XII. Drugie podejście Iła
Dziennikarze, którzy przylecieli Jakiem-40/044 opowiadają wprawdzie, że widzieli pierwsze podejście Iła, ale o drugim już nic nie wspominają. Prawdopodobnie dlatego, że nie ma ich już wówczas na lotnisku. Dlaczego mieliby zniknąć stamtąd tak wcześnie, skoro ta druga próba miała mieć miejsce już po 10-15 minutach po pierwszym? (http://www.naszdziennik.pl/uploads/special/uzasadnienie.pdf str. 221-222)
Paweł Bogumił Koć w dniu 10 kwietnia 2010 roku przyjechał na lotnisko w Smoleńsku, aby odebrać grupę dziennikarzy, którzy mieli przylecieć samolotem Jak - 40. Po wylądowaniu samolotu świadek odebrał paszporty dziennikarzy, (...) Rosjanie pozwolili dziennikarzom wejść do podstawionych autokarów, bez kontroli paszportowej i celnej. Następnie wraz z dziennikarzami świadek udał się do Katynia.
Co dzieje się zatem po odjeździe dziennikarzy? Oddajmy po raz kolejny głos porucznikowi Arturowi Wosztylowi (http://rebelya.pl/post/2798/zeznania-por-wosztyla-mowi-do-nich-zeby-nie-sch ):
W pierwszej próbie Ił wyszedł lekko z lewej strony pasa i pomimo nieudanej próby poprawienia błędu w prawą stronę odszedł na następne zajście. Podczas drugiej próby wyszedł jeszcze bardziej z lewej strony pasa zwiększył obroty i odleciał.
Chorąży Remigiusz Muś umiejscawia to wydarzenie w czasie (http://rebelya.pl/post/2789/rebelya-ujawnia-pena-wersja-zeznan-remigiusza-m ):
Próby lądowania tego Iła miały miejsce około po 15 i 30 minutach od naszego wylądowania.
Gdzie indziej, zaś o tym drugim podejściu mówi nieco bardziej szczegółowo (http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/dostalismy-zgode-na-50-metrow-t... ):
To pierwsze podejście wyglądało dosyć dramatycznie. Odczekaliśmy 10 minut i usłyszeliśmy, że podchodzi drugi raz. (Muś mówi tu, że po 10 minutach tylko „usłyszeli”, więc, moim zdaniem, nie kłóci się to z jego zeznaniem zacytowanym powyżej) Wyszliśmy wszyscy, razem z naszą stewardessą. Tym razem jednak Rosjanie zupełnie nie trafili w pas. My staliśmy na drodze kołowania oddalonej od niego o ok. 70 metrów. Ił wyszedł niemal dokładnie nad nami. Wiedział, że nie jest nad pasem, więc przed przelotem nad naszym JAK-iem już miał obroty startowe i nie kombinował tylko odlatywał.
Stenogramy mówią natomiast o przedziale czasowym wynoszącym nieco ponad 13 minut (13:13) pomiędzy obydwoma podejściami Iła. Ten wynik uzyskałem przez odjęcie dwóch „stenogramowych czasów” odesłania na drugi krąg Iła-76MD po pierwszym i drugim podejściu (09:25:54 - 09:39:07).
A jak ma opisywać to zdarzenie kierownik lotów Paweł Pliusnin (http://rebelya.pl/forum/watek/11401/ ), którego przesłuchiwać miał w „siedzibie punktu kontrolno-dyspozytorskiego” lotniska „Siewiernyj” w Smoleńsku w dniu 10.04.2010 pomiędzy godziną 15:30, a 18:00 „por. nauk prawnych Macakow O. N.”?
Przy odległości około 1,5 kilometra załoga samolotu, równocześnie ze mną podjęła decyzję o wejściu na drugi krąg. Samolot wykonał... Po zajęciu bezpiecznej wysokości zapytaliśmy załogę samolotu o posiadany zapas paliwa. Załoga samolotu zameldowała o 24 tonach. Podjęta została decyzja o powtórnym podejściu do lądowania. Przed tym (powtórnym lądowaniem – przyp. mój), w trybie łączności naziemnej zapytałem o dyspozycyjność lotnisk zapasowych zwracając się do dyspozytora. W tym momencie otrzymałem wiadomość, że polski samolot TU-154 wystartował. Było to około godziny 9:20-9:25. Od dyspozytora otrzymałem informację o gotowości lotniska zapasowego w mieście Twer. (...) Następnie IŁ-76 wykonał drugie podejście po kierunku lądowania – na odległość około 1000 metrów nie zauważyłem go wizualnie na moją komendę samolot został (odesłany – przyp. mój) na drugi krąg.
