Teatrzyk "Zielony Gej" przedstawia: "Kubuś Puchatek"

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Draki, w które potrafiła się wplątać klasa pierwsza a, wraz z Łukaszkiem, sięgały różnych szczebli. A to lokalnych, a to celebryckich, a to ministerialnych... Tego razu jednak osiągnięto pułap prezydencki. Dla przyzwoitości trzeba jednak dodać, że udział pierwszej a w całym zamieszaniu był raczej niewielki.
Wszystko zaczęło się od tego, że pani pedagog reaktywowała teatrzyk "Zielony Gej". Jednak wybór pierwszej sztuki granej już przez gimnazjalistów spotkał się z miażdżącą krytyką aktorów.
- Kubuś Puchatek??? Przecież to dla dzieciaków, a my jesteśmy już dorośli! - argumentował okularnik z trzeciej ławki.
- Przecież tam bohaterowie to głównie faceci - zaprotestowała dziewczynka, która zazwyczaj odzywała się jako pierwsza.
- Jak chcesz możesz zagrać Prosiaczka - zaproponował Gruby Maciek.
- Prędzej to ty mógłbyś go zagrać, zero charakteryzacji! - odcięła się dziewczynka.
- Ty za to byś mogła zagrać Maleństwo, warunki masz idealne - Łukaszek pospieszył w sukurs przyjacielowi. Wybuchła dzika awantura.
Kiedy pani pedagog udało się już opanować zamieszanie zaczęła rozdzielać role. Kubusiem Puchatkiem został Gruby Maciek (gabaryty, chłopcze, masz idealne), Prosiaczkiem okularnik (tu też decydowały gabaryty), a Łukaszek miał grać Królika. Dziewczynka faktycznie dostała rolę Maleństwa, co spowodowało, że awantura wybuchła ponownie.
Parę dni później pan dyrektor gawędził sobie z panią pedagog na korytarzu podczas dużej przerwy i wypytywał ją jak idą próby. Nagle, kątem oka zauważył jakieś poruszenie przy oknach i masowy ruch uczniów w jego stronę.
- Co się dzieje? - spytał zaniepokojony.
- Chcemy zobaczyć, jak będą pana aresztować!
Pan dyrektor rzucił się do okna i ujrzał grupę mężczyzn wysiadającą z dużych limuzyn i kierującą się w stronę szkoły. Wyglądało to rzeczywiście groźnie, więc na wszelki wypadek wycofał się do swojego gabinetu i obstawił panią pedagog i panią wicedyrektor. Rozległo się pukanie do drzwi i mężczyźni weszli. Pierwszy z nich przedstawił się, pokazał legitymację, powiedział, że jest z BOR i ma dla pana dyrektora dobrą wiadomość.
- Nie aresztują pana! - wyrwała się pani pedagog.
- Skądże! - roześmiał się pan z BORu. - Będziecie państwo mieć tu, w szkole, wizytę. I to nie byle kogo. Prezydenta!
- Jakiego prezydenta? Miasta? - spytała pani wicedyrektor.
- Nie, prezydenta Polski.
Zapadła cisza.
- To nie do wiary... U nas??? Naprawdę??? - pani wicedyrektor nie mogła uwierzyć.
- Naprawdę. Jest teraz w mieście, wczoraj wizytował jedną z podstawówek...
- Słyszałem o tym - pan dyrektor jakoś nie okazywał radości. - Dzieci zagrały dla niego teatrzyk "Jelonek Bambi", a on potem wyjął z torby czaszkę upolowanego przez siebie jelonka i dawał im do potrzymania. Dzieci mdlały i wymiotowały...
- ...a teraz pan prezydent odwiedzi waszą szkołę - wszedł mu gładko w słowo pan z BOR. - Ustalimy termin, sprawdzimy szkołę, a państwo przygotujecie jakiś teatrzyk.
- Mamy już prawie gotowy spektakl - pochwaliła się pani pedagog. - "Kubuś Puchatek"!
- Mam nadzieję, że pan prezydent nie przyniesie czaszki niedźwiadka - zauważył zgryźliwie pan dyrektor.
- Nie, misia chyba jeszcze nie strzelił - zastanawiał się pan z BOR.
- Ale tam są jeszcze inne zwierzątka - przypomniała sobie pani wicedyrektor. - Prosiaczek, Tygrysek...
- Bez obaw. Pan prezydent preferuje faunę krajową. A z głowizną wieprzową jeździ taki jeden poseł.
I panowie z BOR poszli oglądać szkołę.
- To jest nasza szansa! - gorączkowała się pani wicedyrektor. - Może BOR zastrzeli tych trzech z pierwszej a? No wiecie o kogo chodzi, Hiobowski, ten gruby i ten w okularach? Mielibyśmy spokój!
Pan dyrektor się rozmarzył, a pani pedagog powiedziała kwaśno:
- Nie mam nic przeciwko temu, ale nie podczas spektaklu, kiedy to ja za nich odpowiadam. Jak pani chce, to niech pani zrobi sobie swój teatrzyk i wtedy...
W dniu premiery pobito rekord frekwencji. Właściwie to nie wiadomo co dla rodziców miałoby być większą atrakcją: przedstawienie czy wizyta prezydenta.
