Modernizacja przez kretynizację
Z problematyką komputerów i elektronicznego przetwarzania danych zetknąłem się zawodowo jeszcze pod koniec lat 60-tych i już po paru latach zdałem sobie sprawę z absurdalności pomysłu komputeryzacji gospodarki socjalistycznej i socjalistycznych zakładów pracy. Plany były wielkie, ale efekty - pożal się Boże. Jak można było efektywnie używać komputerów, kiedy ujawnianie informacji, z punktu widzenia dyrekcji danego zakładu pracy, było szkodliwe, bo przecież gdyby "góra" czyli zjednoczenie czy ministerstwo zorientowała się, że zakład ma wolne moce przerobowe, jakieś rezerwy, to natychmiast zwiększyłaby mu planowe zadania. Byłoby to więc działaniem samobójczym, więc nic dziwnego, że komputeryzacja wzięła w łeb. Można było, co najwyżej, obliczać listy płac. Tak więc od początku byłem nastawiony do marzeń o powszechnej komputeryzacji sceptycznie.
Komputer jest tylko narzędziem, a narzędzia trzeba stosować umiejętnie i we właściwych warunkach. Jak każdym nieumiejętnie używanym narzędziem można sobie wyrządzić krzywdę. Pamiętam jak w latach 70-tych usiłowano zdynamizować naukę języków poprzez wprowadzenie laboratoriów językowych. Humbug. Słuchacze mieli siedzić w osobnych boksach w wytłumionym pomieszczeniu i jak papugi powtarzać zwroty puszczane z taśmy. Więcej z tego było zamieszania niż pożytku, bo prawdziwa nauka jezyka obcego wymaga nieustannej interakcji dwóch podmiotów. Ale humbug może być znacznie prostszy. Przypominam sobie prowadzone przez siebie kursy języka angielskiego, na których byłem bardzo aktywny, bo taką mam po prostu naturę, więc słuchacze byli zachwyceni, bo robiłem na zajęciach show i coś się działo. Sam też byłem sobą zachwycony, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że im bardziej jestem aktywny ja, tym mniej aktywni stają się słuchacze, bo w ten sposób blokowałem czas na niezbędną, permanentną wymianę "ciosów" ze wszystkimi słuchaczami.
Wracając do komputerów, jestem świadom, że i obecnie stosowane komputery osobiste przynoszą korzyści wyłacznie albo producentom albo korzystającym z nich profesjonalistom. Co do tego nigdy nie miałem wątpliwości, ale nie posiadałem danych dowodzących szkodliwości nieumiejętnego użytkowania pecetów i korzystania z internetu. Jest rzeczą oczywistą, wielokrotnie udowodnioną, że próby zastosowania komputerów do nauki to brnięcie w ślepy zaułek, gdy zagubiwszy świadomość celu, usiłujemy zastąpić go środkami. Żadne środki techniczne nie pozwolą na rozwój, gdy brak świadomości celów duchowych. Ponadto pomysł wprowadzenia komputerów do nauczania kompletnie rozmija się z psychologią rozwojową i prawidłowościami procesu dydaktyczno-poznawczego, który wymaga bezpośredniej interakcji ucznia z nauczycielem, bezpośredniego stosowania własnych narzędzi zmysłowo-cielesno-umysłowych w procesie zdobywania doświadczeń poznawczych. Żaden komputer nie jest w stanie wprowadzić do umysłu ucznia neurologicznych procedur rozwijających mózg. Do mózgu nie wkłada się informacji - mózg rozwija się pracując na danych wprowadzanych w trakcie podstawowych zachowań. Komputer, zdejmując z umysłu część niezbędnych zadań, mózg po prostu niszczy nie dopuszczając do powstania odpowiednich połączeń synaptycznych. A nieużywany mózg po prostu marnieje, tracąc kolejne komórki nerwowe.
Profesor Manfred Spitzer, renomowany niemiecki psychiatra i neurobiolog, autor pracy "Jak uczy się mózg", w kolejnej ksiązce, "Cyfrowa demencja, W jaki sposób pozbawiamy rozumu siebie i swoje dzieci" przedstawia dowody na szkodliwość wprowadzania komputerów do procesu dydaktycznego i nie tylko. Co więcej, Spitzer demaskuje polityczne próby zyskiwania popularności wśród wyborców i korporacji przez polityków obiecujących gruszki na wierzbie w postaci podwyższenia efektów w zdobywaniu wiedzy. Komputer niszczy mózg, nie pozwalając na rozwijanie niezbędnych połączeń w mózgu i efekt jest identyczny jak w przypadku demencji, stąd tytuł ksiązki jest jak najbardziej uzasadniony. Drodzy Państwo, nie ma drogi na skróty. Laptop czy tablet dla dziecka, obiecywany przez Tuska, to wyrok śmierci dla mózgu dziecka.
Nie będę cytował niezwykle wymownych konstatacji autora, ale nie mogę powstrzymać się przed przytoczeniem przykładu, którego autor użył do zilustrowania ludzkiego stosunku do nowinek technicznych. To jest bardzo pouczające. Wiedzą Państwo, co to jest pedoskop ? Watpię, by ktokolwiek wiedział, więc przechodzę do szczegółów. Wiadomo, że dziecku niełatwo dobrać rozmiar buta, więc nie w ciemię bici amerykańscy reklamiarze wpadli w latach dwudziestych ubiegłego stulecia na genialny pomysł, inspirowany nowinkami technicznymi z zakresu radiologii i zaczęli wyposażać sklepy obuwnicze w radiologiczne urządzenia do prześwietlania obutej stopy. Jaki był efekt zdrowotny można sobie wyobrazić. Minęło sto lat, ale ludzka naiwność nie zmalała. Można sprzedać cyfrowe media czyli maszyny udaremniające uczenie się jako gadżety gwarantujące postępy w nauce. Skoro można sprzedać Tuska jako przywódcę narodu, to już wszystko jest możliwe. Polecam lekturę, bo autor wykazuje , jak na naukowca, sporą dozę zdrowego rozsądku oraz erudycji.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 903 odsłony