Dziadek i restauracja, część 2

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Dziadek Łukaszka wędrował sobie znanymi ścieżkami, które zawiodły go pod jego ulubioną restaurację. Podszedł i nacisnął klamkę. Niestety, drzwi pozostały zamknięte.
- Dziwne - powiedział dziadek i przycisnął nos do szyby. W środku definitywnie ktoś był. Migały jakieś cienie, stukały kroki, a ponad wszystkim górował upiorny chichot pulchnej pani afroblond, specjalistki od restauracyjnych przeróbek.
- Łohoho!!! - rozległo się wewnątrz. - Te obrusiki są do zmiany!!
- Nie, błagam! - doleciał głos pana Wieńczysława, właściciela "Kresowej". Dalsze słowa utonęły w huku tłuczonego szkła i przewracających się mebli.
Dziadek Łukaszka cofnął się ostrożnie i chwilę pomedytował, po czym okrązył lokal i udał się na zaplecze. Plac za restauracją był zastawiony samochodami z logo producenta przypraw. Dziadek przecisnął się pomiędzy nimi i zobaczył właściciela. Na schodkach prowadzących na zaplecze siedział pan Wieńczysław i palił papierosa. Świadczyło to o tym, że pan Wieńczysław znajdował się w stanie silnego wzburzenia. Za tak zwanej komuny pan Wieńczysław zapalił papierosa raptem kilka razy. W tysiąc dziewięćset czterdziestym siódmym, potem w pięćdziesiątym trzecim, pięćdziesiątym szóstym, sześćdziesiątym ósmym, siedemdziesiątym, siedemdziesiątym szóstym, osiemdziesiątym i osiemdziesiątym pierwszym. Po zmianie systemu pan Wieńczysław rzucił papierosy. Miało być przecież lepiej, spokojniej, bezpieczniej. Niestety, w okresie, który miał być apogeum szczęścia i dobrobytu pan Wieńczysław wrócił do nałogu i palił bardzo często. Ale któż by się tym przejmował...
Zatem pan Wieńczysław siedział, trzymał w trzęsących się rękach dymiącego papierosa i patrzył smętnym wzrokiem na stertę pak leżących koło drzwi.
- Co się stało?? - przywitał się dziadek Łukaszka.
- Błożesz ty mój - westchnął pan Wieńczysław i zaciągnął się papierosem. - Ta kłobieta straszna jest. Wszystek jedzenie kazała nam wyrzucić, a. Zamaist tego dali swoi przyprawa.
- A mięso? - spytał dziadek, fan mięsa przyrządzanego na kresową modłę.
- Mięsa nie będzie - pan Wieńczysław znów zaciągnął się papierosem. - Una nam już całą kartę ułożyła, z cenami włącznie. Błożesz ty mój, a co w tym mniu, panie! Sami niejadalne rzeczy! Krewetki, panie! Ot, co! Będziem teraz sprzedawali "Krewetki kresowe"!
Dziadek milczał wstrząśnięty.
- Będzie uroczysta kolacja dzisiaj - kontynuował smętnie pan Wieńczysław. - Zaprezentujemy nowe meniu. Gości będą. Pan przyjdzie, a?
Dziadek, niestety, nie dotarł na uroczystą kolację. Wybrał się za to następnego dnia i zastał pana Wieńczysława siedzącego w tym samym miejscu. Czyli na schodkach prowadzących na zaplecze. Pan Wieńczysław tym razem nie palił tylko z filozoficzną miną wpatrywał się w dal. Dal była oddalona o siedem metrów i dwadzieścia sześć centymetrów i miała postać ściany od śmietnika.
- Co się stało?! - wystraszył się dziadek. - Nie udało się?!
- Błożesz ty mój - westchnął pan Wieńczysław. - Sam nie wiem. Gości, owszem, przyszli, i to dużo, a. Kolację ja podał. Sjadli i jedli. A potem...
- Potem co?!
- Katasrłofa - westchnął ponowie pan Wieńczysław. - Ludzi w ty zupje znalezli włosy! Długi! Blond, panie, a! Nie wiem skąd sje une wzięły.
- Błożesz ty mój - jęknął odruchowo dziadek i złapał się za głowę. - Przecież tam była telewizja!
- A, owszem, byli. Ale to fachowcy są - rzekł z niekłamanym szacunkiem pan Wieńczysław. - Tak pokazali, że wyszedł sukces!
- To czemu pan wzdycha?
- Bo uni mnie znów odwiedzą za jaki czas, zobaczyć, jak mnie idzie. Błożesz ty mój...

1
Twoja ocena: Brak Średnia: 1 (1 głos)

Komentarze

Jak to dobrze, ze nie ogladam tego typu kocich wymiotów, jak to kiedyś określił Chandler, czyli prasy kobiecej i programów TV dla młodych, wykształconych z wielkich miast, hi,hi!

Pozdrawiam ;-)

seawolf

Vote up!
0
Vote down!
0

Pozdrawiam ;-) seawolf

#95576