Jeden z cudów, który uratował największego na świecie łowcę nazistów
![Obrazek użytkownika Anonymous Obrazek użytkownika Anonymous](https://niepoprawni.pl/sites/default/files/styles/avatar_ma_y_50x50/public/pictures/default.png?itok=zGdkOyO6)
Mroźna noc 7 lutego 1945 roku. Do KL Mauthausen przybywa nowy transport więźniów ewakuowanych z innych obozów. Jest wśród nich pewien polski Żyd i pewien polski arystokrata. Żyd ma amputowany palec u nogi i świeżo przecięty wrzód. Nie ma natomiast butów. Podczas sześciokilometrowego marszu do obozu właściwego obydwaj ci ludzie wspierają się wzajemnie, ale nie dają rady. Padają i powoli zamarzają. Do obozowego krematorium zabiera ich ciężarówka. Jako trupy.
W krematorium następuje cud. Obsługujący je więźniowie orientują się w sytuacji i zimnym prysznicem rozmrażają żyjącą jeszcze dwójkę. Żyd trafia do bloku dla chorych, zwanego blokiem śmierci. Jest w stanie niemal agonalnym. Wspomina później, że nie przetrwałby gdyby nie kawałki chleba i kiełbasy przynoszone mu przez jednego z towarzyszy niedoli. Był nim Edward Staniszewski, Polak znany mu z Poznania jeszcze sprzed wojny. Żyd jest architektem. Wyraża swoją wdzięczność szkicując Polakowi projekt restauracji, którą ów otworzy po wojnie w Warszawie.
Żydowski więzień to Szymon Wiesenthal, który został po wojnie legendarnym łowcą nazistowskich zbrodniarzy, którego kandydaturę czterokrotnie – choć bezskutecznie – zgłaszano do Pokojowej Nagrody Nobla. Polski arystokrata to książę Radziwiłł. Nic mi o nim nie wiadomo. Dobry Polak to Stefan Staniszewski. Wiesenthal pomylił imię. Po wojnie otworzył on w podwarszawskich Pyrach legendarną restaurację „Baszta”.
Czy ta historia mogła się zdarzyć? Mogła. Czy jest prawdziwa? Być może…ale nie w niektórych szczegółach. Szymona Wiesenthala znałem z mediów i licznych książek. Stefana Staniszewskiego znałem osobiści. Był kiedyś moim sąsiadem, a jego dwaj synowie byli moimi starszymi kolegami.
Czy Wiesenthal i Staniszewski mogli się poznać w Poznaniu? Teoretycznie tak. Ale życiorys – a raczej liczne życiorysy –Wiesenthala nie wspominają o jego pobycie w Poznaniu. O ile mi wiadomo, Staniszewski raczej nie podróżował z Warszawy do Poznania w okresie przedwojennym. Czy Staniszewski marzył w 1945 roku w Mauthausen o otwarciu w Warszawie restauracji? Nie wiem, być może tak. Ale otworzył ją pod koniec lat `50 ub. wieku w neorenesansowej willi zaprojektowanej przez Władysława Marconiego dla Branickich jako pałacyk myśliwski i wybudowanej w 1896 roku. Staniszewski przebudował ją w stylu eklektycznym. Zapewne był to jeden z pierwszych – o ile nie pierwszy – zamek Gargamela w Warszawie. Czy zrobił to wedle projektu Wiesenthala?
Nie wiem, czy po wojnie ci dwaj współwięźniowie Mauthausen utrzymywali ze sobą kontakt. Staniszewski raczej nie przeczytał wydanej w 1967 roku książki Wiesenthala „The Murderes among Us”, w której została opisana ta historia.
To tekst o pisaniu historii. Przez życie. I przez ludzi. A także o tym, jak łatwo wali się w gruzy mitologia zbudowana na kłamstwie.
Tekst ten powinienem zadedykować wielu…Quentinowi Tarantino, twórcy filmu „Bękarty Wojny”…Stevenowi Spielbergowi z jego „Listą Schindlera”…Romanowi Polańskiemu z jego „Pianistą”…Igorowi Stachowiczowi, autorowi horroru „Noc żywych Żydów” i wielu, wielu innym…Ale jakoś mi się nie chce.
