Szkolna stołówka
Kiedy Łukaszek wraz z Grubym Maćkiem i okularnikiem z trzeciej ławki dotarli do szkoły zaskoczył ich tłum ludzi kłębiący się na szkolnym podwórzu. I nie byli to uczniowie, tylko dorośli, w najróżniejszym wieku i płci.
- Co tu się dzieje? - irytował się Łukaszek. - Przejść nie można!
- To nie idźmy - wpadł na pomysł Gruby Maciek. - Powiemy następnego dnia w szkole, że nie mogliśmy dopchać się do wejścia!
- Ty akurat nawet na pustym boisku miałbyś problem dopchać się do drzwi, taki jesteś gruby - zauważył uprzejmie okularnik i pobił się z Grubym Maćkiem, chociaż w tłumie było to nad wyraz trudne. Nie ma jednak tego złego co by na gorsze nie wyszło, bo dzięki temu zobaczyła ich krążąca w tłumie pani od niemieckiego. Kazała im iść przed sobą i ruszyli w stronę sali gimnastycznej.
- Wejdziemy bocznym wejściem - oznajmiła pani. - Ewakuacyjnym.
- Przecież ono jest zamknięte na głucho - zdziwił się Łukaszek.
- I zawalone sprzętem sportowym! - dodał okularnik.
- Proszę nie siać fałszywych plotek! - zdenerwowała się pani od niemieckiego. - Wczoraj pan od wuefu uprzątnął sprzęt, i teraz to przejście jest od zawsze przechodnie!
- A co to za tłum? - zagadnął panią Gruby Maciek.
- No jak to, nic nie wiecie? No tak, uczniowie... Otóż pan dyrektor wpadł na pomysł, że otworzy szkolną stołówkę dla wszystkich. I szkoła będzie na tym zarabiać, że ho ho!
- I ci wszyscy ludzie... - Łukaszek wskazał tłum.
- Tak...
- Ale jak to? - nie mógł uwierzyć Gruby Maciek. - Czemu tu jest taki tłum? Za centa te jedzenie dają czy jak?
- Nie, nie za centa... - westchnęła pani od niemieckiego. - To co przyciągnęło tu takie rzesze to informacja, że w naszej stołówce miała miejsce rewolucja gastronomiczna...
- Była tu Gegda-Massler?! - wykrzyknął podniecony okularnik.
- Ano była. I jak widzicie rewolucja zakończyła się sukcesem.
Chłopcy popatrzyli po sobie. Z nich trzech jedynie Gruby Maciek regularnie korzystał ze stołówki.
- Nie dopcham się, nie ma szans - wyszeptał smutno Gruby Maciek.
- Wejdziemy od kuchni - zadecydował Łukaszek.
- Co?! Zabraniam wam! - krzyknęła pani od niemieckiego, ale chłopcy zaczęli energicznie przepychać się przez tłum i szybko zniknęli jej z oczu.
Pod drzwiami kuchennymi nie było tłumu, Właściwie stała tam tylko jedna osoba. Był to pan woźny.
- Stać! - zawołał ze szczytu schodów wiodących do drzwi kuchennych. - Uczniowie nie mogą tam wchodzić!
- Ale my nie jesteśmy uczniami - skłamał gładko okularnik. - Tylko... E... Dostawcami!
- Udowodnij to! - zażądał pan woźny.
- Niby jak?
- Pokaż legitymację dostawcy!
- A ma pan prawo nas kontrolować? - odbił piłeczkę Łukaszek. - Kto pan w ogóle jest?
Pan woźny zaniemówił na moment, ale tylko na moment.
- Jak, woźny jestem, nie poznajesz mnie!?
- Niech pan to udowodni - poprosił Gruby Maciek. - Ma pan legitymację?
- Mam! - uradował się pan woźny. - W kantorku! Lecę! Zaczekajcie na mnie, zaraz wracam!
I pan woźny zbiegł ze schodków, przebiegł kawałek wolnej przestrzeni i zanurkował w tłum.
- To co, wchodzimy? - zapytał okularnik.
- Tak mnie zastanawia co oni zmienili w naszej stołówce - zamyślił się Gruby Maciek. - Jedzenie? Stoliki? Wnętrza? Menu?
- Wchodzimy! - zakomenderował Łukaszek i nacisnął klamkę.
Przez ciemny korytarzyk wyszli na stołówkę. Wszystkie miejsca przy stolikach były zajęte przy konsumujących, a przy ladzie dla zamawiających stałą długa kolejka. Poza tym wszystko pozostało bez zmian. Wnętrze, stoliki...
- Jedzenie też to samo - rozczarowany Gruby Maciek omiótł spojrzeniem talerze. Okularnik zajrzał do kuchni i wrócił wstrząśnięty.
- Już wiem gdzie była rewolucja. Personel!
- Są nowe kucharki? - zapytał Łukaszek.
Okularnik potrząsnął głową i powiedział:
- Sami zobaczcie...
Zajrzeli do kuchni i osłupieli. Wszystkie kucharki wyglądały tak samo. Grubo ubrane, w białym kitelku, z szopą blond włosów poskręcanych w sprężynki. Jedna z pań trzęsła włosami na garnkiem, druga gęsto upierścienioną gołą dłonią ugniatała w misce mięso mielone. Właśnie ona ich zauważyła, przerwała ugniatanie i podeszła do nich.
- Nie wolno wchodzić do kuchni! - poinformowała ich zaciskając dłonie aż mielone wyszło zza pierścionków. - Higiena!
- Chciałem zobaczyć co będę jadł - rzucił Gruby Maciek.
- Będziesz jadł? - pani zmrużyła oczy. - Jako kto? Jako klient czy jako uczeń?
- A to jest różnica?
- Jest. Bo jeśli jako klient, to klient nasz pan, płaci i wymaga. A uczeń, żeby jeść musi mieć książeczkę sanepidu. To jak będzie chłopcze?
Gruby Maciek jeszcze raz rozejrzał się po kuchni, przełknął ślinę i oświadczył:
- Właśnie pomyślałem o diecie...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1576 odsłon