W ciszy umarli, w ciszy zapomnieni. Rok 1944.

Obrazek użytkownika Mieszczuch7
Blog

"Klęska człowieka to nie zabicie ciała, lecz złamanie duszy."
Ks. Aleksander Kisiel

W ciszy zakończyło się Powstanie Warszawskie. Tydzień temu powinniśmy choćby wspomnieć tę datę. Choćby uczcić jakąś refleksją. Ale może dopiero 5 października, przyjmując datę wyjścia powstańców z miasta? To wychodzenie, opuszczanie wypalonego, zrujnowanego miasta, było jakąś klęską materialną, ale zarazem zwycięstwem ducha, tej niezłomnej wiary, Polskości, a męczeństwo - zawsze żywym symbolem narodowym.

Jednak tej rocznicy się nie czci uroczyście, nie nadaje jej właściwego sensu, nie podnosi się ideowych wartości tej walki. Zaprzepaszcza się więc wartość tego poświęcenia, wzory postaw, ważną prawdę o nas jako narodzie niepokonanym, niepodległym... Kiedy do tego dopisać lata powojennych prześladowań powstańców, krycia się i ciężkich więzień, to pozostaje nie poczucie dumy z tego honorowego zrywu, lecz upokarzające, wstydliwe poczucie jakiejś bezsensownej masakry czy nawet - jak niedawno napisał jeden z polityków - katastrofy narodowej, o ironio!

A przecież choćby starszy brat mego ojca, Stasiek (ojciec był ledwie dzieckiem jeszcze), który był w AK i robił rzeczy absolutnie szalone, pozostanie na zawsze w naszej pamięci jako bohater, rodzinna legenda!

Tradycyjnie rocznicowe uroczystości odbywają się 1 sierpnia i niektórzy nie chcieli ich przecież nawet tego dnia. Święto to zostało oficjalnie ustanowione dopiero dwa lata temu, ustawą z dnia 9 października 2009 roku o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci Powstania Warszawskiego, uchwalonej z inicjatywy Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Za uchwaleniem ustawy głosowało 397 posłów, 1 był przeciwko (poseł Marek Plura, PO), 6 wstrzymało się od głosu (dla przypomnienia: Kazimierz Kutz z PO, Sławomir Kopyciński i Tomasz Kamiński z Lewicy, Izabela Sierakowska z SDPL, Marek Balicki i Andrzej Celiński jako niezrzeszeni).

Ani od święta, ani od zwykłego piątku, niestety, nie pamięta się w ogóle niektórych zdarzeń tego czasu, jak tej wielkiej, niepojętej kaźni, poza terenem głównych walk powstańczych, w klasztorze Jezuitów przy ulicy Rakowieckiej 61.

Drogie Mieszczuchy, mieszkańcy Mokotowa, jeśli w niedzielę, lub innego dnia, będziecie przechodzić tamtędy, to pomyślcie, że w podziemiach tego budynku jest maleńka kapliczka, pomieszczenie o wymiarach 5,5 x 2,5 m, w którym w ledwie kilku trumnach pod posadzką są pochowane szczątki 40 ofiar straszliwej zbrodni. Tak, niewielu warszawiaków o tym wie nawet. Ale ja byłem w tym potwornym miejscu, tam się czuje dotyk śmierci i modlitwa nawet przed tym nie osłania. Doznałem tej głębokiej ciszy, w której słyszy się jeszcze potworne krzyki i jęki.

Nazajutrz po wybuchu powstania, 2 sierpnia 1944 roku, ok. godziny 12-tej Niemcy spędzili tam 50 księży i osób cywilnych, w tym starców, kobiety i 10-letniego ministranta.Tak, cztery osoby na jednym metrze kwadratowym! Do tego ciasnego pomieszczenia wrzucili kilka granatów, a potem... jeszcze sprawdzali i dobijali rannych z karabinów maszynowych. Ciągnęło się to aż do godziny 16-tej. Następnie oblali ciała benzyną i podpalili. W ciągu następnej nocy i kolejnego dnia z klasztoru wywieźli wszystkie kosztowności (wcześniej swe ofiary oskubali z zegarków), resztę zniszczyli, tłukąc i systematycznie podpalając salę za salą. Cudem jednak z tej masakry ocalało 14 osób: zanim esesmani zaczęli palenie, udało im się wydobyć spod zwłok i uciec do kotłowni, gdzie ranni, tłumiąc jęki, przetrwali w strasznej ciszy, przerywanej krzykami i stukotem niemieckich butów trzy dni, zanim nie nadszedł ratunek.

Dzięki świadectwu tych ocalałych wiemy, co tam się stało. Jednym z nich był cytowany wyżej ksiądz Aleksander Kisiel. A nam nie wolno zagubić tej wiedzy, zapomnieć o tym, bo - jak napominał nas Jan Paweł II - "Narody, które tracą pamięć, giną."

* "Masakra w klasztorze", opracował Felicjan Paluszkiewicz, wyd. RHETOS, Warszawa, 2003

Brak głosów