Informacje wykorzystane w początkowej części tekstu pochodzą z książki Guy`a Waltersa „Ścigając zło”.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 4318 odsłon
Komentarze
TŁ
24 Maja, 2012 - 11:28
Pomijając resztę, dobrze, że nie Tarantino.
To temat na inną rozmowę.
Pozdrawiam
jwp - Ja też potrafię w mordę bić.
Hr. Skrzyński - Panie Marszałku, a jaki program tej partii ?
Marszałek Piłsudski - Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.
jwp - Ja też potrafię w mordę bić. Hr. Skrzyński - Panie Marszałku, a jaki program tej partii ? Marszałek Piłsudski - Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.
@jwp
24 Maja, 2012 - 11:31
Myślałem, że wskażesz kogoś innego... ;-)))
Dziękuję za wizytę i pozdrawiam.
W dedykacji mógłby się jeszcze znaleźć...
24 Maja, 2012 - 11:53
pan Andrzej. Za całokształt...
Pozdrawiam
@jacool78
24 Maja, 2012 - 11:56
No, ale dedykacji nie było...;-)
I nie za całokształt. Ze wskazaniem kilku dzieł...;-)
Dziękuję za wizytę i pozdrawiam.
@tł - dołożyłbym jeszcze...
24 Maja, 2012 - 12:32
Ja dołożyłbym jeszcze jeden film "Opór" - o braciach Bielskich i Puszczy Nalibockiej - jeszcze jedno kłamstwo z Hollywood...
Pozdrawiam
Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo
@raven59
24 Maja, 2012 - 12:46
Kruku, ja to bym jeszcze podokładał...ho, ho, ho - jak to mawia jeden z naszych współobywateli: "Wybór Sofii", "Wichry wojnny", "Ucieczka z Sobiboru", "Powstanie"...
A skoro to już na filmy zeszło, to pozwolę sobie powtórzyć pytanie, które zadałem niedawno w żartobliwym felietonie o "Bitwie Warszawskiej 1920". Jak to się dzieje, że polscy twórcy filmowi marnują każdą szansę opowiedzenia kawałka historii Polski "po naszemu"?
Dziękuję za wizytę i pozdrawiam.
Przy okazji innej notki pojawił się pomysł na "Księgę idiomów
24 Maja, 2012 - 16:51
polskich" . Zaproponowałem parę haseł. Jednym z nich było:
"Polski Patomorfolog (PP) - jednostka mityczna uczestnicząca w legendarnych, wspólnych badaniach (tzw. "ramię w ramię") z patomorfologami rosyjskimi ofiar katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem (patrz: Wydarzenie w ruchu lotniczym), znana jedynie z opowieści kultowej, w niektórych kręgach, minister zdrowia, obecnej . Nie jest wiadome czy Polski patomorfolog istniał w rzeczywistości, gdyż żaden z opisywanych przez wicemarszał-kini(-ówy, -ki, etc. - wybierz co Ci psuje) Sejmu nie został zaprezentowany z imienia i nazwiska. Możliwe, że PP istnieli lecz wyginęli w wyniku zdarzeń naturalnych nie do końca (patrz Seryjny Samobójca).
Idąc w tym kierunku odpowiadam na Twoje pytanie:
"Polski twórca filmowy" - jednostka mityczna występująca w wierzeniach ludowych oraz tzw. "elity". Rzeczywisty "Polski twórca filmowy" (PTF - skrót od słowa patafian) charakteryzuje się pochodzeniem etnicznym innym niż polskie czemu daje wyraz w tzw. "twórczości filmowej" przeinaczając to co można i nie można przeinaczyć. Niektórzy "twórcy" dostają hurtowo nagrody ważne i te zupełnie bezsensowne. Zwykle jest to nagroda typu kompakt za całość "twórczości" bo za pojedyncze "dzieła" nie miałoby to sensu. Niektóre z tzw. "dzieł" przechodzą do annałów za logikę, pieczę w przekazywaniu prawdy i rzeczywistości - np. szarża ułanów na czołgi w filmie "Lotna" czy straszliwa scena walki z gościem przebranym za niedźwiedzia w filmie "Pan Tadeusz". PTF cechuje rozdęte ego, bufonada i skłonność do rozrzutności w gospodarowaniu nie swoimi pieniędzmi.
