Dlaczego "Sieci" jest gorsze niż "Do rzeczy"
Postanowiliśmy z Toyahem, że damy dziś obaj teksty konkursowe. To znaczy takie prawie konkursowe, bo bez tych wszystkich kolorowych tabelek. Postanowiliśmy, że omówimy najnowsze numery ulubionych tygodników opinii całej polskiej prawicy. Ja ponieważ jadąc do Warszawy pociągiem kupiłem sobie tygodnik „Sieci” postanowiłem o nim właśnie napisać. Uważam bowiem, że jest znacznie słabszy niż „Do rzeczy”, jest tak słaby, że po prostu wykręca człowiekowi twarz przy czytaniu.
Tytuł na okładce już jest porażający. Brzmi: potęga śmiechu kontra władza. Co to ma być? Czytelnik ma się przy tym bawić, czy modlić, czy może zacząć robić skręty z tej okładki? Tytuł ów jest opisem dołożonym do trzech satyrycznie ukazanych postaci: Nowaka z plastikowymi zegarkami, Gronkowca z pięciozłotówką na szyi w charakterze medalionu i Stefana w przebraniu królika co zjada szczaw. Boki zrywać po prostu. No i zgadnijcie teraz kto jest autorem tego tekstu, tego fantastycznie zatytułowanego tekstu o potędze śmiechu, która za nic ma władzę. Zgadliście, to Krzysztof Fuessette wielokrotnie nagradzany, najlepszy felietonista wszystkich poczytnych tygodników ukazujących się po tej stronie Pirenejów.
Na trzeciej stronie mamy trzy felietony. Ja nie będę ich omawiał, a jedynie zacytuję pierwsze zdania tych tekstów i to właściwie wystarczy za komentarz i pointę. Najpierw Jacek Karnowski. On zaczyna tak:
Kryzys naprawdę dotarł do Polski. Kto nie wierzy, niech zwróci uwagę na serię samopodpaleń spowodowaną biedą i brakiem nadziei...
A kończy tak:
Patrzmy uważnie. I na władzę, i na tych , co mogą jej pomagać.
Na drugim miejscu Stanisław, białe trampki do garniaka, Janecki. On zaczyna inaczej:
Narkotykowa sprawa piosenkarki Kory została warunkowo umorzona przez sąd. Nie ustalono nawet, kto był właścicielem trzech gramów marihuany, które znaleziono w domu artystki.
Ale kończy podobnie:
Sama piosenkarka przechodzi zaś do historii jako bojowniczka o wolność i za to powinna zostać co najmniej rzecznikiem praw obywatelskich
Trzecim felietonem jest tekst Leszka Długosza, znanego pieśniarza, który nic nie napisał, a jedynie wkleił na swoim kawałku strony wiersz Bolesława Wieniawy Długoszowskiego. Widocznie nie miał czasu, a że płacą mu za twarz, że się tak nieładnie wyrażę i za zdobytą wcześniej sławę, nie musi się pan Leszek Długosz szczególnie przejmować.
W tym miejscu porzućmy szczegółowe omawianie tekstów i zajmijmy się tak zwanymi problemami węzłowymi. Początkowo miałem nazwać ten tekst inaczej. Najwłaściwszy wydawał mi się tytuł „Planeta koneserów życia”. Z każdego bowiem kąta tygodnika „Sieci” wyglądają wielkie i przerażone oczy wieśniaka wpuszczonego na salony, który nie wie jak się zachować. W „Do rzeczy” tego nie ma, a tu jest i bije po oczach. Każdy od Fuesseta począwszy na Wiernikowskiej kończąc chce się przedstawić publiczności jako wykwintny znawca jakiegoś problemu, bynajmniej nie natury intelektualnej, ale sensualnej (mam nadzieję, że dobrze użyłem tego słowa). Każdy chce być smakoszem życia i wychodzi z tego coś tak przerażającego, że wprost trudno wytrzymać. Mamy oto trzy teksty, które omówię nie po kolei, ale według własnego widzimisię. Najpierw Maria Wiernikowska i wywiad którego udzieliła na łamach „Sieci”. Pani Wiernikowska, najpierw opowiada nam o gazie łupkowym, jaki jest zły i jak wydobywające go firmy niszczą dobre, wielkoobszarowe gospodarstwa rolne, płacąc za to grosze odszkodowania. Potrafi nawet napisać pani Maria Wiernikowska, że te amerykańskie firmy mogą zaraz sprzedać złoża Gazpromowi i co wtedy? Jest tym serio zaniepokojona. Następnie od spraw gospodarczych gładko przechodzi do swojego życia osobistego, które było burzliwe i pełne nagłych i niespodziewanych zwrotów akcji. Chodzi o to, że pani Wiernikowska zakochiwała się często i zmieniała swoich partnerów kiedy jej się podobało. Dziś, kiedy patrzy na to z pewnej perspektywy, trochę żałuje, a trochę nie, ale uważa generalnie, że człowiek nie jest monogamiczny, a moralność chrześcijańska to nic dobrego. Sprawom tym poświęca Wiernikowska sporą część wywiadu, demaskując nieopatrznie, a może celowo, swoje motywacje życiowe. Mnie jest już trudno uwierzyć w to, że ona jeździła gdziekolwiek w innym niż szukanie przygód i mężczyzn celu, bo ja też nie jestem już najmłodszy i kilka kobiet w życiu poznałem. Tak więc cieszymy się wraz z panią Marią, że się napodróżowała, że hej, ale poważnie traktować jej nie możemy. Jej zaś obecność na łamach poczytnego prawicowego tygodnika uważamy (mam na myśli siebie i Toyaha) za wyraz frustracji zespołu redakcyjnego i dziwacznych aspiracji redaktora naczelnego.
