BYLEJAKIZM

Obrazek użytkownika Marek Jastrząb
Kultura

Ilekroć myślę o losach tego pisma, pisma, którego nie zniszczył komunizm, zaś wykończył kapitalizm, a raczej jego parodia - dokucza mi depresja; lata temu krążyła po Polsce piosenka Sikorowskiego Nie przenoście nam stolicy do Krakowa. A ja sobie śpiewałem: nie przenoście nam Przekroju do Warszawy.

Niestety, moje modły trafiły pod niewłaściwe niebiosa i magazyn zszedł na dziady: jeżeli przed przeprowadzką w 2002 r. jego nakład oscylował w granicach siedmiuset tysięcy egzemplarzy, to po przenosinach, zmianie profilu i właściciela, dopełzł do czołówki marnych piśmideł o nakładzie nie przekraczającym trzydziestu tysięcy.

Kiedy więc mam wolne od myślenia o tu i teraz, gdy chcę się odprężyć, zaglądam do szafy zapełnionej starymi rocznikami tego czasopisma i wracam do lektur wywodzących się z czasu bajek o żelaznym wilku czy opowiastek o wierzbach na gruszce. Ogarnia mnie wtedy uczucie wściekłości, że jego poszczególne egzemplarze nie mogą udowodnić głuszcom i ślepcom, że za komuny też istniało kulturalne życie. Tu stara śpiewka: życie było wtedy (pod pewnymi względami) lepsze, bujniejsze, znacznie ciekawsze od teraźniejszego, wzbogacone o przeżycia z pogranicza duchowego wykwintu.

Lecz, jak to bywa z podróżami po sentymentach minionej świetności, poczęły mnie dręczyć dwubiegunowe, naprzemienne reminiscencje, uczucia zabarwione goryczą, żalem i mgławicowymi euforiami.

Z jednej rozpierało mnie uczucie dumy na myśl, że nawet w chwilach, gdy po naszym kraju grasowały ideologiczne tłumoki, plenił się zamordyzm, potrafiliśmy przeciwstawić się tym idiotyzmom tworząc unikalny tygodnik. Natomiast z drugiej strony zastanawiam się, jak to możliwe, że w czasach, gdy nareszcie jesteśmy wolni od grasantów i nie gnębią nas jakiekolwiek cenzury, ciągle nie stać nas (przy obecnych zdobyczach technicznych!) na kontynuowanie wypracowanych i sprawdzonych wzorów wydawania takich pism, a przeciwnie, stać nas na ich likwidację.

Hołubimy w sobie ongisiejszy zwyczaj czytania kulturalnych periodyków. Z nawyku sięgamy do ich lektury, by już po chwili stwierdzić z rozczarowaniem, że jest coraz mniej znanych i lubianych, a powstaje coraz więcej przeciętnych, że zapanowała wszechobecna moda na korektorskie niechlujstwo czy niski poziom sztuki poligraficznej.

Nie ma w tym jednak nic dziwnego: to nasza cena za niedoinwestowanie kultury, bo za obecny stan rzeczy odpowiedzialny jest skandaliczny procent budżetu; podczas, gdy w innych krajach wydatki na naukę czy oświatę albo się zwiększają, albo utrzymują na wysokim poziomie, my jako kraj cywilizowany, a więc mądrzejszy od reszty Europy, ze wszystkich sił staramy się je zredukować.

Onegdaj narzekaliśmy na szarobury entourage socjalizmu, na wtłoczenie nas w przeciętność. Ponoć zakończył się najgorszy etap naszego istnienia „w kraju nad Wisłom”. Wszelako nie potrafimy go dotąd zastąpić efektywniejszym i znowu, jak za minionych lat, tkwimy w przedsionku do zwyczajności.

Jest mi z tego powodu przykro, a podejrzewam, że nie tylko mnie, bo sprawa jakości edytowania czegokolwiek staje się coraz szerszym i niepokojącym zjawiskiem. Mógłbym więc znowu międlić polemiczne słowa, dlaczego jest nie tak, jak nie chcieliśmy, mógłbym przerzucać się samograjowymi argumentami, ile to nam się poplątało na odcinku kultury, ale czy od mojego marudzenia przybędzie rozumu tym, co go utracili?