Pozdrawiam
HdeS
HdeS
Proszę bardzo:
24 Maja, 2012 - 20:35
Polski Festiwal Filmowy - cykliczna impreza poświęcona polskiej kinematografii. Polskie Festiwale Filmowe będą się odbywały w nieokreślonej jeszcze przyszłości.
Pozdrawiam
HdeS
HdeS
@HdeS
24 Maja, 2012 - 20:43
Nie jestem w pełni usatysfakcjonowany. Proponuję uzupełnienie: ilość dorocznych Polskich Festiwali Filmowych w sposób naturalny dąży do zrównoważenia ilości rocznej polskich produkcji filmowych. Gdy to nastąpi, tzw. polska szkoła filmowa rozkwitnie znowu.
Pozdrawiam
Miałem na myśli POLSKIE Festiwale Filmowe. A polska szkoła
24 Maja, 2012 - 20:48
filmowa rozkwitnie jak różyczka na twarzy nastolatka gdy Szumi-laska wprowadzi do szkół ponadgimnazjalnych przedmiot "Kręcenie lodów i filmów".
HdeS
HdeS
Polska Produkcja Filmowa (PPF) - wygodny sposób bezlimitowego
24 Maja, 2012 - 20:43
wynagradzania PTF (patrz: Polscy Twórcy Filmowi). Mechanizm funkcjonowania PPF został szczegółowo przedstawiony w jednym z nielicznych współczesnych polskich filmów dokumentalnych pt. "Miś". Niebagatelną rolę w funkcjonowaniu PPF odgrywają przypadkowe pożary dekoracji oraz obecność kilku chmur na niebie podczas kręcenia filmów zagranicą (np. podczas kręcenia serialu "Życie na gorąco" w Hiszpanii).
Może być?
HdeS
HdeS
@Hdes
24 Maja, 2012 - 20:45
To hasło akceptuję w pełni.
dygresja
24 Maja, 2012 - 12:37
ponieważ autor jest mistrzem celnych dygresji, mam nadzieję, ze nie będzie mi mial za zle, jeśli pozwolę sobie absolutnie w drodze wyjątku i po raz ostatni na tym blogu na komentarz nie zwiazany bezpośrednio z tematem notki.
chcialam tylko podzielić sie swoimi przemysleniami, które zawarlam ostatnio z jednym z moich komentarzy
http://niepoprawni.pl/blog/4861/wypelniam-jedenaste-przykazanie-donalda-franciszka#comment-297474
ps.
pozwolę sobie jeszcze na uściślenie kontekstu moich przemyśleń
http://niepoprawni.pl/blog/870/wulgaryzmy-na-niepoprawnych-ogloszenie-redakcyjne#comment-297251
bardzo przepraszam, ze niepokoję swoja wizytą szanownego autora i jego przemilych gości. pozdrawiam wszystkich
@amelia007
24 Maja, 2012 - 12:50
Miło widzieć, po tak długim niewidzeniu. :-)
Dziękuję za wizytę i pozdrawiam.
Czy Simon Wiesenthal jest wiarygodny?
24 Maja, 2012 - 13:10
Zastanowił mnie fragment biografii dotyczący Wiesenthala: "...Podczas sześciokilometrowego marszu do obozu właściwego obydwaj ci ludzie wspierają się wzajemnie, ale nie dają rady. Padają i powoli zamarzają. Do obozowego krematorium zabiera ich ciężarówka. Jako trupy.
W krematorium następuje cud. Obsługujący je więźniowie orientują się w sytuacji i zimnym prysznicem rozmrażają żyjącą jeszcze dwójkę..."
Mam przed soba wywiad-rzekę z Simonem Wiesenthalem spisany i opublikowany w formie książki.
Simon Wiesenthal Niewygodny świadek historii
autorzy: Maria Sporrer, Herbert Steiner
z języka niemieckiego przełożył Eugeniusz Cezary Król
Oficyna Wydawnicza RYTM Warszawa 1993
Cytat, str.64
"...Ta podróż trwała dziesięć dni, bez jedzenia i w przenikliwym zimnie. Naszym celem był obóz koncentracyjny w Buchenwaldzie, gdzie na skutek przepełnienia mogliśmy pozostać tylko przez tydzień. Następną i ostatnią stacją stał się obóz koncentracyjny w Mauthausen; spośród sześciu tysięcy więźniów z Gross-Rosen na dworcu w Mauthausen znalazło się jedynie tysiąc dwieście osób.
