Zamach na domowe budżety żydożerców

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Istnieją dwa sposoby sprzedaży książek na polskim rynku: „na Żyda” i na „Milana Hendrycha”. Pierwszy sposób cechuje się pewną dozą nachalności i prymitywizmu, a stosujący go sprzedawcy, autorzy i wydawcy pozbawieni są wyczucia i jakiejkolwiek subtelności. Bywają za to przebiegli. Drugi zaś sposób stosowany jest zwykle przez ludzi pogodnych, lubiących swoją pracę i jej efekty, a także mających dużo serca do czytelników.
Omówię najpierw dokładniej sposób pierwszy. Jego mechanizm wszyscy znamy, chodzi o to, że wielu autorom i wydawcom wydaje się iż wystarczy wpisać w tytule słowo „Żyd” i sprawa załatwiona. Nawet jeśli nikt książki nie kupi, to „na Żyda” zawsze można jakąś dotację wyciągnąć. Spotkania z autorami sprzedającymi swoje książki w ten sposób cechuje tak zwana powaga, czyli w istocie nuda i ziewanie. Nie potrafią oni bowiem wykrzesać z siebie ani krzty autentyzmu, kiedy opowiadają o swojej książce. Przyczyna tego jest jasna i oczywista, tak naprawdę to co się tam w środku, między okładkami znajduje nie interesuje tych autorów wcale. Chodzi bowiem jedynie o to, by używając słów i kontekstów dotyczących kultury i historii żydowskiej zaistnieć na rynku. Ponieważ mamy akurat kolejną rocznicę powstania w getcie szykuje się, jak co roku prawdziwy wysp publikacji na temat tych straszliwych wydarzeń. Będą one jedna w drugą wtórne i nacechowane fałszywymi emocjami, a także wymierzone wprost w Polaków, którzy powstania w getcie nie wsparli tak jak należy. Zaczęło się od okładki GW z twarzą Bartoszewskiego podpisaną słowami „Arcypolskie Powstanie Żydowskie”. I to jest właśnie owa cudowna metoda, o której piszę. Może ona występować w kilku wariantach. Dominujące są dwa: smutno-entuzjastyczny i podstępny. Ten pierwszy reprezentowany jest przez książkę Rosiaka zatytułowaną „Człowiek o twardym karku”, a ten drugi przez książkę Lisickiego „Kto zabił Jezusa”. Zanim przejdę do dalszych rozważań chciałbym zaznaczyć, że nie umieszczam tego tekstu dzisiaj akurat dlatego, że jest rocznica Powstania Żydowskiego, ale dlatego, że wczoraj skończyły się Targi Wydawców Katolickich, a sprzedaż książek to jest ta dziedzina, która interesuje mnie szalenie mocno. Tak więc za jakieś sugestie dotyczące niestosowności tego tekstu, czy czegoś podobnego będę usuwał komentatorów z bloga.
O Rosiaku i jego książce pisałem już tutaj kilkakrotnie, dziś powiem tylko, że nie było go na Tragach Wydawców Katolickich, choć przecież napisał książkę o księdzu, ale za to miał spotkanie autorskie w Grodzisku Mazowieckim. Nie byłem na nim na szczęście, ale lokalne gazety ekscytowały się tym eventem szalenie. Rosiak sprzedaje „na Żyda” w sposób skrajnie już bezczelny, a być może został po prostu do tej roboty wynajęty. Nie można bowiem być autorem jednej książki o sankach, czy czymś tam, co służy do zjeżdżania w ziemie z górki, drugiej o tym, że w Afryce jest gorąco, a trzeciej o sprawie tak poważnej, jak tożsamość księdza profesora Wekslera-Waszkinela. To są rzeczy nieprawdopodobne z marketingowego punktu widzenia i nie wierzą w nie nawet najbliżsi przyjaciele autora książki „Człowiek o twardym karku”. No, ale Rosiak jest człowiekiem prostodusznym i ma swoją wizję. Jeśli potrafi ją zrealizować i daje mu to satysfakcję, niech sobie pisze, nie mam zamiaru zawracać go z tej drogi.
Lisicki zaś ze swoją książką „Kto zabił Jezusa” próbuje się wstrzelić wprost w domowe budżety żydożerców. To było widać pod moim przedwczorajszym tekstem, o tej publikacji. Od razu pojawił się jakiś komentator, który napisał: to Żydzi, to Żydzi zabili Jezusa. O takich ludziach właśnie myślał Lisicki zasiadając do pisania swojej książki, o ile w ogóle jakieś zasiadanie miało miejsce, nie mam bowiem pewności czy ktoś tak zapracowany jak Lisicki, a znany jedynie z półszpaltowych wstępniaków do „Uważaka” może się porwać na książkę liczącą 380 stron. W każdym razie książka Lisickiego wynika z tego samego rodzaju przebiegłości, który swego czasu kazał handlującym w Berlinie Zachodnim jajkami Polakom, wozić w słoiczku do tegoż Berlina troszkę gęsich albo kurzych odchodów. Na miejscu smarowało się tym jajka i one udawały „jaja prosto od chłopa”, a Niemiec był zadowolony. Zawartość zaś słoika nosiła i nosi nadal w ekonomii nazwę „wartości dodanej”. Pytanie w tytule książki Lisickiego jest właśnie ową „wartością dodaną”. Podobnie jak Rosiak również Paweł Lisicki ma prawo do swoich własnych wyobrażeń o sprzedaży, niech mu więc nigdy nie zabranie wartości dodanych, życzmy mu szczęścia.
Przejdźmy teraz do kolejnego sposobu sprzedaży książek czyli do sposobu zwanego „Na Milana Hendrycha”. Całą rzecz opisał dokładnie Bohumil Hrabal w zbiorze opowiadań zatytułowanym „Taka piękna żałoba”. Oto przed wojną była w Pilznie firma produkująca koszule męskie. Firmę zaś prowadził Milan Hendrych. Reklamował ów pan swoje produkty za pomocą artykułów sponsorowanych w lokalnej prasie. Wyglądały one mniej więcej tak:

