Zwycięstwo Obamy i kłopoty Republikanów
To był najdroższy w historii świata wyścig do prezydentury. Kandydat republikanów Mitt Romney, zgromadził i wydał $1,2 mld (z czego 40% wydały Super PACs), kampania Obamy zaś $1 mld (z czego 12 % Super PACs). Jednocześnie odbywały się wybory do Senatu (1/3 składu) i do izby niższej , oraz wybory lokalne.
Interesującą jest informacja mówiąca, że głosy oddawane w wyborach w USA były liczone przez hiszpańską kampanię SCYTL z Barcelony, która została kupiona przez globalistę, słynnego handlarza walut i spekulanta giełdowego, węgierskiegi Żyda z pochodzenia, George Soros’a, jednego z głównych promotorów Baracka Husseina Obamy.
Według świadków wydarzeń, sam Mitt Romney i jego sztab byli kompletnie zdumieni i zaskoczeni, kiedy w poszczególnych stanach zaczął zwyciężać Obama. Nie spodziewali się zupełnie przegranej, kiedy stało się już jasne, że jest po wszystkim Ann, żona Mitta zaczeła płakać. Wyniki przedwyborczych badań mówiły republikanom o bliskim zwycięstwie...
Ameryka jest ciągle podzielona 51/49. Na wybory jednak poszło 14 mln wyborców mniej, niż w roku 2008. Nie wiele się zmieniło (oprócz rosnącego w zawrotnym tempie imponującego zadłużenia), demokraci mają dalej Prezydenta i Senat, republikanie niższą izbę Kongresu. Słynny lider konserwatywnego radia, Rush Limbaugh dowcipnie wyjaśnił porażkę Romneya:
„Jak możesz wygrać ze św. Mikołajem, który zbudował koalicję głodnych, oczekujących na obiecane rzeczy za darmo? Jeśli ludzie się dowiedzą, że jeden facet rozdaje za darmo telefony, opiekę medyczną, ser, 99 tygodni płaconego bezrobocia, darmowe bony żywnościowe, to pójdą do niego...”
Obama wygrał, otrzymał powyżej 60mln głosów (czyli 9 mln głosów mniej niż w 2008 r.), Romney uzyskał powyżej 57 mln głosów (czyli ok. 3 mln mniej niż otrzymał McCain w 2008 r., ale przy większej frekwencji). Romneya nie do końca poparli konserwatywni protestanci, którzy nie chcieli głosować na mormona, lub liberalnego republikanina.
W wyborach prezydenckich z 2008 r. 75% elektoratu stanowili biali, 12,2% czarni, 8,4% latynosi i 4,5% inni. W tych wyborach nastąpiły przesunięcia demograficzne, biały elektorat spadł do 72%, czarny osiągnął 13%, latynoski 10%, inni 5%. Przegranym w tych wyborach jest również Izrael, amerykańscy Żydzi poparli jednak, podobnie jak poprzednio Obamę.
Na Obamę głosowało 39% białych, ponad 95% czarnych, ponad 70% latynosów, ważnym głosującym blokiem na Obamę były niezamężne kobiety. Z rozżewnieniem można wspominać Szekspira, który ustami króla Ryszarda wołał: „królestwo za konia!”, w tych wyborach o wiele skuteczniejsze było zawołanie Obamy do „syngielek”: „środki antykoncepcyjne za głos!”...
Ktoś powiedział, że Romney apelował do wartości, które kobiety mają między uszami, a Obama wycelował nieco niżej i wygrał! Dla samotnych, niezależnych kobiet to opiekuńczy rząd ma zastąpić męża.
Obama wygrał, ale odziedziczył swój (już nie Busha!) kryzys. Roczny deficyt przekracza $1bln, narodowy dług już wkrótce osiągnie $17 bln, kontynuowanie takiej polityki zniszczy wartość dolara. Na początku 2013 r. poszybują w górę podatki (nie tylko dla bogatych!), wskoczy automatycznie program oszczędnościowy na ok. $110 mld, przyjdą cięcia wydatków na wojsko (więcej ludzi straci pracę), jak i dotychczas popularne programy federalnej pomocy.
Romney przegrał z wielu powodów. Jednym z nich były dwa huragany. Pierwszy to Isaac, który uderzył podczas Republikańskiej Konwencji w Tampie, na Florydzie i spowodował przerwanie w transmisji z konwencji, więc to co było skierowane do krajowego odbiorcy nie dotarło do niego. Również kiedy sen. Marco Rubio przedstawiał Narodowi sylwetkę i życie Romneya, stacje TV przerwały transmisję z konwencji.
