LOKATOR KOMOROWSKI
Lokator Komorowski zadziwił wszystkich. Już to, że potrafił czymkolwiek zadziwić, dla tych, którzy wiedzieli o jego istnieniu, było sensacją samą w sobie. Ot, taki sobie nieciekawy facet bez właściwości, znany tylko z tego, że lubi od czasu do czasu postrzelać z wiatrówki ze swojego okna do kotów. Jego sąsiadom, zasiedlającym tak jak on kwaterunkowe lokale w starej sypiącej się kamienicy, nie bardzo się to podobało, to strzelanie do kotów, ale… raz, że raczej nie trafiał, dwa prawdę powiedziawszy trochę się go bali. Przyczyną byli podejrzani faceci z miasta w typie dawnych cinkciarzy odwiedzający go dość regularnie. Nie to, żeby ci rozrabiali, żeby się awanturowali. Wystarczyła ich obecność, na ich widok dzieci zaczynały płakać bez powodu a wałęsające się psy skomląc momentalnie pierzchały w najciemniejsze zakamarki.
Nie było żadną tajemnicą, że Komorowski załatwiał w administracji przydział jakiegoś większego mieszkania o lepszym standardzie. Wszyscy lokatorzy czynszowej rudery od zawsze oczekiwali zamiany swoich tymczasowych mieszkań na jakieś inne, bardziej odpowiadające ich potrzebom. Rzecz w tym, że najbliższy z obiecanych przydziałów miał nastąpić dopiero za pięć lat. Dlatego gdy Komorowski pochwalił się swoim sąsiadom, że jego wniosek został rozpatrzony pozytywnie i dostał decyzję o przyznaniu lokalu, każdy z nich nic nie mówiąc kiwał tylko znacząco głową. Nie wiadomo, dlaczego, wszyscy pomyśleli natychmiast o podejrzanych osobnikach odwiedzających szczęśliwca.
Przydzielony Komorowskiemu lokal mieścił się w świeżo wyremontowanej pięknej przedwojennej kamienicy w najlepszej części miasta. Co tu dużo mówić, był to apartament o powierzchni i liczbie pokoi znacznie przewyższających potrzeby przeciętnej rodziny. W jednym z pomieszczeń, bodajże w gabinecie, miał się zachować nawet oryginalny dziewiętnastowieczny żyrandol. W porównaniu z zamieszkiwanym dotychczas przez niego lokum po prostu pałac.
A jednak, czym właśnie tak bardzo Komorowski wszystkich zadziwił, nie wprowadził się do przygotowanego dla niego „prawie pałacu”. Nie oznacza to bynajmniej, że ciągle zajmuje dawne mieszkanie w starej walącej się ruderze – co to, to nie. Kwaterunek pośpieszne przyznał mu jeszcze inny lokal, dla sąsiadów z wcześniejszego miejsca zamieszkania nieosiągalny przedmiot marzeń, znacznie jednak mniejszy i skromniejszy od tego, z którego z niezrozumiałych powodów zrezygnował.
Niektórzy mają to do siebie, że miast troszczyć się o poprawę swojej własnej doli, interesują się raczej sprawami innych. Tę ludzką przypadłość cynicznie wykorzystują rozmaite telewizje produkując rozliczne programy o celebrytach. Okazało się, że ta sama ludzka niezdrowa ciekawość doprowadziła kogoś do wyjaśnienie mieszkaniowej zagadki Komorowskiego. Tym kimś był jeden z jego wcześniejszych sąsiadów, emeryt z detektywistycznym zacięciem. I chwała mu za to.
Wiedziony dziwnym instynktem, a może jednak czyjąś sugestią, dotarł do legendarnej kamienicy-„prawie pałacu” z dziewiętnastowiecznym żyrandolem. Mało tego, stanął nawet przed drzwiami legendarnego mieszkania ostatecznie niezamieszkałego przez Komorowskiego. Emeryt-dedektyw wykazał się niemałą przebiegłością, nawiązując kontakt z zamieszkującymi sąsiednie mieszkanie ludźmi, parą emerytów, mniej więcej w jego wieku. Przedstawił się im jako stolarz umówiony tu przez Komorowskiego. Przekonująco udał zdziwienie, gdy ci poinformowali go z wyraźną satysfakcją, że „ten pan” się tu nie wprowadził i nigdy nie wprowadzi – dopóki oni tu są.
