Dwa stare światy i trzeci mały

Obrazek użytkownika Ryszard Surmacz
Świat

 

W PRL była jedna niechciana partia. Świat posolidarnościowy podzielił się na dwie duże partie i kilka małych. Rząd Kaczyńskiego był spadkobiercą poprzednich, złych i dobrych, rządów, stworzył standardy socjalne, ale ogólny dorobek możemy opisać w następujący sposób: przez ponad 30 lat zbudowaliśmy i wyasfaltowaliśmy dziesiątki nowych dróg i mostów; ograniczyliśmy bezrobocie, jeździmy nowoczesnymi samochodami, pociągami i autobusami; wypiękniały nasze mieszkania i domy; skomputeryzowaliśmy kraj; korzystamy z sieci komórkowej; komunikację pozbawiliśmy granic; wprowadzona została polityka wspierania rodzimych przedsiębiorstw; rodziny dostały wsparcie; w planach jest CPK; budowa terminalu w Świnoujściu; kolej szybkiego ruchu itd. W ostatnich ośmiu latach żyło się łatwiej i lepiej. Zdawałoby się, że kraj podąża w kierunku wielkości, dobrobytu i stabilizacji. Wszystko dla człowieka i dobra państwa i przyjemności. Było tak dobrze, że aż zaczęło robić się źle.

I jak w bajce o złym wilku trafiły się wybory, które przewróciły wszystko. A właściwie jeden dzień – 15.10.23. Minęło pół roku nowych rządów i rośnie bezrobocie, kapitał zagraniczny zaczyna uciekać z Polski, niepewne są filary przyszłej gospodarki – Centralny Port Komunikacyjny i terminal w Świnoujściu, niszczona jest siła konkurencyjna Orlenu, zmienił się system walki z inflacją, zamiast rzucania pieniędzy na rynek, zaczną się ograniczanie wydatków i cięcia budżetowe. Za kilka lat, jak wyczerpią się ludzkie oszczędności, pojawi się taka sama bieda, jak przed 2015 r., a może nawet w PRL. Już kilka dni po zdobyciu władzy przez KO ruszyły niemieckie transporty części do wiatraków w Polsce. Niemiecka gospodarka „dołuje”, ale kryzys dotyka również inne państwa starej Unii, które też wymagają dofinansowania. I na to wszystko w październikowych wyborach wyraziliśmy zgodę – rękami i nogami. Przegrane zostało też referendum dotyczące podstaw naszego państwa. Czy nie wiedzieliśmy co robimy?

***

Dlaczego rząd PiS przegrał? Na to pytanie zaczynają pojawiać się tak różne opracowania, jak po upadku państwowości w 1795 r. Ale tym razem nie ma już szlachty, ba, nawet nie ma tradycyjnej inteligencji. Nie ma więc na kogo, tak po peerelowsku, a nawet bolszewicku, zwalić winy. Najbliżej jest Solidarność, bo tam rozegrała się ostatnia najważniejsza polska bitwa. Potem to już tylko kalka i tworzenie pozorów za pomocą budowania niekończącego się dobrobytu, znanego z PRL. Dramatem Polaków jest jednak to, że do swojej świadomości nie dopuszczamy prawdy, a nawet oczywistości. Wolimy się łudzić lub czekać na jakiś cud, który nie może się zdarzyć. Wyzywamy się, opluwamy, błaznujemy i stoimy w miejscu myśląc, że w ten sposób zbudujemy jakąś przewagę. Tymczasem, jak dawniej, budujemy domki z kart i zamki na piasku. Nadal nie wiemy co jest ważne i o co mamy się sprzeczać. Patrząc z boku, na plan pierwszy wyłania się zacietrzewienie, bezrozumny opór i zapadanie się we własnym bagnie.

