Ciamajdany wszelkiej maści łączcie się
Jeszcze w czerwcu ubiegłego roku na spotkaniu Grupy Bilderberg w hotelu Taschenbergpalais w Dreźnie wielcy, wpływowi i oświeceni tego świata debatowali o klasie średniej i prekariacie. Dyskutowali o strategii transformacji klasy średniej zakorzenionej w lokalnych środowiskach, niezależnej ekonomicznie, wiernej rodzinie i tradycyjnym wartościom w prekariat, czyli w warstwę ludzi podążających z miejsca na miejsce za pracą, przeprowadzających się stale z jednego do drugiego mieszkania na wynajem, cięgle wypełniających CV i ankiety personalne, starających się o zdolność kredytową, wiecznie zatroskanych i niepewnych o swój los. Zwracano przy tym dyskretnie uwagę, że chociaż obie są wykształcone to pierwsza grupa jest oporna na sterowanie, natomiast druga - podatna.
Siedem miesięcy później w szwajcarskim uzdrowisku Davos wielcy, wpływowi i oświeceni mówili z niepokojem o niebezpieczeństwie tak zwanych populistów i zastanawiali się co zrobić, „żeby było tak jak było”. Marzenie Agnieszki Holland zaskoczonej zwycięstwem PiS w wyborach do Sejmu zrobiło globalną karierę. Po zwycięstwie wyborczym i zaprzysiężeniu Donalda Trumpa jak mantrę powtarzają jej słowa zarówno nieprzyzwoicie bogaci jak pseudo-intelektualiści uznawani za najwyższe autorytety przez sprzedajne media oraz celebryci. W opinii wielu z nich budowany przez ponad pół wieku porządek świata stanął na głowie. Płyty tektoniczne globalnej polityki przesuwają się i ten budzący niepokój proces może, o zgrozo, doprowadzić do powrotu rządów ludzi kierujących się wolą wyborców oraz interesem narodowym, a nie spolegliwych kreatur skorumpowanych protekcjonalnym dopuszczeniem „na salony”.
Małe Węgry po zwycięstwie Viktora Orbána można było uznać za aberrację i zlekceważyć. Polskę po wyborczych sukcesach Andrzeja Dudy i PiS można było zostawić Berlinowi, aby ustawił kogo trzeba do pionu przy pomocy swoich polskojęcznych mediów i agentury wpływu. Ale Brexit, referendum we Włoszech, rosnąca popularność francuskiego Frontu Narodowego i holenderskiej Partii Wolności, a w końcu zwycięstwo Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych to już zwiastuny trendu o narastającej dynamice. Wysoki przedstawiciel Unii Europejskiej do spraw międzynarodowych Federica Mogherini jęczała w Davos, że tworzy się „nowy paradygmat polityki zagranicznej”.
Co bardziej energiczni nie poprzestają na lamentach i starają się zawrócić czas świadomi, że z miesiąca na miesiąc coraz mniej ludzi daje się omamić sloganami o postępie, tolerancji, nowych horyzontach, swobodach liberalnego rynku, itp. Obszary politycznego oddziaływania dla wyhamowania populistycznej rewolty zarysował miliarder George Soros, który w wywiadzie dla telewizji gospodarczej Bloomberg przepowiadał, iż „oszust” Donald Trump nie sprawdzi się jako prezydent, jego administracja przerodzi się w kłębowisko żmij, a on sam w dyktatora. Premier Theresa May nie porządzi - według Sorosa – długo, ponieważ Brytyjczycy odwrócą się od Brexitu jak tylko poczują, ile on ich kosztuje. Unia Europejska wprawdzie się rozpada, ale można i trzeba ją uratować. Soros pochwalił się, że wie jak przywrócić świetność UE, ale nie ujawnił swoich sposobów ograniczając się do zapewnienia, że podzielane są przez wielu ludzi w unijnych establishmencie.