Podczas kolejnego(?) przesłuchania w „siedzibie punktu kontrolno-dyspozytorskiego” lotniska „Siewiernyj” w Smoleńsku, w dniu 10.04.2010 roku, mającego mieć miejsce pomiędzy godziną 16:10, a 18:00, a dokonanego tym razem przez „kapitana nauk prawnych Agepiła A.A”, Pliusnin miał powiedzieć (http://rebelya.pl/forum/watek/11401/ ):
Następnie IŁ-76 wykonał 1-e podejście do lądowania, na moją komendę oddalił się na drugi krąg. (...) W tym momencie otrzymałem meldunek – polski samolot TU-154 – wyleci. Było to około godziny 9:20. Następnie IŁ-76 wykonał drugie podejście; na moja komendę został skierowany na drugi krąg.
Pomijając, zdarzające się widocznie w Smoleńsku, meta-fizyczne zjawisko „równoległej ścieżki czasowej” (vide: czas obydwu przesłuchań) i opierając się wyłącznie na tłumaczeniach obydwu zeznań (nie znalazłem nigdzie oryginalnego tekstu przesłuchania), odczytuję dwie – moim zdaniem – bardzo istotne rzeczy.
Pierwsza to ta, że informację o tym co dzieje się na „Okęciu” Rosjanie rzeczywiście mogą mieć z pierwszej ręki (rozpoczęcie kołowania Tupolewa na Okęciu to 7:16 , a start 7:27 - według raportu komisji Millera – przyp. mój) co może oznaczać, że „ruski bardach” w rzeczywistości wcale takim „bardachem" znów być nie musi. Natomiast kolejna informacja, jest moim zdaniem dużo bardziej istotna.
Oto bowiem Pliusnin drugie podejście Iła-76MD umiejscawia w czasie około godziny 7:20-7:25 czasu polskiego. Pliusnin potwierdzać ma też w obydwu cytowanych przeze mnie protokołach, że około godziny 7:20 było już po pierwszym, ale jeszcze przed drugim podejściem Iła! (Tymczasem – przypomnę - oficjalnie, według stenogramów pierwsze podejście miało mieć miejsce o 7:25:54, a drugie o 7:39:07 )
Co również niezwykle interesujące, w piśmie „Polska Zbrojna” (nr. 20 z 16 maja 2010 roku) na str. 10 w w artykule „Smoleńska droga podejścia” Białoszewski i Syrjusz-Wolski piszą (http://www.gazeta-internetowarw.h,ome.pl/index.php?option=com_rubberdoc&... ):
Wcześniej, o godzinie 7.25 w tej samej przestrzeni powietrznej znajdował się rosyjski samolot Ił-76, który próbował lądować na lotnisku Siewiernyj. Po swym nieudanym podejściu został przez miejscowych kontrolerów odesłany na inne lotnisko. W żaden sposób 76 nie mógł spotkać się z Tu-154M Lux, bo ostatnią próbę podejścia przeprowadził o 7.25. Dopiero 2 minuty później Tupolew wystartował z lotniska Okęcie.
Wnętrze Iła-76
TCała treść tego rozdziału znajduje się na XL4.PL
Rozdziały, które zamieszczam na "Niepoprawnych" nie są na bieżąco poprawiane. Dlatego w momencie, gdy ustalę jakieś nowe dane, czy dojdę do odmiennych niż wcześniej wniosków, rozdział ten redukuję w "Niepoprawnych" tylko do jego fragmentu początkowego. Najnowsza wersja zawsze będzie natomiast na mojej stronie xl4.pl. Czytaj więcej na XL4.PL - http://www.xl4.pl/
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 4269 odsłon
Komentarze
wyobrażam sobie scianę w Twoim pokoju
27 Września, 2014 - 11:19
wyklejoną zdjęciami, wykresami, etc, bo chyba nie sposób przechowywać nawet kontekstu czy planu opracowania w głowie
pozdrawiam, ode mnie jak zwykle 5
Do tequili
27 Września, 2014 - 21:15
Poczułem się niemal jak bohater amerykańśkich sensacyjnych filmów o napadach na bank :) Ale nie. Nie mam rysunków na ścianie. W laptopie wszystko. Pozdrawiam.
o 10 IV inaczej
RM
28 Września, 2014 - 04:00
Backup systematycznie robiony? :)
Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym.
