Czwarty scenariusz
W kancelarii premiera telefon terkotał, a właściwie wył niemiłosiernie, podczas gdy Donald Tusk, oszołomiony nocą biegania po wałach przeciwpowodziowych, starał się twardo zdrzemnąć i choć na chwilę oderwać od rzeczywistości nie do zniesienia. Zerwał się w końcu z łóżka polowego, które tuż przed powrotem z czuwania nad alarmowym stanem Wisły, rozłożył w kancelarii wierny Paweł Graś; doskoczył do słuchawki i posłyszał znajomy głos Władimira:
- Śpicie, Donaldzie? Szósta rano. Pewnie nie śpicie, pewnie na nogach, jak znam życie.
Premier, który z wszystkich języków najbieglej władał rosyjskim, odrzekł ochrypłym głosem:
- Da, da. A szto słucziłos'?
Powiódł wzrokiem w kierunku zabłoconych gumiaków stojących pod drzwiami. Ociekały wciąż brudną wodą. Oblepione były zielskiem.
- Wiem, że w Polsce ciężko. Pokazywali u nas w telewizji – ciągnął rosyjski premier. - U nas też nie za wesoło, mnóstwo ludzi pije, przestępczość ostatnio wzrosła, a z kolei wielu milicjantów ma depresję lub inne zaburzenia...
- Da, da, ja czitał w gazietie...
- Ale ja nie w tej sprawie dzwonię...
Tusk wyprostował się do postawy zasadniczej, czując, że będzie mowa o czymś ważnym. Może znowu jakiś wariat znalazł coś na pobojowisku w Smoleńsku i zrobił chryję wokół tego z tymi piekielnymi paranoikami z Sieci? Ale przecież tam przed lotniskiem już wszystko zaorane, ziemia nowa dowieziona, trawa posiana, drzewa wyrąbane – co by tam jeszcze mogło na wierzch wyleźć?
- Widzicie, Donaldzie, chciałem wam pewne sprawy wyjaśnić, jak kolega koledze.
Premier odkręcił stojącą butelkę wody mineralnej i zaczął chłeptać, spoglądając przez okno na Warszawę. Z cicho ustawionego radia słychać było dyżurnych redaktorów „Sygnałów Dnia”, którzy z tą samą troską, jak za Gierka, opowiadali o skomplikowanej sytuacji społecznej kraju.
- Otóż... Możecie się dziwić, że tak wolno postępuje to nasze, wasze, hm, przez nas wszystkich prowadzone śledztwo. Jako były pułkownik KGB..., wiecie, co to było KGB...
- Da, da, towariszczu...
- Donaldzie, nie tak oficjalnie. Jesteśmy kolegami – przypomniał mu Putin nieco strofującym tonem. I dodał łagodniej: - Jako były pułkownik z jednej strony mam obowiązek o pewnych, nawet trudnych kwestiach was poinformować, z drugiej, z nielekkim doprawdy sercem to czynię.
Tusk oblizał usta i odstawił wodę.
- Da, ja was słuszaju... - rzekł.
- Wiecie, rozumiecie... To śledztwo idzie tak wolno, tak się trochę mota, bo... co tu dużo kryć, istnieje czwarty scenariusz wydarzeń z 10 kwietnia.
Premier docisnął słuchawkę głową i zaczął pięściami trzeć zaspane oczy.
- Jaa pooniiaał – odparł, wydłużając samogłoski, bo chciało mu się ziewać. - Wy nam prisłali wsie rozpiski. Pakaziwał mienia Pawieł Grasjowicz, moj...
- Nie, Donaldzie, nie rozumiemy się – wtrącił się Putin, odchrząknąwszy głośno. - Nie chodzi o tamte wersje, lecz o tę prawdziwą. To znaczy, tamte też były prawdziwe, lecz ta jest najprawdziwsza. Dlatego i najtrudniejsza do ogłoszenia. Stoicie?
- Konieszno! - wyprostował się Tusk i nawet odruchowo strzelił butami.
- Nie trzeba, Donaldzie – odezwał się nieco zmęczonym głosem rosyjski premier. - Jak stoicie, to sobie siądźcie, żebyście mogli spokojnie posłuchać tego, co mam wam do powiedzenia.
Tusk przysiadł na parapecie okna. Przetarł dłonią nieogoloną twarz. Westchnął i potrząsnął głową.
- Otóż tak naprawdę to był początek wojny.
- Szto? Szto wy skazali?
- No z tym Smoleńskiem – dodał cierpliwie Putin. - Wedle wskazań naszych służb delegacja prezydenta Kaczyńskiego w ostatniej chwili odbiła w stronę Moskwy i chciała wylądować na Placu Czerwonym. Widać to było na radarach i na satelitarnym podglądzie. Mieli zamiar przejąć władzę na Kremlu jak w 1612 roku, stąd też tylu generałów wzięli. Na miejscu katastrofy jeden z naszych śledczych znalazł ponadto ulotkę z napisem: „Katyń pomścimy”, która mówi sama za siebie. Takimi ulotkami chciano w trakcie puczu zasypać całą naszą stolicę. My... my, zrozumcie, Donaldzie, musieliśmy jakoś tej awanturniczej akcji zapobiec. Co by świat o nas powiedział?
Tusk zamknął oczy, gdy rozmowa dobiegła końca. Odłożył słuchawkę. Pilotem włączył telewizor. Ku jego zdumieniu ubrany w polowy mundur, zaczesany w ząbek Tomasz Lis zapowiadał w specjalnym wydaniu wiadomości orędzie naczelnika Bronisława Komorowskiego do narodu, które zaczynało się od słów:
- Jako naczelnik, znaczy namiestnik, znaczy prezydent, znaczy pełniący obowiązki prezydenta, ogłaszam stan wojenny z powodu haniebnego ataku na stronę wikipedii, który nie pozwala mi kompetentnie działać. Przy okazji zablokowane zostają do odwołania strony wszystkich psychopatów szkalujących w Sieci naczelnika, namiestnika, prezydenta, pełniącego obowiązki, znaczy Mnie, a samych tych psychopatów zaczęły z samego rana szukać ludzie generała Bondaryka. Pozostali obywatele zobowiązani są do pomagania przy sypaniu wałów. Zgoda buduje!
Komorowski ubrany w mundur galowy oderwał wzrok znad kartki i odchylił się, by wyciągnąć coś z szuflady biurka, przy którym siedział. Był to biało-czerwony szalik z napisem „Polsza”. Zamachał nim zawadiacko do kamery i dodał z uśmiechem:
- Polska! Biało-czerwoni! Polska!
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1571 odsłon
Komentarze
„Polsza”
21 Maja, 2010 - 21:26
I straszno, i smieszno.
"kurica nie ptica, Polsza nie zagranica" -
22 Maja, 2010 - 01:24
gdzie teraz chowa swoją szyję "gnojek" słów o Polsce - paweł k. - gnojek tak prawdziwy jak "plemiel" donald bezzębny, wnuczek wytrzeszca, żołnierza dziadka z NSDAP, kuzyna merkeli i strasznej eryki..., a co z władamirem P.,
to kto mu wynagrodzi jego ciężką pracę !, kto zapłaci za koszty likwidacji "tupolewa", i jego stresu.
Bóg-Honor-Ojczyzna
Bóg-Honor-Ojczyzna