Trochę futurologii

Obrazek użytkownika Ryszard Surmacz
Idee

 

 

Przywódcy Chin, USA, Niemiec, Rosji spotkali się w Davos… Jednowymiarowa globalizacja została wstrzymana, dopuszczono wielowymiarowość gospodarczą i kulturową. I był to ukłon w kierunku Chin. Warto zwrócić uwagę, że nasze geopolityczne położenie – pomiędzy, ma dwie „okładziny” polityczne: tradycyjną i współczesną. Tradycyjna plasuje nas pomiędzy Niemcami a Rosją, współczesna, pomiędzy Chinami a Stanami Zjednoczonymi. I w tym świecie musimy się znaleźć.

***

Każde państwo swój kapitał opiera na trzech filarach siły. Pierwszym jest siła gospodarki, drugim potencjał kulturowy, trzecim obronność. Gospodarkę zostawmy na boku, bo dziś w równym stopniu buduje ją państwo macierzyste, jak i przyszły dominator; pierwsze z nadziei, drugi z wyrachowania. Wojna nie dotyczy gospodarki. Prawdziwą wojnę prowadzi się w przestrzeni kulturowej, która jednych osłabia, drugich wzmacnia. Obronność polega na kumulacji siły odporu, a atak na kumulacji siły naporu. W Polsce taka właśnie wojna zaczęła się od momentu, wycofania ZSRS z Europy Środkowo-Wschodniej i powstania politycznej przestrzeni do zdobycia. Natomiast jakość „techniczna” poszczególnych filarów (gospodarka, obronność i kulturowość) zależy od poczucia odpowiedzialności elit i poziomu świadomości całego społeczeństwa, a więc od tych czynników, które kształtuje kultura i państwo.

 

Współczesna świadomość Polaka

Dziś stoimy pomiędzy nieświadomą odwagą II RP, a wciąż żywym strachem PRL; pomiędzy niepodległym sposobem myślenia okresu międzywojennego a wyuczonym przez komunizm niewolnictwem; pomiędzy ogłupiającym kultem Zachodu a niewiarą we własne siły i własną kulturę. To wszystko tworzy nasz świat ducha i materii. W tym świecie żyjemy, oddychamy tlenem jaki sami wyprodukujemy, z tego świata wyciągamy wnioski, jego kategoriami rozumujemy i w nim wychowujemy swoje dzieci. Gdy do tak ukształtowanej duszy dzisiejszego Polaka dorzucimy przysłowiowe piwko, skłonność do łajdactwa i egoistyczną pogoń za pieniądzem, wyłoni nam się obraz ogólnej niemocy, braku perspektywy i kompletnego zacofania. Bo zacofanie, z historycznego punktu widzenia, to nie jest inny sposób myślenia, gorszy sposób gospodarowania, czy tworzenie odmiennej kultury. Standardy mogą się zmienić i to, co kiedyś było postępem, może okazać się zacofaniem lub kardynalnym błędem (np. bujne życie na pożyczkach). Historia zna przeróżne przypadki. Zacofanie to przede wszystkim kompleksy i niewiedza, brak odwagi myślenia i wyrażania swoich myśli, prymitywne naśladownictwo, sprzedajność, niedojrzałość i z tego powodu chęć posiadania politycznego patrona lub centrali – czyli ogólnie, wiara w swoją niemoc i klonowanie tej niemocy, a nawet głupota. Z takim bagażem możemy trafić tylko z deszczu pod rynnę.

 

Niekończąca się fikcja

Przez wiele stuleci walka władzy duchownej ze świecką toczyła się nie o wiarę, lecz o władzę. Zmagania te wciągnęły człowieka w sam środek działań i nie prowadziły ani do zbawienia, ani do uspokojenia, lecz odwrotnie, antagonizowały go i wykorzystywały do walki na Bogów.

Historia chrześcijaństwa jest drogą błędów, wypaczeń i prób ich naprawy: Rzym i Konstantynopol, w wiekach średnich upadek moralny Kościoła zachodniego, renesans, reformacja, kontrreformacja i odnowa; w XX w. ponowny upadek Kościoła i… brak perspektywy na kolejną reformację. I gorzej, bo tym razem okazuje się, że możliwe jest życie bez Boga; więcej, człowiek za pomocą boga-pieniądza może wynająć sobie, lub dla zabawy kupić, jakiegoś innego boga i udawać dobrego luda… Człowiek chce udawać, że jest Bogiem.

