Neutralni jak neutralnościowcy
Jednym ze szczególnie rozpowszechnionych mitów współczesności jest opowieść o neutralności światopoglądowej państwa. Hasło o tejże neutralności powtarzane jest zwykle przez takich humanistów, którzy albo do religii mają stosunek niechętny, albo wprost wrogi. Z czego ta obojętność lub wrogość wynika nie warto może szerzej się rozwodzić, ponieważ powody mogą być przeróżne. Jeden humanista widział księdza pijaka, więc stwierdził, że Kościół to oszustwo. Drugi naczytał się rozmaitych innych humanistów, którzy mu wyjaśnili, że Boga nie ma. Trzeciego w dzieciństwie rodzice posyłali do szkoły katolickiej i postanowił się zemścić. Czwarty uznał, że religia zbyt wiele rzeczy zakazuje, a życie jest zbyt krótkie, by człowiek mógł sobie pozwolić na niezakosztowanie rozmaitych przyjemności. Piątemu nie podoba się religia, bo akurat zatrudnili go na odcinku „krzewienia kultury świeckiej”. Szóstego diabeł opętał itd.
Neutralność światopoglądową głoszą więc zwykle ludzie, którzy mają całkiem sprecyzowany i zwykle dość agresywnie wyrażany antyreligijny światopogląd, w centrum którego tkwi zwykle kult człowieka (oświeconego - nie ciemnego) oraz fundamentalna krytyka tradycjonalistycznie rozumianych instytucji oraz tradycjonalistycznie (konserwatywnie) rozumianej moralności. Co więcej, neutralnościowcy – tak sobie pozwolę skrótowo nazwać tych humanistów – nie poprzestają na głoszeniu mitu o neutralności światopoglądowej państwa, lecz biorą sprawy w swoje ręce i przekuwają swój (umiarkowanie lub radykalnie) antyreligijny światopogląd w określone rozwiązania prawne. Tak się bowiem ciekawie składa, iż na czele neutralnościowców stoi kasta kapłanów nowoczesnego świata, czyli oświeconych prawników, którzy dzięki swojemu wglądowi w rzeczywistość społeczną, wiedzą, jak naprawić „rozregulowany” przez wielowiekową tradycję mechanizm relacji międzyludzkich. W ten to sposób tradycjonalistycznie pojmowana rodzina, jako związek osób dwojga płci nakierowany na wydanie na świat i wychowanie potomstwa jest poddawana erozji drogą forsowania wizji rodziny jako wesołego związku osób tej samej płci, które, jeśli mają taki kaprys mogą sobie jeszcze dołączyć dziecko do adopcji, a ściślej, do zabawy.
Problemy zaczynają się wtedy, gdy się wykazuje neutralnościowcom, że ich system wartości (a często antywartości – trudno traktować serio, tj. właśnie jako rodzinę i jako wartość społeczną – seksualny związek dwóch mężczyzn czy kobiet) wcale nie jest neutralny światopoglądowo, tylko właśnie antyreligijny i wymierzony w pewien porządek społeczny oraz w czyjeś wolności. Neutralnościowcy bowiem przekonują nas do upadłego, iż nie tylko forsują swoje rozwiązania pro publico bono, ale też, że te rozwiązania implikują jeszcze większą wolność dla poszczególnych ludzi.
Przyjrzyjmy się rozumowaniu jednego ze zwolenników neutralności, o której mowa, czyli Il Professore Sadurskiego:
„Państwo to nie jest po prostu jakaś “sfera publiczna”: to narzędzie władzy, a zatem i przymusu, funkcjonujące w interesie i z mandatu nas wszystkich – wszystkich obywateli i podatników. Co innego – katedra na placu miejskim, a co innego krucyfiks w urzędzie państwowym.”
Tymczasem wydaje się, że właśnie większym problemem jest katedra na placu miejskim aniżeli krucyfiks w urzędzie państwowym. Do urzędu (o ile w nim nie pracujemy) chadzamy z rzadka (bo i tak biurokraci drą z nas ostatnie pasy), zaś na placach możemy przebywać często, zwłaszcza wygrzewając się leniwie latem. Dlaczego mielibyśmy się godzić z tym, że cały czas sterczy jakaś stara katedra, a nie fajny nowoczesny hipermarket albo inny użyteczny i błyszczący lokal? Co człowiekowi neutralnie światopoglądowemu po takiej katedrze? Jeśli to zabytek, obejrzy sobie z raz (choć wystarczyłby przegląd albumu ze zdjęciami), ale co więcej można w katedrze robić? Chyba żeby katedrę zaadaptować na dyskotekę, no to wtedy przynajmniej można się nieźle zabawić. W przeciwnym razie katedra przypomina o mrokach średniowiecza, o feudalizmie, dziesięcinie, inkwizycji, krucjatach i wielu innych rzeczach.
„Druga zasada – to specjalny charakter szkoły: miejsca, w którym kształtuje się sumienia i poglądy młodzieży, nie całkiem jeszcze gotowej do krytycznej refleksji na temat treści jej przekazywanych i niekoniecznie przesiadującej dobrowolnie ileś godzin dziennie w klasach szkolnych.
Na skrzyżowaniu tych dwóch zasad lokuje się specyfika szkół państwowych: miejsca kształcenia dzieci i młodzieży, afirmowanego przez państwo. Tam specjalnie potrzebna jest ostrożność, by treści przekazywane młodzieży – także przez symboliczne przedmioty i zachowania – nie wyrażały oficjalnego komunikatu o państwowej ortodoksji w kwestiach światopoglądowych i religijnych.”
