Dziadek i restauracja, część 3, ostatnia
Dziadek Łukaszka skierował się ku swojej ulubionej restauracji o wdzięcznej nazwie "Kresowa". Gnębił go niepokój, czy lokal przetrwał gwałtowne zmiany, jakie ostatnio w nim zaszły. Spodziewał się ruiny, bankructwa, opuszczenia. To, co ujrzał jeszcze spotęgowało w nim niepokój. Pod restauracją kłębił się tłum młodych ludzi. Dziadek jakoś przepchał się do wejścia i wpadł na właściciela lokalu pana Wieńczysława.
- Błożesz ty mój! - powitał go uradowany pan Wieńczysław. - To działa! Tyle ludzi!
- Ale... - i dziadek Łukaszka tym jednym słowem zdołał wyrazić swą obawę, że to miejsce utraci swój charakter, potrawy swoją jakość, a właściciel swoich stałych klientów. Więcej słów dziadek już nie zdążył powiedzieć. Pod lokal zajechało bowiem kilka aut. Należały do telewizji i do producenta przypraw. Z jednego z nich wysiadła pani afroblond prowadząca program.
- Wracam tutaj zobaczyć jak lokal sobie radzi po moich zmianach - powiedziała do kamery pani afroblond i lekko wskoczyła po schodkach do wnętrza. Tam razem z panem Wieńczysławem zasiadła przy stoliku a dziadek Łukaszka pętał się w tle i uważał, żeby nie dać się sfilmować. Sprawdził logo telewizji i stwierdził, że takiej hańby by nie przeżył, gdyby pojawił się w niej na wizji.
- Hm... - zaczęła inteligentnie pani afroblond. Nałożyła na nos okulary i zaczęła przeglądać menu. - Wszystko fajnie, owszem, ceny jak ustaliłam, przystępne, składniki lokalne i świeże. Ale jest jeden problem.
- Jaki to problem, a? - zaśpiewał zaniepokojony pan Wieńczysław.
- To nie jest moje menu - oznajmiła twardo pani afroblond. - głównym daniem miały być krewetki kresowe. Nie ma ich w menu.
- Ano ni ma - potwierdził pan Wieńczysław. - Ludzi ich ni brali, a poza tym za drogie byli.
- Co pan sugeruje?! Że ja się nie znam?!
- Matko Błoska Łostrobramsko! Aliż skąd...
- To czemu pan to wszystko pozmieniał?
- Jaki wszystko? Ja sje trzymał pani zasad...
- Proszę pana, ja mam jedną zasadę! Ma być smacznie jak dla brata! A takiej rewolucji firmować nie będę! - ostrzegła go pani afroblond.
- Nu i dobrze - zgodził się pan Wieńczysław. - Może moja rewolucja jest lepsza, a?
- No wie pan! Mnie rewolucji uczył brat! A on na nich zęby zjadł!
I pani afroblond obrażona wyszła.
- Kebab kresowy? - wyjąkał wstrząśnięty dziadek Łukaszka podchodząc do właściciela. - Teraz rozumiem skąd tu tyle młodych. A znajdzie się jeszcze coś dla mnie? Mój ulubiony barszcz? Moje...
- Nie nerwujsja - uspokoił dziadka pan Wieńczysław. - Ten kłebab kresowy nie jest w całym lokali. Mam ja tu na kuńcu takom maluśkom jizbeczkę. A w nij - łot, porsze ja kłogo. Same specyjały. Taki jak dawni. Tu kłebab zarabia, a tam jest dobre jedzeni.
- Dziękuję, dziękuję - powtarzał dziadek Łukaszka roniąc łzy. Był to jego drugi z najpiękniejszych dni w tym miesiącu. Pierwszy był, kiedy emerytura wpływała mu na konto. - Że też się panu chciało...
- Błożesz ty mój - powiedział pan Wieńczysław uśmiechając się dobrotliwie. - Dla kłonesera zawsze sje znajdzi jakaś nisza.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 823 odsłony
Komentarze
A tutaj
25 Października, 2010 - 20:12
jestem na Facebooku
Marcin BrixenUtwórz swoją wizytówkę