Szkoła

Obrazek użytkownika antysalon
Kraj

Jak sięgam pamięcią, to słowa tej piosenki " ...dzieci wesoło wybiegły ze szkoły..." jako żywo są moim dobryn wspomnieniem z okresu edukacji.
Te zaś"...zapaliły papierosy, wyciągnęły flaszki...', to zdecydowanie nie, nie towarzyszyło mnie, ani moim rówieśnikom to "róbta co chceta"

Ten tekst jestem winien moim nauczycielom i rodzicom, szczególnie zaś naszej Mamie, zmarłej w 1984r.

Szkoła.

Wspominam te czasy wyjątkowo ciepło.
Nawet epizod, cztery miesiące sowieckiej szkoły pod Grodnem ( IX-XII 1957) tuż przed naszym wyjazdem do Polski w kwietniu 1958 r., ostatnia okazja dla Polaków na Kresach. Jechaliśmy z Grodna przez Kużnicę Białostocką w jednym wagonie m.in. z rodziną Czesława Niemena czyli Wydrzyckimi z Wasyliszek. ( Nasza rodzina wysiadła w Gizycku, Wydrzyccy pojechali dalej, chyba do Gdańska).
Mimo bliskiego już naszego wyjazdu do Polski, sowiecki obowiązek nakazał mi we wrześniu 1957 pójście do ruskiej wiejskiej szkoły w Pieśli k/Indury, na płd od Grodna.
Nie było zmiłuj, mimo protestu rodziców i argumentacji, że w kwietniu przyszłego roku przecież ruszamy do naszej wymarzonej, wyśnionej Polski, sowietskaja włast nie popuściła.
Przymus szkolny i nie ma siły.
W szkole za rzeką ( mieszkaliśmy na kolonii w wielkim domu, otoczonym sadem ) uczniowie sami Polacy ( wieś była w 100% polska ) nauczyciele ruscy.
Mój był straszny, prymitywny, obrzydliwy wredny typ bijący nas dłonią w twarz, w głowę za wypowiedziane każde polskie słowo.
Wyzywał nas od polskiego ścierwa, ty praklatyj palaczok, skatina.
Moja udręka szkolna skończyła się przed Nowym Rokiem ( Bożego Narodzenia sowiet nie uznawał), gdyż rodzice już ani mnie, ani starszych braci do szkoły nie puścili.

W Polsce, w Giżycku poszedłem 1 września 1958 do pierwszej klasy, wymarzonej polskiej szkoły.
Tam, za kordonem, na zabranych Kresach w domu mówiliśmy po polsku, więc język polski nie był dla nas barierą.
I jako jedyny z rodzeństwa miałem stracony jeden rok.
Tam "...myślami wracam jeszcze, jest taki dom, daleko, daleko, za nim pola i las, a za lasem ...tam nad rzeką, rosną kwiaty .." zostawiłem nasz przepiękny dom, sad, psy, las, rzekę, rówieśników.
Nostalgia dopada mnie dopiero teraz, gdy jestem dorosły.
A jak musieli cierpieć nasi rodzice, zostawiając tam na zawsze nawet te resztki ( gros ziemia, łąki, las, kawałek rzeki, konie , inwentarz zostało zabrane do kołchozu).
Dorobek kilku wieków.

Szkoły w Giżycku ; podstawówkę- tzw Zieloną czyli nr 1 oraz ogólniak wspominam bardzo dobrze.
Generalnie dzieciństwo, jak większość moich rówieśników z tych lat gomułkowskich miałem ubogie, ale ...BARDZO SZCZĘŚLIWE dzięki kochanym, dobrym, pracowitym rodzicom.
Miałem wspaniałych nauczycieli tak w podstawówce, jak ogólniaku.
Wspominam ich wszystkich z ogromnym szacunkiem.
To byli doskonali pedagodzy.
Tym bardziej, że dostarczałem im ( a rodzicom też!!) wiele kłopotów najdelikatniej to ujmując.
Wielu z nich mam przed oczyma, aczkolwiek twarze tych z podstawówki "zielonej" ( 1958-1965) mocno mi się już zatarły.
Niemniej wdzięczny jestem im za wszystko, za surowość też.
Podobnież ogólniak.
Doskonała kadra, świetni nauczyciele.
Jedna tylko, osoba ucieka mi z tej oceny, to owoczesny dyrektor, zażarty wredny komunista usiłujący nas indoktrynować, tępił
w nas każdy odruch niesocjalistyczny. Paskudny typ, Kaszub, który w l. 80 wyemigrował do RFN na papiery jego rodziców za Wilusia, tam otrzymał sutą emeryturę. Za dużo o nim!