A jak czytam, kto w nim pisał, zalewa mnie krew. Z autorów polskich: Maria Dąbrowska, Zofia Chądzyńska - kongenialna tłumaczka Julio Cortazara, Magdalena Samozwaniec, Stefania Grodzieńska, Izabela Czajka, Wanda Falkowska, Maria Zientarowa (Wojna domowa), Konstanty Ildefons Gałczyński, Sławomir Mrożek, Stefan Wiechecki, Jan Stoberski.

Jerzy Szaniawski drukował opowiadania o profesorze Tutce, Jan Kamyczek prowadził specjalną rubrykę savoir-vivre’u. Można było zapoznać się z literackimi rozważaniami Artura Sandauera, napawać twórczością Stanisława Dygata, esejami Jana Błońskiego, zza Żelaznej Kurtyny nadsyłali reportaże zza granicy Olgierd Budrewicz i Roman Burzyński, co w gomułkowskich czasach było ewenementem.
Rysunkami przyozdabiał tygodnik Antoni Uniechowski, Zbigniew Lengren zamieszczał swojego Filutka, ilustrował niezapomniany Daniel Mróz, wierszy dostarczali Jan Brzechwa, Janusz Minkiewicz, Ludwik Jerzy Kern, felietonami sypali Jerzy Waldorff i Lucjan Kydryński, a jego brat, Juliusz Kydryński, przetłumaczył Most na rzece Kwai, swoiste uzupełnienie filmu niedostępnego w naszych kinach wyświetlających radzieckie gnioty. W nim publikował swoje powieści (Katar, Śledztwo) Stanisław Lem. W nim też Piotr Skrzynecki przedstawiał swoją obrazkową powieść (Szaszkiewiczowa, czyli „Ksylolit w Jej życiu”).

Natomiast zgniły zachód reprezentowali Françoise Sagan, Curzio Malaparte, Franz Kafka, niedościgły humorysta - Roald Dahl, Luis Borges, Ramon Gomez De La Serna i wielu, wielu innych pisarzy, grafików, malarzy, których tekstów próżno by szukać na kulturalnej mapie innych czasopism. Tu znalazły bezpieczną przystań i to wokół niego skupiły się wybitne indywidualności tworzące niepowtarzalny klimat.

Wbrew socrealistycznym modom na intelektualną zgrzebność, dzięki konsekwencji, uporowi, dyplomacji w redakcyjnych rozmowach z ciemniakami od cenzury, narodził się znany i masowo czytany periodyk. Znany powszechnie, gdyż na ówczesnym „rynku” był wyjątkiem, odmianą, nieustannym udowadnianiem, że przy odrobinie dobrej woli może powstać coś wspaniałego, coś wyraźnie, dobitnie, namacalnie różniącego się od partyjnych zaleceń.

Marian Eile, pierwszy Naczelny (od 1945 do 1969 r.) przeszedł do historii, a razem z nim wykruszyła się stara wiara i nastało WIELKIE BUM i „nadejszły” czasy zwycięstwa miernot.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)

Komentarze

 

Mam mieszane odczucie w związku z Tygodnikiem. Był u mnie w domu od najwcześniejszego dzieciństwa. Dzieciaka bawiły przygody profesora Filutka (potem już tylko Filutka - widocznie zaczęli obrastać w dostojność profesorowie powojenni). Uczyły wskazówki Janiny Ipohorskiej (Jan Kamyczek), nawet gdy trzeba było jeść rybę dwoma widelcami - pewnie nóż do ryby nie przeszedłby... przez cenzurę.  Z roku na rok stawały się coraz bardziej zrozumiałe „Myśli ludzi wielkich, średnich oraz psa Fafika”.  Uczty duchowej dostarczały genialne hasła cotygodniowej krzyżówki (jaki dumny byłem z siebie, gdy samodzielnie odgadłem "Stan nie da psa").
Ale był też August Bęc-Walski, a potem August Bęc-Walski jr.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:August_Bec_Walski_1950.jpg
Może i obaj panowie na prawdę żyli sobie w Krakowie i okolicy - skądś się przecież wziął miłościwie nam dzisiaj rozpanoszony August Bentz-Valsky III.  Ale to nie przeciw rodowi Bęc-Walskich było skierowane „ostrze satyry”, bardziej pasujące do „Karuzeli”, niż do „Przekroju”.  
Były pohukiwania na „reakcję”, na „odwetowców z Bon”.  Była „konstruktywna krytyka” Prymasa i biskupów. Były obowiązkowe laurki dla „przedstawicieli najwyższych władz partyjnych i państwowych” i dla „braterskiej przyjaźni”.  
Był cały tamten jad pierwszej komuny, który się wpychał miedzy Budrewicza, Kydryńskiego, Wacusia, Lema i „Demokratyczny Savoir-Vivre”.
 

