Dwie Moje Walki

Obrazek użytkownika Łażący_Łazarz
Blog

W toku dyskusji o strategii geopolitycznej Polski, pojawił się ważny osobisty tekst. W ostatnim swoim poście pt. Naparzanka, nieoceniony Nicpoń postawił ważną tezę, że męskie walki trzeba prowadzić w sposób zdecydowany i zaciekły. Jeden do trzech ciosów. Inaczej kicha.

 

Jest to właściwa strategia przy każdym mordobiciu. Do największych moich koszmarów należy, bowiem sen, że zaczynam się bić, ale z powodów jakiegoś strachu (przed uszkodzeniem przeciwnika) lub zawahania kosmicznego, wyprowadzam słabiuteńki cios, który tylko mnie ośmiesza i nie załatwia niczego. W tym koszmarze biję się tak w nieskończoność i w końcu dostaję lanie od słabszego, ale jak się okazało większego twardziela. Budzę się wtedy wściekły - na siebie.

 

 

W realu miałem Dwie Wielkie Walki. W jednej - dzięki twardej strategii - okazałem się zwycięzcą a zbudowane dzięki niej morale i szacunek dawały owoce przez lata.

 

W drugiej, przez to, że nie trzymałem się właściwej strategii moja honorowa postawa została skopana a szacunek zachowałem tylko dzięki nieulękłej (i do upadłego) obronie honoru kobiet.

 

Obydwie były przeciwko większej grupie.

 

Pierwsza rozegrała się 1 września 1991 r. na ul. Piotrkowskiej w Łodzi. Wina była ewidentnie moja, podchmielonego chama.

Byliśmy we dwóch, ja i kumpel z akademika. Siedzieliśmy w knajpie (7-8 kufelków piw każdy) i mieliśmy straszną ochotę zaszurać. Spory ze mnie chłop i krzepki był już wtedy, a kumpel jeszcze większy. Knajpy były pełne młodzieży (początek roku szkolnego) a my znudzeni, źli (kampania wrześniowa) i podchmieleni. Najpierw kazaliśmy schować jakiemuś młodemu kurtkę bundeswerkę - bo 1 września do k... nędzy! Potem po wyjściu z pubu bardzo niegrzecznie potraktowałem jakąś punkówę sępiącą papierosa. I się zaczęło. Nie była sama.

 

Zaraz obskoczyło nas tałatajstwo 10-12 takich 17-18 latków w skórach, z kastetami, pieszczochami, łańcuchami, wyćwiekowanymi paskami i w glanach. Ja miałem na sobie tylko koszulkę polo. Kolega miał lepiej - dżinsową kurtkę, był wyższy i to nie on był celem ataku.

Rozegrała się bitwa, na której w strzępy poszła koszulka a ja zacząłem dostawać ze wszystkich stron wszelką bronią jak była w posiadaniu przeciwników. Na początku, próbowaliśmy się po prostu wyrwać z tych kleszczy, ale każda próba odwrotu kończyła się powrotem do bitwy, bo była niezgrana z próbą kumpla. A żaden z nas nie był fiutem by uciekać zostawiając drugiego. Na szczęście, nabyta pomroczność rozjaśniała umysł z ciosu na cios. Nie czułem już łańcuchów na grzbiet, razów sprzączkami od pasków i kopania. Każdy z atakujących gówniarzy był dopiero wyrostkiem.

 

