Zostań debilem roku, część druga, ostatnia

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

W centrum osiedla stał piętrowy budynek, w którym na parterze mieściły się sklepy a na piętrze bistro, administracja osiedla i osiedlowy dom kultury. W ten weekend zjechała tam ekipa telewizyjna, aby przeprowadzić lokalny casting do programu o nazwie "Zostań debilem roku". W sobotę rano wokół budynku zaroiło się od ludzi, którzy szybko sformowali gigantyczną kolejkę. Mieszkańcy osiedla, którym nagle w sobotni poranek utrudniono dotarcie do sklepów nie pytali "za czym ta kolejka". Nie musieli. Z poczty pantoflowej wiedzieli, że ta kolejka nie prowadzi do żadnego sklepu, tylko na piętro. A właściwie - do gwiazd. Do telewizji, sławy, pieniędzy.
Mieszkańcy osiedla nie pytali kolejkowiczów do sławy także dlatego, że po prostu się bali. Nie bez kozery tytuł programu brzmiał "Zostań debilem roku". Stroje i makijaże odstraszały potencjalnych pytających i były tematem rozmów w innych kolejkach, tych zwykłych, sklepowych.
Oprócz tego pod budynkiem kręcili się najzwyklejsi gapie oraz ci, którzy się wahali - zgłosić się czy nie? Do tej ostatniej grupy należała siostra Łukaszka.
- Faktycznie, nie mam szans - mruknęła przechodząc wzdłuż kolejki wannabe-debili. Startujący na casting podnieśli bardzo wysoko poprzeczkę, jeśli chodzi o kryterium wizualne. Wokalne też, czego dowodem były straszne odgłosy dochodzące z otwartych okien pomieszczeń na piętrze. Ryki, wrzaski, wymioty, łomoty, śpiew falsetem, jodłowanie.
Zasmucona siostra Łukaszka wróciła do domu i ku jej zaskoczeniu zastała mieszkanie puste. Ojciec pojechał naprawić samochód, matka poszła na zakupy, babcia na plotki, dziadek na mszę. A Łukaszek...?
Jury konkursu na kilku godzinach przesłuchań poczuło się zmęczone, zarządziło przerwę na papierosa i wyszło na taras. Taras, tak jak pokój przesłuchań, znajdował się na pierwszym piętrze, zatem jury mogło swobodnie oddać się nałogowi bez obawy, że ktoś z kolejki do sławy zakłóci im spokój swoją obecnością.
- Ja nie mogę, co za debile! - podzielił się refleksją jeden z jurorów. - A ten w tym białym, jak on chodził! - i zademonstrował.
- E lepszy, był ten przed chwilą! On robił tak! - zaprotestował drugi juror i pokazał.
I tak przez klika minut pokazywali i demonstrowali co lepsze scenki, które odbyły się w pokoju przesłuchań. Nagle jeden z jurorów zatrzymał się i zapytał:
- Ej, a co tam się dzieje?
Wszyscy spojrzeli ponad murem tarasu. Po drugiej stronie osiedlowej uliczki stał sobie wieżowiec. I na balkonie naprzeciwko nich, odrobinę wyżej niż taras ujrzeli dwóch chłopaków przewieszających się przez balustradę.
Byli to oczywiście Łukaszek i Gruby Maciek. Stali na balkonie mieszkania Grubego Maćka.
- Oni nas filmują! - rozległo się na tarasie.
Gruby Maciek pomachał ręką, w drugiej trzymając kamerę. Łukaszek zza barierki wysunął tabliczkę z liczbą dziesięć.
- Oni nas... oceniają? - zapytał słabym głosem trzeci z jurorów.
Łukaszek pomachał tabliczką i zawołał gromko:
- Do zobaczenia na youtube!
Na tarasie rozległ się okropny krzyk. Tak okropny, że część z oczekujących na casting poszła do domu.
Stwierdzili, że nie mają szans.

Brak głosów