Do Gawriona
28 Września, 2014 - 08:32
Dzięki za przypomnienie :)
o 10 IV inaczej
komentarz...
27 Września, 2014 - 12:04
Chylę czoło przed mrówczą pracą wielu NIEPOPRAWNYCH, przypuszcza i mam nadzieję, że przyjdzie czas na przodłożenie przed Sądem RP jej efektów jako dowody w sprawie, nie mniej jednak apeluję do wszystkich,którzy mają moc sprawczą w postaci możliwości publikowania w prasie, tej w miarę ogólnie dostępnej, wszelkich dowodów, które dostarczyli nam sami funcjonariusze FSB t.j. zdjęć pokazujących początek degrengolady Tutki (pierwsze duże części, które odpadły wcześniej, przed Kutuzowa)...Okazuje się a to wynika z rozmów z ludzmi,obcymi ludzmi, że oni kompletnie NIE mają świadomości istnienia i publikowania tych zdjęć w ogólnodostępnych portalach czy nawet GAZETACH- nie potrafili połączyć tego w jedną całośc z powodu natłoku dezinformacji...Skończyc, moim zdaniem ,aktualnie trzeba z publikacjami dla tych,którzy co do zamachu są przekonani, na rzecz tych, którzy nie skojarzyli dowodów ELEMENTARNYCH i ogólnie dostępnych,szczególnie teraz, w przededniu wyborów. Jestem przekonany, że jest to jedyna droga do przekonania 20-30% nie posiadających zdania co do Smoleńska.
Rosjanie nie raz rozpylali z samolotow substancje chemiczne
27 Września, 2014 - 15:19
ktore powodowaly mgle badz opady deszczu.
Te rozmowy wyraznie wskazuja do przygotowan do zamachu.
W pancerna brzoze uwierzyli lemingi i opinia publiczna na swiecie gdyz propaganda kacapska jest
wszechobecna nie mowiac tez ze zachodowi to bylo tez na reke i wyglada ze oni pomogli Putinowi
w tym zamachu poprzezchociazby ciche pozwolenie na ten zamach i pomaganie w zamiataniu tej sparwy,
Do Thomasa555
27 Września, 2014 - 21:19
Ja także uważam, że cały czas trzeba przypominać i pisać o Smoleńsku, bo taki uparte drążenie sprawy, wcześniej czy później musi, moim zdaniem, przynieść efekt w postaci poznania prawdy. Pozdrawiam.
o 10 IV inaczej
Tu-154 przeleciał nad brzozą
28 Września, 2014 - 04:14
10 kwietnia 2010 r. polski samolot Tu-154 przeleciał przynajmniej kilka metrów nad tzw. smoleńską brzozą – wynika z profesjonalnej ekspertyzy, która od 2011 r. znajduje się w posiadaniu prokuratury wojskowej.
Rzekome zderzenie się tupolewa z brzozą to filar oficjalnej wersji zdarzeń z 10 kwietnia 2010 r., lansowanej przez Rosjan i polski rząd. Ekspertyza oparta na badaniu tzw. polskiej czarnej skrzynki (ATM-QAR), wykonana wkrótce po katastrofie smoleńskiej (już w kwietniu 2010 r.) i znajdująca się w posiadaniu prokuratury, jednoznacznie przeczy ustaleniom Tatiany Anodiny i komisji Millera.
Liczby nie kłamią
Chodzi o ekspertyzę techniczną zatytułowaną „Deszyfracja i analiza danych z pokładowych rejestratorów parametrów samolotu Tu-154M nr boczny 101 Sił Powietrznych RP, który uległ katastrofie 10 kwietnia 2010 r.”. Wpłynęła ona do prokuratury wojskowej w lipcu 2011 r. i według informacji „GP” znajduje się w tomie nr 203 akt śledztwa smoleńskiego.