Pozostali nauczyciele w różnym wieku, niektóre nauczycielki zaraz po studiach.
Pamiętam przystojne, eleganckie, trzymające dyscyplinę.
Kadra w ogólniaku była fantastyczna.
Każdy z nich miał ksywkę, ale to przez szacunek dla nich odpuszczę.
Na wysokim poziomie, wszyscy po studiach, wymagający, uczciwie oceniający.
Ówczas dostać się do ogólnika było trudno, egzamin wstępny, odsiew i dostawali się tylko najlepsi.
Cztery lata nauki u wymagających nauczycieli.
Poziom tej szkoły był doprawdy wysoki.
Po maturze próbnej każdy z nas wiedział jakie ma braki, jakie szanse w maju.
Absolwenci tego, mojego liceum bez kłopotu dostawali się na studia; polibuda, uniwerek, akademia medyczna stały przed nami otworem.
Moja klasa był damsko/męska 50/50.
Były też klasy same żeńskie.
W liceum było wesoło, mieliśmy zgraną paczkę od VIII do XI klasy.
Był czas na wszystko, na naukę, zabawę, sport.
Było przaśnie, skromnie, nawet ubogo, ale to były dla nas wspaniałe lata.

Tak więc wyszliśmy spod ręki tak dobrych nauczycieli, że nie tylko ja nie miałem żadnych kłopotów na egzaminie wstępnym na studia.

Pamiętam wręcz imiennie, mam ich przed oczyma do dziś tych wszystkich moich nauczycieli z ogólnika i darzę ich in gremio najwyższym szacunkiem. ( sorry! poza tym jednym komuchem dyrektorem).

Z mojej klasy utrzymuję od lat kontakt tylko z jednym kolegą, który także studiował na UMK w Toruniu, teraz mieszka już od 40 lat w Kolonii.
Z innymi urwało się po maturze.
Niektórzy już nie żyją.
Tak jak śp Grażyna Gęsicka ( de domo Dusyn), która zginęła razem ze śp Panem Prezydentem Lechem Kaczyński i pozostałymi pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010r.

Z okresu studiów największy wpływ na mnie miał mój mistrz, śp prof. Sławomir Kalembka ( też Kresowiak Wilniuk).
To jemu, mojemu promotorowi, późniejszemu rektorowi po r. 1990 zawdzięczam najwięcej, on mnie ukształtował.

Reasumując, jestem ogromnie wdzięczny moim nauczycielom z Giżycka tak ze szkoły powszechnej jak ogólniaka.
To oni mnie wyprowadzili na dobrą drogę, na ludzi mimo wielu pułapek.
Wspominam ich wszystkich naprawdę ciepło.
Oczywiście wielki współudział w mej edukacji powszechnej, maturze, zdaniu na studia miała nasza Mama.
Zapracowana, zabiegana, często wręcz zaharowana, zawsze znalazła czas aby mnie, moje rodzeństwo dopilnować, zdyscyplinować.
Sprawdzić postępy, wpaść do szkoły, wypytać wychowawczynie i w porę zareagować.
Gdyby nie Mama, moją edukację zakończyłbym na przyzakładowej zawodówce.
Tak więc wspaniałym moim giżyckim nauczycielom oraz zapobiegliwej, konsekwentnej opiece mamy zawdzięczam elementarną edukację i dostanie się na studia.

Zaś w okresie studiów, na toruńskim UMK najwięcej zawdzięczam wspomnianemu już mojemu promotorowi, mistrzowi śp profesorowi Sławomirowi Kalembce.
I takim lakonicznym stwierdzeniem ujmę i zamknę moje studia.

I to by było na tyle.

pzdr

p.s. Wiele osób, w tym nasze dzieci namawiają mnie, abym to wszystko ( dzieciństwo, szkoły, studia, praca, podziemie 1981-89, szefowanie firmom, emigracja zarobkowa ) zebrał w jedną całość.
Ja zaś nie tylko nie czuję wewnętrznej siły, potrzeby, lecz także przekonania, że to byłoby coś warte.
Czuję, że byłby to jakiś kolejny, nudnawy gniot, których zatrzęsienie.
Dlatego pozostaję uparcie przy formach krótszych, wpisach blogera.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (7 głosów)

Komentarze

Musisz! Dla dzieci, dla wnuków, dla nas. Takich bardziej "leniwych" - jak ja. Bo ja już "nie wyrabiam" - stać mnie właśnie na krótkie komentarze. A tamte czasy nie mogą pójść w zapomnienie. To jest nasza wspólna historia.

Dziękuję Ci - za ten wpis! Proszę - o więcej. Może takie wpisy zbierzesz w jedną całość?

Pozdrawiam serdecznie,

Vote up!
3
Vote down!
0

_________________________________________________________

Nemo me impune lacessit - nie ujdzie bezkarnie ten, kto ze mną zacznie

katarzyna.tarnawska

#1550254