Skończyłem, więc z chaosem i zacząłem systematycznie, jednego po drugim, wyłuskiwać z tłumu. Za kark i z całej siły w ryj! Gdy się spróbował podnieść, poprawiałem z góry. Jeden – leży. Drugi – leży i płacze: „weźcie go”. Ja tymczasem wpadłem w szał bitewny. Środek Piotrkowskiej, na rogu Zielonej, przed księgarnią PEGAZ, a ja nie widzę przechodniów obok tylko szaleję. Kolejny: za łeb i rozbijam nim szybę samochodu. Kontem oka widzę, że kumpel robi to samo, systematycznie. Bach, bach! Nagle, jeden – dwa ciosy wystarczają na każdego. Robi się luźniej. Już się nie bronię, już w pojedynkę atakuję kilku. Jak zwierze. I wtedy łańcuch owija mi się na głowie i rozwala dwa łuki brwiowe. A może to były dwa kolejne łańcuchy. Przestaję widzieć i się wycofuję. Krzyczę: spadamy! Przecieram krew i mam wrażenie, że oni wszyscy uciekają. O wiele szybciej niż ja „spadam”. Kumpel też właśnie gdzieś znikł. Dopadam tramwaj na Placu Wolności i jadę na Lumumbowo. Do akademika. Jestem cały zalany krwią. Półnagi, w krótkich spodenkach z uciętych dżinsów (sztywnych i czerwonych). Plecy jak u Zbawiciela. Dziewczyny się mną opiekują. Za chwile zjawia się kumpel, w owiele lepszym stanie, kurtka dżinsowa dawała osłonę. Policzek rozorany od kastetu. Ale to ja mam łeb rozwalony na 10 cm. Karetka, policja, afera wśród studentów. Na pogotowiu okazuje się, że mam złamaną rękę, a dokładniej wbity kłykieć od małego palca w prawej dłoni. K… nieczysto trafiłem!

 

Gdy wróciłem po dwóch godzinach, znany w akademiku zabijaka i bramkarz dyskotekowy „Kruszyna” przyszedł z wyrazami szacunku: Aleś się im postawił, takiej chmarze. Jak to się stało? – Zaszurałem. Fakt, nie była to na początku wojna sprawiedliwa. Ale wobec miażdżącej przewagi ilościowej i uzbrojenia przeciwnika okazała się ostatecznie znakomicie przeprowadzoną przeze mnie operacją militarną.

 

Druga historia wydarzyła się w 2001 r. w Płocku. Czyli 10 lat później. Zaczęło się prozaicznie, byłem w odwiedzinach u przyjaciółki i razem z jej koleżanką poszliśmy do klubu Labirynt. Po godzinie 23-ej postanowiliśmy wrócić. Mieliśmy wziąć taksę, ale był lipiec, cieplutko i przyjemnie. Poza tym czekał nas tylko spacerek 20-to minutowy przez centrum. Poszliśmy. Ja i dwie dziewczyny. Przed nami szło dwóch bubków, 20-latków, którzy zaczęli się odwracać i komentować dziewczyny. Zawrzało we mnie, więc powiedziałem kilka śmiesznych i glanujących tekstów. Wtedy się odwrócili i we dwóch stanęli przede mną.

  „Co to za podśmiechujki k…?!” – sypnęli – i poszła wiącha w kierunku moim i dziewczyn. Nie zdzierżyłem. Początek był jak należy. Szybki. Trzask jednemu celnie i od razu trzask drugiemu. Natychmiast. Zanim wpadnie mu do głowy wesprzeć kumpla. Potem jeszcze jedna seria. Obydwaj leżą i zbierają się żeby uciekać.

I wtedy..... przestałem się trzymać właściwej strategii. Odpuściłem. Mają za swoje i nauczkę. Po co ich kończyć? Dałem im uciec. Wziąłem pod ramię obydwie kobiety i poszedłem dalej. Tymczasem to był jeszcze nie koniec. Obydwaj kolesie pobiegli gdzieś za blok, a tam spotkali sześciu następnych.

 

Usłyszałem nagle krzyki z tyłu: TO TEN! TAM IDZIE! Z TYMI D…AMI !

