Kłopotowski kontra harleyowcy

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

W tym roku na zjeździe motocyklistów, który odbywa się od kilku lat na Jasnej Górze miało być ponad 35 tysięcy motorów. Tyle było w zeszłym roku i tak ksiądz, który organizuje tę imprezę szacował tegoroczne wydarzenie. Niestety nie odbędzie się ono na Jasnej Górze, a to z tego względu, że pan prezydent Częstochowy, nawet mi się nie chce wymieniać jego nazwiska, postanowił cały event rozwalić. Po prostu przestraszył się tego, że 35 tysięcy motorów, co pewnie da ze 70 tysięcy osób przyjedzie się modlić i słuchać mszy. To jest rzecz, która nie mieści się w głowie pana prezydenta i pewnie nie tylko w jego głowie. I właśnie dlatego, w tym samym terminie na tym samym placu zaplanował sobie włodarz miasta Częstochowa dyskotekę z piwem i kiełbaskami. Żeby żyło się lepiej – wszystkim. Impreza motocyklowa została przeniesiona do Gierzwałdu. Nie wiem czy się uda, ale charakterystyczne jest to, że Kościół miast walczyć o miejsce cofa się i ustępuje. Przez czkającym piwem i śmierdzącym kiełbasą prezydentem Częstochowy. I to jest coś niepojętego dla mnie. 35 tysięcy ludzi chce się modlić, chce, żeby im te motory ksiądz pokropił, ale nie można. Właśnie tam, właśnie w najważniejszym dla Kościoła miejscu w Polsce. Oczywiście – powie ktoś – mogą przyjechać, pomodlić się, a potem wypić i zakąsić. No właśnie nie mogą, bo po to pan prezydent od piwa i kiełbasy ten swój festyn wyrychtował, by wśród tych 35b tysięcy znalazło się kilku co przesadzą z piwem, a potem dadzą się sfilmować i pokazać w TVN. - Oto tak bawią się motocykliści, których zebrał tu przedstawiciel i duchowny KK – zawoła jakiś ucharakteryzowany na Kraśkę pan reporter. I rzecz cała poleci w świat. Ja bym bardzo chciał byśmy zwrócili uwagę na tę metodę. I w ogóle na metody. Bo wielu z nas wydaje się, że wystarczy stanąć, coś zawołać albo zaśpiewać i będzie patriotycznie. Otóż nie zawsze. Nie zawsze bo nasze plany można stosunkowo łatwo wpisać w szersze plany i nadać im zupełnie inny wektor. To się robi łatwo, jeśli ktoś ma władzę i może podejmować szybko decyzje. A ten pan z Częstochowy akurat ma. I co mu zrobicie? Nic. On chce dobrze, chce, żeby ludzie się bawili, żeby było wesoło, żeby zespoły grały, po tego właśnie ludzie potrzebują. I nie zrozumie niestety człeczyna ów, że błądzi, póki nie schwyta go pięciu harleyowców i po przeciągnięciu na lince za motorem – nie daleko – tak z 50 metrów, nie wyleje mu na ten pusty łeb kufla z piwem i nie wetknie do zdziwionego dzioba pętka zwyczajnej bez chrzanu. Tak rzecz się oczywiście nie wydarzy, bo motocykliści jak wiemy to ludzie łagodnego usposobienia i złotych serc. Tak więc będzie miał ten buc, przepraszam – pan, z Częstochowy swoją satysfakcję.
I kiedy tak o nim myślę od razu przychodzi mi do głowy postać redaktora Kłopotowskiego, którego opisywałem tu już wiele razy i zawsze spotykało się to ze szczerym aplauzem. I myślałem, że nie będę już musiał tego robić więcej, ale okazało się, że nie, że „Oni” znów włączyli Kłopotowskiego i on znowu nadaje, jak radio Belgrad w czasie wojny, które z najgłupszej niemieckiej piosenki zrobiło hit wszystkich frontów.
Kłopotowski zaczyna klasycznie, jak pastor w filmie „W samo południe”. Buduje napięcie, nastrój grozy się wzmaga, Kłopotowski, schodzi z mównicy idzie między wiernych i patrząc każdemu w oczy mówi, że zagrożenie jest i on je rozumie. Potem opowiada o tym jak wspaniałym człowiekiem jest szeryf i jak bardzo należy go cenić. Opowiada i opowiada, aż się niektórym oczy zaczynają szklić. Kiedy kończy o szeryfie przechodzi do tematu głównego, którym jest „wspólne dobro” i „bezpieczeństwo mieszkańców”. Kończy zaś tym, że najlepiej wyrzucić szlachetnego szeryfa i dogadać się z bandytami, bo może obejdzie się bez strzelania.
Każda, podkreślam – każda – wypowiedź Kłopotowskiego jest skonstruowana według tego schematu. Możecie to sami sprawdzić bardzo łatwo. Czasami Kłopotowski przytomnieje i ukrywa ten swój format pod jakimś pustosłowiem, częściej jednak mu się nie chce i widać dokładnie o co chodzi.
Teraz – czyli jak zwykle - Kłopotowski wziął się za flekowanie telewizji „Trwam”. Zaczął od tego, że on rozumie, że obecność „niepokojąco narodowego katolicyzmu” w przestrzeni publicznej jest także istotna, a skończył na tym, że może i jest istotna, ale ci co popierają tę Telewizję nie mają po prostu rozumu.
Kłopotowski chce nam – tam myślę – powiedzieć, że wszystko co złe bierze się z narodowego katolicyzmu. Otóż nie drogi panie, wszystko co złe bierze się z rzeczy skrajnie od katolicyzmu odległych, a jeśli już ma coś wspólnego zło z katolicyzmem to właśnie tym nienarodowym, tym tak przez pana ukochanym, kosmopolitycznym, czy jakimś. To tam się wylęga zło. I to widać dokładnie kiedy studiuje się dzieje tak zwanego humanizmu.
Najbardziej parszywy fragment wypowiedzi Kłopotowskiego wygląda tak:

