W niewoli kieszonkowego diabła
Zdaje się, że pan Marek Sypek, prezes firmy Agros Nova pomyślał, że będzie drugim Panem Twardowskim i uda mu się wykorzystać Szatana.
W specjalistycznym portalu www.portalspozywczy.pl można przeczytać taki tekst:
“- Faktem jest, że Adam Darski robił w swojej karierze rzeczy kontrowersyjne, które nie podobały się pewnym gremiom. Ja jednak patrzę na to wyłącznie przez pryzmat pragmatyki biznesowej - komentuje zaaranżowanie celebryty do promocji napoju Demon, Marek Sypek, prezes grupy Agros Nova.
Marek Sypek i Adam "Nergal" Darski; fot. ŻelaznaStudio
(...)
Firma nie chce też "na siłę" poszukiwać konsumentów wśród fanów muzyki Nergala. - Nie chcemy i nie będziemy się ograniczać do żadnej subkultury. Demon jest produktem wysokiej jakości i klasycznie mainstreamowym. Kierujemy go do szerokiej grupy ludzi młodych, niepokornych, którzy poszukują w życiu własnej drogi, nie korzystają z wygodnych, utartych schematów, nonkomformistów, pełnych energii pasjonatów. Tego typu osobowością jest właśnie Nergal - podsumowuje Marek Sypek.”
Żródło: Notatka w portaluspożywczym
Opublikowano to 24 lipca. Od tego czasu rozwija się na Facebooku i gdzie indziej kampania protestu przeciwko temu, żeby za pomocą satanizmu promować produkty. Nie wiem czy osiągnie efekt, ale jest tu jeszcze sprawa głębsza niż zrozumiały dla wszystkich fakt ekscesu, na który jeszcze 10 lat temu nie mogłaby się zdobyć żadna firma, która jako tako dba o swój wizerunek.
Ta ważniejsza sprawa to kwestia zbawienia wiecznego. Nie wiem czy prezes firmy Agros Nova wierzy w Boga i w tej chwili nie jest to najważniejsze. Istotna jest sprawa czegoś, co nazywane jest społeczną odpowiedzialnością biznesu, co w zwykłych pogaduchach politycznych rozumiane jest jako „pochylanie się” (słusznie Eska wyśmiała to słowo) nad kwestiami ludzi biednych, chromych, wykluczonych i tak dalej.
Ale nie. W tym konkretnym przypadku chodzi o coś więcej. Skoro firma Agros Nova postanowiła wykorzystywać w swojej promocji symbole satanistyczne i człowieka, który propaguje tę ideologię, to firma ta i kierownictwo tej firmy, bez względu na to, czy tym ludziom się to podoba czy nie, musi postępować odpowiedzialnie wobec swojego biznesu i wobec ludzi których zatrudnia. Wszak prezes tej firmy w cytowanym wyżej tekście mówi przecież, że „patrzy na to przez pryzmat pragmatyki biznesowej”. Jeśli tak, to rozwijający się ruch protestu, który przecież został wywołany przez decyzję zarządu Agros Nova pokazuje, że ta decyzja nie była bynajmniej odpowiedzialna i pragmatyczna – bo marki produkowane przez tę firmę zostały narażone na bojkot. Nie tylko sam napój „Demon” , ale wszystkie inne, w tym tak stare i popularne jak np. Tarczyn. A więc jest tu kwestia odpowiedzialności za biznes, bo możliwe jest zmniejszenie sprzedaży i redukcje pracowników.
Można też powiedzieć, że zarząd tej firmy uznał, że jest już czas na przekraczanie barier dawniej nieprzekraczalnych i można sobie pozwolić na taki krok.
I tu znowu dotykamy kwestii odpowiedzialności.
Pracownicy, którzy będą tego „Demona” rozlewać do puszek, ci którzy będą ten napój sprzedawać, będą uczestniczyć w procederze wywołanym przez decyzje zarządu swojej firmy. Napój dotrze do sklepów, razem z tym pentagramem i całą otoczką reklamową. Ludzie pracujący w sklepach będą musieli to sprzedawać, w sieciach sprzedaży i w mniejszych sklepach. Załóżmy, że właściciel mniejszego sklepu może uznać, ze nie będzie zamawiać tego produktu, ale sieci sprzedaży – też przecież podchodzą z „pragmatyką biznesową”. I ich pracownicy też będą musieli uczestniczyć w procederze.
