Duchowa wyżerka

Obrazek użytkownika Marek Jastrząb
Kultura

Przegrzebując się przez chaszcze publicystycznych artykułów, dotarłem do sedna dzisiejszego dylematu z wiarogodnością. Dla mnie termin ów oznacza pewnik, a nie założenie lub spekulację. Słoń jest słoniem i ani trochę nie przypomina mrówki na wrotkach. Las, to las; rzadki lub gęsty, nigdy zaś samotny patyk wetknięty w brzydkie słowo na literę „d”.

Żeby jednak rozpocząć niekończącą się dumkę o wiarogodności, trzeba choć nieco powiedzieć o tym zeszmaconym słówku. Napomknąć, że nie istnieje prawda alternatywna, potencjalna, względna czy domniemana. W tekście o Bergsonie napisałem: „prawdy częściowo słuszne są nieprawdami w całości”. I to jest fakt. I na nim polega rzecz cała. Na dowolnym przedstawianiu prawdy.

Rzetelne operowanie faktami jest atoli nie nazbyt atrakcyjne i aby prawda nadawała się do medialnej konsumpcji, a także „zabezpieczyła” oglądalność, należy ją uzupełnić kapką fałszu. Podretuszować domysłami, niejasnym podtekstem, mętniacką aluzyjnością. Zasugerować, że coś jest na rzeczy czyli posłużyć się powiedzeniem nie wprost, na marginesie. Stworzyć wrażenie, iż wysmarkało się prawdziwą prawdę. Jak to bezczelnie uczynił artysta Klata w Teatrze Starym dodając do utworu Strindberga jakieś wyciągnięte z cylindra durnoty o tragedii w Smoleńsku. Nic więc dziwnego, że widzowie (garstka) wygwizdali to „arcydzieło”. Niezrażony protestem reżyser zabiera się teraz za modernizację „Nie-Boskiej komedii” Zygmunta Krasickiego, ale, jak informuje prasa, co lepsi aktorzy wycofują się z przedsięwzięcia. Tak to bywa, gdyż cherlak długo nie pociągnie na etacie mocarza. Trzeba też dodać: im gorszy artysta, tym głupsza jego interpretacja.
*
Mógłbym do znudzenia kontynuować wyliczankę artystycznych nieporozumień, lecz że jest to robota głupiego, śliskie i mało wdzięczne babranie się w ekskrementach, wolę zająć się konkretnymi przykładami. Tych zaś mam po grdykę.

Męczy mnie bezskuteczność reakcji na masową produkcję sztuki dla intelektualnych dresiarzy, zastanawiam się więc, czy warto poświęcać czas na szperanie w nieczystościach. Gazety kulturalne i mniej niż więcej kulturalne co rusz nagłaśniają kolejne skandale. Niepotrzebnie, bo gdyby je pominęły milczeniem i nie trąbiły o nich na prawo i lewo, już po kilku dniach nikt by nie pamiętał o tych wydarzeniach. A tak, wciąż mamy nieustający Festiwal Imienia Obywatela Magla.

Toteż raz czytam o Wojewódzkim w patriotycznej walce z narodową flagą, nie tak dawno - raport o bohomazie z Papieżem pod meteorytem, albo, bym nie osłabł w złości, rąbią mnie po łbie paskudnym malunkiem przedstawiającym ksiuty kolesia z Chrystusem lub prowokacyjny widoczek genitaliów na krzyżu.

Nie trzeba było długo czekać na pojawienie się hucpiarskich naśladowców ośmieszających wartość „sztuki’. W odróżnieniu od twórczości serwowanej przez artystów tej miary, co Strindberg lub Krasiński, produkcje artystycznych kurdupli wdzierają się do teatru, pchają na wystawy z obrazami i instalacjami, zdobywając poklask gawiedzi czkającej z zachwytu nad wyrobami Wójcickiej w potyczce z wiadrem ziemniaków.

Odkąd kultura sięgnęła bruku i zatarła się granica pomiędzy niską a wysoką, od kiedy nie idzie się połapać co oglądamy, czy popisy jarmarcznych kuglarzy, lub czy bierzemy udział w ozdrowieńczym przeżywaniu inspirujących dzieł zmuszających do refleksji, zapadających w naszą pamięć i wtaczających w fotel - reżyserzy w rodzaju Jana Klaty poczęli zalecać się do niewybrednej publiki. Wyczyniać z tymi dziełami nie to, co stanowiło sens ich stworzenia, ale to, co zgadzało się z upodobaniami przeważającej części widowni.

Przestali zwracać uwagę na jej mniejszość, a zaczęli adresować produkty swoich spracowanych głów - do zwolnionych z obyczaju dobrego zachowania, zabiletowanych koneserów szmiry i tandety, do miłośników artystycznych zadym i spektakularnych bubli. A probierzem tych wzbudzających niesmak „dzieł” był aplauz większości widowni żądnej uczestnictwa w hecy, traktującej teatralny spektakl niczym pobyt w oberży. Jak miejsce, do którego można wtarabanić się w szałowych gaciach, z wypasionym telefonem komórkowym i torbą do rozkosznego ciamkania popcornu.

Brak głosów

Komentarze

"Jak miejsce, do którego można wtarabanić się w szałowych gaciach, z wypasionym telefonem komórkowym i torbą do rozkosznego ciamkania popcornu."

Ostatnio widziałam zdjęcie Jolanty Kwaśniewskiej wchodzącej do teatru w dresie. Być może była to jakaś modna kreacja, która tylko wyglądała jak sportowa bluza i legginsy, ale ja się nie znam, i jak widzę bluzę i elastyczne legginsy, to dla mnie jest dres. I już się miałam oburzyć, ale sprawdziłam, jaki to teatr była First Lady zaszczyca. No i oburzanko - jak się okazuje - całkiem niesłuszne, bo to bardzo postępowy teatr. Nawet, jeżeli nie maja popcornu, to na pewno automaty z batonikami.

Vote up!
2
Vote down!
-1
#392501

Źle oceniony komentarz

Komentarz użytkownika matka trzech córek nie został doceniony przez społeczność niepoprawnych.. Odsuwamy go troszkę na dalszy plan.

Łamanie konwenansów zawsze było przejawem ekscentrycznego lansu w eleganckim światku.
Rzecz w tym, że współcześni "obalacze tabu", mają dość krótki pański genotyp, bo i enklawy stworzone przez "dorobionych" tatusiów nie mają długiej historii.
Ich działanie zatem nie jest "naturalne" i porównywalne do tego typu zachowań, znanych z dawnych, wielkopańskich salonów. Chamstwo i prostacki brak wrażliwości, wyziera z tych czynów na każdym kroku.
Niejeden z nich powiela dokonania swoich ojców lub dziadków.
You tube pełne jest filmów dokumentalnych o profanacjach, których dokonywali bolszewicy.
Oni wszyscy pozostawili po sobie potomków, a ci ,żyją między nami.

Pozdrawiam:)

Vote up!
1
Vote down!
-3
#392511