W ekspertyzie – sporządzonej przez producenta tzw. polskiej czarnej skrzynki w tupolewie, firmę ATM – kluczowy jest załącznik nr 3, noszący nazwę „Tabela odtworzonych wartości wysokości lotu i odległości od początku pasa trzech ostatnich minut zapisu”. Zawarte są w nim dane pozwalające na odtworzenie ostatnich sekund lotu, a więc wysokość Tu-154 w odniesieniu do poziomu początku pasa startowego (położonego, przypomnijmy, 255 m nad poziomem morza) oraz odległość samolotu od początku pasa startowego.
Na jakiej wysokości, według ekspertyzy ATM, był w momencie rzekomego zderzenia się z brzozą polski tupolew? W dokumencie można przeczytać, że w odległości 928 m od progu pasa samolot leciał na wysokości 4 m nad progiem pasa (czyli 259 m n.p.m.), a w odległości 849 m od progu pasa znajdował się już na poziomie 7 m nad progiem pasa (czyli 262 m n.p.m.). Brzoza smoleńska, co stwierdza raport MAK, rosła tymczasem w odległości 855 m od progu pasa startowego i – uwaga – na wysokości 248 m n.p.m. Oznacza to, że według ekspertyzy ATM samolot w chwili rzekomego zderzenia się z „pancernym” drzewem leciał na wysokości od 11 do 14 m nad powierzchnią gruntu! W żaden sposób nie mógł więc zderzyć się z brzozą, która – zgodnie z ustaleniami MAK i komisji Millera – została uszkodzona na wysokości około 5 m nad ziemią.
Dane z ukrywanej ekspertyzy ATM to jeden z ważniejszych dowodów na prawdziwość ustaleń ekspertów współpracujących z zespołem parlamentarnym pod kierownictwem Antoniego Macierewicza. Naukowcy ci od 2010 r. – na podstawie rozmaitych badań i eksperymentów (m.in. analizy mechanicznych uszkodzeń skrzydła, badania zapisów komputera pokładowego itd.) – formułowali tezę, że to nie brzoza odpowiada za zniszczenie tupolewa.
Warto podkreślić, że ekspertyza ATM została oparta na odczycie jedynego oryginalnego rejestratora lotu znajdującego się w kwietniu 2010 r. w polskich rękach. Choć dokument od 15 lipca 2011 r. jest w aktach prokuratury wojskowej, śledczy nigdy nie wspomnieli publicznie o wnioskach, jakie można wyciągnąć z załącznika nr 3 do ekspertyzy.
Opinia ATM jest też znana członkom komisji Millera, bo właśnie dla niej niedługo po katastrofie została sporządzona. Konkluzji, wypływających z danych znajdujących się w ekspertyzie, próżno jednak szukać w osławionym raporcie Millera. Co więcej – członkowie rządowej komisji podają publicznie informacje sprzeczne z liczbami zawartymi w opinii ATM. Kiedy w kwietniu 2013 r. grupa senatorów Prawa i Sprawiedliwości skierowała do Macieja Laska czternaście pytań dotyczących katastrofy smoleńskiej, odpowiedź na jedno z nich brzmiała: „Zderzenie z brzozą nastąpiło na wysokości około 1,1 m względem poziomu pasa startowego”.
Niewygodna skrzynka ATM
To niejedyny przypadek, gdy organy oficjalnie badające katastrofę smoleńską tak nieprofesjonalnie (to najdelikatniejsze określenie) podchodzą do danych ze skrzynki ATM-QAR – jedynego rejestratora, którego zapisy nie mogły zostać sfałszowane przez Rosjan.
Rok temu „Gazeta Polska” informowała, że biegli pracujący dla komisji Millera i prokuratury wojskowej uzupełnili niekompletny zapis rejestratora ATM-QAR (skrzynka ta skonstruowana jest tak, że nie zarejestrowała poprawnie ostatniej 1,5 sekundy lotu) dwusekundowym fragmentem kopii innego rejestratora tupolewa (MSRP- -64M-5). Zabieg ten zakrawał na fałszerstwo, gdyż po pierwsze: wykorzystana do uzupełnienia kopia zawierała błędy (co stwierdzili sami biegli), po drugie: wykonana została przez Rosjan bez udziału i nadzoru strony polskiej, wreszcie, po trzecie: zastosowana do uzupełnienia rosyjska kopia we fragmencie, który wykorzystano w Polsce, nie została zweryfikowana w zakresie wiarygodności!
