju:

Nasze polityczne "elity" skupiają się na drugo-, trzeciorzędnych sprawach tylko dlatego, że są nośne medialnie. Jak tłumaczył mi ostatnio jeden z posłów PiS-u (nazwiska nie zdradzę, by nie robić mu problemów, wszak trwa bojkot TVN) - "dziś w polityce liczą się jedynie emocje, liczy się tylko to, co pokaże telewizja". Od spraw państwa ważniejsza jest socjotechnika i akcje na pokaz. Cała energia poświęcana jest na dowalanie politycznemu przeciwnikowi, a polityczne debaty sprowadzane są do awantur, w których nie liczy się wiedza merytoryczna. Ma być głośno i ostro, a że nic z tego nie wynika, to nie ma już znaczenia. Jeden pan mówi coś o drugim, ten odpowiada, trzeci to komentuje i tak w koło Macieju.

Sekielski zdaje się całkowicie nie zauważać, iż kluczowe znaczenie dla ukształtowania się wyżej opisanej sytuacji miał nie kto inny, jak dziennikarze. Politycy dostosowali się po prostu do praw narzuconych przez ludzi mediów. Cóż innego mieli zrobić?

Czy jest w Polsce program publicystyczny, gdzie poważnie rozmawia się o problemach kraju? Nie, i nigdy nie było. U nas każdy dziennikarz zapatrzony jest w Murrowa lub Bernsteina i Woodwarda. Żaden jednak z polskich ludzi mediów nie rozumie, iż słynni Amerykanie działali zgodnie z etosem, po którym w naszym kraju nie ma śladu.

To Sekielski i Morozwoski ujawniając „taśmy Beger" chodzili w glorii odkrywców „polskiego Watergate". W Stanach za takie coś by ich wyśmiano, u nas zbierali nagrody. I teraz Sekielski dziwi się politykom, że liczy się dla nich tylko telewizyjny obraz?

A cóż innego ma się liczyć, skoro wszelkie działania polityczne są infantylizowane przez media? Gdy polityk zaczyna mówić o zbyt trudnych rzeczach, to się pokazuje zamiast niego Palikota.

Właśnie, Janusz Palikot. Ten polityk powinien być chodzącym wyrzutem sumienia polskiego dziennikarstwa. Przecież to media go stworzyły, tak jak kiedyś Leppera. Gdyby nie przybiegali zdyszani na każdą jego konferencję prasową, to nigdy nie zrobiłby tak oszałamiającej kariery.

A, zresztą, może by i zrobił? Ale jako poważny przewodniczący komisji „przyjazne państwo", a nie błazen?

Rzecz jednak w tym, że dziennikarze w Polsce nie chcą rozmawiać z poważnymi politykami. Wola błaznów. Owszem, nie świadczy to dobrze o naszej klasie politycznej, iż ulega dyktatowi mediów. Ale skoro jest to skuteczne?

Tomasz Sekielski krytykując język polityki powinien pamiętać, że sam przez lata, razem z kolegami, pracował na współczesny obraz debaty publicznej. Jeśli faktycznie zależy mu na zmianach, powinien zacząć od zmiany własnej postawy.

Brak głosów