Een katholieke Dodo odsłona 2
W 2011 roku na tym blogu napisałem poniższy tekst:
Gdy Holendrzy pod koniec XVI wieku znaleźli się na malowniczej wyspie Mauritius, wyskakując ze swych łodzi spuszczonych na fale z okrętów wypełnionych po brzegi ludźmi zgłodniałymi i spragnionymi świeżej wody, gdy wyskoczyli z szalup w błękitne fale i na oślepiająco biały piasek plaży, depcąc go swoimi botfortami tam gdzie jest wąski, ciemniejszy pasek wilgoci, gdzie woda styka się z lądem - zobaczyli wielkie ptaszyska, ciekawie im się przyglądające, raz jednym, raz drugim okiem, przekrzywiając głowy. Ptaki były wielkie, na łokieć i piędź wysokie. Było ich wiele, cała kolonia tuż nad brzegiem, ptak przy ptaku, szaropióre, bezskrzydłe i nie uciekały. Jeden z Holendrów ujął swój rapier do sztychu (swoją drogą - po co wziął rapier na tę bezludną wyspę) i biorąc na cel najbliższego ptaka mocno pchnął. Ostra stal weszła jak w masło, ptaszysko zaczęło trzepotać, a potem znieruchomiało.
Inne ptaki jakby tego nie widziały, nie było popłochu i paniki - układały pióra, tłoczyły się, dreptały. Holendrzy ruszyli przed siebie, a one rozstępowały się przed nimi, jak woda przed dziobem okrętu. Było ich tyle, że nie było widać piasku plaży, aż po linię zarośli, gdzie kończy się plaża, a za 400 lat będą stały trzcinowe bungalowy dla turystów z tej samej, a nie takiej samej Holandii. Ale ci turyści ruszyli przed siebie i nagle, widząc, że ptaki nie uciekają rzucili się przed siebie z uniesioną bronią, i zaczęli zabijać je czym kto miał - ciosy kolbami muszkietów, cięcia kordelasami. Ich drogę znaczył krwawy ślad, wsiąkająca w piach czerwień, i ciała zwierząt.
Po osiemdziesięciu latach nie było już ani jednego ptaka dodo. Ich mięso było tłuste, nie trzeba było się męczyć polując na nie, wystarczyło pójść jak po swoje. Extinct.
A jeśli, załóżmy przez chwilę, ptaki dodo, wtedy, na tym słonecznym Mauritiusie, jakimś cudem, przeczułyby co je czeka, nie tylko te, konkretne, mordowane na samym wstępie, ale przeczułyby co je czeka jako gatunek i zaczęłyby uciekać? Albo gdyby - jeszcze większa fantazja - okazałyby się gatunkiem rozumnym? Żyły sobie spokojnie, na swojej wyspie, oddając się swojemu ulubionemu zajęciu, czyli trawieniu owoców drzewa krzyżowego, trochę podobnych do brzoskwini. A co gdyby przeczuły, że zbliżający się od morza - no właśnie - kto? - są dla nich śmiertelnym zagrożeniem? To może coś zaczęłyby robić? Uciekać? Może wtedy, gdy ten Holender nadział jednego ptaka na rapier - to byłby sygnał do ucieczki ? A może poważyłyby się na zaatakowanie przybyszów jakąś przemyślną dodotaktyką, która obroniłaby je jako gatunek i Holendrzy nigdy by już na tę wyspę nie wrócili, przynosząc do Europy opowieści o krwiożerczych potworach zjadających ludzi żywcem?
Ale nie. Ptaki dodo trawiące owoce Calvaria maior nie odbierały Holendrów jako zagrożenia. Po prostu ustępowały im z drogi, nie spodziewając się i nie kojarząc ciosu kolby muszkietu ze śmiercią. Łagodne nieloty nie uciekały bo nie miały gdzie uciec, a nie mając wrogów naturalnych nie nauczyły się, że istnieje jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Świat był bezpieczny. Do czasu przybycia Holendrów.
Gdy wyskakiwali na brzeg, jeden z nich niósł flagę, pod którą płynęli. To była wielka pomarańczowa płachta, mieniąca się w tropikalnym słońcu. Ptaki dodo patrzyły na to nie rozumiejąc. Ale od momentu, gdy ten kolor, kolor orange pojawił się na ich wyspie, choć one o tym nie wiedziały, no bo skąd - już były skazane na śmierć.
Wielka flaga powiewała jak skrzydło na wietrze, tak jak 400 lat później na bilboardach w Polsce skrzydełka reklam palikociarni przed wyborami do sejmu.
