Pasternak Leszek i inne chłopaki
Dzisiaj poszedłem do miejsca zatrudnienia podniecony bardzo. Zapowiadał się dzień niesamowity. Starsi kolegowie już parę razy przechodzili to, nasza paczka z nowego naboru cywilnej służby pierwszy raz dopiero. Kiedy przyszedłem do biura, wszyscy już byli, tak samo jak ja wzburzeni emocjami.
- Cześć, Pasternak Leszku! – powitał mnie Marczyński Gustaw, mój najlepszy kumpel. – Jest już jakiś?
- Nie, no co ty – skorygowałem błędne jego wyobrażenie. – Dopiero dziesięć po dziesiątej, czyli jeszcze czas dla urzędnika.
- No tak, ale dzisiaj to ICH dzień – wtrącił się Kulebiak Zdzisław, drugi mój najlepszy przyjaciel. – Starsi mówio, że mogą ONI być niesubordynowani i wleźć tutaj punktualnie! Mój tata mówi, że punktualnie to kiedyś ciuchcia Wien-Варшава jeździła, ale żeby interesanci tak sobie przychodzili zaraz po otwarciu urzędów bram… Hańba!
- Kiedyś to jeszcze się do kina przychodziło punktualnie – dodał Hrubieszczak Alojzy, pupilek naszego przełożonego, pana Kontrolera. Hrubieszczak Alojzy uczy się na pamięć wszystkich nowych zarządzeń urzędowych. Wariat! Co to nas obchodzi, jakie przepisy są, to problem ICH, tych z strony drugiej.
- No i co z tego, zardzewiały spinaczu? – spytałem jego, bo mnie denerwować zaczął przemądrzalstwem swoim.
- Powiedziałem tylko, że kiedyś nie tylko kolej była punktualna – Hrubieszczak Alojzy odpowiedział – i nie gróź mi, bo powiem na ciebie naszemu panu.
Z Hrubieszczakiem Alojzym zawsze tak jest – pracować w zespole nie potrafi, lizus jeden. Tylko te swoje skoroszyty ustawia wszędzie. A, właśnie.
- A ja doniosę panu – złośliwie odrzekłem – że u ciebie na biurku akta leżą, chociaż praktyka nakazana jest, aby urzędnik czyste biurko miał. Jak klient widzi u urzędnika na pulpicie papiery to może pomyśleć se, że urzędnik czegoś nie wie i potrzebuje ściągawki.
Hrubieszczak Alojzy się rozpłakał i poszedł do siebie czytać Biuletyn Informacji Publicznej najnowszy.
- Dobrześ mu przyfasonował – pochwalił mnie Oruński Kornel, inny mój najlepszy przyjaciel. – Należało się jemu, pupilkowi!
- A ciebie kto o zdanie pytał, wyliniały zarękawku? – No bo co w końcu, pieczone kurczę! Znam wartość swoją – w zeszłym tygodniu byłem piąty w udzielaniu natrętom odmów – i nie potrzebuję, by byle palant potwierdzał to mi!
- Powtórz, co powiedziałeś, jeśli jesteś urzędnikiem – powiedział Oruński Kornel.
- Głuchy jesteś, wyliniały i zeżarty przez mole zarękawku? – odpowiedziałem.
No i zaczęliśmy się klepać po twarzach linijkami i kłuć cyrklami. Pracowaliśmy w najlepsze, kiedy drzwi otwarły się i wszedł nasz pan, pan Kontroler. Pan Kontroler zobaczył, że bijemy się i brwi ściągnął w wąską pionową linię nad nosem swoim.
- Hm… Jak pan widzi, problemy nadal lokalowe mamy – zwrócił się do jakiegoś niepewnie uśmiechającego się człowieczka stojącego za nim. Człowieczek rozglądał się trwożliwie na wszystkie strony i miął kapelusz w rękach własnych. – Dlatego niektórzy pracownicy moi ruszać się muszą, aby sprawy załatwiać jak należy.
- Tak, tak, rozumiem – zapewnił człowieczek i słowo daję: wyglądał on jakby ochotę miał uciec zaraz.
- Przedstawiam kolegom pierwszego interesanta dzisiejszego – rzekł pan Kontroler. – Kto załatwi kompetentnie i szybko sprawę jego?
- Ależ się nie pali… - zaprotestował człowieczek słabym głosem. – Mogę przyjść później, albo kiedy indziej, panowie chyba jeszcze są przed poranną kawą, pączkiem i lekturą prasy…
- Owszem – zgodził się z człowieczkiem pan Kontroler – ale dzisiaj jest dzień szczególniasty, wiemy o tym i gotowymi do każdego poświęcenia. Proszę nie krepować się!
- Och… - człowieczek z trudem przełknął ślinę i ręką drżącą wyciągnął ku mojemu przyjacielowi kolejnemu, Galesińskiemu Markowi, papier jakiś. – Przyniosłem to podanie z prośbą o pozwolenie pomalowania mojego płotka w ogródku…
Galesiński Marek już miał rutynowo potraktować intruza, ale pan Kontroler stanął nad nim i chrząknął głośno. Galesiński Marek zrobił się czerwony na twarzy i podanie przyjął, przybił pieczęć i schował do szuflady.
- Odpowiedź wydamy po wnikliwym… eee… rozpatrzeniu wniosku… pana – ostatnie słowo Galesiński Marek wymówił z trudem, ale wymówił. Ciekawe, czy innym moim przyjacielem by się tak łatwo udało, nie mieliśmy ćwiczeń z wymowy archaicznych zwrotów od zawsze. – Niech pan… eee… proszę się zgłosić po odpowiedź za dwa miesiące, może będę mógł… eee… panu coś powiedzieć konkretnego bardziej.
- Bardzo dobrze – się wtrącił pan Kontroler. – No, zadowolony pan interesant?
- Tak, tak, oczywiście – człowieczek cofał się w popłochu do drzwi. – Imponująca sprawność… Złożyć podanie w dwie minuty… Niespotykane… W zeszłym tygodniu nie udało mi się nawet zainteresować kogoś swoją sprawą… A dzisiaj szast-prast… Uszanowanie… - i znikł. Słowo daję, uciekał jakby. Wariat jakiś czy co?
- No – pan kontroler odezwał się – oby tak dalej – i wyszedł.
Otoczyliśmy kręgiem Galesińskiego Marka i pytaliśmy, jak się czuł. Galesiński Marek ocierał pot z czoła i co chwila drapał się po głowie.
- Kurde, myślałżech, że się rozpęknę. Jak to tak, wchodzi se ktoś jak do siebie i od razu mówi, co ja robić mam? Uff, całe szczęście, że Dzień Interesanta jest tylko raz w roku, bo bym nie wytrzymał tego ciśnienia na co dzień!
- Jutro do formy wrócisz – pocieszył go jeszcze inny kumpel mój, Sławkowicz Stefan. – Będziemy świętować Urzędnika Dzień.
- A czym właściwie Dzień Urzędnika różni się od innych w roku dni? – zapytał Marczyński Gustaw. – Od miesięcy łamię sobie głowę nad tym.
Zamilkliśmy i się rozejrzeliśmy po sobie nawzajem bezradnie. Nawet pupilek naszego pana, Hrubieszczak Alojzy, nie miał nic do powiedzenia. Zapadła cisza krępująca.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 746 odsłon