Co więcej, przy uzupełnianiu zapisu skrzynki ATM-QAR biegli – nie wiedzieć czemu – wycięli z niego ostatnie pół sekundy. Dziwnym zbiegiem okoliczności fragment ten zawierał niezwykle ważne informacje dotyczące przyczyn katastrofy. Chodzi o dane wiążące się z ostatnim alarmem TAWS, zwanym też TAWS 38. W sekundzie, w której miał miejsce ów alarm, część urządzeń samolotu zaczęła działać niewłaściwie (wiemy to z wykresów sporządzonych przez polskich biegłych). Tak zwana polska czarna skrzynka ATM-QAR zawierała dokładne zapisy funkcjonowania poszczególnych urządzeń i elementów samolotu w tym kluczowym momencie. Do dziś nie wiemy, dlaczego biegli już po jej zbadaniu wycięli pół sekundy tego zapisu, zastępując go fragmentem z niezweryfikowanej rosyjskiej kopii innego rejestratora.
GP 39/2014 Grzegorz Wierzchołowski
Kto strzelał w Smoleńsku
28 Września, 2014 - 04:29
W lufach pistoletów funkcjonariuszy BOR, którzy zginęli w Smoleńsku, znajdują się tzw. pozostałości powystrzałowe – stwierdzili biegli prokuratury. Śledczy chcą teraz od Rosjan więcej informacji na temat pistoletów ofiar. Niestety, w wyniku popełnionych wcześniej skandalicznych zaniedbań trudno będzie ustalić, kto i do kogo strzelał w Smoleńsku Ta informacja zelektryzowała osoby zainteresowane wyjaśnieniem katastrofy smoleńskiej: broń funkcjonariuszy BOR, którzy ponieśli śmierć 10 kwietnia 2010 r., nosi ślady użycia. Nie wiadomo jedynie, kiedy dokładnie ze znalezionych pistoletów oddano ostatnie strzały. Jeżeli okazałoby się, że z broni strzelano w Smoleńsku, fakt ten rzuciłby całkowicie nowe światło na okoliczności tragedii. Niejasności w ekspertyzach Cztery pierwsze pistolety funkcjonariuszy BOR znaleziono w dniu katastrofy, następne – później. „Magazynki były rozsypane, część amunicji bezpowrotnie zginęła” – mówił w 2010 r. ówczesny szef prokuratury wojskowej gen. Krzysztof Parulski. Broń wróciła do Polski dopiero w 2013 r. Do tego czasu przebywała w Moskwie, znajdując się w dyspozycji rosyjskich „ekspertów”. Teraz – po czterech latach, jakie minęły od katastrofy – w związku z zaskakującymi wynikami analiz prokuratura wojskowa zdecydowała się wystąpić do Rosjan o dodatkowe informacje w sprawie pistoletów. Oficjalnym powodem wniosku polskich prokuratorów są „niejasności w rosyjskich ekspertyzach balistycznych broni funkcjonariuszy BOR, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej”. Bardziej szczegółowych informacji śledczy nie chcą udzielać, wiadomo jednak, że chodzi o tzw. pozostałości powystrzałowe w polskiej broni. Jak mocno zanieczyszczone były nimi pistolety, nie zdradzono. A byłaby to ważna informacja, bo funkcjonariusze zobowiązani byli do czyszczenia broni po każdym użyciu. „Jeśli funkcjonariusze dopełnili tego obowiązku, a znaleziono dużo pozostałości powystrzałowych, oznacza to, że ktoś mógł z niej strzelać w Smoleńsku” – powiedział „Gazecie Polskiej Codziennie” płk Andrzej Pawlikowski, były szef BOR. Według informacji „Gazety Polskiej” stwierdzenie, w jakich okolicznościach oddano strzały z pistoletów funkcjonariuszy BOR, będzie niestety niezwykle trudne. To wynik skandalicznej postawy zarówno Donalda Tuska, jak i byłego szefa Biura Ochrony Rządu gen. Mariana Janickiego. Ten pierwszy pozwolił, by tak istotne dowody jak broń ochrony prezydenta RP trafiły na długo w ręce Rosjan, drugi umożliwił Moskwie poznanie metod, według jakich polscy specjaliści