Stylistyczna rozpoznawalność
Stylistyczna rozpoznawalność
Słowo, to barometr epoki. Znak triumfu i rozwoju myśli lub jego przeciwieństwo; obserwujemy niepohamowane gdakanie i metodyczne butwienie minionego czasu. Mamy więc zdania cherlawe, dowolne, wydezynfekowane z prawdy i odarte z sensu. I zdania te, o zawartości nie popartej faktami, natomiast hojnie obdarzone domysłami, tak są bezbarwne, że aż nie dają się przypisać jednemu autorowi, tylko wielu, a wyrządzają nam, ich czytelnikom, krzywdę podobną tej, jaką przed laty wyrządzał cenzor uzbrojony w brak mózgu i nożyczki podłączone do KC.
W tym sensie zrozumiale brzmi wyznanie Gombrowicza, że nie chce być pisarzem idealnie poprawnym, pozbawionym wszystkich językowych odstępstw od norm, a nie chce, ponieważ ich gorliwe i rygorystyczne przestrzeganie prowadzi do „wykastrowania z indywidualności”.
Zjawisko stylistycznej rozpoznawalności piszącego przyrównać można do głosu aktora: nie sposób pomylić Gustawa Holoubka z Andrzejem Szczepkowskim, Seweryna z Lindą, Dzwonkowskiego z Michnikowskim, Eichlerówny z Jandą. W głosie aktora jest zawarta dusza wypowiadanego tekstu, charakterystyczna intonacja i specyficzne wybijanie sensu utworu poprzez umiejętne rozłożenie akcentów.
*
Słowa są nie po to, by gęba miała zajęcie. Mają służyć nie tylko do ciurkania elokwencji, ale i do odzwierciedlania tego, co się ma zamiar powiedzieć Jednakże między powiedzieć, a powiedzieć, rozpościera się otchłań różnic. Można coś tam wyrazić nie uzyskawszy żadnego oddźwięku. Dzieje się tak, gdy język jest martwy, sparciały, mało elastyczny, nie zmusza do przetwarzania skojarzeń, zadowala się stwierdzeniem gołego faktu, nie rodzi konkluzji, a człowiek, po przewentylowaniu takiej myśli, nie chce zgłębiać, co te znaczenia skrywają pod swoją podszewką.
Lecz są słowa, przeciwne do tamtych: ruchome i rozhuśtane. Kiedy w zdaniu znajdziemy takich kilka znaczeń, nawet pozornie sprzecznych ze sobą, wręcz rządzących się nieznanymi prawami, to nagle się okazuje, że zbudowane z nich zdanie zawiera w sobie nowe barwy i nieprzewidywalne sensy, że tym samym są bogatsze, różnorodniejsze, ciekawsze, że są istotne, ponieważ sprawiają, że zwykła myśl, uszarpana własną miernotą, płytka i „jednowymiarowa”, dzięki owym zbitkom lub skojarzeniom słów, zaczyna wyłazić na powierzchnię znaczeń w zupełnie nowej szacie, zaczyna pączkować prawdami, których nie podejrzewalibyśmy na wstępie. Mówiąc krótko: niektóre są martwe, bo pojedyncze, a inne, składane jak teleskop.
Gdy używamy pierwszych, jesteśmy szablonowi i kołczejemy z poprawności. Lecz jeśli posłużymy się słowem teleskopowym, znajdziemy się wśród barw, które nie są przedawnione, zastarzałe i passe, a nasza wyobraźnia uwolni się od stereotypów, przeniesie nas do krain zbudowanych z nowych zafrapowań, nowych pytań i nowych odpowiedzi, odsłoni przed nami las, rozarium, a nie tylko zwyrodniałe skupisko patyków.
*
Literatura za bardzo wzięła sobie do serca fakt, że mówi się o niej „piękna". Zanadto, gdyż powinna mieć spocony kałdun wystający z niedopiętej koszuli. W moim rozumieniu nie ma nic wspólnego ze stylistycznym betonem: jest prosta, czyli ludzka. Pachnie rzeczywistością; nie nosi kagańca i przepuklinowego pasa. Literaci uwzięli się zażywać słów przyczesanych, słów z porządnym przedziałkiem. Używane przez nich, dzielą się na dopuszczalne i zakazane. Pierwsze, to te z bramy frontowej, wizytówkowe i uładzone, drugie, to te, które ukradkiem przemykają się pod schodami.
Słów potocznych, żywych i obrazowych, używa się niewiele. Kolokwialne, pospolite, chadzające za potrzebą i samopas, słowa na bosaka, z tłuszczykiem i przy kości, wymięte, neologizmy ulicy i bazarów, słowa przy nadziei, zamieszkałe w zwyczajności, nie mogą dopchać się do należnej im nobilitacji.
*
Język twórczy (a nie – odtwórczy) różni się od sucharkowego, poprawnościowego języka używanego w literackiej księgowości tym, że powinien być krwisty i soczysty, a nie - zbiorem słów kostycznych, lub spalonych na węgiel. W tym miejscu najlepiej posłużyć się przykładami zaczerpniętymi z dzieł „klasyków”.
Orwell w „Folwarku zwierzęcym” użył sformułowania „kury skrzeczące z przerażenia”. Mickiewicz: „zakasać pięści”. Balzak: „ziewający koń”.
Czy pisarze ci popełnili błędy? Z punktu widzenia językowego purysty – tak; od razu napiętnuje tego rodzaju stylistyczną woltyżerkę dowodząc, że kury nie skrzeczą, koń nie ziewa, a pięści zakasać nie można. I poprawiacz taki miałby rację, tyle że gdyby nie podobne wygibasy słowotwórcze, nasz sposób wyrażania myśli byłby od czasów Reja wciąż ten sam.
Sądzę, że dzisiejsze zasady, jutro będą uznawane za błędy. Podobnie jak wczorajsze są nie do przyjęcia – teraz. Mówię o tak zwanych modach na poprawne wyrażanie myśli. Między innymi o powtórzeniach. Powtórzenia - nie tylko poszczególnych słów, ale i całych fraz, znaleźć można u Sołżenicyna, Camusa, Bułhakowa, Remigiusza Grzeli, Kapuścińskiego.
Język, styl, gust, nie są to rzeczy zastygłe: podlegają nieustannym, etycznym i estetycznym modyfikacjom w trakcie procesu mentalnościowych przeobrażeń; są kształtowane przez zmiany zachodzące w naszej psychice.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1293 odsłony
Komentarze
Coś w tym jest.
22 Stycznia, 2013 - 12:28
Z dwojga złego lepsze jest niepoprawne niż superpoprawne.
Niepoprawne brzmi bowiem naturalnie i z reguły jest zrozumiałe (wiadomo, jak poprawić), natomiast superpoprawne razi sztucznością i rzadko jest zrozumiałe.
Pozdrawiam
______________________________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
______________________________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart