Straszne skutki zerwania więzi pomiędzy językiem a rozumem, pomiędzy językiem a stworzeniem
Na przedświąteczny czas pozwalam sobie zaproponować b. ciekawą wypowiedż Pani dr Marguerite A. Peeters ( francuska badacz kultury, dyrektor Instytutu na rzecz Dynamiki Dialogu ), która wbrew darwinistom nie tylko mnie sytuuje dużo wyżej, ale i dala od tych dwóch małp, które czochrając się, drapiąc się po przyrodzeniu, uznały, że dały początek rodzajowi ludzkiemu.
Ja tam wolę pochodzić od Stwórcy!, nawet jeśli mnie kołtunem nazwą.
cyt. za pch.24:
"Prometejskie użycie języka przez globalny rząd w celu konstrukcji „nowego człowieka”. Względy duszpasterskie
Dr Marguerite A. Peeters
Dzień dobry. Janet Smith, która jest tutaj i z którą jadłam śniadanie tego poranka, zawdzięczam wiedzę, że dzisiaj przypada szósta rocznica ogłoszenia Chrystusa Królem Polski. Chciałabym pogratulować polskiemu narodowi. Widzisz, Janet, jak jestem uczciwa?…
Tylko Bóg, który jest Stwórcą wszystkiego, może mocą swoich słów powoływać do istnienia z nicości. „Bóg rzekł: Niech stanie się światłość! I stała się światłość. (…) Bóg rzekł: Uczyńmy człowieka na Nasz obraz (…). Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz (…): stworzył mężczyznę i niewiastę”. W swej transcendencji stwórcze słowo Boga jest całkowicie autorytatywne. Nasza istota, nasza ontologiczna tożsamość, nasze powszechne synowskie powołanie jest dane przez Boga. Jako stworzenie człowiek nie może zaistnieć ani nie może sprawić, by cokolwiek zaistniało za pomocą jedynie mocy swego słowa. Istnieje ontologiczne ograniczenie dla istot ludzkich w stosowaniu języka. Człowiek może jedynie nazwać to, co jest stworzone, co Bóg stworzył i to, co sam stworzył.
Akt nazywania łączy język i rzeczywistość. Nazywanie rzeczywistości taką, jaka jest, w jej substancjalnej i rozpoznawalnej treści, to pierwotna i uniwersalna funkcja języka. Funkcja ta sprawia, że możliwa staje się zarówno jasna społeczna komunikacja, jak i międzyosobowa komunia. Choć język człowieka nie może sprawić, by byt wyłonił się z nicości, to jest tym niemniej nadzwyczaj kreatywny i dynamiczny. Filozofowie, tacy jak John Austin podkreślają performatywny charakter języka. Język nie jest jedynie opisowy. Ma on moc działania, wprowadzania zmiany, generowania nowości. Poprzez wypowiedzenie słowa „tak” w czasie uroczystości zaślubin zmieniam status ze stanu wolnego na stan małżeński. Mężczyzna oświadczający swą miłość kobiecie generuje dynamiczny proces, który może doprowadzić do małżeństwa. Rodzice rozmawiający z dziećmi, by je wykształcić, rozbudzają ich sumienie moralne i kształtują ich inteligencję. To ogniwo słowo–akt jest głęboko zakorzenione w Bożym objawieniu. Biblijne hebrajskie dawar w rzeczywistości oznacza rozstrzygające słowo, słowo, które konkretnie osiąga to, co mówi. Jest to słowo w działaniu, słowo skuteczne.
Jednakże od końca XIX wieku lingwiści strukturalistyczni, tacy jak Ferdinand de Saussure, wynalazca semiotyki, który odniósł znaczenie wyłącznie do przeciwieństwa między znakami a słowami stanowiącymi język, oraz wpływowy Roman Jacobson, w głównej mierze przyczynili się do odłączenia języka od konkretnej rzeczywistości, jaką powinien on oznaczać. Celem tych wielkich lingwistów, którzy ignorowali Boga, jako nieistotnego dla ich badań, było autoreferencyjne studium języka, związku między abstrakcyjnymi znakami i ideami bez jakiegokolwiek odniesienia do konkretnej rzeczywistości i znaczenia. Ten trend był zarówno fundamentalny i dominujący we współczesnej lingwistyce. Od końca II wojny światowej istniały nihilistyczne dążenia do zerwania więzi pomiędzy językiem a rozumem, pomiędzy językiem a stworzeniem. Pod koniec lat 40-tych XX wieku na przykład twórca koncepcji głębokiej ekologii Arne Næss rozwinął teorię semantycznej płynności i słabości. Stwierdzał on potencjał jakiejkolwiek danej wypowiedzi do podlegania różnym interpretacjom w zależności od kontekstu i okoliczności.
