Polska w oczach demolioberałów

Obrazek użytkownika zetjot
Blog

Żeby ktoś nie narzekał, że moje uwagi o "zapleczu intelektualnym" opozycji pozbawione są podstaw, przytaczam nikektóre poglądy.

Od dłuższego czasu przeszukuję listy nowości wydawniczych poświęconych opisowi i ocenie sytuacji społeczno-politycznej w Polsce z punktu widzenia środowisk liberalnych, ale oferta jest bardziej niż umiarkowana. Dzisiaj mam parę uwag po lekturze "Turbopatriotyzmu" autorstwa Marcina Napiórkowskiego.

Czy błędy są zawsze szkodliwe ?

Otóż nie, czasami są niezwykle pożyteczne, ale w specyficznych warunkach.

Otóż Grecy popełnili mega błąd natury filozoficznej ignorując fakt, inaczej niż Chińczycy, że świat jest całością i przyjmując że składa się z osobnych pojedyńczych obiektów. W specyficznych warunkach greckiej kultury demokratycznej i polemicznej każda taka teza szczegółowa dawała asumpt do polemiki i przedstawiania odmiennych opinii, a to sprzyjało asertywności i powolnemu wprawdzie, ale systematycznemu rozwojowi myśli naukowej. Przyjęcie słusznej tezy o jedności świata, nie mogłoby dostarczyć punktu zaczepienia do refleksji i badań naukowych.

Minęło jednak dwa i pół tysiąca lat i nauka pogalopowała do przodu i tego typu szufladkowe podejście do nauki nie ma już racji bytu. Świat jest jednością, lecz składa się z wielu warstw, w których obowiązują specyficzne dla każdej warstwy, emergentne prawidłowości.

Przeczytałem właśnie książkę warszawskiego semiotyka kultury Marcina Napiórkowskiego "Turbopatriotyzm" i nasuwają się mi tego własnie typu uwagi krytyczne.

Oto we wstępie autor pisze coś takiego:

"Ale ludzki świat nie składa się z faktów, tylko z opowieści."

Opowieści czyli narracje. Z opinii pani Karoliny, naszej salonowej muzy, wynika, że liczą się jednak fakty. 

Semiotyką zaczęliśmy się interesować za czasów komuny, gdy estońscy intelektualiści znaleźli narzędzia semiotyczne do interpretacji kultury, które pozwoliły im znależć niszę i uciec z krainy nauki socjalistycznej. No, ale te czasy minęły (? - zaczynam mieć wątpliwości) i można (?) zająć się nauką na poważnie i całościowo. Nauka ma dostarczać pełnego, wielopoziomowego obrazu świata, poczynając od fundamentów czyli natury ludzkiej. Zajmowanie się semiotyką przypomina mi budowanie domu poczynając od dymu z komina zamiast od fundamentów.

Niestety w epoce demoliberalizmu nauka także stała się polem działania dla szarlatanów, a prekursorami byli tu antropolog Margaret Mead i pseudoseksuolog, a naprawdę entomolog, Alfred Kinsey. 

Odejdźmy więc na chwilę od tematu i wyjaśnijmy pewne rzeczy.

Weźmy taki problem jak próba odpowiedzi na pytanie  "co to jest świat ?"

Pojawiło się niedawno nowe podejście do tej kwestii.

Tradycyjne podejście wiązało się z opisem struktury materialnej tego świata i praw, które rządzą różnymi sferami tego materialnego bytu. Struktura fizyczna, struktura chemiczna, struktura biologiczna, a ostatnio struktura społeczna. Nie jest łatwo takie kwestie analizować, bo nie potrafimy opisać transformacji między poziomami np. od bytu fizyczno-chemicznego do bytu biologicznego. Życie psychiczne także różni się od życia społecznego.

Ale są autorzy, którzy tym się nie przejmują, bo po co się tyle męczyć, kiedy można uznać, że prawda jest nieosiągalna i proponują nowe rozwiązanie, cichcem podmieniając obraz struktury świata na wizję świata czy narrację o świecie. A obraz struktury świata to zbiór relacji tym światem rządzących. Narracje zaś kierują się zasadą dowolnych skojarzeń natury literackiej raczej niż reżimem rozumowania naukowego.

Szczególnie modne są narracje, popadające często w psychologizacje. I taki autor mówi o wizji świata pana X, a potem przechodzi, dla porównania, do wizji pana Y. No i rozważa kwestię, która z tych wizji jest ładniej skonstruowana i może się nam bardziej podobać.

Jest taka właśnie maniera. Pochodzi ona z prac filozoficznych, w których odbywa się ciekawy proces interpretacyjny: pan Platon przedstawia swoją wizję świata, a potem pan Arystoteles pisze o tym, co pan Platon myśli o świecie. po czym przychodzi pan Collins i mówi nam, co on myśli o tym, co pan Arystoteles myśli o tym, co pan Platon myśli o świecie. Czy może być coś bardziej irytującego ?   Można też zastosować odmianę tego podejścia i pisać o wyrwanym z realnego kontekstu zjawisku np. wolności czy to u Platona, Arystotelesa czy Monteskiusza.

Ten trend pojawia się np w badaniach w naukach społecznych czy  w seksuologii, opartych na ankietach. Werbalistyka zamiast badania realnych sekwencji zachowań i motywacji. Realne badania są trudne, no bo trudno prowadzić eksperymenty na ludziach jak na królikach, czasem są politycznie niepoprawne, jeżeli dotyczą różnic między rasami, czy miedzy kobietami i mężczyznami i można się narazić rozmaitym siłom politycznym, ideologicznym środowiskom czy autorytetom.

Po prawej stronie publicyści lamentują nad przyszłością jaka czeka nas w zlewaczonym świecie, który ich zdaniem zaczyna się wyłaniać przed nami w efekcie manifestacji. Publicyści ci ignorują fakt, że istnieją nieprzekraczalne ramy, poza które rozmaite manipulacje i próby inżynierii społecznej nie mogą wykroczyć. Jeśli spróbują wykroczyć, to upadną. Ewolucja bowiem te ramy stworzyła i nałożyła ewolucyjny filtr na zachowania, by tylko zachowania korzystne dla wspólnoty dawały gwarancje przetrwania grupie.

Nudni są też demoliberałowie ze swoimi publikacjami. Stosują albo błędne albo przestarzałe algorytmy, wbrew ostrzeżeniom matematyków czy fizyków, że z zachowania jednostkowego nie można przewidywać zachowania zbiorowości.

Na przyklad tak: demoliberał postrzega, iż jednostka ma obsesję na punkcie miłości i taka sama obsesja pojawia się w obsesyjnej miłości do niepodległości. Gdzie Rzym, gdzie Krym ? Jednostka jest pod wpływem bodźców seksualnych i zazdrości, a na czym miałaby polegać obsesja niepodległości, i na jakim poziomie się objawiać - jednostkowym, zbiorowym i jakie bodźce tu oddziałują ? Tandetna psychologizacja. Jeszcze chwila, jeszcze krok, dwa i wpadniemy w czarną dziurę psychoanalizy.

Rozmaite analizy polityczne ograniczają się do opisu bieżących rozgrywek partyjno-politycznych z zupełnym pominięciem warunków strukturalno-społecznych w jakich te rozgrywki przebiegają i ich genezy.

Tymczasem nie da się pominąć w sytuacji Polski pewnych istotnych zaszłości historycznych, które miały wpływ decydujący na sytuację obecną. Przede wszystkim trzeba uwzględnić fakt, że Polska dysponowała ograniczoną suwerennością od r. 1730, kiedy to Rosja uzyskała znaczny wpływ na sprawy polskie. Oznacza to, że minęło, z wyjątkiem okresu 20 lat II RP, ponad 250 lat braku suwerenności, a nie 123 jak popularnie się twierdzi.. Nie można więc ignorować wpływu jaki to miało na stan społeczeństwa po r. 1989, a może nawet po 2015.

Miało to skutki demograficzne, gospodarcze a przede wszystkim społeczne. Wskutek zaborów i okupacji powstały środowiska typowe dla tzw. (post)kolonialnej burżuazji kompradorskiej, pracującej na rzecz okupanta związanej z polskością tylko terytorialnie, ale już nie ideowo.  W stosunku do tych grup pojawia się naturalna wobec zdrajców postawa pogardy, a w ich szeregach budzi się wstyd, natychmiast przekształcany w resentyment wobec patriotów, poprzez wyparcie i przeniesienie, ewoluujący aż do postawy agresywnego odwrócenia biegunów. 

Grupy te starają się podreperować własny wizerunek przez kooperację z mecenasem zewnętrznym, posiadającym atrybuty wpływu i prestiżu i nabyty w ten sposób prestiż inwestują w lokalną politykę i środki wojny psychologicznej z większością, dążąc do jej zneutralizowania  i powtórnego podporządkowania poprzez osłabiające morale przemysł pogardy i pedagogikę wstydu. 

Należałoby więc wiele dyskusji zresetować i wrócić do podstawowego pytania: czym jest polityka ? Najprostszym określeniem domeny polityki jest stwierdzenie, że to troska o dobro wspólne. Ale jest ono tak mgliste, że nie wskazuje na narzędzia, ktore mogłyby służyć jako punkt zaczepienia.

No to ja zaproponuję tezę wziętą z teorii ewolucji: polityka to realizowanie potencjału ukształtowanej przez ewolucję natury ludzkiej. A następny krok w tym rozumowaniu wynika z tej natury, która jest społeczna i osadzona jest w indywidualnym organizmie. Relacja między tym dwoma elementami natury jest taka jak między sprzętem a oprogramowaniem, choć należy pamiętać, że w toku ewolucji pewne elementy oprogramowania weszły do wyposażenia sprzętowego.

Tak więc jednostka ma status dwoisty; jest indywidualnym organizmem sterowanym przez zewnętrzne oprogramowanie społeczne. Zatem właściwa polityka musi rozpoznać aktualny stan relacji między poziomem rozwoju jednostkowego a społecznymi uwarunkowaniami, tak, by zapewnić płynne i korzystne dla stron współdziałanie między jednostką a społeczeństwem. Istotne jest tu pojęcie rozwoju, które sugeruje, że mamy do czynienia z systemem dynamicznym, ulegającym zmianom, a to wymaga nieustannego sprawdzania, czy zachodzące zmiany są lub będą korzystne systemowo.

Jednym z problemów z jakimi musimy się zmagać są grasujący w przestrzeni publicznej sprzedawcy kitu. Bazują oni na nieprzemyślanym uleganiu fałszywym propozycjom. Jedną z takich propozycji jest sprzedawanie przyszłości. Rzecz zadziwiająca jak łatwo ludzie dają się nabrać na traktowanie przeszłości i przyszłości jako równoważnych bytów, co możemy obserwować na porządku dziennym. Ale są jeszcze przecież środowiska, które przeszłość  programowo odrzucają. Przeszłość jest faktem, przyszłość nie istnieje, a żyjemy tylko w kroczącej teraźniejszości.

 Do tego trzeba pamiętać o dwoistości ludzkiej natury a więc o aspekcie indywidualnym i aspekcie zbiorowym. Przeszłość czyli pamięć doświadczeń życiowych jest elementem kluczowym decydującym o strategii działania. Na temat przyszłości nic indywidualnie nie wiemy, możemy co najwyżej mieć nadzieję. Wracając do aspektu zbiorowego, formą pamięci w tej sferze są instytucje, które zakodowaną pamięć przechowują. A indywidualne nadzieje mogą się spełnić albo i nie, bo przyszłość to efekt zbiorowy, wypadkowa działań indywidualnych i instytucjonalnych. Indywidualne zachowania nie są do końca przewidywalne, natomiast możemy mieć wpływ na przyszłość dzięki wspomnianym instytucjom, które działają w oparciu o ustalone algorytmy i dlatego gwarantują one pewien stopień przewidywalności przyszłości. Dlatego trzeba o te instytucje życia zbiorowego dbać. Natomiast nie należy ulegać sugestiom handlarzy kitu i tego rodzaju szarlatanom sprzedającym złudzenie przyszłości bez korzeni w pamięci.

A jako że nie ma przyszłości lecz tylko krocząca teraźniejszość, trzeba zwracać uwagę na wyznaczone przez konkretną przeszłość i konkretne doświadczenia trasy i kierunki i umiejętnie przewidywać ich dalszy kierunek, bo efekty przeszłych i obecnych działań z uwagi na złożoność aspektu indywidualnego i zbiorowego nie są do końca zdeterminowane i przewidywalne i trzeba  na czas wprowadzać korekty. I trzeba stworzyć pewien bufor bezpieczeństwa i rezerw właśnie z uwagi na tę nieprzewidywalność, czego dowiódł wybuch pandemii. Okazało się namacalnie, że Zachodowi takiego buforu brakuje. Od lat piszę, w odróżnieniu od różnych Fukuyamów, o tym, że przyszłość jest nieprzewidywalna i że czekają nas niespodzianki. I właśnie taka niespodzianka się przydarzyła, choć od dawna wiadomo, że krążą po świecie jeźdźcy apokalipsy i tylko czekają na okazję by uderzyć w osłabione punkty. A ostatnio mieliśmy kontakt z dwoma - migracjami i zarazą.

Wśród rozmaitej maści liberałów zapanowało przerażenie, że ludzie porzucają myślenie o przyszłości i odwracają się od postępu, a tym samym redukuje się popyt na sprzedaż kitu. Najwyższy czas by urealnić pojęcia: istnieje tylko przeszłość, której odpowiednikiem w umyśle jednostki jest pamięć dotychczasowych doświadczeń, na której bazuje indywidualna strategia życiowa. W sferze zbiorowej odpowiednikiem pamięci indywidualnej są instytucje, bazujące, tu przypomnę, na dorobku przeszłości.

W trosce o przyszłość, a konkretnie o stabilność społeczną, kilkadziesiąt lat temu wprowadzono pewne pomysły instytucjonalne, regulujące gospodarkę i zmieniające jej charakter na konsumpcjonistyczny, bez próby zrozumienia jakie mogą być efekty w mikroskali, w efekcie czego doszło do bezprecedensowej indywidualizacji, a raczej partykularyzacji zachowań jednostek prowadzącej do załamania więzi społecznych. Troskę o przyszłość pomylono z ideą postępu, ideą ryzykowną jeśli wiadomo, że przyszłość przecież nie istnieje i jest tylko propagandowym złudzeniem i od zmieniania instytucji gospodarczych demoliberałowie przeszli gładko do, zgodnego z modelem partykularyzacji, demontowania obyczajów i moralności jako związanych z przeszłością, a więc tradycyjnych i niepostępowych. W ten oto sposób postawiono system na głowie.

W przyszłości nie istnieją żadne fakty jednostkowe, nad którymi jeszcze dałoby się jakoś zapanować dzięki rygorystycznej samokontroli. W przypadku zbiorowości nieprzewidywalność przyszlości wzrasta niepomiernie i nie można na niej bazować jak na jakimś realnym wskaźniku.

Ale przejdźmy do treści książki Napiórkowskiego poświęconej konfliktowi między turbopatriotyzmem a softpatriotyzmem, ktory to konflikt, ku ubolewaniu autora, wygrywa turbopatriotyzm, a wygrywa dzięki lepszemu doborowi środków narracyjnych, wypowiedzi politycznych, mitów i obrazów, niestety zakorzenionych w przeszłości, a nie w przyszłości jak wolałby autor.

Jak na dłoni widać defekt książki. Ignoruje ona kompletnie warunki strukturalne wygenerowane przez siły polityczne dominujące w tzw. III RP, które decydowały o kierunkach gospodarki, warunkach rozkładu kosztów, zysków i przywilejów, a przede wszystkim ignoruje wszystkie patologie, będące efektem tej zwichniętej i skorumpowanej struktury politycznej. Grzechem zasadniczym autora jest brak sprawdzenia adekwatności środków narracyjnych do rzeczywistej struktury świata społecznego, bo to przecież  adekwatność decyduje o sukcesie.

Poza tym czemu narracje miałyby się odwoływać tylko do obrazów z uroczystości, celebracji i wypowiedzi ? A gdzie podziały się autorowi inne narracje - te dotyczące planów rozwoju, strategii i wizji. O PISowskich planach wiemy z Kongresów Wielka Polska, a co z planami, wizjami i programami strony przeciwnej ? Słyszał ktoś cokolwiek ? Autor ubolewa nad brakiem wizji wśród softpatriotów. Ale jak mówić o wizji, kiedy oni nie mają żadnych kompetencji politycznych sensu stricto. Na projekt CPK Trzaskowski zareagował stwierdzeniem, że "mamy przecież lotnisko w Berlinie". To jest ten poziom wyobraźni, więc nic się z tej wyobraźni urodzić nie może. Gorzej jeszcze, softpatrioci paradowali pod szyldem "Polski uśmiechnięte" w momencie gdy szalało bezrobocie, ludzie musieli emigrować by pracować na zmywaku, a w Warszawie w toku złodziejskiej reprywatyzacji pod auspicjami ratusza uprawiano patologię.

Może więc autor powinien wziąć na warsztat motyw pracy na zmywaku jako synonim tzw. III RP. A co z inną narracją, nieobecną na kartach książki - narracją KODziarską ? A dodatkowo wyobraźmy sobie, że Napiórkowski pisze ksiązkę w r. 2020, a w tym roku pojawiła się pani Lempart & company i co by autor z tym fantem zrobił ?

A to przecież jeszcze nie wszystko - gdzie się podziały narracje o realizacjach programów obu stron ? Problem wstydliwy dla establishmentu tzw. III RP ? Autor widzi drzewa, nie dostrzega lasu. 

Autor zarzuca turbopatriotyzmowi, że popada w obsesję utraty niepodległości, która zagraża nam wskutek projektu modernizacji podjętej w transformacji ustrojowej. Czyżby autor  poważnie traktował ten projekt transformacji opracowany przy wódeczce u Kuronia czy Michnika z Jeffreyem Sachsem ?  "Modernizacja" a jej głównym narzędziem kserokopiarka. Puste Dzikie Pole bez przemysłu z przypadkowo lokalizowanymi tu i ówdzie  montowniami.Tubylców brak, większość na zmywaku w Anglii. I tam chyba pozostaną z obawy przed kolejnymi modernizatorami z układu postkomunistycznego.

A poza tym ciekawa tu jest metodologia psychologizacji. Autor zarzuca turbopatriotyzmowi lęk przed utratą niepodległości, wręcz mówi, że "Polska popadała w obsesję i paranoję, bojąc się potwora ukrytego pod łóżkiem".  Lęk to jest uczucie jednostkowe, na poziomie społecznym tak nie można argumentować, bo na poziomie społecznym trzeba mówić o instytucjach, w tym przypadku takich jak partie, rządy, wojsko i naklady na nie, a poza tym gdzie autor ma gwarancje, że nie powtórzy się historia z utratą niepodległości czy suwerenności ? Czy miliony ofiar zaborów setki tysięcy zabitych w walkach o niepodległość i gigantyczne straty materialne, nie uzasadniały indywidualnego lęku przed powtórką i zarejestrowania tych faktów w instytucjach życia zbiorowego ? Obawy przecież się na naszych oczach spełniły I UE ma w nosie traktaty i zasady w nich przewidziane, a to jest bezpośrednie zagrożenie dla suwerenności. Analiza zysków i strat z przynależności do Unii wyraźnie pokazuje przewagę transferów na Zachód i można przyjąć, że ponosimy straty i tylko fakt, że zyski widać a strat nie widać, sprawia, że trwa ten cwaniactwem podszyty euroentuzjazm.

I autor koronuje te swoje piramidalne głupoty zarzucając turbopatriotom ponuractwo, bo się nie uśmiechają. Przy okazji cytuje Sławoja Żiżka i ociera się o psychoanalizę. Jakby ludzie nie mieli powodów do smutku choćby z uwagi na wydarzenia polskich miesięcy, Czerwców czy Grudniów, w peerelu. Odkreślić je grubą kreską, zapomnieć i zacząć się usmiechać ? Taka jest propozycja autora ?

Jest jeszcze jedna rzecz charakterystyczna dla polskich środowisk lew-lib, gdy zaczynają ostrzegać przed nadmiernym patriotyzmem - wchodzą wtedy w mechaniczny tryb imitacji i przenoszenia zachodnich traum i lęków na nasze podwórko. To że Zachód był zaangażowany w kolonializm, niewolnictwo, hekatombę I WŚ, prześladowania homoseksualistów i lekceważył prawa kobiet, to nie nasz polski problem i niech Zachód radzi sobie z nimi sam. My tego rodzaju problemów nie mieliśmy, z czego powinien sobie zdawać sprawę i pan Napiórkowski. I nie tylko on, bo o polskim kolonializmie  zaczęła coś bredzić, chcąc zabłysnąć przez światem znajomością mód, o polskim kolonializmie, pani Tokarczuk.

Autor ignoruje kwestię uprawianych przez sprzedajne łżeelity, przemysłu pogardy i pedagogiki wstydu, precyzyjnie opisanych przez Rafała Ziemkiewicza czy Bronisława Wildsteina, traktując je jako przejaw teorii spiskowych.

Podsumujmy krótko treść książki, której próbkę zademonstrowałem. Poziom książki nie wykracza poza poziom dość kontrowersyjnej publicystyki, a jak już wcześniej zaznaczyłem znakomici publicyści tacy jak Wildstein czy Ziemkiewicz sporządzili całkiem adekwatny obraz tzw. III RP. Nie ma więc nic w książce odkrywczego jeśli porównamy to z dokonaniami wspomnianych publicystów.

Autor uciekł się do literackich chwytów tworząc zbędne pojęcia softpatriotyzmu i turbopatriotyzmu, bo softpatriotyzm to po prostu letni patriotyzm, wymuszony, formalno-urzędowy, a więc żaden patriotyzm. Mógł autor z większym pożytkiem poszerzyć repertuar w tym zakresie nawiązując do nacjonalizmów i szowinizmów i wskazać, że nacjonalizm w Polsce nigdy nie cieszył się popularnością, a to z tej prostej przyczyny, że Polacy już przed zaborami mieli wykrystalizowane pojęcie własnej narodowej specyfiki i odrębności, która w trakcie zaborów uległa jeszcze większej krystalizacji i nie musieli, tak jak inne narody Środkowej Europy, odbudowywać poczucie narodowe w konfliktach z sąsiadami. A na szowinizm, nigdy miejsca nie było. Normą był zawsze patriotyzm.

Nazywanie obsesją prób odtwarzania zakłamanej historii i usuwania białych plam i sadzanie Polski na kozetce psychoalalityka w celu dekonstrukcji jej lęków zasługuje tylko na śmiech. W tej materii czyni się, mimo wysiłków IPN zdecydowanie za mało, co pokazują problemy z fałszerzami historii takimi jak Jan Tomasz Gross czy Jan Grabowski.

A prawdziwy stosunek do historii wygląda tak, jak opisałem poniżej.:

To jest nieomal 300 lat braku suwerenności od r.1730 do czasów wspólczesnych. Ale z kolei nawet mówienie o 300 latach niewiele nam mówi, bo pozbawione to jest konkretów. Byli konkretni ludzie z krwi i kości a nie jakieś zjawy, o konkretnych twarzach, imionach i nazwiskach, którzy do utraty niepodległości doprowadzili. A skutki utraty niepodległości dotknęły milionów innych ludzi, konkretnych, z imienia i nazwiska. Różnie ich dotknęły.

Zahamowany został rozwój kulturowy i gospodarczy całej polskiej populacji - straty z powodu rozgrabienia kraju były gigantyczne i równie gigantyczne były były utracone korzyści.

Miliony ludzi zginęły wskutek ludobójstwa lub w walkach o odzyskanie niepodległości. Kolejne kilkaset tysięcy zginęło walcząc pod przymusem w rozmaitych konfliktach w armiach zaborczych. Setki tysięcy ludzi potraciły majątki.

To są konkrety, których efekty odczuwamy po dzień dzisiejszy. A do kogo mamy pretensje ? Do rządu, obecnego rządu? Pretensje trzeba mieć do elit, a zamiast elit mamy łżeelity.

A co do autora, to zrozumiałem, o co chodzi z jego mentalem, gdy przypadkiem zajrzałem na biogram i zobaczyłem rocznik: 1985. 2 lata więcej od Juniora; co on może wiedzieć o historii ?

I na tym poprzestanę bo dalej Napiórkowskiego analizować nie warto, bo to imitator. Amerykańscy naukowcy o proweniencji liberalnej, tacy jak Jonathan Haidt czy Mark LIlla są zdolni do rzeczowj, bezlitosnej analizy liberalizmu. Polscy udają naukowców i są imitatorami trendów zachodnich, a w rzeczy samej są postkomunistami.

 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (6 głosów)