A w obozie przegranych żadnej refleksji. Żadnych! Kilkutygodniowy rząd Morawieckiego był powtórką z tego co przyniosło klęskę w wyborach. PiS nie przegrał w wyborach, lecz przegrał sam ze sobą: brak zdolności koalicyjnej, fatalna kampania wyborcza, budowa gospodarki bez społecznego zaplecza – obywatele bardziej identyfikowali się z dotacjami, niż z mechanizmami gospodarczymi i odpowiedzialnością za państwo, fasadowy patriotyzm, spadek poziomu nauczania i obywatelskiego zaangażowania; utrata rządu dusz i inicjatywy na Ziemiach Odzyskanych – 1/3 polskiego terytorium itd. Na przykładzie osobistych kontaktów, można mówić także o bucie i blokadzie na wszelką pozytywna krytykę. To wszystko nakręcało spiralę przeciwnikom i cała konstrukcja musiała kiedyś rypnąć. Co z tego zostało? Totalne zaskoczenie, zapchanie i blokada mediów; skutki braku koncepcji i jakiejkolwiek myśli oraz totalna niepewność. Wyborcy, jak nie wiedzieli wcześnie, co mają robić, tak i nie widzą dziś. Bronią więc starych szranków nie widząc, że pojawiają się nowe, bardziej groźne.

***

Sytuacja w Polsce nakręciła więc dwa światy, które brną do starcia, nie bardzo zdając sobie sprawę z istnienia trzeciego, który trochę rozpaczliwie, trochę po omacku, szuka jakiejś alternatywy. Najpierw łudząc się głosował na „Trzecią Drogę”. W pół roku po wyborach do głosu dochodzi „Konfederacja”, w której wykluwają się nowi liderzy przyszłych kierunków, a która obecnie też nie posiada zdolności do rządzenia. Ludzie miotają się w sobie, a państwo coraz bardziej dojrzewa na przyjęcie nowego barbarzyńcy, który pogodzi nas wszystkich.

I teraz coś, co wzbudzi największe kontrowersje, ale nie mija się z prognozą prawdy. Schyłek rządów PiS cechował się niestabilnością wobec wojny na Ukrainie, która w Europie jest politycznym punktem odniesienia. Przejęcie rządów przez Donalda Tuska zmieniło tę sytuację, ale jednocześnie otworzyło bramy na zglajszachtowanie całej UE, oczywiście na warunkach niemieckich. Słabość poprzedniego rządu wobec Ukrainy została opanowane przez obecny i wyeliminowała pośrednictwo Niemiec. Niby sukces. Ale dziś polska polityka zagraniczna nie broni własnej tożsamości, lecz wpięta została w budowanie nowej Mitteleuropy. Nie ma już problemu Polski, jest problem Ukrainy. Nie ma niszczącego nas współdziałania Niemiec i Ukrainy przeciwko Polsce. Problem jednak polega na tym, że brak polskiego głosu daje Niemcom i Rosjanom wolną rękę do współdziałania w kierunku budowy koncepcji „Od Lizbony do Władywostoku” – przeciwko Stanom Zjednoczonym, których siły w Polsce stacjonują. A skoro stacjonują, to interes Polski i USA powinien się pokrywać i niwelować niemiecki.  

Los Polski zostaje więc uzależniony od woli Ameryki. Jeżeli w oparciu o jakiś układ zaprzestanie ona finansowania wojny na Ukrainie lub wycofa się z Europy, przegrywa cały region z Polską i Ukrainą – przegrywa cały pomost bałtycko-czarnomorski, który jest stabilizatorem pokoju w Europie i być może nawet w świecie. Jeżeli natomiast dojdzie do zapowiadanego połączenia Polski z Ukrainą i próby odtworzenia znaczenia pomostu bałtycko-czarnomorskiego, to wykluczyć nie można, że polscy żołnierze pojadą na wojnę z Rosją. Rzecz w tym, że prawdopodobnie nie jako siły zbrojne UE, a może nawet nie NATO. Wątpliwa jest bowiem w tym układzie odbudowa bastionu oddzielającego Niemcy od Rosji a bardziej prawdopodobny deal zachodnich państw Europy dla podtrzymania starego systemu. Połączenie dwóch państw nie będzie miało oczywiście nic wspólnego z budową polskiej lub amerykańskiej koncepcji Międzymorza, lecz wszystko z tradycyjnym kolonializmem zachodnim, który po raz kolejny ma uratować Zachód, w tym nas, jako przystawkę.

