List desperata

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

To była sprawa sprzed kilku miesięcy. Tak przynajmniej oznajmił spiker dziennika.
- Ja akurat niczego takiego nie pamiętam - stwierdziła wyniośle mama Łukaszka i zagłębiła się w najnowszym numerze "Wiodącego Tytułu Prasowego". Stronice były otwarte na artykule pod tytułem: "Tylko oczadziały antysemityzmem ciemnogród judzi i jątrzy, że w zeszłą sobotę nie był wtorek!"
- Ja pamiętam - odezwał się Łukaszek.
- Ty lepiej rób te lekcje! - zdenerwowała się mama.
- Nie, czekajcie, faktycznie coś było... - zamyślił się tata Łukaszka. - Ten facet rzucił się pod pociąg...
- Nie pod pociąg, tylko z okna! - sprostowała szorstko babcia Łukaszka. - I jak możecie takie okropne tematy poruszać przy dziecku!
- E tam - odparł dzielnie Łukaszek i dalej stawiał z wysiłkiem kulfony w zeszycie. - Że też w dwudziestym pierwszym wieku każą nam pisać ręcznie...
- Nie marudź! - zgromił go dziadek. - Ja dobrze pamiętam tego desperata! On zostawił list pożegnalny, w którym winę za to, że system tak go osaczył, zwalił na rząd!
- Nieprawda! - krzyknęła urażona mama Łukaszka. - Nie było żadnego listu!
- Desperat zostawił list - jakby na zawołanie odezwał się spiker dziennika. Hiobowscy z trudem zachowali powagę, jedynie Łukaszek pozwolił sobie na bezczelny chichot w rękaw.
- Ja wam...! - zapieniła się mama.
- Po kilku miesiącach udało się odczytać list desperata - przebił się spiker z telewizji. - Dokonał tego Jednoosobowy Mieszany Międzywojewódzki Rządowy Komitet Do Spraw Odczytywania Listów Desperatów. Oto wypowiedź jego przewodniczącego:
- Witam na konferencji - zaczął przewodniczący. - Od razu na wstępie chciałem zdementować wstrętne plotki jakoby desperat obwiniał za swą sytuację rząd. Po wielu miesiącach stosowania najnowszych zdobyczy techniki takich, jak: plamienie, naddzieranie, wypalanie papierosem, paćkanie tłuszczem i pranie w pralce udało nam się odczytać list desperata.
- Po co? - spytał jakiś dziennikarz z sali. - Przecież ten list od samego początku był czytelny!
- Pytanie było polityczne, a pan jest tendencyjny - zauważył przewodniczący i nakazał wyrzucić dziennikarza z sali konferencyjnej. - A teraz czytam pełną treść listu.

To nieprawda, że za moją fatalną sytuację odpowiada rząd. Przecież rząd za nic nie odpowiada, więc jak może odpowiadać za sytuację jednego człowieka? To wszystko wina opozycji. Tak. To przez nich mi duszno w nocy, spać nie mogę, bo się boję, że oni mogą wrócić. Dłużej tak nie wytrzymam. Muszę skoczyć. Jak tego nie zrobię, to on mnie zabije. Wiecie o kim mówię, więc nie podam jego nazwiska. Idę skakać. Zobaczycie jak skacze debeściak!

- Jak pan wytłumaczy to - zwrócił się do przewodniczącego kolejny dziennikarz - że desperat skakał z trzeciego piętra, a list znaleziono na parapecie czwartego piętra.
- Świadkowie twierdzą, że cztery razy skakał - przypomniał przewodniczący. - Pewnie za którymś razem skoczył w górę i dosięgnął.
- Czy już wiemy o której godzinie zginął? - spytał kolejny dziennikarz.
- Proszę państwa, ja jestem tylko od odczytywania listów - przyznał skromnie przewodniczący jednoosobowego komitetu. - Ale sądzę, że zginął wtedy, kiedy skoczył. Godzinę skoku akurat znamy. Wszystkie osiem zegarków, które miał na ręce, zatrzymało się na jedenastej trzynaście.
- W pokoju, z którego skoczył, znaleziono fotografię rządu - przypomniała jakaś pani z redakcji radiowej. - Niektórzy twierdzą, że to oskarżenie.
- Ja uważam inaczej, że przed skokiem chciał popatrzeć na coś miłego sercu - stwierdził pan przewodniczący. - Poza tym on nie miał aparatu, ani nie umiał fotografować. Ktoś po prostu musiał wejść i zostawić to zdjęcie.
Konferencja dobiegła końca.
- I co wy na to? - mama Łukaszka spojrzała triumfująco na resztę rodziny. - Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.
- A w internecie krąży zdjęcie jego listu - wtrącił się Łukaszek. - Tego prawdziwego. I tam napisał zupełnie coś innego, że go zniszczyli, że...
- Sugerujesz, że ten list, o którym mówili teraz w telewizji, to fałszywka? - mamie Łukaszka z gniewu zaczęło skakać lewe nozdrze.
- Tak! - odparł śmiało Łukaszek. Mama sapnęła głośno parę razy po czym sięgnęła po kubek i wolniutko wylała kawę na zeszyt Łukaszka, na stronę, na której pisał zadanie domowe.
- I co ty na to? - spytała lodowatym tonem.
Łukaszek pokiwał zeszytem, żeby kawa równomiernie się rozlała, pochuchał trochę i rzekł:
- Super! Już nie muszę dalej pisać tego nudnego wypracowania. Pokażę to, co mam. Raz, że będę usprawiedliwiony, dwa, że dostanę ekstra pięćdziesiąt punktów do oceny końcowej...
- Za co? - spytał osłupiały tata Łukaszka.
- Za to, że wzrastam w przemocy domowej. A jak jeszcze zgłoszę to pani pedagog, to przyjdzie tu do nas kontrola z fundacji i...
Tata, babcia i dziadek rzucili się wycierać zeszyt.
- Do czego doprowadziliście ten świat?! - warczał tata Łukaszka. - Postępowcy, niech ich...!
Mama siedziała na kanapie, patrzyła to na syna, to na resztę rodziny i wreszcie wypaliła w stronę taty Łukaszka:
- Jak można tak skrzywić psychikę dziecka! To oczywiście twoja wina!

Brak głosów