Pod koniec lat 60-tych XX wieku Jacques Derida opracował swój dyskurs dekonstrukcyjny. Stwierdził, że pojęcia muszą być rozumiane jedynie w kontekście swoich przeciwieństw. Zrywając z perspektywą metafizyczną Arystotelesa, Derida rozłączył pojęcia, słowa i ich substancję. Richard Rorty dogmatycznie stwierdził, że prawdy są konstruktami ludzkimi, zaś wiedza jest jedynie kwestią lingwistyczną. Judith Butler uznała, iż dyskurs to wszystko, co istnieje; że nie istnieje rzeczywistość, tylko przedstawienie. Te prace przekształciły rzeczywistość w tekst, który należy interpretować, w proces zmian, pozbawiony stałej i substancjalnej treści. Wędrowanie od jednego wyboru interpretacyjnego do następnego jest postmodernistycznym sposobem życia indywidualnej osoby. Wędrowanie jest wyrazem decyzji o ciągłym unikaniu osobistego zaangażowania. Podczas tej wędrówki dyskurs zastępował stworzenie, zaś hermeneutyka – mój subiektywny interpretacyjny wybór – górował nad metafizyką.
Lingwistyka – czyli odłączenie słów od rzeczywistości – odegrała dramatyczną rolę w przyspieszeniu zachodniego przejścia ku ponowoczesności. Dystynktywną cechą naszych czasów, mocno utwierdzającą się od lat 60. XX wieku, jest wywrotowa instrumentalizacja języka dla celów pełnej negacji, dla zaprzeczenia samej naszej ludzkiej natury, ojcostwa i macierzyństwa, naszego płciowego rozróżnienia jako mężczyzn i kobiet, naszego powołania małżeńskiego. Być może najbardziej elokwentną manifestację takiego buntowniczego wykorzystania języka można znaleźć w tym, jak Judith Butler ideologicznie reinterpretowała performatywny język Austina, by wywołać problemy genderowe. Ale indywidualna deklaracja: „Niech się stanę queer”, nie może doprowadzić do zaistnienia z nicości jako queer. Ta osoba w sposób nieunikniony istnieje uprzednio jako mężczyzna lub kobieta, jego lub jej słowo i wola. Taka wypowiedź wypełnia coś, co David Halperin, amerykański działacz gejowski, nazwał stosownie „tożsamością bez istoty”.
W świetle uniwersalnego rozumu, taka prometejska wypowiedź jest zwyczajnie i po prostu aktem zanegowania rzeczywistości, stworzenia, rozumu, sumienia, prawdy, bycia osobą. Moralną decyzją jest powiedzenie „nie” temu, co jest; temu, kim jesteśmy; Temu, który z miłością nas stworzył takimi, jakimi jesteśmy. Perfomatywny język Butler małpuje stwórcze słowo Boga; jest antyteistyczny i antychrystyczny. Prometeusz przeciwstawił się bogom wykradając im ogień. Stworzył człowieka z gliny i obdarzył go ogniem w postaci wiedzy. Dzisiaj jesteśmy świadkami diabolicznej próby wykradzenia ognia z nieba. Ogniem tym jest słowo używane po to by kreować nowe człowieczeństwo. Od ogrodu Eden aż do końca czasów każdy człowiek wybiera pomiędzy zgodą na nasz powszechny, stworzony i synowski status a buntem przeciwko niemu; pomiędzy „tak” a „nie”.