W miejscowości Stara Jemnica, pan Oldrzich Palaczek, wyszedł na mieszczący się na 4 piętrze balkon mieszkania swojej teściowe pani Heleny Kupiszowej. Wdrapał się na barierkę, a następnie poszybował w dół i runął na bruk. Nic mu się jednak nie stało, ponieważ miał na sobie koszulę męską firmy „Milan Hendrych i spółka”.

Albo tak: Wielkie było przerażenie pani Svety Prohaskowej kiedy zobaczyła jak wyjeżdżający znienacka, zza zakrętu ulicy tramwaj uderza wprost w jej roztargnionego męża, który dwie sekundy wcześniej upuścił na torowisko torbę z zakupami. Mężczyźnie nic jednak się nie stało albowiem miał on na sobie koszulę firmy „Milan Hendrych i spółka”.

To jest jak się domyślacie stosowany przeze mnie sposób sprzedaży książek. Uważam, że jest on dużo lepszy, bardziej malowniczy i o wiele sympatyczniejszy niż to co prezentują autorzy tacy jak Rosiak i Lisicki oraz ich wydawcy. Jest to ponadto sposób uczciwy, albowiem czytelnik czuje się podwójnie usatysfakcjonowany. Nie dość, że otrzymuje dobry towar pełen niesamowitych opowieści, zwrotów akcji, zaskakujących point, to jeszcze towar ten podają w sposób równie malowniczy i ciekawy. Czegóż chcieć więcej?
Wczoraj, pod dosyć ważnym tekstem dotyczącym jakości narracji obecnych na rynku książki, rozpoczęła się całkowicie absurdalna i nie dotycząca tekstu dyskusja o tym, czy Stefan Batory został otruty czy nie. Pan Darski zaś w portalu niezależna stwierdził wręcz, że wypisywanie takich rzeczy to jakaś „ noc żywych trupów”. Ponieważ Jarosław Marek Rymkiewicz również napisał, że Batory został otruty, chciałbym pana Darskiego zapytać, czy jego książkę „Samuel Zborowski” również uważa on za „Noc żywych trupów”?
Ponieważ jak nadmieniłem ja sprzedaję książki „Na Milana Hendrycha”, a nie „na Żyda”, każdy już się pewnie domyślił, że w III tomie Baśni nie chodzi przecież wcale o otrucie tego biednego Stefana Batorego. A o co, spyta ktoś? No jak to, przecież to oczywiste: o to gdzie w XVI wieku Józef Nasi próbował utworzyć państwo żydowskie i kto mu te przedsięwzięcia finansował. Wychodzi bowiem na to, że robił to Zygmunt August, który zamknął krakowską mennicę, chcąc uniezależnić się od niemieckich bankierów oraz współpracującej z nimi mafii Zborowskich, której od czasu do czasu ulegał. W czasie panowania tego króla w całej Rzeczpospolitej czynna była tylko jedna mennica w Wilnie, którą zarządzali na zmianę: Żydzi, Toporczycy i Jastrzębce. W ostatnich zaś 5 latach życia króla „nie wiadomo kto”. Mennica ta produkowała pieniądze, które następnie pokrywały długi królewskie zaciągane w Stambule u Józefa Nasi, ten zaś był nieodmiennie nazywany w listach przez króla Zygmunta „drogim przyjacielem”. Pieniądze z mennicy wileńskiej wywożone były także do Holandii, gdzie Józef Nasi montował właśnie powstanie przeciwko Habsburgom Hiszpańskim. Aha i jeszcze to państwo żydowskie, całkiem bym zapomniał, no więc miało być ono na Cyprze, ale ponieważ Żydzi nie rządzili wówczas całym światem impreza się rypła. Trzeba było wpaść na inny pomysł. I on się pojawił rzecz jasna, ale ja wam go nie zdradzę teraz, bo Milan Hendrych mi zabronił Zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Powiem wam jeszcze tylko tyle, że w roku 1566 król otworzył jeszcze jedną mennicę. Mieściła się ona w Tykocinie i miała za zadanie sfinansować jedną, szalenie dla Józefa Nasi ważną imprezę. Po roku została zamknięta.

Brak głosów