Wszyscy zasiedli w auli, na scenę wyszedł pan dyrektor. Przywitał rodziców, potwierdził, że gościem specjalnym będzie pan prezydent i poprosił, aby stosować się do instrukcji wydawanych przez funkcjonariuszy.
Na scenę wszedł pan prezydent w otoczeniu borowców wywołując mieszane reakcje. Na przykład mama Łukaszka klaskała i wiwatowała, a dziadek Łukaszka siedział nieruchomo i w ogóle nie klaskał. Prezydent przywitał wszystkich obecnych i zaprosił na spektakl wystawiany przez przyszłość narodu, bo któż będzie głosował w wyborach za jakiś czas jak nie dzisiejsze dzieci?
- Także serdecznie zapraszam państwa na spektakl, który ja również zamierzam oglądać - powiedział pan prezydent, po czym... skierował się wyjścia.
- Spokojnie, zaraz wracam! - cofnął się do mikrofonu i powiedział uspokajająco. - Idę tylko tam, gdzie król chadzałby piechotą, gdybyśmy nadal mieli monarchię!
I wyszedł.
- Nie idziecie z nim? - zaniepokojony pan dyrektor spytał szefa obstawy BOR.
- A po co? - szef obstawy uchylił drzwi. - Sam pan widzi. Na korytarzu nikogo nie ma. Korytarz prosty, drzwi do toalet na wprost. Nie ma siły, że coś się stało.
- Ale... Gdyby zamach...
- Proszę pana, zamach? U nas? – i szef obstawy roześmiał się serdecznie.
Tymczasem w auli rozsunęła się kurtyna. Oczom zebranych okazała się scenografia stumilowego lasu wraz z domkami głównych bohaterów i zaczęło się przedstawienie.
Po jakimś czasie z widowni docierał coraz głośniejszy szum, rodzice w ogóle nie patrzyli na sztukę, tylko na puste krzesło pana prezydenta.
- Już dwadzieścia minut minęło - pan dyrektor dyszał do ucha szefa obstawy. - A on nie wraca! Coś się na pewno stało!
- Szkoła to nie lotnisko w Rosji - odparł flegmatycznie szef obstawy. - Ale możemy sprawdzić.
Dyskretnie wymknęli się na korytarz i przeszli pod drzwi toalety. Pan dyrektor zapukał. Nikt się nie odezwał. Pan dyrektor delikatnie otworzył drzwi. Weszli, sprawdzili wszystkie zakamarki. Toaleta była pusta.
- Jezus Maria!!! - pan dyrektor rwał sobie włosy z głowy. - Porwali prezydenta!!! W mojej szkole!!!
- Zaraz tam porwali - szef obstawy emanował spokojem. - Może zabłądził?
Pan dyrektor spojrzał na niego jak na idiotę:
- Jak można zabłądzić na pustym prostym korytarzu?
- Może poszedł pogadać z woźną? On lubi spotkania z ludźmi - namyślał się szef ochrony. - Niech pan wraca na salę, a ja skontaktuję się z moimi ludźmi. Halo... Nie, spoko, nic się nie stało pilnego, ale obiekt nam zaginął...
Wkrótce korytarz zaroił się od funkcjonariuszy biegających z bronią gotową do strzału. Pan dyrektor wrócił na salę. Upływające minuty były dla niego mordęgą. Słyszał szepty rodziców i nauczycieli, co pewien czas wołał któregoś z borowców. Niestety, nadal nie mogli znaleźć prezydenta. Z minuty na minutę robiło się coraz groźniej. Pan dyrektor już widział oczami wyobraźni nagłówki prasy codziennej "Zabili prezydenta!", "Przez niego wybuchła wojna", „To jego wina”, itd.
- A gdzie wasz szef? - spytał jednego z borowców. - Dowiedział się już czegoś?
- Nasz szef... - borowiec był zakłopotany. - Poszedł na bazarek.
- Co??? Po co???
- Zrobić zakupy.
- W takiej chwili??? Po co, na litość boską???
- Nasz generał kiedyś też tak zrobił... I dostał awans... Więc...
Pan dyrektor zupełnie załamany spojrzał na scenę. Akurat w tym momencie okularnik, grający Prosiaczka, miał wejść do swojego domku. Czyli do dziupli w dębie. Wszedł po drabince pożyczonej z biblioteki, włożył nogę do otworu w dykcie i...
- Aaaa!!! - krzyknął wystraszony. - Tam coś jest!!!
- Ho ho ho!!! - rozległ się z dębu śmiech przypominający śmiech świętego Mikołaja. Na deski sceny runął okularnik, za nim drabinka biblioteczna, a na końcu wymalowany na dykcie dąb.
Za dębem siedział na scenie pan prezydent.
Wszyscy osłupieli.
- Co pan tam robi? - wyjąkał pan dyrektor. - Wszyscy pana szukają!
- A, bo jak wracałem to zabłądziłem - uśmiechnął się pan prezydent. - No i trafiłem tutaj. I wszedłem gdzie mi kazali.
- Jak to: kazali???
Pan prezydent pokazał fragment scenografii. Koło dębu stała tabliczka z napisem "WSTĘP BRON".
- Kazali wstępić, to wstępłem...

Brak głosów

Komentarze

No comments, 10/10 :)

Wstępłem :) piękne, jakby to po angielsku powiedzieć: epic fail :)

******
"Not Every Conspiracy is a Theory"
******
Nie ufam Tuskowi i Putinowi
Mam plany na przyszłość.
Nie mam żadnych myśli samobójczych.
*****

Vote up!
0
Vote down!
0

****** "Not Every Conspiracy is a Theory" ******

#300248

A zaczęło się od komentarza Dana Cartera dot. Expose pana dyrektora szkoły. To było jedno słowo. "MNIUT". I z tego słowa powstała ta notka :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#300695

Eeee, liczyłem, że Łukaszek zapyta o coś p'rezydenta, albo borowca, albo chociaż jakiegoś doradcy. Ale i tak dobre.

Venenosi bufones pellem non mutant
Andrzej.A

Vote up!
0
Vote down!
0

Venenosi bufones pellem non mutant Andrzej.A

#300267

Ta notka akurat była pisana "od końca", kiedy najpierw powstałą finałowa scena i był dorabiany do niej cały początek :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#300697

Ode mnie zwykłe "Dziękuję"... Za każdy kolejny odcinek... Czytam każdy i cieszę się każdym... :)
pzdr, Hun

Vote up!
0
Vote down!
0
#300277

Proszę bardzo :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#300698