***

Mistyfikacja dotyczy każdego poziomu życia. Odnieśmy się do historii Polski: w 1918 r. odzyskaliśmy niepodległość państwową. Dziś II RP jest wielką „białą plamą” w polskiej historii i prawie wszystkim jest z tym dobrze. Nas ojcowie i dziadkowie zbudowaliśmy Niepodległą i gdyby nie dwudziestoletni okres prawdziwej wolności, dziś toczylibyśmy spory w językach zaborców i dalej dywagowali z kim iść: z Niemcami czy Rosjanami? Polscy historycy piszą książki i jakoś zapominają, że brak II RP wyklucza napisanie jakiejkolwiek syntezy. Podobnie jest ze szlachtą, która stworzyła naszą kulturę narodową. Jej obsmarowywanie potrzebne było PRL-owi, ale dziś, gdy zakończył on swój żywot, milczenie albo cicha aprobata, to już ułomność. Nic nie ujmując katolicyzmowi, który odróżniał nas od zaborców, trzeba wreszcie oddać prawdę, że w okresie zaborów gotowość do niepodległości zawdzięczamy

[RS1]

my przede wszystkim szlachcie, jej spójności stanowej, jej poczuciu równości i patriotyzmowi średniego stanu. W 1920 r, odnieśliśmy dziejowe zwycięstwo nad najbardziej znienawidzonym zaborcą ale prawda o polskich kryptologach, którzy rozszyfrowali kody Armii Czerwonej, długo cieszyła się milczeniem, za to wszyscy słyszeli o „cudzie na Wisłą”. I powtarzali.

Po zakończeniu II wojny komunistyczna władza bardzo starała się przewrócić do góry nogami całe 1000-lecie państwa polskiego, wprowadziła nie tylko cenzurę, wykonała rozległą pracę fałszerską i zakłamała nie tylko historię i literaturę, ale na tych podręcznikach wychowała kilka pokoleń młodych Polaków. Przedwojenną inteligencką Polskę zamieniła na robotniczo-chłopską i wmówiła ludziom, że historia Polski zaczyna się po 1945 r. I tak zostało. Nie ważne, że najwybitniejsi Polacy z czasów peerelowskich, to hierarchowie: Hlond, Wyszyński i Wojtyła, ważne, że pozostała zoologiczna niechęć do „pana” i inteligenta, którzy do dziś mają takie zęby, że mogą zjeść nie tylko Czerwonego Kapturka, ale również nocą każdego z nas, a jak zjedzą, to ponownie wprowadzą pańszczyznę i każą czytać książki. Tę rozedrganą marę oswojono nieco w 1980 r., i co okazało się, że jednak lubimy się, że możemy ze sobą rozmawiać i wspólnie walczyć, że możemy wydawać reprinty najwspanialszych dzieł polskiej kultury, że mamy wspólną historię, wspólną myśl i mamy do czego się odwoływać. Zebrało nas się 10 milionów; robotnicy zastrajkowali, obalili komunę, ale już wówczas okazało się, że zbyt mało jest tej tradycyjnej inteligencji, którą wcześniej wymordowano w czasie wojny i za Stalina, lub rozpędzono po świecie – wówczas mówiło się o jakimś sojuszu dwóch klas: inteligenta z robotnikiem, tak jakbyśmy wszyscy chodzili do jednej szkoły. Potem już nikt nie zadawał pytania, gdzie podziali się ci inteligenci, którzy stworzyli chociażby Polskie Państwo Podziemne lub najlepszy w świecie wywiad? Minęło kilkadziesiąt lat, i co pozostało? Przykro to pisać, ale dziś po „Solidarności” mamy pomniki i dodatki kombatanckie. Oficjele żyją swoim życiem, na uroczystościach państwowych odgradzają się płotkami i przemawiają sami do siebie. Obywatele mają wolne dni od pracy, ale na placach jest niewielu. I zapewne byłoby jeszcze mniej, gdyby nie dzieci i ułani. Było, minęło.