Rozmowa z nimi uświadomiła mu, jak niewiele wiedział o swoim byłym sąsiedzie. Okazało się bowiem, że dla mieszkańców akurat tej kamienicy nie był on wcale postacią anonimową i nieokreśloną, podczas gdy dla niego, który widywał go niemal codziennie, był tylko polującym na koty fanatykiem myślistwa. Starszy pan, uznany przez swoich rozmówców za kolejną ofiarę „tego typa”, został przez nich zapoznany z dziwną historią poprzednich lokatorów mieszkania z żyrandolem. Zamieszkali tu jakiś czas temu. Było to sympatyczne małżeństwo, ludzie kulturalni, wykształceni, a że byli grzeczni i życzliwi, cieszyli się szacunkiem pozostałych mieszkańców kamienicy. Żyli spokojnie do czasu, gdy do ich drzwi zaczął dobijać się Komorowski. Przychodził tu na tyle często, że szybko stał się rozpoznawalny. Ponieważ początkowo wpuszczali go do środka, wyglądało na to, że się znają i łączą ich jakieś wspólne sprawy.
Od pewnego momentu jednak sytuacja zmieniła się o tyle, że częsty gość, okazał się gościem niechcianym, bo przestał być wpuszczany za próg mieszkania. Wtedy też dał się lepiej poznać pozostałym mieszkańcom, dobijając się o otworzenie drzwi do kamienicy a potem robiąc hałas na klatce schodowej. Któregoś razu ktoś z sąsiadów był świadkiem, jak intruz zaczepił na schodach mężczyznę z apartamentu z żyrandolem. Doszło między nimi do ostrego spięcia – krótkiego, bo zaatakowany wcale nie myślał poświęcać mu więcej czasu ponad potrzebny na otworzenie drzwi a potem zamknięcie ich od środka. Według relacji, intruz, nim się oddalił, miał jeszcze krzyknąć w kierunku zamkniętych drzwi: „wystarczy, że będziesz gdzieś jechał i to się wszystko zmieni!”. Gdy dwa miesiące później lokator apartamentu zginął w dziwnych okolicznościach w wypadku samochodowym, mimowolny świadek wykrzyczanych przez „tego typa” słów powiadomił o zdarzeniu policję. Sąsiedzi z kamienicy dowiedzieli się też od wdowy o przyczynie jego niechcianych wizyt. Chodziło o mieszkanie, o apartament z żyrandolem. Powołując się na jakieś nieudokumentowane rodzinne zaszłości Komorowski domagał się prawa do jego zasiedlenia, na co miał otrzymać rzekomo zgodę administracji – jedyną przeszkodą mieli być dotychczasowi lokatorzy. W geście solidarności z wdową mieszkańcy kamienicy skierowali pismo do władz miasta, wyrażając swoje oburzenie na próby usunięcia jej z zajmowanego mieszkania. Zadeklarowali także, iż w żadnym razie nie zaakceptują Komorowskiego w charakterze współlokatora, gdyż ten dał się im już poznać jako osobnik wyjątkowo agresywny i arogancki.
Po kilku kolejnych miesiącach samotna mieszkanka apartamentu ze smutkiem poinformowała swoich sąsiadów, że właśnie otrzymała decyzję administracji o przyznaniu jej lokalu zastępczego w związku z koniecznością opróżnienia dotychczas zajmowanego mieszkania, które ze względu na swoje walory historyczne ma zostać objęte stałym nadzorem konserwatora zabytków. Jakby tego było mało, na odchodne wdowa zakomunikowała im także, iż policja umorzyła śledztwo w sprawie śmierci jej męża, uznając ją za wynik zwykłego zdarzenia w ruchu drogowym bez znamion celowego działania osób drugich.