Kiedy tak czytałem ten wywiad z Wiernikowską, przypomniała mi się anegdota. Wszyscy pamiętamy Włodzimierza Wysockiego i jego żonę, francuską aktorkę Marinę Vlady. Było to małżeństwo na odległość i z doskoku, czyli coś absolutnie katastrofalnego, co zostało pewnie zaplanowane przez tajniaków i przez nich przeprowadzone. Anegdota zaś dotyczy orgazmów Mariny Vlady. Oto w moskiewskim mieszkaniu Wysockiego, w ciasnej klicie, stoją wszędzie goście, wszyscy palą, piją i gadają, toczy się tak zwane życie towarzyskie. Marina Vlady stoi w kuchni i bardzo zaaferowana, z paryską swobodą i sznytem, opowiada gościom o swoich orgazmach. I nagle wchodzi Wysocki. Słucha tego przez krótką chwilę, po czym bez słowa strzela swojej pięknej francuskiej żonie z liścia aż jej łeb odskakuje i wyprowadza za rękę z tej kuchni na oczach zdumionych gości. Opowiedziałem wczoraj tę anegdotę znajomemu i on skwitował ją tak: może dlatego, że opowiadała o orgazmach z innymi mężczyznami?
Na co ja: gdyby opowiadała o małżeńskich dostałaby dwa razy.
I na tym zakończmy sprawę wywiadu z Marią Wiernikowską.
Na końcu, albo prawie na końcu numeru mamy prezentację sylwetki Michała Komara. Ja znam tego pana z opowiadań i ma on opinię taką mniej więcej jaką swego czasu cieszył się w redakcjach warszawskich jeden z najsłynniejszych do niedawna stołecznych gejów czyli Szymon Niemiec. Otóż krążyły o tym Niemcu takie opowieści, że gdyby pozostawić go samego na parterze jakiegoś biurowca, gdzie wszystkio aż huczy od sprawnego działania, to w ciągu tygodnia byłaby w tym miejscu pustynia porośnięta jakimiś nędznymi krzaczkami. Takie bowiem właściwości osobnicze ów pan ponoć posiadał. I to samo słyszałem o Michale Komarze. Nie wiem ile tytułów położył pan Komar, ale na pewno kilka. W prawicowym tygodniku „Sieci” Komar jest, a jakże koneserem i znawcą. Nie orgazmów na szczęście ale kuchni. Napisał książkę pod tytułem „Wtajemniczenia”, a tekście na łamach naszego tygodnika czytamy:
„Wtajemniczenia” to oryginalne połączenie wykwintnej kuchni i intelektualnych rozważań. Autor dał się dzięki nim poznać także jako kulinarny znawca i koneser.
Naprawdę tak tam jest napisane. Wszystko więc proszę Państwa leży przed naszymi oczami, nic tylko oglądać. Oto aspirująca klasa oszukanych elit rozpaczliwie poszukuje charyzmatów, które by ją uwiarygodniły. I gdzie ich szuka? W sypialni, (żeby tylko) i w kuchni. I to jest coś fantastycznego. I mamy przy okazji odpowiedź na pytanie: jak to się stało, że tyle nagle prawicowych pism na rynku? Otóż umowa jest taka: mamy pismo prawicowe, bo jest target i wspólnie z Komarem i Wiernikowską odstawiamy przed tymi ciemniakami cyrk pod tytułem: koneserzy życia przedstawiają. Do bycia elitą kuchenno łóżkową aspiruje bowiem nie tylko Komar i Wiernikowska, ale także cała reszta redakcji. Całe szczęście Warzecha i Zaręba nie opowiadają jeszcze o swoich orgazmach.