Współcześni rzecznicy „nie” wobec tego, kim jesteśmy, oddali język na służbę swego utopijnego projektu konstruowania nowego człowieczeństwa, człowieczeństwa wyzwolonego od danej nam tożsamości; od tego – co Margaret Sanger, założycielka IPPF, nazwała kobiecą niewolą reprodukcyjną; od tego, co LGBT nazywa heteronormatywnością. Zarówno w feministycznej, jak i homoseksualnej interpretacji rewolucja genderowa dążyła do wyzwolenia ludzkości od kategorii: mężczyzna i kobieta, ojciec i matka, małżonek, syn i córka, męstwo i kobiecość, małżeństwo i instytucje rodzinne. Wszystko to – twierdzą rzecznicy gender – miałoby być konstruktami społecznymi, stereotypami przeciwnymi obywatelskiej równości i wolności. A zatem tym, co należy w miarę swoich możliwości dekonstruować. Takie dążenie do wyzwolenia jest bezpośrednim owocem ateistycznego humanizmu i ateistycznego egzystencjalizmu. Neguje nasz status jako stworzeń oraz jako synów i córki Boga. Niewiele zostaje po tej dekonstrukcji: jedynie abstrakcyjnie, wirtualnie, sekularnie, antropologicznie niezróżnicowani obywatele, ogołoceni z tego, kim jesteśmy, i wychodzący na antropologiczną pustynię, którą oni stworzyli; potwierdzający swą „tożsamość bez istoty”, swój własny ciągle zmieniający się wybór. Prometejska instrumentalizacja języka w ciągu ostatniego pół wieku przejawiała się na kilka sposobów. Jednym była reinterpretacja słów określających wszechświat ludzkich realiów i wartości – reinterpretacja miłości, wolności, równości, praw, wyboru, szczęścia, ludzkiej godności, sumienia, współczucia, tolerancji. W obrębie tych słów współistnieją obecnie sprzeczne interpretacje, w zależności od tego, czy jest się wiernym temu, co recta ratio może rozpoznać jako prawdę, czy też się to odrzuca.
Orędownicy wyzwolenia seksualnego, seksualnej różnorodności, aborcji, eutanazji, wspomaganego samobójstwa itd. wykorzystują słowa znajdujące się w Biblii, jak również należące do wielkiej kulturowej tradycji ludzkości. Tym samym destabilizują więź istniejącą pomiędzy uniwersalną i istotną treścią tych słów a samymi słowami. Ten rozdźwięk wywołał syndrom wieży Babel, obecnie o globalnym zasięgu, gdzie te same słowa są używane po to, by wyrazić rozbieżne światopoglądy. Innym sposobem, w jaki prometejscy agenci rewolucji zinstrumentalizowali język, by promować swoje partykularne interesy, było wprowadzenie i umieszczenie w głównym nurcie słów i wyrażeń, które oni sami ukuli z myślą o ostatecznym zastąpieniu języka wyrażającego to, co zamierzali poddać dekonstrukcji a poprzez to narzucić własną agendę. Przykłady takiego zastępowania to: „wolna miłość” zamiast małżeńskiego zobowiązania, „reprodukcja” zamiast poczęcia dziecka lub prokreacji, „pary” i „jednostki” zamiast rodziców, „partner” zamiast małżonka czy męża i żony, „rodzina albo rodziny i inne formy” zamiast właściwej rodziny, „gender” zamiast płci albo nawet zamiast mężczyzny i kobiety, „małżeństwo dla wszystkich” zamiast małżeństwa pomiędzy jednym mężczyzną i jedną kobietą, „wolny wybór” zamiast bezinteresownej miłości czy moralnego sumienia, „równość genderowa” zamiast komplementarności męskiej i żeńskiej itd.
Rezultat tych substytucji jest dwojaki: Z jednej strony cicha marginalizacja lub nawet zniknięcie słów należących od wieków, jeśli nie tysiącleci, do wspólnej semantycznej spuścizny ludzkości i nazywających uniwersalne ludzkie realia; słów, których sens był jasny i które były używane publicznie aż do niedawna. Drugim efektem było skuteczne wprowadzenie nowego języka stworzonego przez orędowników agendy dekonstrukcjonistycznej. Wiele zwrotów, które ukuli, nie zastępuje tradycyjnych wyrażeń, ale promuje wprost ich wywrotową nową agendę dla ludzkości. Przykłady to: antykoncepcja, bezpieczna aborcja, różnorodność seksualna, tożsamość płciowa, prawa reprodukcyjne i zdrowia seksualnego, by nie wspomnieć bujnego żargonu LGBT: coming out, dysforia płciowa, pary tej samej płci, „cross sex” itp.