Oni właśnie wylądowali na naszej wyspie, i przechadzają się po plaży, rozglądając się ciekawie, pomiędzy rozstępującymi się przed nimi katolickimi ptakami dodo. A my zajęci trawieniem naszych brzoskwiń kalwaryjskich, uważamy, ze tak jak się zjawili na naszej plaży, tak i pójdą, nic ważnego właściwie się nie stało. Coś tam błyska , kątem oka widzimy, w codziennej stadnej krzątaninie. Coś tam błyska w słońcu. Aha, to jeden z przybyszy coś wyjmuje, coś ostrego. Tak, to się chyba nazywa rapier. Co tam, trawimy dalej …
Tekst ten powstał w październiku 2011 roku, gdy wydawało się, że już samo wejście tych osobników do Sejmu jest sprawą niesłychaną. Tyle się wydarzyło od tamtej pory rzeczy niesłychanych, łącznie z tą ostatnią – rezygnacją Ojca Świętego, że staliśmy się już nieczuli na niesłychaność. Świat wiruje w pędzie i siła odśrodkowa wyrzuca na zewnątrz rzeczy powszednie. Zostają tylko te niesłychane, jako mocniej przyklejone do planety.
Bo klejem tej naszej rzeczywistości stały się sprawy, które dawniej były nie do pomyślenia.
Dzisiaj do pomyślenia są rozmaite obrzydlistwa w Sejmie Rzeczypospolitej, nazywanie ewidentnych kłamstw prawdą, klęsk sukcesami, złodziejstwa pracą dla kraju, a tchórzostwo - odwagą i zdecydowaniem. I wirujemy coraz szybciej trzymając się z natężeniem cieniutkich pędów rozsądku i pamięci o tym, że kiedyś było inaczej. To czy jak ptaki dodo wyginiemy zależy w tej coraz szybszej rzeczywistości już nie od najeźdźców wyskakujących na brzeg, ale od nas, czy się na czas zorientujemy, że to oni. A ponieważ i my i oni wirujemy w tym medialnym szale planety jest większa szansa, że się zorientujemy, dlatego, że wirowanie wzmaga czujność.
Ta rezygnacja sprzed kilku dni jest właśnie czymś takim. Już nawet nie dzwonem ostrzegawczym, ale uderzeniem pioruna, które to porównanie już wielokroć używano. Piorunem dla katolickich ptaków dodo, ale i dla polskich ptaków dodo. Kończy się ostatecznie czas, gdy historia i poszczególni ludzie mieli do Polski i Polaków jakiś sentyment, a język polski rozbrzmiewał na Placu Św. Piotra z okna apartamentów papieskich, mimo, że w ostatnich latach z niemieckim akcentem, przez pamięć o Janie Pawle. Teraz możliwe że tym językiem będzie suahili albo któryś z języków Filipin, a szalejącymi z radości wiernymi będą ciemnoskórzy drobni ludzie z dalekich wysp.
Więc musimy się do tego przyzwyczaić i zadbać o siebie. Nie ma już dobrotliwego tatusia w Rzymie, który w razie czego pocieszy i podniesie samopoczucie Polaków. Planeta wiruje, a my tu, w tym konkretnym miejscu na mapie i tym konkretnym czasie musimy sobie poradzić z tą dorosłością, do której nie dojrzeliśmy. Musimy sobie poradzić i z tym obrzydlistwem w Sejmie, i tymi kłamstwami, złodziejstwami i tchórzostwem i z samymi sobą.
Musimy dojrzeć.
I przestać być ptakami dodo.
+++
Jutro, 15 lutego (piątek) o 18.00 w Kawiarni Niespodzianka, Marszałkowska 7 (róg Zoli), odbędzie się mój wieczór autorski. Przeczytam fragment nowej powieści. Spotkanie poprowadzi Piotr Gociek. Serdecznie wszystkich zapraszam!
Zapraszam też na stronę www.szczurbiurowy.pl gdzie można zapisać się na listę wysyłkową mojego newslettera.
No i oczywiście proszę wejść na stronę Reduty Dobrego Imienia, gdzie można przeczytać mój tekst na temat powołania organizacji społecznej mającej na celu walkę ze zniesławieniami dotykającymi Polaków i Polskę. Na tej stronie jest formularz do wypełnienia i można przystąpić do Reduty. Reduta działa pod egidą Towarzystwa Patriotycznego - fundacji Jana Pietrzaka. Można też lajkować fanpage na FB
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1654 odsłony
Komentarze
ooone: Ciagle nie wiem czy
15 Lutego, 2013 - 02:59
ooone:
Ciagle nie wiem czy po prostu napisanie: "Daje dziesiatke", rzeczywiscie daje dziesiatke, no, ale: daje dziesiatke!
ooone
Ziemkiewicz o dobre imie :-o !!!