Na drodze do obozu strażnicy zastrzelili dalsze osiemdziesiąt osób z powodu niezdolności do marszu.
Po przekroczeniu obozowej bramy musieliśmy stanąć do apelu, w trakcie którego obejrzał nas lekarz.
Moja zoperowana stopa wyglądała strasznie - jednoczesnie odmrożona i w stanie zapalnym.
Lekarz skierował mnie na blok śmierci, a tam do tak zwanego obozu rosyjskiego.
Otrzymałem numer więzienny 127 371, było to 15 lutego 1945roku..."
O wspomnianym przez Autora Staniszewskim, Wiesenthal mówi: (na stronie 69):
"...Promień nadziei przynosił jedynie młody Polak, nazwiskiem Staniszewski, roznoszący nam jedzenie, który otoczył mnie wzruszająco troskliwą opieką, czasami "organizując" kawałek chleba.
Gdy mu się zwierzyłem, że mam ochotę trochę porysować, wyczarował nawet papier i ołówek.
Siadałem potem na pryczy i szkicowałem sceny, które najbardziej utkwiły w pamięci. Nie były to "ładne obrazki", wszystkie bowiem przedstawiały bezbronnych ludzi i ich prześladowców..."
@matka trzech córek
24 Maja, 2012 - 13:27
Matko! Czy wiesz, ile istnieje wersji życiorysu Wiesenthala? Co najmniej cztery, jego własnego autorstwa, zawarte w czterech na poły autobiograficznych książkach, które on sam napisał. Wersji w biografiach nie zliczę.
Poza tym Wiesenthal złożył w 1945 roku zeznania przed oficerami amerykańskiego Counter Intelligence Corps, które zawierały szczegóły jego wojennego życiorysu.
Co więcej, Wiesenthal złożył relację o swoich wojennych przejściach w instytucie Yad Vashem.
Wszystkie te teksty żródłowe różnią się od siebie w wielu, wielu szczegółach...i na to - między innymi - chciałem zwrócić uwagę swoim skromnym tekścikiem.
Wiesenthal był kłamcą doskonałym, ale bynajmniej nie perfekcyjnym.
Wspomniane w Twoim tekście "obrazki" z Mauthausen Wiesenthal opublikował w 1946 roku. Wybuchł mały skandal. Jeden z tych obrazków przedstawiał scenę uwiecznioną przez fotografa amerykańskiego podczas walk w Ardenach, które odbywały się - bagatela - co najmniej dwa miesiące przed przybyciem Wiesenthala do Mauthausen. Zdjęcie owo opublikował magazyn LIFE w czerwcu 1945 roku. Była to scena egzekucji trzech niemieckich żołnierzy rozstrzeliwanych przez amerykański pluton egzekucyjny. Na szkicu Wiesenthala pochodzącym rzekomo z Mauthausen Niemców zastąpili więżniowie. Tyle o twórczości plastycznej naszego bohatera.
Matko! Tym razem - zamiast uczyć córki - daj im do przeczytania książkę Waltersa, na którą się powołuję.
Dziękuję za wizytę i pozdrawiam
tł
24 Maja, 2012 - 13:52
Jan Bogatko
...zapytałem się jednego z Radziwiłłów, czy ta historia jest mu znana. Czekam na odpowieź.
Pozdrawiam,
Jan Bogatko
@Jan Bogatko
24 Maja, 2012 - 13:57
Też jestem ciekaw ;-). Z tych Radziwiłłów znam dwóch - lekarza i maklera - ale z różnych względów ich o to nie pytałem ;-)
Dziękuję za wizytę i zainteresowanie.
Pozdrawiam
tł
25 Maja, 2012 - 01:11
Jan Bogatko
Zapytałem się Mikołaja Radziwiłła: brat jego dziadka, Krzysztof, był w Mauthausen, to wszystko, co wie - spotkał się tam z Cyrankiewiczem i Rusinkiem.
Pozdrawiam,
Jan Bogatko
@Jan Bogatko
25 Maja, 2012 - 07:25
No to robi się ciekawiej. Ten fragment opowieści Wiesenthala może więc być prawdą.