Uwagi Sorosa pokrywają się z ocenami brukselskiego „trustu mózgów” VoteWatch Europe, który podał ogólne wytyczne anty-populistycznej kampanii w skali Unii Europejskiej. W ocenie jego ekspertów można jeszcze zahamować „wirówkę”, która już „odepchnęła” od Brukseli Wielką Brytanię, Grecję, Polskę i Węgry, a teraz coraz silniej odpycha Francję i Holandię. Warunkiem jest pełna mobilizacja wszystkich komu Unia Europejska przynosi korzyści. Od studentów uczestniczących w programie Erasmus po wielki biznes. Jedni bowiem mają „słuszne koncepcje, drudzy energię, a inni fundusze". Trzeba tylko działać szybko, bowiem wkrótce „nie zostanie nic z czego można będzie skorzystać”. Innymi słowy mówiąc, należy tworzyć totalną opozycję wobec populistów, gdyż inaczej koryto wyschnie.
Ponieważ według VoteWatch Europe klasyczne partie polityczne strukuralnie skostniały i nie sprawdzają się w dobie internetu, mediów społecznościowych i nowych technologii, to należy je zastąpić frontem totalnej opozycji na bazie organizacji pozarządowych i grup obywatelskich wspieranych przez prywatny biznes. Członkowie takich grup mają energię i motywację, ich formacje nie są zbiurokratyzowane, a więc adaptują się szybciej do zmiennych warunków politycznych i potrzeb społecznych. Problem tylko w tym, że takie grupy obywatelskie powstają szybko i spontanicznie oraz mobilizują się najłatwiej tylko wówczas, kiedy pragną się sprzeciwić inicjatywom podejmowanym przez Unię Europejską. W kampaniach wspierania UE o entuzjazm trudno, ale dyskretny zastrzyk finansowy może pobudzić zapał oraz inwencję twórczą. Warunkiem powodzenia jest jednak zmiana sposobu myślenia unijnego establishmentu, który zgnuśniał i winę za niepowodzenia zwala na „ignorancję wyborców”.
Odwołanie się brukselskiego think tanku do wspólnego frontu organizacji pozarządowych ma swoje uzasadnienie. Mniej więcej od czasu prezydentury Billa Clintona międzynarodowe organizacje pozarządowe w coraz większym stopniu przejmują kontrolę nad społeczeństwami spychając na margines tradycyjne instytucje suwerennego państwa. W swoistym manifeście organizacji pozarządowych, Jessica Mathews oceniła, że rządy narodowe trapi erozja autorytetu i stały się instytucjami przestarzałymi a przyszłość należy do globalnych sieci biznesu powiązanego z organizacjami pozarządowymi. Państwa narodowe stopniowo przestaną być postrzegane jako „naturalne twory rozwiązywania problemów” a konglomerat ponadnarodowych korporacji i organizacji pozarządowych przejmie kontrolę nad polityką, bezpieczeństwem oraz rozwojem społecznym i będzie to „przesunięcie władzy” poza państwa narodowe ku liberalnym instytucjom międzynarodowym. Bill Clinton twierdził nawet, że „era wielkich rządów się skończyła” i możliwości rozwoju zapewniać będzie sektor prywatny przy zachowaniu klasowych przywilejów elity politycznej i administracyjnej. W tym kontekście kandydatura Hillary Clinton jako wyborczej przeciwniczki Donalda Trumpa i poparcie udzielane jej przez establishment waszyngtoński, amerykańską klasę administracyjną oraz wielkie szczujnie medialne Wschodniego Wybrzeża jawią się jako dobrze przemyślana operacja polityczna.
Analitycy międzynarodowych działań organizacji pozarządowych zwracają uwagę, że nie mają one tradycyjnej legitymacji obywateli jaką dysponują państwa narodowe oparte na demokratycznym systemie wyborczym. Dlatego też starają się narzucić wolę swoją i swoich sponsorów drogą zastraszania lub wymuszeń. Pomijają przy tym wypróbowane i uznawane w cywilizowanym rozwiązywaniu konfliktów środki dyplomatyczne, prawne a nawet militarne. Działają przy tym najczęściej pośrednio, wykorzystując jako narzędzia cieszące się szacunkiem organizacje międzynarodowe, które na różne sposoby skłaniają do nałożenia na opornych „sankcji” lub do ogłoszenia „interwencji humanitarnych”. Składane w Brukseli i w europejskich mediach donosy polityków polskiej „totalnej opozycji” oraz aktywistów Komitetu Obrony Demokracji wpisują się idealnie w ten schemat.