Trzecią cechą prometejskiego użycia języka w celu promocji nadejścia nowej ludzkości, jest typowo postmodernistyczna odmowa podawania jasnych definicji dla nowo stworzonych wyrażeń. Ta odmowa zdradza strategiczny cel językowego odrywania słowa od rzeczywistości, o czym wspomnieliśmy wcześniej. Deklarowanym celem jest pozwolenie na płynną wielorakość wyborów interpretacyjnych i celebracja różnorodności tych wyborów. Ukryty, ale realny cel to promowanie noszenia masek, wykorzystanie mgły pojęciowej do autorytatywnego narzucenia jak największej liczbie osób jednej interpretacji – tej głoszonej przez rzeczników nowej ludzkości. Język jest zatem stosowany do inżynierii społecznej i w celu dezorientowania. „Niech rozkwitnie tysiąc kwiatów” – powiedział Mao Zedong. Aż jedna interpretacja nowych paradygmatów, jednego systemu wartości zwycięży i zostanie uprawomocniona. Narodowi polskiemu nie są obce reżymy totalitarne czy też manipulacyjne stosowanie języka dla celów dominacji. Nowy wywrotowy język pojawił się najpierw nie u korzeni – w lokalnych i narodowych kulturach, nie w narodowych debatach krajów demokratycznych, ale w dyskursie względnie małej liczby ekspertów, ideologów, organizacji non-profit, lobbies, fundacji mających najpierw internacjonalistyczną, a następnie globalistyczną perspektywę i nawiązujących podczas zimnej wojny trwałą współpracę z ONZ.
Następnie zaczęto wprowadzać po cichu swój język do języka międzynarodowej współpracy. W trakcie pozimnowojennej fali konferencji w latach 1990 – 1996 państwa członkowskie ONZ formalnie zgodziły się na partnerstwo tej organizacji z niepaństwowymi uczestnikami, w ten sposób doprowadzając do narodzin globalnego zarządzania.
Niech mi teraz będzie wolno przedstawić Państwu bardzo krótki zarys historyczny tego, jak nowy język przeniknął do sfery współpracy międzynarodowej od czasów Powszechnej Deklaracji z 1948 roku. Dokument odzwierciedlający ducha państw członkowskich u początków ONZ, czyli Powszechna Deklaracja Praw Człowieka z 1948 roku, jedynie deklaruje to, co wszyscy mężczyźni i kobiety obdarzeni rozumem i sumieniem, jak czytamy w Artykule 1, mogą powszechnie uznać za prawdziwe i dobre. Stosownie do tego deklaracja stosuje język nazywający rzeczywistość taką, jaka jest, dostosowując się do powszechnej ludzkiej natury. Stąd uznaje rodzinę w liczbie pojedynczej – a nie: rodziny – za naturalną i fundamentalną grupową jednostkę społeczeństwa. Ma ona prawo do ochrony ze strony społeczeństwa i państwa, jest oparta na małżeństwie pomiędzy mężczyzną i kobietą, zawartym jedynie przy dobrowolnej i pełnej zgodzie potencjalnych małżonków. Ci z kolei, w kontekście tych dokumentów jasno postrzegani są w znaczeniu: mąż i żona, mężczyzna i kobieta. Powszechna Deklaracja potwierdza przyrodzony sens należący do danej natury, a także przyrodzoną godność wszystkich członków rodziny ludzkiej. To z kolei, wraz z uwzględnieniem płciowego rozróżnienia człowieka jako mężczyzny i kobiety, ich równej godności, małżeństwa jako związku między mężczyzną a kobietą, prokreacji i macierzyństwa, rodziny jako naturalnej i podstawowej części społeczeństwa, prawa rodziców do wyboru edukacji, jaką powinny otrzymać dzieci, małżeńskiej tożsamości człowieka – jest uniwersalną, wzajemnie powiązaną, niezbywalną i nierozerwalną rzeczywistością. Powszechna Deklaracja nie pozostawia wątpliwości co do współzależności ani też ontologicznego związku mężczyzny i kobiety, których tożsamość jest tylko jednym z komponentów.