A więc decyzja zarządu Agros Nova wpływa na los wielu ludzi, którzy będąc w więzach uwarunkowań życiowych nie mogą odmówić uczestnictwa w procederze – bo boją się utraty pracy, bo mają kredyt, bo na terenie gdzie mają pracę w handlu albo w fabryce Agros Nova w Łowiczu czy Włocławku jest po prostu bezrobocie i boją się zaprotestować przeciwko łamaniu ich sumienia, przeciwko zmuszaniu ich do uczestnictwa w procederze.
To jest właśnie przywołana przeze mnie kwestia odpowiedzialności. Człowiek zarządzający tak wielką firmą jak Agros Nova powinien sobie z tego zdawać sprawę, że jego decyzja wpływa na los wielu ludzi. I nawet jeśli uznaje, że słowo „zbawienie wieczne” to są jakieś katolickie bzdury, to powinien się liczyć z tym, że jego pracownicy wcale tak nie muszą myśleć, że swoją decyzją robi z nich niewolników.
Może ktoś zapytać – a skąd wiem, że tak jest? Może pracownicy Agros Nova w Łowiczu są zadowoleni z tego, że będą produkować i sprzedawać napój „Demon”, propagowany przez tego „kieszonkowego diabła”, jak go nazwał ks. Boniecki, który to ksiądz chyba tylko ze względu na wiek i starczą demencję może być w jakiś sposób usprawiedliwiony.
Tego, czy są pracownicy Agros Nova zadowoleni, a może im dodatkowo zapłacono – nie wiem, ale wysłałem zapytanie w tej sprawie do "Solidarności" fabryki w Łowiczu, gdzie okazuje się, jest też Sekcja Krajowa Przemysłu Spożywczego. Zobaczymy co odpowiedzą i jak odpowiedzą, a są przecież chrześcijańskim związkiem zawodowym. Ja natomiast piszę ten tekst po pogwarce jaką sobie uciąłem na stacji benzynowej z człowiekiem, który płacił przy kasie i podawał dane do faktury, i była to właśnie Agros Nova. Jakiś rep, czyli przedstawiciel handlowy, a może pracownik innego rodzaju – w każdym razie zaczepiłem go jak pił kawę i zacząłem podpytywać o sprawę. Na początku trzymał korporacyjny sznyt, mówił, że „pragmatyka” i że "to tylko biznes" i że „trzeba oddzielać te sprawy” i „w ogóle”. Ale gdy udało mi się w tej rozmowie zejść o poziom niżej, zadając pytanie o zbawienie wieczne, on spoważniał i rozmowa zmieniła swój charakter. Zapadło dłuższe milczenie, a ja zrozumiałem, że klęska katechezy szkolnej w Polsce (a to był człowiek może trzydziestoletni, może młodszy) polega na tym, że młodzi ludzie nie zrozumieli, że istnieje bezpośrednia łączność pomiędzy ich postępkami i wyborami w codziennym życiu, a sprawami ostatecznymi, a grzechy dotyczą nie tylko sfer seksu i tego „że nie odmówiłem paciorka”. Że zgoda na uczestnictwo w procederze, który wywołuje ich firma ma bezpośredni wpływ na ich życie wieczne. Zrozumiałem, że dopiero przejście na „język kościelny” w codziennym życiu wywołuje refleksję, która może być oczyszczająca. Że System, który niewoli ludzi poprzez te tysięczne uzależnienia właśnie dlatego jest taki mocny, bo nie ma języka do nazwania zła. A raczej język jest, ale nie używany. To akurat komunistom udało się w pełni – oddzielić „życie prywatne” od „oficjalnego”. I dlatego w takiej Agros Nova jest możliwa taka „pragmatyka”. I nikt nie użyje sformułowań teologicznych, które co tydzień słyszy w kościele na mszy, bo komuniści, a teraz System wmówili mu, że „nie można” i "nie wypada". Otóż można zło nazwać złem, a niewolnictwo niewolnictwem.
I gdy skończyło się to milczenie, ten przedstawiciel handlowy, czy kim on był, powiedział, że przecież jest bezrobocie i nikt nie kłapnie w proteście. Że ludzie się boją stracić pracę. Stał przede mną z tym papierowym kubkiem kawy w ręce, w tym garniturku w krawacie, z tą komórką i mówił coś, co wskazywało, że jest po prostu niewolnikiem. I tłumaczył się, mówił że ”jest wierzący”, ale praca, kredyt…. Powiedziałem mu więc, że to jest niewolnictwo, a Chrystus wyzwala, i że to wcale nie chodzi o jakieś stare dzieje w Palestynie, ale o ten kredyt i o tego „Demona”. I tak został z tym kubkiem kawy w ręce, a ja pojechałem dalej.