Drugi huragan, Sandy uderzył kilka dni przed wyborami i zdestabilizował rosnące poparcie dla Romneya i pomógł Obamie odzyskać prezydencką posturę, szczególnie w mediach.
Oczywiście dziś już widać, że Obama miał lepszy zespół prowadzący kampanię, kierowany przez Davida Axelroda, bezwzględnego stratega wyborczego z Chicago. Kiedy Romney po zdobyciu nominacji republikańskiej zabierał się dopiero za zbieranie funduszy na kampanię prezydencką, został brutalnie zaatakowany w reklamach idących w miliony dolarów szczególnie w wybranych „swing states”, które jak przypuszczano, miały zdecydować o zwycięstwie w tej kampanii. Z tym wymalowanym czarnym obrazem swojego wizerunku musiał Romney podjąć trudną walkę.
Również popularny i dowcipny republikański gubernator stanu New Jersey, Chris Christie, dwukrotnie zawalił w departamencie promowania kandydatury Romneya. Pierwszy raz właśnie na republikańskiej konwencji kiedy to promował siebie, a nie kandydata na prezydenta Mitta Romneya. Drugi raz, kiedy z przesadnie otwartymi ramionami witał Obamę (jak zbawiciela), po uderzeniu huraganu Sandy.
Wzrost akcji i popularności Romneya rozpoczął się po pierwszej debacie prezydenckiej w której błyszczał Romney i ten wzrost został dopiero zatrzymany przez huragan Sandy, który jak wspomniałem w telewizyjnych raportach i czołówkach gazet pokazywał prezydenta Obamę, usuwając w cień Romneya na kilka dni przed wyborami.
Wybór na kandydata na wiceprezydenta, kongresmena ze stanu Wisconsin, Paula Ryana, katolika (Romney mormon) i kongresowego speca od budżetu w dobie narastającego kryzysu gospodarki, wyglądał na trafiony. Władzę przejmie dwóch fachowców i oni wydobędą kraj z kryzysu. Jednak ten wybór okazał się niewypałem, dwóch białych facetów, zupełnie bez charyzmy, miało przeciwstawić się charyzmatycznemu czarusiowi, któremu fakt, nic prawie nie wychodziło, ale który dbał o ubogich ludzi...
Problem z Ryanem był, że prezentował się jak młody profesor, znakomity w liczbach fachowiec, ale bez charyzmy, zdolności ożywienia ludzi i pociągnięcia ich za sobą. Poza tym on nigdy nie startował i nie wygrał nawet ogólnostanowego mandatu (jak senator, czy gubernator.).
Chyba lepszym wyborem byłby już ulubieniec konserwatywnej Tea Party (zrodzonej jako ruch oddolny, sanacyjny na obrzeżach partii republikańskiej), kubańczyk z pochodzenia, ognisty i złotousty młody senator z Florydy, Marco Rubio. Jako latynos miałby on większe szanse przyciagnąć większą ich część do głosowania na republikanów. Chociaż, tu mamy do czynienia z komplikacją: otóż klasyczni latynosi niezbyt lubią Kubańczyków, których kultura, krew i tradycje są historycznie kojarzone z wpływami czarnych niewolników w tym regionie (dziedzictwo plantacji).
Wydaje się, że najlepszym wyborem, autentycznie pociągającym szybko rosnącą populację wyborców pochodzenia latynoskiego, byłaby rewelacyjna gubernator ze stanu Nowy Meksyk, Susana Martinez, a tak mieliśmy dwóch „bladych” fachowców bez charyzmy...
W drugiej i trzeciej debacie prezydenckiej, Romney spasował, próbował zachowywać sie kulturalnie i prezydencko, myśląc pewnie, że zdoła utrzymać przewagę na Obamą osiągniętą w pierwszej debacie. Z jakiegoś powodu nie gnębił Obamę odnośnie kryzysu gospodarczego, rosnącego astronomicznie zadłużenia, czy wychodzącego na jaw zaniedbania i skandalu nie udzielenia pomocy amerykańskiemu konsulatowi w Benghazi, który niepotrzebnie skończył się śmiercią ambasadora Stevensa i trzech innych Amerykanów.