Jaki udział w oswajaniu Czerwonego miał „Przekrój”?

Vote up!
0
Vote down!
0

<p>ro</p>

#372490

Powiedziałbym raczej, że jednym z zadań "Przekroju" było bardziej "oswajanie z Czerwonym" niż "oswajanie Czerwonego". Ale faktem jest też, że robiono to z dużym taktem i poczuciem dobrego smaku. Nic zresztą w tym zaskakującego, bo zaangażowana była w tworzenie tego tygodnika przedwojenna polska inteligencja, po której dziś pozostało już tylko mgliste wspomnienie.

Do ciekawej listy autorów wzbogacających w oryginalny sposób "Przekrój" dodałbym jeszcze Rolanda Topora z jego makabrycznymi rysunkami:

oraz Dino Buzzatiego z jego krótkimi, często półfilozoficznymi, opowiadaniami.

 

Vote up!
0
Vote down!
0
#372500

Faktycznie, błąd. Miało być "uswajanie Czerwonego", ale Word - Wielki Jezykoznawca wiedział lepiej. 

Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

<p>ro</p>

#372504

Dziękuję Panu za przypomnienie tamtych lat; czytałem "PRZE/KRÓJ" od pierwszego numeru i niełatwo było mi się pogodzić z jego, że tak powiem, odejściem.

Trzeba się jednak pogodzić z bezpowrotnym odejściem i tego pokolenia niedorżniętej inteligencji, drobnomieszczan i "bezetów" które "Przekrój" tworzyło oraz konsumowało, i tej epoki, w której poczucie humoru i dobry smak broniły się jeszcze - czasem skutecznie - przed zmasowaną agresją chamstwa i barbarzyństwa.

Dziś "PRZE/" jest już oczywiście niepotrzebny, i niemożliwy; nie sądzę, by mógł stanąć w Krakowie pomniczek wdzięczności dla Mariana Eilego, choćby był przystosowany do estetycznych nawyków i upodobań nieznanych sprawców aktów wandalizmu.

Pozdrawiam Pana ponuro, ale z nadzieją, że jeszcze będziemy się jakiś czas uśmiechać - choćby do profesora Filutka.

AT.

PS.

Do listy wspomnianych przez Pana Autorów warto by może dodać nazwiska L.J. Kerna i Stefana Kisielewskiego (Teodora Klona).

Vote up!
0
Vote down!
0

Andrzej Tatkowski

#372498

nie darzę sentymentem "Przekroju". Właśnie przez tę swoją inteligenckość, pozorną elitarność był niebezpieczny. To, co napisał Ro - uswajał czerwone. Pokazywał, że przecież w komunie nie wszystko jest przaśne i robotniczo - chłopskie. Inteligencja pracująca (cokolwiek to znaczyło) też ma swoje miejsce, a czerwone może mieć ludzką, inteligentną, kulturalną twarz.
Pułapka, ot co.

..............................................
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a Magyart Ps.33,5

Vote up!
0
Vote down!
0

...............................................
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a Magyart Ps.33,5

#372507

gość z drogi

tygodnik dla papierowej" enteligencji"skłamałabym jednak,gdym napisała,że nie czytałam...a czytałam jako bardzo młode  dziewczę wieści o nieziemskich protoplastach pewnego egzotycznego plemienia...ba zaczytywałam sie wręcz...