Jadąc myślałem, że skoro udało mi się tymi dwoma wyrazami przebić przez ten korporacyjny bełkot to jeszcze nie wszystko stracone. Że ludzie widzą co się dzieje i w gruncie rzeczy nie chcą być niewolnikami Systemu, którym zawiaduje jakiś stary śmierdzący diabeł, wymyślający kolejne sztuczki aby nas zwieść z drogi prawdy, podsyłając takiego Adama Darskiego, ksywa Nergal, któremu się wydaje, że jakoś Szatana da się oszukać i wykorzystać do swoich celów. Ot takich choćby, żeby zarobić trochę kasy od firmy Agros Nova. Otóż Nergal tak myśli, a Diabeł jest bytem realnym, a nie katolickim wymysłem, i to bytem przebiegłym. Szatan już tu nic nie musi robić. On tylko czeka. Czeka, żeby Nergal, albo ci którzy mając władzę (polityczną albo gospodarczą) zmuszają ludzi sobie poddanych do zbaczania z drogi prawdy i którzy myślą, że z pomocą Szatana (czyli np. przez wykorzystanie wizerunku) coś uzyskają, choćby kasę i wzrost sprzedaży - z pomocą Szatana, i jego „logo” – więc Szatan nic nie musi robić i czeka, aż oni wszyscy zejdą z tego świata i on wtedy jedną łapą poklepie ich po pleckach, da order i powie "Dobrze się starałeś!", a drugą pokaże – hyc do kotła.
A wtedy będzie już za późno, bo nie będzie się liczyć ani kasa, ani wzrost sprzedaży, ani nic innego, tylko prawda. I „katolickie wymysły” w które nie chcieli wierzyć za życia.
+++
Zapraszam na moją nową stronę www.szczurbiurowy.com oraz do subskrypcji mojegonewslettera - info o tekstach i filmach.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1063 odsłony
Komentarze
Re: W niewoli kieszonkowego diabła
13 Sierpnia, 2012 - 12:43
To straszne uproszczenie.
Przesłanie tekstu mozna streścić w sposób następujący: pracuj w rozlewni albo sprzedawaj puszki opatrzone pentagramem, a pójdziesz do piekła.
Bo, summa summarum, patrzymy finalnie od strony tego "biedaka" zatrudnionego przez firmę, który "musi".
Z drugiej strony, co stwierdzam z ubolewaniem, notka doskonale wspólgra z wszechobecnym (i jakże wygodnym) podejściem sugerujacym, że w wierze katolickiej liczą się przede wszystkim gesty, a Pan Bóg jest wcieleniem buchaltera. Odklepiemy "paciorki" (określenie z tekstu), pójdziemy do kosciołą w niedzielę, oburzymy się na "promocje satanizmu" i sprawa załatwiona. Wyjdziemy na plus.
To, jak żyjemy, czy przestrzegamy przykazań, to sprawa wtórna, mniej istotna. Tak??
A, tak naprawdę, tu jest pies pogrzebany. Rozliczani i oceniani będziemy za całokształt naszych poczynań, za milion sytuacji, kiedy staliśmy przed wyborem: egoizm i własna korzyść czy wierność zasadom i przykazaniom. Okłamac żoję, czy nie, donieść na kolegę z pracy, czy nie, powiedzieć prawdę przypadkowo się z nią minąć...
Komfortowo jest przykryć wszystkie nasze brudy, kłamstwa, zdrady, małe złodziejstwa pseudo-spektakularnymi poczynaniami, typu, właśnie: zbuntowałem się bo firma kazała mi sprzedawać napój pt. "demon".
To, niestety i na szczęście, tak nie działa. Pomijam już fakt, że grzeszymy z własnej inicjatywy, a w powyższym przypadku mamy jednak do czynienia z presją (utrata pracy).
Bardziej bulwersujące jest sprowadzanie wiary, i tego w jaki sposób dajemy jej świadectwo - do wyjątkowych okoliczności. A na co dzień, a co tam...
Nie, nikt nie pójdzie do piekła za to, że pracuje w firmie sprzedajacej napój energetyczny, ale za codzienne grzeszki i udawanie, że to ok - być może czyściec go nie minie.
Dobrze, ze podjąłeś taką rozmowę.
13 Sierpnia, 2012 - 17:36
Kropla drąży kamień. Warto ludziom coś uświadomić, skłonić do myślenia - nawet jeśli nie zmienią pracy.