W trzeciej debacie poświeconej sprawom zagranicznym, zachowanie i taktyka Romneya była po prostu niesmaczna. W zaskakujący sposób zgadzał się on prawie ze wszystkim z dotychczasową polityką Obamy, wprawiając w osłupienie konserwatystów: po co nam nowy prezydent, takiego już mamy... Może poradzono mu, że wcześniej za bardzo popierał Izrael, zakwalifikował Rosję jako regionalnego przeciwnika w Europie i może swoją wojowniczością przestraszyć kobiety, które nie chcą słyszeć o wojnie? Więc, aby zrobić „lepsze wrażenie” przykleił się do polityki uprawianej przez Obamę?
Odpowiedzialnymi za taką błędną taktykę Romneya niewątpliwie byli kierujący jego kampanią Stu Stevens i Russ Shriefer. Słowem kampania Romneya przypominała też przegraną, miękką kampanię senatora Johna McCaina z 2008 r., informować, przekonywać, ale nie atakować po kostkach. Jednak kampania Obamy kierowana przez Axelroda nie przebierała w środkach i dzikich atakach na Romneya. Zastanawia ta kulturalna, delikatna gra Romneya względem Obamy, szczególnie, że pamiętamy ostre, brutalne ataki Romneya w prawyborach przeciwko Newtowi Gingrichowi. Zupełnie nie wykorzystano popularnej w kręgach konserwatywnych Sarah Palin, odsuwając ją zupełnie w cień.
Przypomnijmy co wcześniej Obama powiedział na jednym z wieców wyborczych:
„Jeśli oni przyjdą z nożami, my wyciągniemy pistolety...”
W samej Partii Republikańskiej, po przegranej zawrzało. Te frustracje najlepiej oddaje chyba stwierdzenie popularnej liderki konserwatywnego programu radiowego (Polki z pochodzenia) Laura’y Ingrahm, która zauważyła, że jeśli Republikanie nie mogą wystawić kandydata, który zwyciężyłby z Obamą, który niczego pozytywnego nie dokonał w swojej kadencji pogrążając za to kraj w kryzysie, to Partia Republikańska powinna się rozwiązać...
W Partii Republikańskiej od jakiegoś czasu trwa wewnętrzna walka między kontrolującym ją bezideowym establishmentem, a wschodzącymi gwiazdami wywodzącymi się z konserwatywnej i ideowej Tea Party.
Często establishment popiera liberalnych kandydatów (rino – republikanów tylko z nazwy), zwalczając konserwatywnych kontrkandydatów. Tak było np. na Florydzie w 2010, gdzie jednak senatorem został konserwatywny Marco Rubio.
Za dwa lata następne wybory do niższej izby Kongresu i do Senatu (1/3 składu). Wynik tych nadchodzących wyborów odpowie na pytanie , czy Obama zdołał uporać sie z kryzysem gospodarczym i swoją politykę potrafił dobrze sprzedać wyborcom, czy też poniesie porażkę. Ameryka tkwi dalej w kryzysie, z drugiej strony kraj zmienia się demograficznie, coraz więcej młodych ludzi wychodzi z lewicowych piorących ich mózgi uczelni i szkół. W stanach Colorado i Waszington zalegalizowano właśnie posiadanie marihuany, więcej stanów uznało małżeństwa gejów...
Wzrasta rola nowych mediów kształtująca model nowego człowieka, pozbawionego tradycyjnych wartości, które uczyniły ten kraj wielkim. Brakuje starego etosu, zanika poczucie niezależności i odpowiedzalności za siebie. Kwitnie opiekuńcze państwo, w sumie można już powiedzieć, że zapachniało w Ameryce modelem europejskiego socjalizmu i około połowy populacji z zadowoleniem pociąga nosem, nie wyczuwając montowanej pułapki...
Jacek K. Matysiak
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 998 odsłon
Komentarze
Ja to przewidziałem ,bo pewną nację tam widziałem
10 Listopada, 2012 - 19:32
Która miesza jak kogel mogel w pojemniku
Za jakiś czas zbudzą się z ręką w nocniku
Wtedy zacznie się płacz i zgrzytanie zębów
Ale nikt nie wyciągnie ręki do otrębów
Pozdrawiam
"Z głupim się nie dyskutuje bo się zniża do jego poziomu"
"Skąd głupi ma wiedzieć że jest głupi?"