To samo, co roku, część 7, ostatnia

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Popadało. Hiobowscy byli akurat na przejażdżce, a tata Łukaszka był na tyle przezorny, że woził w bagażniku parasol. Po powrocie z przejażdżki parasol suszył się w wannie, a wieczorem trzeba go było odnieść do auta. Zadanie to spadło na barki taty Łukaszka, wraz z drugim zadaniem. Miał odnaleźć Łukaszka, który dwie godziny temu wyszedł na chwilkę przed blok.
Tata Łukaszka wyszedł na osiedlową alejkę i podążył nią w stronę parkingu. Robiło się z każdą chwilą coraz ciemniej, ale zza bloków wyłonił się piękny Księżyc. Tata wyraźnie spostrzegł na parkingu Łukaszka kręcącego się koło czyjegoś samochodu. Skierował zatem swoje kroki w tamtą stronę. Nawet nie był specjalnie zaskoczony, gdy przy otwartej klapie bagażnika Nissana zobaczył zgorzkniałego faceta. Wkładał do kufra jakieś paczki.
- Już mówiłem synowi, że wyjeżdżam - zgorzkniały facet uprzedził pytanie taty Łukaszka.
- Przecież... Pan się niedawno wprowadził...
- No tak, ale... Wie pan, myślałem... - przerwał i obejrzał się. Od strony przystanku tramwajowego szła siostra Łukaszka w towarzystwie dwóch robotników z brygady remontowej. Jednym był robotnik Andrzej, a drugim taki młody robotnik. Siostra akurat opowiadała mu jakiś katastroficzny film, który widziała w kinie. Widać było, że młodemu robotnikowi film przypadł do gustu.
- Wielkie fale przewalające całe budynki - kiwał głową. - I mróz, wielkie mróz. Coś niesamowitego!
- I przy księżycu nie zaznam spokoju - stęknął zgorzkniały facet.
- Bez dramatyzmu proszę - rzekł robotnik Andrzej. - Pan podobno wyjeżdża?
Zgorzkniały facet przytaknął.
- Myślałem, że po tym, co zrobiłem, moje życie nie będzie już miało żadnej wartości, a moje imię na zawsze stało się synonimem... Wiecie czego.
- Co to jest synonim? - spytała siostra Łukaszka, ale nikt jej nie odpowiedział.
- Przemyślałem swoje życie do tej pory... - kontynuował zgorzkniały, ale przerwał mu ironicznie robotnik Andrzej:
- To musiało zabrać dużo czasu.
- ...i stwierdziłem, że czas zrobić coś nowego, coś dobrego, coś anonimowego, coś dla siebie. Odrzucić twarz, odrzucić łatkę i udowodnić...
- To Wielkanoc tak pana natchła? - spytała wzruszona siostra Łukaszka.
- Można tak powiedzieć - rzekł wymijająco zgorzkniały.
- A co konkretnie? - dociekała siostra.
- Daj spokój - wtrącił się tata Łukaszka. - Przecież nie wiadomo dokładnie jak to wtedy było. Ewangelie były wielokrotnie poprawiane, tłumaczone, poza tym pisali je prości ludzie...
Młody robotnik się obraził.
- E, to akurat wiadomo co się wtedy działo. Przy zmartwychwstaniu znaczy się - poinformował zebranych robotnik Andrzej.
- Jak to??? - tata Łukaszka wytrzeszczył oczy.
- Byli przy tym świadkowie. Dwóch żołnierzy, jeśli się nie mylę - robotnik Andrzej rzucił w stronę zgorzkniałego faceta.
- Nic nie widzieli - odparł gorzko facet. - Kamień zakrywający wejście rymnął i zaraz uciekli. To nie było nic spektakularnego, naprawdę...
- No właśnie - odezwał się nadal nadąsany młody robotnik. - Ja bym to zrobił zupełnie inaczej! Tak żeby ludzie na pewno zapamiętali! Niebiosa by się rozwarły, ósma część gwiazd zmieniłaby się w smoki...
- Ten znowu swoje - wtrącił się niezadowolony czemuś robotnik Andrzej.
- Wie pan, to nie jest dobry pomysł - dorzucił uwagę tata Łukaszka. - Mało to było tsunami, trzęsień ziemi, powodzi i innych katastrof? Mało kto pamięta nawet o nich.
- ...tuzin smoków spadający na ziemię... - rozpędzał się młody robotnik.
- Dlaczego akurat tuzin? - spytała siostra Łukaszka kibicująca rozwijającej się wizji z zapartym tchem. Młody robotnik stracił wątek i poskrobał się za uchem.
- E... Bo... No, tuzin, to taka okrągła liczba. Mamy tuzin palców u rąk, czyż nie?
Robotnik Andrzej zasłonił sobie w geście rozpaczy oczy.
- Dwa tuziny! - sprostowała z zapałem siostra Łukaszka i wysunęła przed siebie rozcapierzone palce. - Przecież mamy dwie dłonie, no nie?
I zaśmiała się perliści.
- O ja głupi! - młody robotnik palnął się w czoło i zaśmiał się tak samo jak siostra Łukaszka. - Oczywiście, że dwa tuziny! Nigdy nie byłem mocny w liczeniu!
Tata Łukaszka zasłonił sobie w geście rozpaczy oczy.
- O bogowie! - krzyknął nagle zgorzkniały facet. - Gdzie mój pies!
Zza auta niosło się wesołe szczekanie. Runęli w tym kierunku. Na trawniku stał Łukaszek i trzymał dłońmi psa zgorzkniałego faceta za pysk.
- To specjalnie tresowany pies! - przeraził się facet. - Zabija w ułamku sekundy!
Ale Łukaszek śmiało targał psa za uszy, wsadzał palec pod wargi i pomiędzy zęby, a nawet klepał po nosie. Pies szczekał, ale widać było, że obaj bawią się świetnie.
- Ja chcę pieska! - zawołał zachwycony Łukaszek.
- Taki nam się nie zmieści do mieszkania - skonstatował osłupiały tata Łukaszka.
- Banga! - gwizdnął zgorzkniały facet. Pies wskoczył posłusznie wskoczył na tylne siedzenie, a jego właściciel zasiadł za kierownicę. Zawarczał silnik i po zalanej księżycowym światłem ulicy odjechał swoim Nissanem zgorzkniały facet.

Brak głosów

Komentarze

szkoda, że jej nie będzie....

===

... to przyjemne czasami żyć marzeniami twardo stąpając po ziemi...

Vote up!
0
Vote down!
0

... to przyjemne czasami żyć marzeniami twardo stąpając po ziemi...

#154652

Cóż, dotarliśmy do szczęśliwego finału...

Vote up!
0
Vote down!
0
#154662