I teraz najważniejsze: dwa walczące ze sobą światy tak zabełtały ludziom w głowach, że w demokratycznych wyborach wybrały nie to, co chciały. Czy PiS mógł cokolwiek zmienić? Prawdopodobnie nie, choć UE do tej zmiany musiałaby się przystosować. Czy przegrałaby UE? W jej pojęciu coś takiego jest niewyobrażalne. Wówczas uruchomiono by Ukrainę i Polska musiałaby skapitulować – tym bardzie, że PiS nie wyrobił sobie odpowiedniego zaplecza obywatelskiego. I dlatego przegrał. Czy wygrana Trumpa będzie powtórką z poprzedniej jego kadencji? Prawdopodobnie nie. To w takim razie czy PiS miał zdolność rozwiązania sytuacji, w jakiej się znalazł będąc pomiędzy Ukraina a Niemcami? Wątpliwe? A od tego zależy przyszły los Polski. Po prostu zabrakło alternatywnej myśli. I nie ma jej do dziś.

Cała rzecz w tym aby zbudować takie społeczeństwo i tak uformować jego świadomość, żeby wybory 15.10.2023 nigdy więcej się nie powtórzyły. Zadanie to wisiało nad nami od 1989 r. i nie zostało wykonane. Jak zwykle w naszej historii na barykadach rodzi się trzeci świat, który będzie budował przyszłość. Trzeba jednak pamiętać, że trzeci świat przegrał po II wojnie i przegrał po okresie Solidarności – z podobnych powodów. Przesunięcie granic naszego państwa w 1945 r. zmieniło naszą geopolitykę. I tej refleksji trudno doszukać się gdziekolwiek. Nieświadomość tego faktu spowoduje, że możemy stracić wszystko.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 4.4 (5 głosów)

Komentarze

Problem ma naturę strukturalną i trzeba tu uwzględnić dwa czynniki strukturalne: zewnętrzny i wewnętrzny.

Czynnuik zewnętyrzny to zależność Polski od sił zewnętrznych po r. 1989, wzmocniona przez wejście do Unii. Gospodarczo miało to efekt raczej pozytywny, ale politycznie fatalny. Siły zewnętrzne w postaci establishmentu liberalnego miały narzędzia do wpływania na sytuację w Polsce.

Jeżeli chodzi o systuację wewnętrzną to struktura społeczno-polityczna  miała charakter postkomunistyczny z fasadą demoliberalną, więc nie była to w żadnym wypadku demokracja. Drugim czynnikiem wewnętrznym był brak mobilizacji społeczeństwa obywtelskiego, która, jak twierdzą analitycy systemów społecznych, jest warunkiem niezbędnym dla utrzymania wolności. Bez tej mobilizacji państwo staje się łupem despotów i to własnie stało się w Polsce, bo układ postkomunistyczny, wspierany z Zachodu, w sytuacji braku wspomnianej mobilizacji, miał przewagę nad środopwiskami wolnościowymi.

Formalne sprawowanie rządów przez PIS to było za mało jak na realne warunki, w jakich funkcjonowała Polska. Bez mobilizacji społecznej w trybie zarówno instytucjonalnym jak i pozainstytucjonalym nie da się odzyskać utraconej wolności. Już utraconej, z tego trzeba zdawać sobie sprawę. Nie ma darmowych lunchów.

 

Vote up!
2
Vote down!
0
#1662098

@zetjot

No tak, pustka postpeerelowska nie była w stanie ani niczego obronić, ani wypełnić. Nie sposób nadrobić tego, co zabrała ze sobą wymordowana inteligencja. Problem jednak w tym, że nasze społeczeństwo tego nie rozumie, a państwo nie zmienia. Wielokrotnie pisałem, że jeżeli PiS nie odbuduje sfery tożsamościowej, przegra sam ze sobą.

Pozdrawiam

PS proszę pamiętać o sprawach chińskich. Nie będzie dużo wejść, ale warto podzielić się wiedzą.  

Vote up!
1
Vote down!
0

Ryszard Surmacz

#1662102