Mikołajki w centrum handlowym

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Mama Łukaszka zabrała syna i kilku jego kolegów do wielkiego centrum handlowego. Tam, przy sklepie firmy "Great Night" był kącik zabaw dla dzieci. Kącik można było wynająć i zorganizować tam jakąś imprezę i tak właśnie zrobiła mama Łukaszka.

Dotarła tam wraz z grupką dziatwy (w składzie byli między innymi Łukaszek, Gruby Maciek i okularnik z trzeciej ławki), powitała ją pani z personelu sklepowego. Dzieciaki były bardzo ciekawe co się będzie działo, bo mama Łukaszka obiecała im niespodziankę.
- A więc - powiedziała mama Łukaszka do pani z personelu sklepowego - mam zarezerwowaną tu godzinę. Zebrałam już pieniądze od ich rodziców i zaraz się rozliczymy finansowo. Najpierw jednak chciałabym przypomnieć program imprezy. A więc najpierw soczek i ciacho, potem malowanie twarzy, następnie grzeczna zabawa, na koniec wręcza pani po czekoladowym mikołaju.
Na twarzy dzieci odmalował się zawód.
- Nudy - szepnął okularnik z trzeciej ławki.
- Twoja stara powinna była się wyskrobać - zadudnił swoim standardowym hasłem Gruby Maciek i zaczęli się szarpać. Zaraz jednak przestali, bo zaczęło się dziać coś ciekawego.
- Niestety, nie możemy spełnić pani oczekiwań - powiedziała ze sztucznym uśmiechem pani z personelu.
- Jak to? - zapytała lodowatym tonem mama Łukaszka.
- Nie będzie czekoladowych mikołajów tylko czekoladowe zajączki.
Mamie Łukaszka skoczyła brew.
- A dlaczego nie mogą być mikołaje?
- Bo w ofercie naszej firmy "Great Night" są wyłącznie wielkanocne zajączki - wyjaśniła pani z personelu.
- Dobrze - sapnęła mama Łukaszka. - Sama kupię w sklepie obok te mikołaje a pani im je po prostu da, dobrze?
- Niestety, na terenie naszego kącika nie wolno spożywać rzeczy zakupionych w innych sklepach. Przykro mi - powiedziała pani z personelu, chociaż wcale nie wyglądało, żeby było jej przykro. Wręcz przeciwnie.
- Proszę pani - mamie Łukaszka pojawiła się żyła na szyi. - Ja płacę. Jestem klientem, a klient ma swoje prawa.
- My też mamy swoje prawa - oświadczyła radośnie pani z personelu.
- Nie rozumiem tego. Chcę zapłacić. Wy dzięki temu na mnie zarobicie. I pani mi mówi, że czegoś tam nie zrobicie tak, jak ja chcę. Nie wiem, nie chcecie na mnie zarobić?
- To nie tak... - próbowała bronić swojej firmy pani z personelu.
- Ludzie, pierwszy sklep, który nie chce zarabiać! - pokrzykiwała drwiąco mama Łukaszka. - Nie wiem po...
- A pani myśli, że my tu mamy jakiś duży zysk? - zdenerwowała się w końcu pani z personelu. - Pani! My tu ledwo na zero wychodzimy. Ile pani mi tu zapłaci? Kilkanaście euro! Wielki mi klient! A widzimisię takie jakby cały sklep kupowała! O - o to tak naprawdę chodzi! O sklep! Pani ma tu przyjechać i iść na zakupy i kupić, właśnie, co pani chciała robić przez tą godzinę? Iść do sklepu, prawda?
- Tak... - przyznała zaskoczona mama Łukaszka.
- No właśnie! A my dzieciaki przechowujemy niejako przy okazji i żeby się nie pozabijały z nudów to im robimy malowanie buziek i podajemy soczki! A pani grymasi jakby nie wiadomo co!
- Ach tak - sapała wściekła mama Łukaszka. - To ja... To ja... To ja pójdę na zakupy do innego sklepu! O!
- Ach tak! - oczy pani z personelu zamieniły się w dwie wąskie szparki. - To ja... To ja im napluję do soczków! O!
- Ach tak!!
I tak panie przez kilka minut się licytowały. Aż w końcu mama Łukaszka zorientowała się, że jej syna nie ma przy niej. I innych dzieci też. Okazało się, że poszły pojeździć ruchomymi schodami. Zabawa była pyszna, tym bardziej, że okularnik z trzeciej ławki nigdy nie jeździł ruchomymi schodami. Nie wiedział jak trzeba stawiać stopy wchodząc na nie i dwa razy już spadł. Tym bardziej więc się zdziwili, gdy wpadła na nich mama Łukaszka, krzycząc, że natychmiast stąd idą i dopiero ona zorganizuje im jakąś super imprezę.

Brak głosów