Wtedy takie informacje były skąpo "wydzielane" przecież były tylko "Problemy" i "Wieki mówią "

pozdrowienia...

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#372509

też czytałam, choć dopiero w latach 80-tych, wcześniej nieco za młoda byłam ;)
Chodzi tylko o właściwe proporcje i rozumienie, skąd się ta "klasa i jakość" brała i jaki miała cel.

Pozdrawiam serdecznie i...lodowato (tak w ramach łagodzenia upału ;)))

...............................................
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a Magyart Ps.33,5

Vote up!
0
Vote down!
0

...............................................
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a Magyart Ps.33,5

#372510

gość z drogi

co do gazety z przed lat....to moje doświadczenia sięgają innej epoki,moze nie tej ze zlodowacenia,ale blisko...

dzieckiem byłam,gdy Magdalenę Samozwaniec czytałam...Wiecha też, :)i jego genię...:)

ale i Kydryński,to był juz Ktoś...i jego audycja muzyczna słuchana z radia z zielonym oczkiem...również...i ta jego" eRta Kit" :)

serdecznosci szara Koteczko :)))

ot starych wspomnień CZAR :)

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#372511

Jak to, miałoby nawet tego nie być? Same szare, zgrzebne, ideologiczne piśmidła?
Czy uchowałaby się w Polsce w tej sytuacji jakaś inteligenckość? Potrzebna była enklawa, która tę inteligenckość podtrzymywała. Wydaje mi się, że po 1989 roku spadalibyśmy (bo spadamy) z dużo niższego poziomu.

Vote up!
0
Vote down!
0
#372519

Mówią, że natura nie znosi próżni. Gdyby wokół było tylko szaro i zgrzebnie, pojawiłyby się inne formy życia kulturalnego. W większości poza oficjalnym obiegiem. A do tego przecież władza ludowa nie mogła dopuścić. Trzeba było jakoś "skanalizować" potrzeby.
Dopiero od czasu stanu wojennego ludzie inaczej zaczęli patrzeć na ofertę władzy i właśnie wtedy zaczęło się tworzyć niezależne życie kulturalne.

...............................................
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a Magyart Ps.33,5

Vote up!
0
Vote down!
0

...............................................
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a Magyart Ps.33,5

#372523

W ówczesnych warunkach, np. w czasach gomułkowskich, byłoby trudno o inne formy. Może powstałoby coś w większych ośrodkach - zresztą i tak dokładnie zinfiltrowane przez SB i o bardzo małym zasięgu. A co z małymi miejscowościami? Inne formy kultury tam by nie dotarły na pewno ani nikt by ich tam nie tworzył, zresztą na czym. 'Przekrój' tymczasem docierał do każdego zakątka.

Vote up!
0
Vote down!
0
#372529

Przez zapomnienie chyba nie wspomnałeś o wspaniałych krzyżówkach z hasłami dla myślących. Było nad czym się pogłowić.

Pozdrawiam Niepoprawnie

krisp

Vote up!
0
Vote down!
0
#372526

[quote=krisp]Przez zapomnienie chyba nie wspomnałeś o wspaniałych krzyżówkach z hasłami dla myślących. Było nad czym się pogłowić.

Pozdrawiam Niepoprawnie

krisp[/quote]
bulsara

Krzyżowki to było coś!!!

Pani Kalkowska opowiadała mi jak zwyczajowo zabierała się do układania tychże.
Otóż najczęstszą pozycją było leżenie na brzuchu na dywanie a wokół
porozkładane rozmaite źródla typu mitologie,słownik W.Kopalińskiego,leksykony,encyklopedie .
Tak więc myśmy się gimnastykowali umysłowo nieźle,lecz autorka też starała się nas zaskoczyć.
Co do Pana M.Eilego wiadomo było kiedy ma kiepski nastrój (jeżdził wtedy czerwonym Fiatem 132,)a kiedy był w wyśmienitym humorze (pojawiał się w Fiacie 132 -zielonym).To była końcówka lat siedemdziesiątych.

Vote up!
0
Vote down!
0

bulsara

#372542