Tu też ciekawa rzecz. Wydaje się bowiem, że skoro 90% Polaków przyznaje się do katolicyzmu, to obecność symboli religijnych właśnie w szkołach stanowi proste przedłużenie tego porządku społecznego, który w naszym kraju z katolicyzmem jest historycznie powiązany. Już abstrahuję od tego, że katolicyzm przyczynił się do przetrwania Polaków w wielu ciężkich (także dla państwa polskiego) czasach i od tego, że komuniści toczyli ostentacyjną walkę i z krzyżami, i z religijnością, więc to „wiszenie” czy „eksponowanie” krzyży ma dla polskich rodziców i nauczycieli dodatkową wartość, dodatkowe przesłanie. Dla każdego wolnościowca zatem ów wolny wybór Polaków, by sobie krzyże wisiały w szkołach powinien być czymś, co szczególnie należy uszanować, nie zaś piętnować, chyba że mamy do czynienia z takim ujęciem wolności, które wiąże się z jakąś antyreligijną ortodoksją, no ale wtedy trzeba to mówić wprost, nie zaś udawać, że nie o to chodzi.
Oczywiście, gdyby przeprowadzono całkowitą prywatyzację szkolnictwa i rodzice zgodnie by zdecydowali, że większość szkół w Polsce powinna być po prostu katolicka (i nic wtedy żadnym oświeceniowcom do tego), a kto chce, to może sobie chować dzieci po antykatolicku, ale za własne pieniądze – sprawy rozwiązałyby się dość szybko. Już dzisiaj zresztą run na przedszkola i szkoły katolickie (a więc o „podwyższonym rygorze” i formujące dzieci od najmłodszych lat w wierze Chrystusowej) jest taki, iż rodzice zapisują swoje potomstwo na długie lata przed posłaniem do danej instytucji. O, zgrozo, powstają nawet katolickie szkoły dla chłopców i osobno dla dziewcząt, a więc „niekoedukacyjne”, co dla każdego oświeceniowca musi stanowić kamień obrazy, no bo, jak się możemy domyśleć, o „edukacji seksualnej” (w stylu Marcuse'go) tam pewnie nie ma mowy.
Nowe oświecenie jednak łączy się z taką wizją państwa, które „koryguje” ciemnotę. Tak więc to nie rodzice powinni mieć wpływ na to, co ma być w szkołach (zarówno pod względem programowym, jak i symbolicznym), lecz oświeceni prawnicy i urzędnicy, którzy wiedzą o wiele lepiej od ciemnoty, jak wygląda społeczny ład. W miejsce absolutystycznej etyki katolickiej wprowadzić się chce absolutystyczną etykę permisywizmu moralnego i w ten sposób pozamiatać po tradycjonalistycznym porządku społecznym, mimo że w tylu eksperymentach związanych ze zwalczaniem religii, polało się tyle krwi.
http://wojciechsadurski.salon24.pl/140351,skrzyzowania
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1089 odsłon
Komentarze
Re: Neutralni jak neutralnościowcy
26 Listopada, 2009 - 20:37
Myśle o Państwie, w którym istnieje równowaga i możliwość realizacji celów zgodnych z naszymi sródżiemnomorskimi korzeniami .
Państwo powinno stać na straży wartości i nie ulegać nowinkom. Nowinki widziałbym w zakresie egzekutywy .
Tymczasem system RP-PO oparty na "nowoczesnych ideach" utknął w XIX wieku .Sposób sprawowania rządu , kierowania obywatelami nijak się ma do głoszonych haseł.
Weżmy choćby szkolnictwo . "Nieprzystojna propozycja "- edukowanie na miare potrzeb obsługi taśm produkcyjnych .
Zmarnowane 50% godzin lekcyjnych na wkuwaniu wikłacz-pedji.
To że tak łatwo jest wywołać konflikt światopoglądowy jest wodą na młyn wszelkiego rodzaju politykierom .
Łatwiej się gada niż buduje . Niestety lecimy na lep frazeologi wszelkiej maści guru .
Oszustwo semantyczne
27 Listopada, 2009 - 15:07
Neutralność światopoglądowa forsowana przez postępowców sama jest światopoglądem, a więc tym samym nie jest neutralna światopoglądowo. Coś co jest neutralne nie wchodzi z niczym innym w konflikt, dlatego właśnie bo jest neutralne. Skoro neutralność światopoglądowa tak często wchodzi w konflikt ze światopoglądem chrześcijańskim, nie jest neutralna, a więc jest to oszustwo semantyczne postępaków.
Re: Neutralni jak neutralnościowcy
27 Listopada, 2009 - 21:27
Podobnie twierdzenie, że nie ma Boga / bogów nie jest obojętne światopoglądowo. Jest to opinia, że istnieje ZERO bogów. Problem z neutralnością światopoglądową ma tutaj swoje korzenie. Neutralność światopoglądowa nakazuje (nie wiadomo dlaczego) głosić światopogląd ateistyczny, choć dużo poprawniej byłoby głosić istnienie Boga. Wydaje się, że neutralnościowcy są "niepoprawni", bowiem w takim kraju jak Polska winni głosić istnienie neutralnego Boga, a oni uważają, że myśl ta sprowadza się do nieistnienia Boga. Przepraszam, że nieco mętnie, ale jest w tym jakieś dziwne zaplątanie w które neutralnościowcy sami wpadli.
Ujmując to jeszcze inaczej: powinniśmy sobie raczej wyobrażać neutralność W BOGU niż neutralność BEZ BOGA. I tylko dziwi fakt, że taka opcja u tak neutralnych ludzi wydaje się nie do przyjęcia.