Proces rewolucyjny atakujący cudowną antropologiczną spójność zadeklarowaną w 1948 roku, rozpoczął się od agendy antykoncepcyjnej. Mamy tu słowo, którego rdzeń „anty-koncepcja” jednoznacznie zdradza zanegowanie poprzez rewolucję tego, co istnieje. W maju 1968 r., gdy rewolta młodych rozwijała się we Francji i w USA, pierwsza konferencja ONZ poświęcona prawom człowieka w Teheranie określała w swoim Artykule 16, że „rodzice mają podstawowe prawo człowieka do określenia w sposób wolny i odpowiedzialny liczby oraz odstępów czasowych pomiędzy swoimi dziećmi”. Artykuł używa słowa „rodzice” i nie używa ani określeń „planowanie rodziny, ani „antykoncepcja”. Ale państwa członkowskie ONZ przyjęły ten artykuł pod połączonym naciskiem IPPF, Planned Parenthood International i Johna Rockefellera z jego Population Council. Ich wyraźną intencją było, by artykuł ten zinterpretować jako prawo rodziców do stosowania antykoncepcji. Bardzo znaczący raport Klubu Rzymskiego z 1972 r. pod tytułem „Granice wzrostu” miał olbrzymi wpływ na politykę ONZ i pojawienie się globalnego zarządzania. Język tego raportu jest bardziej klarowny. Autorzy używają takich określeń, jak: antykoncepcja, kontrola urodzin, chciane dzieci, niechciane dzieci, planowanie rodziny, reprodukcja i wprowadzają zwrot „aborcja”, jeszcze przed sprawą „Roe kontra Wade”.
Pierwsza konferencja ONZ na temat środowiska, która odbyła się w Sztokholmie w 1972 roku, wprowadziła określenie „planowanie rodziny” do języka Organizacji. Na pierwszej populacyjnej konferencji ONZ odbywającej się w Bukareszcie w 1974 roku nastąpiło przejście od pojęcia rodziców do określeń „pary” i „jednostki”. Od tamtej pory wszystkie dokumenty Organizacji Narodów Zjednoczonych będą stosować prawo do planowania rodziny, nigdy już dla rodziców, ale dla par i jednostek, jak w przypadku konferencji o populacji w Kairze w 1994 r. Pierwsza konferencja ONZ na temat kobiet przeprowadzona w Meksyku w 1975 r., używała takich określeń, jak: tworzenie stereotypów, upodmiotowienie, partner, wolność wyboru. Druga meksykańska konferencja ONZ o kwestiach populacji w 1984 r. wprowadziła nowe wyrażenie: „niespełnione potrzeby” antykoncepcji i edukacji seksualnej oraz „bezpiecznej aborcji”. Na trzeciej konferencji ds. kobiet w Nairobi w 1985 r. pojawiło się po raz pierwszy słowo „gender”. Druga konferencja środowiskowa w 1992 r. w Rio de Janeiro wprowadziła zwrot „zdrowie reprodukcyjne”; czwarta konferencja ds. populacji w Kairze: „prawa reprodukcyjne”, „zdrowie seksualne”, „prawa seksualne”, „rodzina w jej różnych formach”. Nowy antropologiczny język, zawarty w platformach na rzecz działania konferencji ONZ, wyraża agendę atakującą życie, macierzyństwo, rodzicielstwo, nasze wrodzone różnice płciowe jako mężczyzny i kobiety, atakuje małżeństwo i rodzinę. Autorem tego języka jest kilka osób i organizacji: Klub Rzymski, IPPF, Rockefellerowie, feministki genderowe. Historycznie stał się on przedmiotem tzw. globalnego konsensusu w czasie konferencji ONZ po zakończeniu zimnej wojny. Globalny rząd w praktyce traktował ten rzekomy konsensus jako normatywny. Nowy język do tej pory rozprzestrzenił się na wszystkich poziomach. Podczas gdy współistnieje w różnym stopniu z tradycyjnym językiem różnych światowych kultur, światowa elita u steru globalnego rządu uczyniła niezwykłe postępy w ciągu minionych 30 lat, rozprzestrzeniając swoją agendę w dół, aż do poziomu lokalnego.
Zakończmy teraz kilkoma refleksjami duszpasterskimi. Po pierwsze, niech będzie wolno mi zasugerować, że to do ewangelizacyjnej misji Kościoła należy używanie języka jasno nazywającego naszą otrzymaną od Boga antropologiczną naturę i powołanie. Biblia wyraża swoją objawioną antropologię językiem, który jest prosty, uniwersalny i niezastąpiony. W wielu częściach Kościoła jednakże antropologiczny język globalnego zarządzania dokonał znaczących postępów. W rzeczywistości samo użycie zwrotu „partnership” (pol. partnerstwo) w konstytucji „Gaudium et spes” (nr 48), do której odnosi się ta konferencja – „intymna wspólnota życia i miłości małżeńskiej” – wyjawia jego przenikanie do dokumentów Magisterium nawet już w latach 60. XX wieku. Słowo „małżonek” jest nie do zastąpienia, słowo „partner” jest ambiwalentne. Zwróćmy zatem uwagę na słowa, których używamy i upewnijmy się, że przekazują one dobrą nowinę o Bożym zamyśle dla mężczyzn i kobiet w jej całej pełni.