Nasza wolność rozpoczęła się wyprzedażą majątku narodowego. Majątek sprzedawaliśmy po cenie, którą dał oferent. Trudno o coś bardziej głupszego. I ci ludzie, którzy to robili nadal są przy władzy. Gdy narastał w świecie antypolonizm i oskarżano nas o rzeczy niepopełnione, polskie niepodległe władze milczały. Wyginęła inteligencja i nie było komu walczyć. Potem przejęto niemiecką interpretację takich słów, jak: nacjonalizm, mała ojczyzna (u nas nie było małych ojczyzn, lecz było sąsiedztwo), nazizm, faszyzm itd. i w oparciu o nie dalej tworzymy sztuczną rzeczywistość. Kolejnym nieporozumieniem jest odwołanie się poczerwcowych władz do okresu „Solidarności” i zrobienie z niego punktu odniesienia – nowa Polska ma być kontynuacją nie niepodległej II RP, lecz struktur związkowych w podległym państwie, o którymj już prawie wszyscy zapomnieli. Czyli ciąg dalszy totalnej fikcji, który przeradza się w czarny i różowy bajer oraz mydlenia oczu wszystkim. Mało kto zastanawia się jakie to będzie miało skutki – byle dziś, byle jak, byle pod siebie i byle jak najdłużej. Taki punkt odniesienia kształtuje dzisiejszą rzeczywistość w Polsce i w Europie: taką mamy politykę i takie mamy partie polityczne, wszyscy dusimy się w własnym sosie i niewielu zdaje sobie z tego sprawę. A na dodatek część wykształconych Polaków nie może zdecydować się kto jest ważniejszy w ich życiu: państwo, czy Kościół. Itd.

Szansa człowieka

„Na początku było słowo”, ale zanim to słowo zostało wypowiedziane, wcześniej musiała pojawić się myśl. A skoro tak, to ten podział jest jasny: myśl jest dla Boga, słowo dla człowieka. Tak było i takie proporcje budowały dotychczasowy świat. Dziś w cywilizacji chrześcijańskiej, gdy coraz mniej ważnych ludzi mówi o gniewie bożym, a skuteczność duszpasterska została rozbrojona i przejęta przez inne religie i politykę, Kościół staje się bezsilny. A człowiek… Człowiek pozostaje sam z sobą i swoimi pieniędzmi. I coś z tym musi zrobić? Ale co?....

Bóg ułożył świat według swojej woli, w tym świecie pojawił się Ja – człowiek, który jest częścią natury, dostał śmiertelne ciało i choroby, musi jeść, musi wydalać, musi pracować i na dodatek czynić sobie ziemię poddaną. Znalazł się więc w klatce, w której Bóg musi być wzorem i punktem odniesienia, bo bez Boga staje się zwierzęciem. Z tego też powodu nie jest w stanie przezwyciężyć dwóch zupełnie odmiennych porządków: ludzkiego i boskiego – nie ma więc szans na zbudowanie Królestwa Niebieskiego na ziemi. Ludzki świat się zmienia i jedyną jego szansą na przetrwanie jest myśl i praca. I chyba już nie ma wyboru, musi boską kolejność: myśl dla Boga – słowo dla człowieka, odwrócić na swoją korzyść, nie przeciwko Bogu, lecz dla zachowania człowieczeństwa. Bo tak naprawdę, to człowiek wybiera Boga dla siebie.

Wybór Boga, to nie jest wybór rękawiczek, lecz systemu, w którym człowiek ma żyć, odnajdować swoje ziemskie szczęście, trzymać etykę, myśl i sens życia. Chrześcijaństwo i katolicyzm przyjęliśmy ponad 1000 lat temu. Przez ten czas na tych wartościach zbudowaliśmy swoją kulturę, sposób rozumienia i dialogu. Dziś, gdy ten świat zaczyna się walić nie możemy rezygnować ze swojego kodu kulturowego, ze swoich prawd, a więc tego całego systemu immunologicznego, który przez dwadzieścia wieków budował chrześcijańską odporność i szanse przetrwania. To byłoby samobójstwo. Ale mimo to, aby przetrwać, zmienić musimy wiele. Może i nawet bardzo wiele.