Wróćmy na chwilę do charyzmatów, ale tylko na chwilę. Ich naprawdę nie ma w sypialni i w kuchni. One są gdzie indziej. W sypialni są przeważnie poduszki, a w kuchni kartofle. Redakcja „Sieci” jednak jest do tego stopnia pogubiona, że o tym nie wie.
Kiedy elitariusze starego i nowego chowu obstawili już dwa kluczowe stanowiska: Wiernikowska łóżko, a Komar kuchnię, został jeszcze jeden ważny obszar do zagospodarowania, chodzi mi rzecz jasna o sztukę, której miejsce jest w pracowni artysty. I tu się zatrzymamy na dłużej, bo ja wprost nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem.
Mamy oto tekst jakiegoś pana w kapeluszu z białym szalikiem owiniętym wokół szyi. Pan ów wygląda tak, jak sobie ubecy w dawnych czasach wyobrażali artystów i tak się zachowuje. Nazywa się Krzysztof Logan Tomaszewski i ja na wszelki wypadek nie szukałem żadnych informacji na jego temat w sieci, żeby nie popaść w jeszcze gorszy humor.
Pisze pan Tomaszewski o swojej przygodzie z psem, którego otrzymał od biednej staruszki w miejscowości Gniewoszów położonej na drodze z Warszawy do Kazimierza Dolnego, gdzie spędzał wakacje. Jak to, prawda, wszyscy znani artyści, albo prawie wszyscy. Staruszeczka z Gniewoszowa podarowała mu psa, a on z tym psem pojechał do Warszawy i dzwonił po wszystkich swoich znajomych, i tych z Rhode Island i tych z Niemiec i z innych miejsc, żeby mu powiedzieli co taki piesek jada. Bo chciał pan Tomaszewski za wszelką cenę uszczęśliwić tego gniewoszowskiego kundla, który żył do tej pory w nędznej chałupinie z biedną staruszką. No i ci znajomi doradzali mu same najlepsze rzeczy, a on to zapisywał i kupował i jego piesek się z nim całkowicie zaprzyjaźnił. Normalnie na śmierć i życie. A piesek ma na imię Solomon. I mamy w tym tekście taki oto uwodzicielski fragment:
Dziś Solomon ma dwa i pół roku. Spędziliśmy niedługi czas, ale zaprzyjaźniliśmy się i pokochaliśmy. Poprzedni 2012 był najpiękniejszym rokiem w moim życiu. Spędzaliśmy go wspólnie z Solomonem pod Kazimierzem Dolnym. Na przebieżkach i długich wędrówkach łąkami. Na spożywaniu wspólnych posiłków. Przy moim malowaniu i pisaniu. Wspólnie cieszyliśmy się i trapiliśmy. Słuchałem z psem Cheta Bakera, Luthera Vandrossa, Davida Knopflera, Micka harveya oraz Jana Sebastiana Bacha i Sergiusza Rachmaninowa. Ale najczęściej nastawiałem płytę Leszka Długosza z przepiękną balladą „Pod Baranami też już dzisiaj inny czas”. To wyjątkowa piosenka, która działa na mnie jak narkotyk, a jednocześnie jak balsam.
Jak balsam Szostakowskiego chciałoby się dodać. Pan Logan Tomaszewski byłby więc dopełnieniem projekcji i aspiracji całego zespołu redakcyjnego „Sieci”. Byłby ale nie jest bo prawdziwą wisienką na torcie jest w tym numerze Kamila Łapicka. Tak, tak, Kamila Łapicka, nie inaczej. Ona jest tam przedstawiona jako teatrolog, a jej felieton zaczyna się od słów”
Fascynacja magią wzrasta z roku na rok – tak przynajmniej sugerują kinowe statystyki.
Po przeczytaniu tego zdania od razu przypomniała mi się jedyna moja przygoda w życiu, której bohaterem był towarzysz Bierut. Wszedłem kiedyś, jeszcze jako dziecko, do szkolnej biblioteki i na chybił trafił wziąłem z półki książkę. Była to książka Bieruta. Otworzyłem ją i przeczytałem zdanie:
Krzywa bandytyzmu zbiega w dół.