 

Odwracam się i widzę, że biegnie na nas chmara gówniarstwa 18-21. Krzynąłem tylko dziewczynom: uciekajcie, spróbuje ich zatrzymać! – i pobiegłem naprzeciw napalonym szczeniakom. Zderzyliśmy się, dałem po strzale, ale słyszę: na glebę go. Gdy poczułem, że ktoś mnie podciął od tyłu, obejrzałem się „gdzie są dziewczyny”. Niestety zamiast uciec i dać mi możliwość oderwania się od przeciwnika, stały niedaleko i chyba próbowały przez komórkę zawezwać policję. Nie mogłem uciec. Musiałem jak najdłużej odwracać uwagę agresorów od kobiet. Może to zabrzmi dziwnie, ale biłem się, więc i w przyklęku i leżąc. Jak powiedziałem: do upadłego? W końcu, skulony i z zasłoniętą łapami głową leżałem… i byłem kopany. Na szczęście napastnicy się czegoś przestraszyli i uciekli – było to przecież obok centralnego placu płocka.

 

Pozbierałem się. Przestraszone i zapłakane dziewczyny podbiegły do mnie. Policja jeszcze nie zdążyła przyjąć zgłoszenia („proszę czekać”). Pomacałem się po gnatach, nosie i po zębach. Wszystko w porządku.

– Chodźmy dziewczyny – na szczęście nie umieli się bić gnoje, inaczej straciłbym kilka zębów i miał jakieś poważne obrażenia. Uśmiechnęły się, dumne ze mnie, że tak dzielnie i bez strachu je broniłem. Dopiero 2 tygodnie później okazało się, że jednak miałem złamane 2 żebra. W każdym razie, na drugi dzień, w czwartek, po 40 min. Makijażu (puder) poszedłem do pracy. Musiałem. Miałem bardzo ważne spotkanie.

Nauki z tego dwie dla mężczyzn:

1. ważne jest wypracowanie skutecznej strategii i konsekwentne się jej trzymanie, nawet, gdy na pierwszy rzut oka wydaje się, iż warunki uległy zmianie. Właściwa, konekwentnie realizowana strategia pozwala na zwycięstwo z pozornie silniejszymi przeciwnikami.

2. nigdy nie okazuj wahania ani strachu (zwłaszcza przed silniejszym) ani nie oszczędzaj przeciwnika niepotrzebnie - dając mu możliwość riposty. Najważniejsze, to go jak najszybciej, skutecznie, wyeliminować z gry. Nasze zdecydowanie i konkret da przewagę i zbije dodatkowo z pantałyku. Nie namawiam do kopania w jaja. Zrób to honorowo albo w ramach zasad gry przeciwnika, ale nie odpuszczaj i działaj bez mrugnięcia okiem.W takich przypadkach często, z atakujacego Cię chojraka wyjdzie zwykły tchórz.

Nauka z tego dla kobiet:

Nie stój jak świca, gdy mężczyzna walczy w Twojej obronie, tylko uciekaj. Bo inaczej facet (jeśli ma honor) będzie walczył do końca, może nawet do śmierci by Cię chronić. Uciekając dajesz mu możliwość ucieczki, krzycząc „Pożar!” wezwiesz pomoc lub spłoszysz napastników. Uchronisz przy tym siebie, dzięki czemu walka mężczyzny nie pójdzie na marne i będzie miał go, kto opatrzyć, kto świadczyć za nim i kto okazać mu wdzięczność.

 

To tyle w kwestii strategii mikro. Przećwiczonej boleśnie, na swoim obitym grzbiecie. Ale mam nadzieję, że zrozumieliście już, dlaczego namawiam do opracowania założeń strategii makro. Dla Naszego Kraju.

 

Ps. zachęcam do przeczytania podręcznika strategii z grubsza przedstawionej przeze mnie i Nicponia pt.: "Gra Endera" Orsona Scott Card.

http://www.niepoprawni.pl/blog/164/strategia-polski-glupcze-8211-zniecierpliwiony-obywatel-odwala-robote-za-polityczne-ciury

http://www.niepoprawni.pl/blog/164/wielka-gra-z-polska-o-polske

http://crusader.salon24.pl/104015,index.html

Brak głosów

Komentarze

To do Kobiet i Dzieci ;-)

Vote up!
0
Vote down!
0

 
Pozdrawiam
ŁŁ
Ps. Czujcie się zaproszeni do serwisu społecznościowego dla fachowców: hey-ho.pl

#8290