W Europie treść religijna niemal zupełnie zwietrzała. A w Polsce ocalała dzięki naszej bezrefleksyjności. Wierzyliśmy siłą obyczaju. Nie mieliśmy w kraju wielkich teologów ani wielkich mistyków, ani wielkich ateistów. 

A drugi tak:

Zachowajmy umiar! Nie mylmy formy z treścią! Katolicyzmu, Telewizji Trwam i Radia Maryja trzeba bronić, bo wyrażają poglądy i postawy ważnej części polskiej opinii publicznej - na sprawy świeckie. Powtarzam, na sprawy świeckie. Gdyby owe instytucje były czysto religijne, to obecny rząd by im nie przeszkadzał, jak one nie przeszkadzałyby rządowi. Jednak są upolitycznione. Rząd nie walczy z Bogiem. Rząd walczy z Jarosławem Kaczyńskim, bo prezes PiS znalazł mocne oparcie w instytucjach katolickich. Platforma walczy z nurtem politycznym, który prezes stworzył.

Odniosę się najpierw do pierwszego. Kłopotowski nie potrafi ukryć radości z faktu, że na zachodzie już jest po wszystkim, że Kościoła nie ma i pewnie nie będzie. I nie potrafi ukryć rozczarowania, że w Polsce jednak jest. Żeby – jak sądzę – nie drażnić ludzi, podkreśla, że on jest za demokracją i obecnością tegoż Kościoła w mediach. Czyni to z zastosowaniem tej swojej stałej wieśniackiej finezji, która tak się podoba aspirującym inteligentom. Tego całego: „Zachowajmy umiar! Nie mylmy formy z treścią!”

Jasne, któż by nie chciał zachować umiaru, albo mylić formę z treścią. Barbarus chyba jakiś tylko, albo kompletny głupek. Człowiek inteligentny, obyty, humanista, nigdy na to nie pójdzie, wolałby prędzej umrzeć. O tym jak uwodzicielsko działa Kłopotowski na ludzi widać dokładnie w komentarzach. Odzywają się głosy w tym samym tonie: „Ależ panie redaktorze....?! Czy pan nie rozumie...?!” I tak dalej...

Kłopotowski wszystko rozumie doskonale, wszystko ma przećwiczone i już wielokrotnie przetestowane, jego zadaniem jest ściąganie w jedno miejsca gamoni i mącenie im w głowach takimi właśnie zwodami spod remizy gdzie sprzedają piwo i kiełbaski.

Najlepsze jest jednak to:

Więcej nie można było zrobić, gdyż wisiały w powietrzu twarde pytania o faktyczną rolę chrześcijaństwa w historii i miażdżące odpowiedzi.

Co to jest panie Kłopotowski faktyczna rola chrześcijaństwa? Jak ona według pana wygląda? I jakie są te odpowiedzi? To mnie bardzo ciekawi, tym bardziej, że wcześniej pisał pan coś o wielkich mistykach chrześcijańskich, których w Polsce nie było.