Po przeczytaniu powyższego książkę zamknąłem i odłożyłem na półkę. I nigdy już nie miałem w ręku żadnego dzieła towarzysza Bieruta. Mam również nadzieję, że uda mi się przeżyć bez kolejnych bliższych kontaktów z tygodnikiem „Sieci” i jego felietonistami.
Ciekawe co napisał Toyah?
Na koniec atrakcja. Portal Polonia Christiana przygotował specjalnie dla Was film, w którym widać jak wampir z Dusseldorfu, w charakterystycznej czerwonej koszuli, atakuje niczego się nie spodziewającego Arkadiusza Stelmacha. https://www.youtube.com/watch?v=n7yVqIBnmrU
Po książki zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, do księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie oraz do sklepu www.multibook.pl
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2832 odsłony
Komentarze
Tak, Sieci to wyjątkowy szmatławiec
4 Lipca, 2013 - 09:47
A sądząc z opisu tego numeru, to chyba powinni kłaść to podróżnym jako czasopismo PKP. Rzecz jasna gratis.
alchymista
Województwo Smoleńskie===
Obywatel, który wybiera królów i obala tyranów
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
Re: Dlaczego "Sieci" jest gorsze niż "Do rzeczy"
4 Lipca, 2013 - 10:45
Domorosły recenzent, jakich w Polsce szwadrony. Zdania bardzo podzielone. Osobiście cenię i jeden i drugi tygodnik.
Jerzy Zerbe
A może
4 Lipca, 2013 - 10:52
powyższy tekst rozdawać pasażerom PKP jako środek nasenny???
...............................................
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a Magyart Ps.33,5
...............................................
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a Magyart Ps.33,5
A dlaczego szpinak jest "gorszy" od szczawiu?
4 Lipca, 2013 - 10:59
Bez komentarza.
______________________________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
______________________________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart
czyżby triolecik galaktycznych geniuszy...
4 Lipca, 2013 - 13:04
(czyli Ja Coryllus, Toyah i jego żona) był na etapie "rozmów" z jakimś szmatławcem?
Naiwni.
Ale uparci:):):)
-------------------------
"Dixi et salvavi animam meam"
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"
@Dixi
4 Lipca, 2013 - 13:50
Czyli mówisz, że Kamiuszek to żona Toyaha ?
Postępowo!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
nie wiem, Adamie!:):):)
4 Lipca, 2013 - 18:03
Kto by się tam z nimi rozeznał.
Dla mnie za wysokie progi:):):)
Podczytuję Coryllusa, żeby obserwować, jak bardzo człowiek może rozdąć własne ego i nie pęknąć.
Patrze jak na sztuczkę cyrkową i usta otwieram ze zdumienia.
-------------------------
"Dixi et salvavi animam meam"
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"
@Dixi
5 Lipca, 2013 - 13:13
Człowiek guma ?
To jest to - od wieków atrakcja wszelakich jarmarków ;)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
Dlaczego "Sieci" jest gorsze niż "Do rzeczy"
4 Lipca, 2013 - 14:16
super jest tylko autor tych idiotyzmów plus jego klaka
3 gr.
4 Lipca, 2013 - 14:44
Strasznie trudno Pana polubić.
Próbowałem, ale nic z tego.
Polecam dziurawiec z melisą.
AT
Andrzej Tatkowski
Dlaczego "Coryllus" jest 'gorsze' niż "Toyah",
4 Lipca, 2013 - 18:04
pomimo, że Toyah to cienias.
"Z każdego bowiem kąta tygodnika „Sieci” wyglądają wielkie...
4 Lipca, 2013 - 18:13
... i przerażone oczy wieśniaka wpuszczonego na salony, który nie wie jak się zachować".
Jakże musi cierpieć wieśniak, którego nikt nie wpuścił i nigdy nie wpuści na salony!!!
Jak?
Ano tak, jak czytamy.
-------------------------
"Dixi et salvavi animam meam"
------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"
Re: Dlaczego "Sieci" jest gorsze niż "Do rzeczy"
5 Lipca, 2013 - 00:01
dla przeciwwagi napiszę, że nie będąc Coryllusem, Toyahem ani Kamiuszkiem uczucia mam w sumie dość podobne, w tym tygodniu pierwszy raz od bardzo dawna nie kupiliśmy żadnego tygodnika na własny domowy użytek