Druga myśl dotyczy głębi antropologicznego zniszczenia, w obliczu którego obecnie stoimy. Obecna postmodernistyczna kultura, odmawiająca rozumowi zdolności dotarcia do rzeczywistości, kwestionująca nawet samo istnienie ludzkiej natury, wprowadziła ludzkość w ślepą uliczkę. W tym momencie czy nie staje się jasne, że Boże objawienie przychodzi z odsieczą rozumowi i racjonalności?
Moja ostatnia uwaga jest intuicją. Dotyczy zerwania pomiędzy językiem a rzeczywistością, o czym mówiłam na początku. To zerwanie ma nas „wyzwolić” od istnienia, które otrzymaliśmy. Wielu widzi w powrocie do metafizyki klucz do [rozwiązania] postmodernistycznego kryzysu. Ale by ten powrót do metafizyki mógł w pełni odpowiedzieć na wyzwania naszych czasów, czy chrześcijanie nie powinni zaproponować ontologii miłości, międzyosobowej komunii, odnajdującej swoje źródło w trynitarnej miłości Boga, dopełniającej ontologię bytu? Boże objawienie uczy nas, że Bóg – Jestem, Który Jestem – to miłość. Słowo, Darwa, Logos – „przez Nie wszystko się stało, a bez Niego nic się nie stało”. Objawił się jako Syn Boży, druga Osoba Trójcy Świętej. Słowo, Logos to Syn. To nie przypadek, że w naszych czasach ataki przeciwko rodzinie, małżeństwu, miłości i międzyosobowej komunii dokonują się przez słowo, poprzez język. Pozwolę sobie zauważyć pod koniec mojego odczytu, że ontologia miłości i ontologia bytu są jedyne i uniwersalne. Po to, by przezwyciężyć abstrakcję i wirtualność, zniewolenie ludzkości w tej postmodernistycznej epoce; by uczynić komunikację ponownie możliwą, pośród ludzkości rozmyślającej nad globalną wieżą Babel; by głosić dobrą nowinę o międzyosobowej komunii jako naszym wiecznym powołaniu, dążmy nie tylko do tego, by przywrócić język w nieodłącznym powiązaniu z konkretną rzeczywistością, ale by w sposób synowski pokazać ojcowską miłość, dzięki której ta rzeczywistość została stworzona, odkupiona z grzechu i jest obecnie podtrzymywana. Dziękuję.
Dr Marguerite A. Peeters
Tłum. Jan J. Franczak"
pzdr
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 327 odsłon
Komentarze
Przeczytałem ten tekst
24 Grudnia, 2022 - 13:42
Dowiedziałem się sporo o intelektualnych, a nawet filozoficznych korzeniach zmory, którą można roboczo nazwać gender. Rzeczywiście to zjawisko mocno przypomina zniszczenie zupełnie sensownej inwestycji budowy wieży Babel. Niestety teraz ten mechanizm może spowodować bardzo podobną anihilację cywilizacji człowieka myślącego, lub co najmniej kultury i społeczeństw białego człowieka. Rzeczywiście straszne skutki zerwania słowa z rozumem. Dosłownie, bez żadnej przenośni.
michael
Nie wiem co znaczy słowo Darwa. I w jakim języku występuje.
24 Grudnia, 2022 - 15:06
W języku hebrajskim istnieje Dabar (דָּבָר wym. daw baw) i oznacza Słowo obdarzone mocą stwórczą.
Słowo דָּבָר występuje 1437 razy w Biblii Króla Jakuba, różni się ono od greckiego Logos - Słowa statycznego.
Głębokie rozważania na ten temat znalazłam w zbiorze esejów Romana Brandstettera W kręgu biblijnym.
Serdecznie i Świątecznie pozdrawiam!
_________________________________________________________
Nemo me impune lacessit - nie ujdzie bezkarnie ten, kto ze mną zacznie
katarzyna.tarnawska