 

Jaka przyszłość

Zmiany, które nadchodzą, muszą uwzględnić czynnik walki gospodarczej, a więc „nierównowagi” z „równowagą”, w której to człowiek jest decydentem i to on ustala proporcje między kapitałem a pracą. To sprawy ziemskie. Wejście na arenę wciąż rosnących w potęgę Chin, musi wpłynąć nie tylko na ogólne postrzeganie świata, ale też na stosunek człowieka do Boga. Obecny zanik religii w Europie, nie zderzy się ze światem muzułmańskiej religijności, lecz raczej pójdzie w kierunku konfucjanizmu, a więc generowanie świeckich i kulturowych mądrości. Przywołany zostanie argument, którego trudno będzie czymkolwiek przebić – skoro najstarsza kultura świata zrezygnowała z bogów, my, młodsi bracia, musimy poddać się prawom historii.

Jeżeli rzeczywiście tak będzie, to Europa ma dwie drogi:

1.

powołać nowy zakon (niektórzy księża mówią, że za późno), finansowany przez Kościół katolicki, który ma największy dorobek cywilizacyjny i nakłonić siebie i inne kościoły do zmiany języka duszpasterskiego i zinterpretowania na nowo ojców chrześcijaństwa (wysiłki pseudoreligijne nie wchodziłyby tu w grę) – i nie ma co ukrywać, że jest to wysiłek w kategorii „być albo nie być”,

2.

wmówić ludziom „nowoczesność”, odciąć się od własnych korzeni, obnażyć swoją niemoc i spokojnie podążać w kierunku konfucjanizmu, a potem rozpłynąć się w morzu euroazjatyckim.

Pierwsza droga wymaga ogromnego wysiłku reinterpretacyjnego, powszechnego współdziałania Kościoła z wiernymi i odnowy jego wiarygodności, na co Europa raczej się nie zdobędzie. Druga, jest łatwa i nie wymaga wysiłku – wystarczy bierność i brak opozycji. Ale wówczas płynie się w siną dal, bez żadnych gwarancji. I nie łudźmy się Azja pod każdym względem jest silniejsza od Europy.

***

A jak na tym tle wyglądają szanse Polski? Jeżeli polskie społeczeństwo dojrzeje na tyle, aby mogło odciąć się od systemu decyzyjnego współczesnych jurgieltników i politycznych hochsztaplerów, to ma szanse wrócić do własnego kodu kulturowego i wyłonić z siebie ludzi odpowiedzialnych, na poziomie mężów stanu; wówczas może skorzystać ze swojego tysiącletniego doświadczenia, które nie ma kolonialnych nawyków i zaproponować całej cywilizacji łacińskiej zupełnie nowe rozwiązania systemowe. Cha!, ale tu potrzebna jest odwaga i sposób myślenia z okresu II RP. Jeżeli natomiast społeczeństwo w krótkim czasie (od ponad 200 lat zawsze mamy niewiele czasu na przeformowanie się) nie dojrzeje, to mamy dwie szansę: 1. Wykonać testament Goebbelsa i stać się mierzwą kulturową, 2. zniknąć nie tylko z mapy politycznej, ale również z historii tego świata, jak niegdyś Słowianie Połabscy i Prusowie. Pierwszy warunek wymaga od nas maksymalnego zawężenia pola mistyfikacji i „pobożnego myślenia”, w drugim, musimy zrozumieć, że nie tylko powinniśmy kupować polskie towary, ale też zdecydować się na patriotyzm, a więc formę zdrowego rozsądku. Boga można prosić na kolanach, ale klęknięcie przed człowiekiem oznacza oddanie się pod jego zachłanną wolną wolę. W krótkim czasie musimy zasypać 70-letnią dziurę i wrócić do prawdziwie niepodległych czasów II RP, bo tam się wszystko zaczęło i jeszcze nic nie skończyło. Innej drogi nie ma. O wszystkim decyduje jednak Suweren, którym zgodnie z konstytucją jest naród.

Brak głosów