15 Lutego, 2013 - 03:20
Juz chcialam sie zapisac
"Reduta Dobrego Imienia Kim jesteśmy?Towarzystwo Patriotyczne – Fundacja Jana Pietrzaka powołane zostało w celu promowania wartości patriotycznych w życiu publicznym, szczególnie w sferze kultury. Jest rzeczą smutną, że w wyzwolonej z komunizmu Polsce istnieją potężne siły medialne i polityczne zaciekle zwalczające polską tożsamość. Nienawidzą naszych bohaterów, naszych pomników, rugują historię Polski ze szkół, promują antynarodową literaturę i nihilistyczną sztukę. Doszło do tego, że bezkarnie przeszkadzają nam czcić Święto Niepodległości, organizując nikczemne prowokacje. Polskość to dla nich nienormalność. Wiara naszych ojców to dla nich wróg.
Nie życzą sobie „żeby Polska była Polską” i codziennie pracują nad tym żeby Polski w Polsce było jak najmniej (...)
Zarząd Towarzystwa:
Prezes Katarzyna Pietrzak
V-prezesi: Janusz Śniadek, Rafał Ziemkiewicz"
Ten typ, ktory napisal "Polactwo", ksiazke, ktorej tytul godzi w sama nazwe "Polak" i wszystkiego co z Polska w nazwie zwiazane, v-ce prezesem towarzystwa dbajacego o dobre imie Polski.
Smiac sie czy plakac???
Niestety, karierowicz Ziemkiewicz nie bedzie moim v-ce prezesem. Uprzejmie prosze Autora, aby dal znac, kiedy sie zmieni zarzad.
Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!
Lotna
100%
15 Lutego, 2013 - 06:28
Pełna zgoda i zwięźlej tego nie da się strścić.
Znowu pojawili się fałszywi prorocy. Właściwie to powinienem użyć sformułowania płatni, ale nie mam dowodów choć dowodem może być dochód ze sprzedaży czyli szerzenia antypolskości w tak zakamuflowany sposób.
Z drugiej strony dopiero teraz zaczynam sobie zdawać sprawę jak delikatną materią jest poczucie patriotyzmu i cąła ta sfera oraz jak czułe to jest na manipulację. Sam nie wierzę że odkrywam jak dalece mną manipulowano, a miałem siebie za kopletnego patriotę. Tyle że łatwo dawałem sobą mainpulować.
@Lotna
15 Lutego, 2013 - 12:25
Z Twojej wypowiedzi wynika, że książki pt. "Polactwo" nie czytałaś. A jeśli czytałaś, to nie zrozumiałaś. A jeśli nawet zrozumiałaś, to już zapomniałaś - zgodnie z prawem Lema
Lucy
Lucy
@Lucy
16 Lutego, 2013 - 05:07
Natomiat Ty, gdybys czytala ze zrozumieniem nie napisalabys swojego postu, bo ja napisalam wyraznie: "Ten typ, ktory napisal "Polactwo", ksiazke, ktorej tytul godzi w sama nazwe "Polak" i wszystkiego co z Polska w nazwie zwiazane, v-ce prezesem towarzystwa dbajacego o dobre imie Polski. "
Nie interesuja mnie wypociny Ziemkiewicza, ktorego wszedzie pelno, tam, gdzie go prosza i tam, gdzie go nikt nie chce, ani nikogo innego, kto przyczynia sie tytulami jak ten do zhanbienia Polakow, ich ponizania i utwierdzania w Polakach braku poczucia wartosci. Liczy sie rowniez forma, nie tylko tresc. Pieklo, jak wiadomo, jest wybrukowane dobrymi intencjami.
Forma, ktora w tym wypadku, nasuwa jak najgorsze wrazenie o calym Narodzie a nie czesci spolecznosci polskiej i walnie przyczynia sie do tego, co Ziemkiewicz rzekomo zwalcza. Przypadek czy glupota?
Czy intencje Ziemkiewicza byly "dobre" - tez nie wiadomo. Moze akurat byla taka koniunktura, a on, jak zwykle, swoim zwyczajem ja wykorzystal, bo przeciez "polskosc to nienormalnosc", tak jak teraz wykorzystuje akurat odwrotna. Sam powiedzial, ze to, co napisal w "Polactwie" bylo niejako wiedzione intuicja, a dopiero kilka lat potem odkryl, ze antropologia kulturalna zajmuje sie mentalnoscia spolecznosci post-kolonialnych - no i prosze! Ziemkiewicz ma juz podstawy naukowe, ktore, jestem przekonana, zawziecie studiuje, aby byc dobrze zorientowanym w mechanizmach takiej spolecznosci, odpowiednio sie do nich dopasowac i umiejetnie je wykorzystac dla swojej kariery. Sam tez powiedzial, ze kasa jest najwazniejsza.
Od takich "patriotow", bron Boze, jak od zarazy.
Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!
Lotna