Rusinek - po wyzwoleniu obozu doszło do jakiejś koszmarnej awantury z Rusinkiem. Wiesenthal początkowo twierdził, że został napadnięty fizycznie przez nieokreślonego, polskiego współwięznia.Póżniej - w latach `80 - skonkretyzował, że miał to być Rusinek, który był w obozie funkcyjnym, a po wyzwoleniu wydawał przepustki na wyjście z terenu obozu.Ale było to już po śmierci Rusinka w 1984 roku, a więc oskarżenie nie mogło być odparte. Ciekawe, co na to sekretarz poetessy? ;-)Nawiasem mówiąc, Staniszewski też mógł być funkcyjnym. Nie wiem,
Cyrankiewicz - kolejna ciekawostka. W latach `60 jego zażyłe stosunki ze Staniszewskim były w Warszawie tajemnicą poliszynela. Może pamięta Pan plotki, jak to C. zrywał się ochronie i pędził swoim Jaguarem E Type Puławską do "Baszty"? Zapewniam, że nie były to plotki bezpodstawne :-).
Życiorys Wiesenthala - jak widać - to prawdziwa powieść szufladkowa. ;-))).
Dziękuję, że zechciał Pan poświęcić chwilę na wyjaśnienie tej kwestii.
Pozdrawiam
Mauthausen
24 Maja, 2012 - 14:40
Więźniowie z Mauthausen wracali do kraju przez Budapeszt, korzystając z czerwonokrzyskiej i konsularnej pomocy mojego ojca — I.sekretarza Poselstwa RP, wicedyrektora Instytutu Polskiego i przedstawiciela sekcji polskiej MCK na Węgry, red.Zdzisława Antoniewicza. O Staniszewskim słyszałem, bo po ukazaniu się w LSW swojej książki, ojciec przeklinał cenzurę PRL, że wiele rzeczy powykreślali, pozmieniali itd. I padły nazwiska płk.Mariana Steiferta , którego zabrało NKWD, bo był dobrym Polakiem, oraz Staniszewskiego. Wiesental też przez Budapeszt wracał, otrzymał wikt i opierunek od ojca i proszę: tylko on nie otrzymał odznaczenia Hassidey umot ha-olam — חסיד אומות העולם — Sprawiedliwy Między Narodami Świata, chociaż znacznie więcej zasłużył na to, niż ktokolwiek inny! Uratował życie b.wielu żydom, ruskom itd!! Bo dewizą ojca było "Będziesz miłował swojego bliźniego, jak siebie samego" (Ewangelia wg.św.Mateuszam 22:39) O Radziwile nie wiem, ale jako ormiański arystokarta, jestem w przyjaźni z wieloma Radziwiłami, więc zasięgnę języka.
Szczęść Boże!
redaktor Roland von Bagratuni Budapeszt - zweryfikowany inwalida wojenny 1956, opozycjonista - wróg czerwonych nazistów
Szczęść Boże!
redaktor Roland von Bagratuni Budapeszt - zweryfikowany inwalida wojenny 1956, opozycjonista - wróg czerwonych nazistów
@Roland von Bagratuni
24 Maja, 2012 - 14:40
Szczerze mówiąc, w licznych wersjach życiorysu Wiesenthala nie natrafiłem na wzmiankę o jego pobycie w Budapeszcie. Ale Wiesenthal, jak to Wiesenthal...
Dziękuję za wizytę i pozdrawiam.
Wiesenthal
24 Maja, 2012 - 14:44
Tak, osoba szokująca. Powinniśmy mieć takich Wiesentali, którzy z podobną energią poszukiwali esbeckich i enkawudowskich (KGB-owskich) morderców Polaków!Bo ci mordercy są między nami, zagrażają naszemu życiu!!!
Szczęść Boże!
redaktor Roland von Bagratuni Budapeszt - zweryfikowany inwalida wojenny 1956, opozycjonista - wróg czerwonych nazistów
Szczęść Boże!
redaktor Roland von Bagratuni Budapeszt - zweryfikowany inwalida wojenny 1956, opozycjonista - wróg czerwonych nazistów
@TŁ
24 Maja, 2012 - 23:51
Jak zwykle z ciekawością przeczytałem i dowiedziałem się od Ciebie...
Czegoś czego nie wiedziałem wcześniej:(
Podzielę się również pewnym CUDEM.
