Plecak pełen magicznych przyborów. Historia ku przestrodze.

Obrazek użytkownika KP
Kraj

Nie mogę osobiście ręczyć na poniższą historię, bo usłyszałem ją z drugiej ręki, ale jako nauczyciel myślę, że jest ona w Polsce jak najbardziej możliwa. W prawdomówność osoby relacjonującej nie mam powodu wątpić, chociaż takie historie i plotki zawsze gdzieś po drodze przybierają na dramatyzmie. Ręki więc sobie za zgodność ze szczegółami odjąć nie dam, ale piszę ku przestrodze.

Otóż usłyszałem dziś historię katechetki oskarżonej przez rodziców w jednej szkół na prowincji o "nietolerancję wobec dziecka" ponieważ katechetka miała ponoć skrytykować siedmioletnią dziewczynkę za przynoszenie do szkoły "magicznych" przyborów szkolnych i swoim stwierdzeniem że nie ma żadnej magii, wszelka "moc" pochodzi wyłącznie od pana Boga a oddawanie się praktykom magicznym jest jednoznacznie sprzeczne z nauczaniem kościoła, miała doprowadzić dziewczynkę do płaczu, no i w ogóle rozstroju nerwowego. Rodzice oczywiście poskarżyli się dyrekcji i wywołali rzecz jasna skandal, tym bardziej że katechetka swoich słów wcale się nie wypierała, co więcej: twierdziła uparcie że to ona ma rację, a tolerowanie wiary w magię jest szkodliwe dla rozwoju dziecka.

Z pozoru może się wydawać, że rzeczywiście pani katechetka przesadziła, nie musiała przecież brutalnie krytykować dziecka. Tego typu sprawa pewnie byłaby wodą na młyn dla wszelkiej maści lewackich mediów i antyklerykałów, ale dalsza część historii "gnębionego i dyskryminowanego" dziecka warta jest moim zdaniem zachowania w pamięci, na wypadek gdyby przy jakiejś innej okazji karmiono nas podobnymi newsami.

A wieść gminna głosi że wiara wspominanej dziewczynki w różnego rodzaju magię dalece przekraczała dziecięcą skłonność do fantazjowania. Katechetka zaś ponoć zarzeka się że rozmawiając z samą dziewczynką doszła do wniosku że wiara ta jest bardzo silnie podtrzymywana przez rodziców dziecka, wmawiających uczennicy np. że nie kupili jej zwykłych kredek, tylko takie specjalne, magiczne, które sprawią że będzie rysowała najpiękniej na świecie, no i w ogóle nikt w klasie na pewno takich nie ma. To samo z plecakiem, piórnikiem, farbkami, etc. Takie podejście rodziców doprowadziło do notorycznych kłopotów wychowawczych z dziewczynką, która np. odmawiała posprzątania swojego stolika, bo uważała że magiczne kredki same powskakują do piórnika w czasie gdy ona pójdzie sobie na przerwę, rozpraszała i irytowała inne dzieci co chwilę wygłaszając liczne "magiczne zaklęcia" bez których jej przybory nie działały by tak dobrze, lub też próbowała "przyzywać" przybory zagubione w ogólnym bajzlu który panował na jej stoliku, zamiast ich po prostu poszukać. Dodajmy że dziewczynka cały czas rozmawiała z wróżkami i magicznymi stworkami ukrytymi w jej przyborach, straszyła nielubiane koleżanki że je zaczaruje a starszych kolegów że zaczaruje im piłkę i będą już zawsze przegrywali mecze rozgrywane podczas przerw.

Rodzice, kilkakrotnie wzywani do szkoły, oczywiście zgodzili się że dziewczynka powinna sprzątać po sobie i że to nieładnie straszyć koleżanki, ale stanowczo odrzucili prośbę katechetki żeby powiedzieć córce że nie ma żadnych magicznych przyborów, twierdząc że taka wiara jest dla niej dobra.

Sytuacja ta, trwająca od początku września sprawiła, że dziewczynka szybko stałą się pośmiewiskiem całej klasy, której uczniowie "też wierzą w magię, ale taką w bajkach". Do dyskusji pomiędzy dzieckiem a katechetką rzeczywiście podobno doszło, katechetka się nie wypiera, ale w całej sprawie zastawania mnie postawa rodziców wmawiających dziecku takie bzdury i szczerze zdziwionych że ksiądz proboszcz stanął z całą stanowczością po stronie katechetki.

Nie chcę pisać o sprawach doktryny katolickiej, ale przecież ci ludzie uważają się za katolików, chodzą do kościoła, a ksiądz dobrodziej był dla nich do tej pory autorytetem. Doktryna jest oczywiście w tej sprawie istotna, ale ja patrzę na sprawę jako praktyk, nauczyciel, wychowawca. Gdyby dziewczynka przez swoje "magiczne sztuczki" zrobiła sobie lub komuś innemu krzywdę, kto by za to odpowiadał? Jak zareaguje szkoła i inne instytucje jeśli dziecku stanie się krzywda ze względu na wiarę rodziców w leczenie homeopatyczne i żadne inne?

Ale sprawa ta ma także inny kontekst dla mnie: przecież żyjemy w nowoczesnym społeczeństwie, w świecie zglobalizowanym i coraz bardziej opierającym się na wiedzy, technologii, nauce. Jak dziecko wychowywane w tak idiotyczny sposób ma odnaleźć się w tym świecie?

No po prostu szok i niedowierzanie gdy usłyszałem tą historię. Jeszcze jeden dowód na to że ludzka głupota nie zna granic, ale i ironia historii gdy ksiądz na prowincji i katechetka bronią naukowości tego świata i podstaw zdrowego rozsądku. Ale także pytanie - dość poważne - o granice naszej tolerancji. Czy w świetle powyższego opisu, na prawdę chcemy KAŻDY światopogląd uznawać za równoprawny?

Pewnie bym o tym nie napisał, ale jakoś mi się to skojarzyło z ostatnimi wypadkami z panem Nergalem-Holocausto, profesor Środą i innymi.

Brak głosów

Komentarze

Rozumiem, że można dzieciom opowiadać bajki, a łyżkę pełną jedzenia nazywać "samolocikiem, który musi wylądować w hangarze" - buzi dziecka. Ale gdy zatraca się realną zdolność do oceniania rzeczywistości to jest to już naprawdę niewychowawcze. I rośnie nam takie społęczeństwo przygłupów - w USA jakiś chłopak (20 lat) ugryzł kobietę w szyję, bo twierdził, że jest wampirem.

Tam właśnie zmierzamy. Do takiego poziomu infantylizacji społeczeństwa.

---
A na drzewach, zamiast liści...

Vote up!
0
Vote down!
0

---
A na drzewach, zamiast liści...

#185844