Zbliżając się zaś do pointy Kłopotowski starym ubeckim zwyczajem zaczyna grać na emocjach ludzi związanych z pieniędzmi. Jak to ten Kościół może gromadzić dobra, a jednocześnie głosić ewangelię, no jak to jest możliwe? To są zagrywki nieskutecznego Świadka Jehowy, któremu za nie wyrobienie normy nawróceń grozi usunięcie ze zboru. Po prostu.

Nie mogę oczywiście nie dostrzec w Kłopotowskim pewnego rysu tragicznego, albowiem zawsze staram się znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla bliźnich, którzy chrzanią od sensu, albo robią głupstwa. No bo jeśli Kłopotowski jest tym kim myślę, że jest – czyli propagandystą środowisk lewicowych. To ma kurcze ciężkie życie. I tutaj przychodzi mi na myśl taki obrazek – niespecjalnie zaznaczam wyszukany – jak ktoś jest wrażliwy niech nie czyta.

Oto każda studencka impreza, na której byłem zorganizowana była zawsze w jeden i ten sam sposób. Najpierw picie, potem tańce, potem jakieś macanki. I wszystko szło dobrze i nikt się nie stresował, póki rzecz cała nie wzbogaciła się o jeden jeszcze element. Oto zaczął – w najmniej odpowiednich momentach – czyli pomiędzy tańcami a macankami – pojawiać się taki tajemniczy koleś. Kiedy już kolega Rysiek ściszył muzykę, żeby zrobić tak zwany nastrój, facet stawał na środku, a że był malutki to podstawiał sobie krzesełko i na nie właził, i zaczynał deklamować – być albo nie być....to wielkie pytanie....Czasem po polsku a czasem po angielsku.
Nie muszę chyba tłumaczyć w jak wielką konsternacje wprawiało to wszystkich obecnych, którzy byli już dobrze napici, wytańczeni i teraz chcieli zająć się trzecim punktem programu studenckiej imprezy. Ten jednak swoje – być albo nie być...? To wielkie pytanie...
Wstawał więc kolega Rysiek i starając się zachować pojednawczy ton, co było niezmiernie trudne w zadanych okolicznościach, mówi – słuchaj kochany, mamy tu kilka ważnych spraw do załatwienia, gdybyś łaskawie zabrał się stąd i poszedł gdzieś do Ruskich albo Litwinów, oni zwykle grają w karty albo piją na smutno, i tam im poopowiadał o swoich problemach, byłoby miło.
Wypłynąłem na suchego przestwór oceanu – koleś na to. Wprawił tym kolegę Ryśka w niejaką konsternacje.
Kopnij go w dupę Rysiek – woła na to jedna z koleżanek i sama zabiera się do realizowania tego szczęsnego pomysłu.
Rysiek jednak czeka spokojnie i liczy na to, że gość sam opuści kwadrat. Na próżno. Uporczywe milczenie trwa długo. Już, już wydaje się, że koleś się łamie, ale nagle – ku zaskoczeniu wszystkich chwyta za ryśkową gitarę i ryczy na cały głos – z nim będziesz szczęśliwsza, dużo szczęśliwsza będziesz z nim...Oooooo!
Tego już za wiele. Rysiek wyrwa mu krzesło spod tyłka, spełnia zapowiedzianą przez koleżankę groźbę i śmignąwszy gościem pod przeciwległą ścianę korytarza, trzaska drzwiami. Niestety romantyczny nastrój, nad stworzeniem którego napracowaliśmy się wielce, ulotnił się całkowicie przez tego gamonia. I teraz trzeba wszystko zaczynać od początku – najpierw parę głębszych, potem tańce....
I na tym proszę Państwa polega właśnie tragizm publicznych występów redaktora Kłopotowskiego.

Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl, gdzie można kupić książki moje, toyaha, oraz płyty z polską muzyką ludową. Książki można także kupić w księgarni Tarabuk w Warszawie przy Browarnej 6, w sklepie Foto Mag przy stacji metra Stokłosy, w księgarni Karmelitów w Poznaniu przy Działowej 25, oraz w pensjonacie „Magnes” w Szklarskiej Porębie. Są także w Londynie, w polskiej księgarni mieszczącej się w budynku POSK.

Przypominam także, że 23 marca w piątek o 18.00 odbędzie się mój wieczór autorski. Miejsce akcji – szkoła „Vistula”, przy ulicy Stokłosy 3, nieopodal metra o tej samej nazwie. Na miejscu jest ponoć parking. Zapraszam.

Brak głosów

Komentarze

Swoją drogą mnie najbardziej zawsze fascynowało lansowanie wybitnie zafascynowanego ateizmem, a nawet satanizmem Kłopotowskiego przez media katolickie.

Vote up!
0
Vote down!
0
#238398