Bezceremonialne „ustawianie” przeciwników przez organizacje pozarządowe przy maksymalnym wykorzystaniu mediów, sprawia, że porównywane są przez krytyków do ugrupowań terrorystycznych. Z perspektywy schematu organizacyjnego porównanie jest trafne. Jedne i drugie stanowią „luźną sieć indywidualnych osób powiązanych jedną wspólną sprawą”. Wykorzystując współczesne możliwości komunikowania i przemieszczania się jedne i drugie mogą oddziaływać globalnie. Na ich fundusze składają się drobne datki sympatyków oraz potężne sumy bogatych sponsorów. Skuteczność działania jednych i drugich zależna jest od poświęcenia idealistycznie nastawionych aktywistów.
Trudno powiedzieć, czy zbieżność zaleceń VoteWatch Europe i Sorosa, dysponującego sponsorowaną przez siebie stajną organizacji pozarządowych, to przypadek, czy efekt ustaleń, ale tak się jakoś dzieje, że model i hasła polskiego Komitetu Obrony Demokracji powtarzają się w Wielkiej Brytanii, w USA a nawet na antypodach.
Model luźnego ruchu KOD powstałego po wyborczej przegranej jest zbliżony do ruchu „Jęczydeł", który podniósł hałaśliwy sprzeciw po ogłoszeniu wyniku brytyjskiego referendum oraz do tworzącego się w USA wrzaskliwego ruchu feministycznego protestu, który też zrodził się po wygranej Donalda Trumpa. Ruch ten jeszcze nie ma nazwy, ale ma już symbol, czyli dziergane na drutach różowe czapeczki zwane „cipeczkami” (pussy hat).
Każdy z tych ruchów jednoczy niezadowolonych z faktu, że tym razem nie poszło tak jak się spodziewali, bo przecież zawsze szło zgodnie z przewidywaniami. Tworzą go drugorzędni politycy, celebryci, lokalni działacze oraz biurokraci, czyli ludzie zagrożeni oderwaniem od koryta napełnianego z pieniędzy podatników. W Polsce i Wielkiej Brytanii ruchy te potrafiły początkowo zmobilizować mniejsze lub większe demonstrujące tłumy, ale potem protestacyjny ferwor wygasł. W USA pierwszego dnia po inauguracji Donalda Trumpa w proteście wzięło udział ponad milion osób, ale co będzie dalej jeszcze nie wiadomo. Charakterystyczna jest internacjonalizacja działań każdego ruchu. KOD i brytyjskie „Jęczydła” zabiegają o wsparcie Unii Europejskiej, feministki amerykańskie poprosiły o „manifestacje siostrzane”, które odbyły się w setkach miast, głównie krajów anglosaskich, jednocząc od kilkudziesięciu do kilku tysięcy demonstrantów.
Hasła też są identyczne lub zbliżone. Przede wszystkim rezultat woli wyborców jest „nielegalny” w związku z czym podejmowane są próby kwestionowania go na drodze prawnej. Ponadto doszło do „zamachu na demokrację” i dlatego świadomi obywatele powinni stanąć w jej obronie. Zwycięzcy procesu wyborczego to „faszyści”, którzy spychają społeczeństwo ku „dyktaturze” i dlatego należy tych „nazistów” powstrzymać zanim „zrujnują kraj”. Do tego dochodzą wariacje głównych tematów albo hasła typu „miłość nienawidzi Trumpa”, pełne rozpaczy „nie potrafię żyć bez UE”, czy powiewanie nagim biustem w charakterze deklaracji politycznej.
Swoista międzynarodówka niezadolonych z odzyskiwania podmiotowości przez obywateli, zagrożenie jakie proces ten stanowi dla interesów ponadnarodowych establishmentów i korporacji w powiązaniu z wpływami jakimi dysponują organizacje pozarządowe oraz medialne „agencje towarzyskie” pełne żurnalistów lekkich obyczajów sprawiają, że nie można liczyć na rychły powrót do cywilizowanych reguł wewnątrzpaństwowej gry politycznej. Wręcz odwrotnie, należy się liczyć z jednej zjednej strony z eskalacją wrzaskliwych akcji pozaprawnych, a z drugiej z nasileniem utajnionych działań korupcyjnych.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3538 odsłon
Komentarze
świetny artykuł
17 Marca, 2017 - 01:57
ukłony dla Autora
gość z drogi
błyskotki
18 Marca, 2017 - 20:14
błyskotki
nie wszystko złoto co się mieni jednak większość błyskotki ceni
jan patmo