będą badać broń. Janicki spełnia żądania Rosjan Prokuratura wojskowa już w pierwszym wniosku o udzielenie pomocy prawnej do Federacji Rosyjskiej – 10 kwietnia 2010 r. – poprosiła o zwrot broni i amunicji funkcjonariuszy BOR. Odpowiedź Moskwy na polski wniosek była zadziwiająca. Według informacji, do jakich dotarła „GP”, Rosjanie stwierdzili, że najpierw – przed oddaniem stronie polskiej broni – muszą otrzymać od Polaków dwa zbiory dokumentów. Pierwszy dotyczyć miał „broni i amunicji na pokładzie statku powietrznego, a mianowicie modelu i liczby sztuk broni palnej (z wskazówką na poszczególne numery), rodzaju i całkowitej ilości amunicji”. Drugi zbiór dokumentów, których zażądali Rosjanie „w celu rozpatrzenia kwestii o przekazaniu przedstawicielom Rzeczypospolitej Polskiej broni i amunicji, znalezionych na miejscu wypadku”, to wzory dla prowadzenia porównawczych badań balistycznych. Chodzi tu m.in. o sposób analizy śladów po wystrzale na łusce i pocisku. Według tych wzorów Polacy badaliby broń BOR-owców, gdyby dostali ją od Rosjan. Innymi słowy: Moskwa zażądała odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób strona polska analizować będzie ślady na pistoletach swoich funkcjonariuszy. 9 lipca 2010 r. prokuratorzy wojskowi poinformowali szefa BOR gen. Mariana Janickiego o warunkach stawianych przez Rosjan. Błyskawicznie, bo już 15 września 2010 r., wszystkie dokumenty dotyczące broni i amunicji funkcjonariuszy BOR zostały przekazane do Departamentu Współpracy Międzynarodowej Prokuratury Generalnej, a wkrótce potem znalazły się w Moskwie. Rosjanie oczywiście już tak chętni do współpracy nie byli. Po spełnieniu ich żądań przetrzymywali broń Polaków jeszcze przez trzy lata. Kto odpowie za zaniedbania Moskwa – w wyniku służalczej postawy polskich władz – zyskała więc mnóstwo czasu zarówno na usunięcie niektórych śladów, jak i na przygotowanie się na reakcję na ewentualne niewygodne dla nich wyniki badań w Polsce. Sprawa jest o tyle bulwersująca, że istnieją poważne przesłanki, aby sądzić, że tuż po katastrofie w Smoleńsku doszło do użycia broni palnej. Wystrzały zarejestrowane zostały prawdopodobnie m.in. na najbardziej rozpowszechnionym nagraniu z 10 kwietnia 2010 r., znanym jako „filmik Koli”. „Z ekspertyzy biegłych, dotyczącej cyfrowych nagrań wideo, które pojawiły się w internecie po dniu 10 kwietnia 2010 r., znanych pod potocznym tytułem >>samolot płonie<<, wynika, iż w treści tych nagrań czterokrotnie słyszalne są odgłosy przypominające wystrzały, wybuchy; odnosząc się do nich biegli, w wydanej opinii, stwierdzili, że nie ma możliwości jednoznacznego określenia źródła tych odgłosów” – informowała „GP” prokuratura wojskowa. – Dane, jakie posiadamy, utwierdzają nas w przekonaniu, że strzały jednak były. Prokuratura nie podjęła w ogóle żadnej próby zanalizowania tych strzałów, dojścia do tego, kto strzelał, do kogo strzelał i dlaczego strzelał. A tłumaczenie się przez ABW czy przez Centralne Laboratorium Kryminalistyki, że ze względu na szum wiatru nie mogą rozpoznać, czy to był strzał, czy nie, po prostu jest świadectwem krętactwa ze strony prokuratury i tych pseudoekspertów – komentował Antoni Macierewicz w wywiadzie dla telewizji „Gazety Polskiej”. O odgłosach przypominających wystrzały z broni palnej mówili też w zeznaniach rosyjscy milicjanci, którzy zjawili się na miejscu tragedii.
GP 38/2014 Grzegorz Wierzchołowski