Mam przyjemność znać, byłego Żołnierza AK
Sędziwy i prawy bardzo człowiek.
Nie wymienię jego nazwiska z prostych powodów, ponieważ nie pytałem czy mogę.
Spędził On sześć miesięcy torturowany przez Gestapo i dostał wyrok śmierci, który wykonali Ukraińscy milicjanci, bądź już policjanci.
Dwóch Ukraińców, kazało mu wykopać sobie grób, jak już to zrobił, jeden z nich strzelił do niego ( pierwszy strzał niewypał) za drugim trafił Go( krew bryznęła i upadł twarzą w dół i rękoma przy twarzy) Oni zasypali ziemią i odeszli.
A on wygrzebał się z dołu i przeżył.
Jak twierdzi uratowało Go to że kula trafiła w szyję u nasady głowy, druga rzecz to rozwiązane ręce, ( kopanie dołu) zasłonił twarz i łokciami zrobił miejsce na powietrze.
Powiedział: "do dziś, jak o tym pomyślę, czuję jak po strzale i upadku kopią moje stopy, aby w dole się zmieściły"
Ot Jego CUD.........
Kłaniam się.
@kesja
25 Maja, 2012 - 07:38
Kesjo! Dlaczego ":("??? ;-)))
Przyznam, że ten tytułowy cud, to ironia. Wiesenthal twierdził, że od dziecka czuwała nad nim opatrzność, ponieważ był przeznaczony do życiowego dzieła - ścigania nazistów. Cudów mniemanych - choć może i prawdziwych - było w jego życiu więcej. Tak przynajmniej twierdził. A jaka była prawda? Kto wie...?
A propos Twojej opowieści. Może kiedyś wpadnie Ci w ręce książka Bronisława Sianoszka "Śmierć nie przychodzi, kiedy czekam". S. był młodym akowcem, m.in. ochraniał produkcję stenów w Suchedniowie i brał udział w Powstaniu. Jego relacja - niewątpliwie przwdziwa, co poświadczył mi kiedyś Krzysio Kąkolewski - to historia samych cudów. No, może trochę przesadzam ;-)
Dziękuję za wizytę i pozdrawiam. Rodzinnie ;-)
tł
26 Maja, 2012 - 00:31
[quote=tł]Jego relacja - niewątpliwie przwdziwa, co poświadczył mi kiedyś Krzysio Kąkolewski - to historia samych cudów. No, może trochę przesadzam ;-[/quote]
Przesady pewnie w tym nie ma, jako że - "dead men tell no tale", czyli martwi nie gawędzą.
A propos tekstu - czy tam przypadkiem nie chodzi o Igora Ostachowicza, a nie Stachowicza ?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
@AdamDee
26 Maja, 2012 - 00:37
W istocie, Ostachowicza. Jesteś pierwszym, który to zauawżył.Przepraszam za literówkę.
Resztę - przyzaję - nie do końca rozumiem... ???
Dziękuję za wizytę i pozdrawiam
tł
26 Maja, 2012 - 02:26
To znaczy, że ci, którzy opowiadają takie historie muszą być szczęściarzami - ich życie musiało być wypełnione fartem bożych pomazańców.
Ilekroć czytam życiorysy świadków, ba - uczestników najburzliwszych wydarzeń, sam łapię się na tym, że w pewnym momencie kołacze mi się po głowie myśl - "nie, to niemożliwe, ile można mieć takiego farta ?".
Ale na tym to polega - ci co tego szczęścia nie mieli, nic nie piszą. Albo pochłonęła ich ziemia albo zeżarły te wydarzenia.
Wspomnienia Karoliny Lanckorońskiej, Mieczysława "Rygora" Słowikowskiego, Rafała Gan-Ganowicza, Ryszarda Kuklińskiego i wielu, wielu innych to nic innego niż "historie samych cudów".
Bez źdźbła przesady.
Banalne, prawda ?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a magyart
@AdamDee
26 Maja, 2012 - 07:05
Wcale nie takie banalne, bowiem aby opowiedzieć historię trzeba nie tylko przeżyć, ale także chcieć ją opowiedzieć. ;-)
Banalne jest tylko to, że o 1.00 bywam zmęczony i niekiedy nie rozumiem, co do mnie mówią. ;-)
Pozdrawiam