Potem mieszkańcy kamienicy mieli do czynienia już z samym Komorowskim, względnie z jego ludźmi. Przy każdej możliwej okazji, a po wyprowadzce wdowy widywali go prawie codziennie, dawali mu do zrozumienia jak bardzo jego obecność tu jest i będzie nie na miejscu. Intruz wydawał się jednak osobnikiem na tyle gruboskórnym, że nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Któregoś dnia, gdy ekipa malarska działała już w apartamencie, pojawił się w towarzystwie trzech delikwentów, by wydać stosowne dyspozycje. Po dwóch kwadransach zadowolony opuścił mieszkanie wraz ze swoją obstawą, by wsiąść do windy i zjechać na parter budynku. Pech chciał, że winda utknęła piętro niżej i to tak, że nie dało się z niej wyjść. Wszystko to trwało dobrą godzinę i wpłynęło na wyraźne pogorszenie humoru nowego lokatora. Początkowo wezwany technik nie był w stanie nic zaradzić, tak że wezwano na pomoc nawet strażaków. Wreszcie po godzinie z wciąż unieruchomionej windy dało się wyjść, ale to nie był jeszcze koniec nieszczęść. Schodząc w dół, na jednym z półpięter Komorowski nadepnął na coś śliskiego, złośliwi mówią, że na skórkę od banana, stracił równowagę i stoczył się po schodach.
Gdy znów pojawił się w kamienicy, by ocenić zakończoną pracę malarzy, nogę miał w gipsie. To właśnie wtedy wydarzyło się to najgorsze. Po wytoczeniu się z windy stanął wraz ze swoimi kompanami pod drzwiami apartamentu. To, co tam zobaczył, najpierw wprawiło go w osłupienie, a potem we wściekłość. Na drzwiach ktoś nabazgrał czerwoną farbą krótkie i dosadne: „SPIEPRZAJ DZIADU”. Rozpętało się piekło, które można porównać z atmosferą pałacowego przewrotu a może nawet zamachu stanu. Momentalnie zjawiły się dwa radiowozy policji i jeden nieoznakowany samochód, z którego nerwowo wyskoczyło czterech facetów w cywilu. Natychmiast ściągnięto administratora budynku. Na każdym piętrze postawiono po dwóch funkcjonariuszy, którzy legitymowali i spisywali przechodzących. Po niedługim czasie pojawiło się dwóch śledczych z Komendy Głównej i policyjny przewodnik wraz z psem tropiącym. Wszystko na nic, metodycznie działania przeprowadzone z nadzwyczajnym impetem nie przyniosły żadnego rezultatu. Sprawa była więc naprawdę poważna. Śledczy doszli do wniosku, że jedynym rokującym tropem będzie analiza grafologiczna napisu na drzwiach. Pobrano próbki pisma od wszystkich zameldowanych, względnie przebywających, w kamienicy w ciągu ostatnich dni.
Ostatecznie wynik badań grafologów wprowadził śledczych w stan osłupienia. Okazało się, że z wszystkich próbek, jakimi dysponowali biegli, napis na drzwiach charakterologicznie odpowiadał tylko próbce dostarczonej przez wdowę, uprzednio zamieszkującą apartament - bo rzecz jasna ją też włączono w krąg podejrzanych. Co było jednak nadzwyczajne, to fakt, że podobieństwo charakteru pisma wykazywał nie tekst sporządzony jej ręką a dwuzdaniowy dopisek umieszczony pod tekstem przez jej tragicznie zmarłego męża!
Komorowski odpuścił. Zapewne, by mógł dobrze się tu poczuć, musiałby najpierw doprowadzić do usunięcia z kamienicy wszystkich dotychczasowych mieszkańców. Apartament po wyprowadzeniu się wdowy pozostał niezamieszkały. Władze miasta wpadły na pomysł, że jego obszerne pokoje i gabinety doskonale nadają się na muzeum nie tylko dziewiętnastowiecznych żyrandoli. Zdaniem lokatorów w ten sposób władze postanowiły ukarać ich za okazaną solidarność.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2073 odsłony
Komentarze
JUŻ CZAS NA BIAŁĄ DAMĘ .....
8 Sierpnia, 2010 - 22:12
Świetny ,tekst.A swoją drogą mam nadzieję ,że w Pałacu pojawi się Biała Dama.Nawet kapitalny remont nie pomoże,duchy się tam pojawią w odpowiednim czasie. Może się okazać ,że pana tekst jest proroczy.Oby!!
Ania
podlasianko!,dzisiaj to mu białe myszki migają po upojnym zaprz
8 Sierpnia, 2010 - 22:41
zaprzysiężeniu.
Jeszcze nie wytrzeżwieli.
pzdr
antysalon